26
- Uwierz mi, lepiej dla ciebie żebyś mnie uwolniła - powiedziałam, czując jak liny, którymi miałam związane nadgarstki i kostki wpijają mi się w skórę, a rana na brzuchu boleśnie daje o sobie znać.
- Nie zakneblowałam ci ust tylko dlatego, że twoje gadanie mnie śmieszy - stwierdziła brunetka, jakby nie słyszała mojej uwagi.
- I tak w końcu się uwolnię.
- Ciekawe. Do przecięcia lin użyjesz zębów, czy mocy powodującej twój zgon? - powiedziała kpiąco. Odwróciła się patrząc mi w oczy i powoli do mnie podeszła. - To twój koniec, kotku. Wujaszek z bandą dziwaków ci nie pomogą. Twój egzekutor już jedzie...
- Co ty pieprzysz? - naprawdę zaczęłam się zastanawiać czy ta kobieta jest przy zdrowych zmysłach. - Jaki do cholery egzekutor?
- Twój stary znajomy... Spokojnie na pewno go poznasz jak się już pojawi...
Jakieś urządzenie zawibrowało, kobieta wyjęła je z kieszeni i sprawdziła o co chodzi, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- No proszę, już tu jest - powiedziała i ruszyła do wyjścia z pomieszczenia.
- Adeline to chujowe imię - rzuciłam w jej kierunku. Brunetka odwróciła się do mnie z kpiącym usmiechem.
- Nazywam się Wiera Ivanowa - powiedziała i wyszła.
Mogłam się domyślić, że nawet ona nie byłaby tak głupia, żeby podać swoje prawdziwe dane.
Nie tracąc czasu zaczęłam się szarpać, żeby wyswobodzić chociaż jedną rękę. Niestety moje próby spełzły na niczym. Tylko rana na brzuchu zaczęła mnie bardziej piec, a skóra na nadgarstkach i kostkach się przetarła. Dalej siedziałam z przywiązanymi do krzesła rękoma i związanymi nogami.
Czułam jakby liny jeszcze bardziej wpijały mi się w skórę.
Po raz kolejny zaczęłam się zastanawiać czy z Mścicielami wszystko w porządku. Miałam nadzieję, że nic im nie jest. Razem na pewno dadzą sobie radę.
A James... czy on żyje? W końcu nie widziałam, żeby wyskakiwał z samolotu. Muszę jednak wierzyć, że nie leży gdzieś na dnie oceanu, przygnieciony przez wrak odrzutowca...
Na pewno da sobie radę...
Bucky:
- Nie damy sobie rady!
- Przestań krzyczeć i ląduj! - rozkazałem, ledwo trzymając się na nogach.
- Niby jak mam wylądować bez paliwa?! Rozbijemy się! Spadamy jak kamień!
- Już nigdy nie poznam Kapitana Ameryki - jęczał pod nosem Peter, przyczepiony do ściany. - Ani Thora...
- Zaraz się zerzygam! - odezwał się Ethan. - Posadźcie to gówno na ziemi!
Podszedłem szybko do sterów, byliśmy coraz bliżej ziemi. Zepchnąłem Andrew z krzesła i szarpnąłem ster do góry, żeby chociaż trochę złagodzić twarde lądowanie. Dziób quinjeta uniósł się lekko do góry, ale lądowanie i tak było twarde. Uderzyliśmy z ogromną siłą o podłoże i posuwaliśmy się dalej ryjąc ziemię. Wszystkich wyrwało do przodu, pod wpływem siły uderzenia. Po chwili quinjet się zatrzymał.
- Jak mogliście wziąć odrzutowiec z jedną trzecią paliwa?! - zapytałaem wściekły.
- Wyobraź sobie, że nie mielismy czasu na przegląd zanim wyruszyliśmy ratować ci tyłek!
- Zamknijcie się oboje! - wtracił się znowu Andrew.
Dopiero teraz zauważyłem, że tylko my wylądowaliśmy na szybie. Peter wisiał przyczepiony do sufitu.
Alex:
Nie udało mi się nawet trochę poluzować tych cholernych lin, a z każdą chwilą miałam coraz gorsze przeczucia.
Nie miałam pojęcia o co chodziło z tym całym "egzekutorem", ale wszystko miało się wyjaśnić za moment. Przez stare drzwi, słyszałam na korytarzu kroki.
Po chwili do środka wparowało kilku agentów Hydry. Za nimi szła brunetka i jakiś facet ubrany w dziwny strój.
Stanęli na środku i wpatrywali się we mnie. Nie powiem, poczułam się dziwnie.
Mężczyzna zaczął się śmiać. Zmarszczyłam brwi, wydawało mi się, że go znam. Ten chory śmiech...
- Tak długo na to czekałem... - powiedział z jakąś dziwną fascynacją w głosie. Zdjął hełm, a moim oczom ukazała się dobrze mi znana, ale zmasakrowana twarz.
- Jasna cholera... - nie wierzyłam własnym oczom.
- Tęskniłaś? - zapytał i podszedł bliżej, tak, że dokładnie mogłam przyjrzeć się jego zdeformowanej skórze.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Kompletnie mnie zatkało. Byłam pewna, że Rumlow zginął...
- Hmm... Wszyscy Starkowie są dzisiaj jakoś mało rozmowni - powiedział z udawanym smutkiem w głosie. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
- Jak to wszyscy...? - szepnęłam, starając się połączyć fakty w całość. - Co im zrobiłeś?!
- Na twoim miejscu martwiłbym się raczej o siebie, bo to co zrobię tobie, będzie o wiele gorsze od tego, co czeka ich - w jego oczach z łatwością można było dostrzec nienawiść.
Wyciągnął dłoń, wyraźnie na coś czekając. Ivanow podeszła do niego i podała mu mały przedmiot. Rumlow przyjrzał się dokładnie białej zawartości, którą skrywała strzykawka. Na twarzy błąkał mu się uśmiech.
- To jest roztopiona dimetylotryptamina - powiedział, podsuwając mi pod oczy strzykawkę, żebym się przyjrzała. - Potężna substancja psychoaktywna, która powoduje zmiany percepcyjne, intensywne efekty wizualne i halucynacje wzrokowe i słuchowe...
- Po co mi to mówisz?
- Żebyś wiedziała co przyczyniło się do twojej śmierci... ale spokojnie będą też inne rozrywki - stwierdził wyraźnie zadowolony. - To co zaczynamy? - zapytał, odgarniając mi włosy, po czym gwałtownie wbił strzykawkę w moją szyję.
Jęknęłam z bólu, przez igłę, która boleśnie wbiła się w moje ciało. Kiedy cała substancja została wstrzyknięta, mężczyzna rzucił strzykawkę wprost pod moje nogi, a ta się rozbiła. Odłamki szkła wylądowały na moich stopach i wokół nich.
Wyprostował się i odwrócił, ruszając ku wyjściu.
- Wrócę za jakieś pięć minut, jak będziesz już miała halucynacje - powiedział. - To moja ulubiona część...
Zostałam sama w pomieszczeniu. Czułam niepokój. Rumlow ma Avengersów, ponadto już kolejny raz coś mi wstrzyknął. Muszę się jak najszybciej uwolnić. Spojrzałam na swoje nogi i westchnęłam. Będzie bolało.
Zaczęłam pocierać jedną stopą o drugą, sprawiając, że kawałki szkła zaczęły przecinać liny, ale także moją skórę. Zacisnęłam oczy i kontynuowałam czynność, chociaż czułam już krew spływającą po moich kostkach.
Narrator:
- I co? - zapytał brunet, stojąc na środku pomieszczenia.
- Przecina liny, tak jak mówiłeś - stwierdziła kobieta siedząca przy monitorze, który znajdował się nad panelami sterowania.
Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą.
- Jesteś taka przewidywalna Brooke - powiedział z zadowoleniem. - Zablokuj wszystkie wyjscia z budynku - rozkazał, widząc, że dziewczyna już niemal całkowicie uwolniła się z więzów.
*Berlin*
Tony Stark od godziny siedział załamany i wyrywał sobie włosy z głowy, próbując coś wymyślić. Reszta drużyny, także była bezsilna. Wyglądało na to, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Rumlow już od dawna obmyślał zemstę i jego plan był bezbłędny.
Przynajmniej tak mogłoby się zdawać.
Poczucie bezsilności potęgował fakt, że wszyscy mieli swoją broń w zasięgu ręki, ale nie mogli jej użyć. Gdyby nawet udałoby się im uciec, Rumlow zabiłby Alex, zanim zdążyliby w ogóle wylecieć z Europy.
Stark siedział ze wzrokiem utkwionym w podłodze i nikt nie był w stanie go pocieszyć. Każdy czuł się po części winny, ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że nigdy nie widzieli jeszcze swojego przyjaciela w takim stanie.
- Jeśli udałoby nam się wydostać mielibyśmy minutę, żeby wyłączyć zasilanie w budynku - mruczał do siebie mężczyzna, nerwowo targając włosy. - Ale jak... jak sie wydostać?
- Tony... - Kapitan podszedł ze smutkiem do bruneta. Ten jednak go zignorował i dalej mruczał coś pod nosem.
- Posłuchaj mnie... - poprosił blondyn, kucając przed mężczyzną.
Ten spojrzał na niego zszokowany.
- Wiem - rzucił tylko i gwałtownie wstał. Podszedł do swojej zbroi i z całej siły w nią uderzył. Pusty pancerz rozleciał się na kawałki. Brunet dopadł rękawicę i zaczął ją niszczyć na drobne kawałki.
Wszyscy przyglądali się temu zdziwieni. Tony zaczął niszczyć swój największy wynalazek. Mieli tylko nadzieję, że nie zwariował...
Po chwili brunet zaczął wybierać poszczególne elementy, ze zniszczonego przedmiotu.
- Tony, co ty wyprawiasz? - zapytał Rogers.
- Posłuchaj - mężczyzna wstał i podszedł do niego, mówiąc szeptem, tak, żeby kamery nie zarejestrowały tego co mówi. - Z części zbroi zbuduję pewne urządzenie. Przez pewien czas będzie w stanie wytworzyć sygnał. Połączę się z Jarvisem i postaram się zhakować ich system. Wyłączę zasilanie i wszystkie blokady pójdą się pieprzyć - blondyn skrzywił się lekko, na usłyszany wulgaryzm. - Będziemy mieli minutę, żeby opanować cały budynek, zanim włączą zasilanie alarmowe.
- Chcesz opanować cały budynek w minutę? To szalone.
- Ale wykonalne.
Kapitan przyjrzał się twarzy mężczyzny. Stark był na skraju wytrzymania, a w jego oczach była determinacja.
Akcja była ryzykowna i niebezpieczna, ale była ich jednym wyjściem.
- Powiem reszcie...
*Nowa Szkocja*
Alex:
Udało mi się uwolnić od lin, którymi byłam związana. Przecięta skóra na kostkach krwawiła, ale to było teraz moje najmniejsze zmartwienie.
Czułam, że substancja, którą podał mi Rumlow zaczyna działać. Zaczęłam widzieć przedmioty w innych kolorach. Podbiegłam do drzwi. Muszę się jak najszybciej uwolnić.
Wybiegłam na korytarz. Zaczęłam szybko iść przed siebie, podpierając się ręką o ścianę. Czułam się coraz gorzej. Dziwnie czułam się widząc wszystko wokół takim kolorowym, a rana na brzuchu i skaleczenia na nogach nie polepszały sprawy.
Skręcając już w któryś z kolei korytarz rozpoznałam, że jestem w opuszczonym szpitalu. Omijałam stare i zniszczone gabinety zabiegowe i sale szpitalne.
Rozejrzałam się chaotycznie, kiedy usłyszałam kroki. Rozbrzmiewały z każdej strony i były coraz głośniejsze. Zalała mnie fala gorąca, a kolory zaczęły mienić mi się w oczach. Ponadto ogarnęło mnie dziwne uczucie strachu. Zdecydowanie gówno, które podał mi Rumlow coraz bardziej oddziaływało na mój organizm. Z każdą chwilą trudniej było mi odróżnić rzeczywistość od halucynacji.
Widząc jakieś dziwne cienie przesuwajace się po ścianie przede mną, wbiegłam do najbliższej sali.
Przebiegłam za starym rozpadającym się biurkiem i schowałam się za półką ze szklanymi butelkami i fiolkami.
Zacisnęłam powieki i zatkałam uszy słysząc dziwne szepty, które stawały się coraz głośniejsze.
Bucky:
- Jesteś pewien, że to tu? - zapytałem patrząc na opuszczony budynek stojący na odludziu, który kiedyś najwyraźniej był szpitalem.
- Tak - potwierdził Andrew, przykucając przy drzewie i patrząc na ekran urządzenia. - Stąd pochodził ostatni sygnał z odrzutowca, który namierzyliśmy. Prawdopodobnie tam ją zabrali.
- Prawdopodobnie? - odwróciłem się w stronę szatyna.
- Nie mogę tego potwierdzić. Mają zbyt dobre zabezpieczenia. Nie dam rady się przebić, a przy takim systemie zabezpieczeń mogą nas namierzyć, jeżeli już tego nie robią.
- Nie mamy czasu. Musimy ruszać - odezwał się Ethan, przyglądajac się dokładnie budynkowi.
- Peter zostaje - oznajmiłem.
- Co? Dlaczego? - jęknął chłopak. - Nie mam przy sobie stroju, ale mam nowe sieciowody, które zrobiłem na Helicarrierze. Mogę pomóc!
- Jesteś pod moją opieką i odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Powiedziałem, że zostajesz, więc nie dyskutuj.
- Zostanę z nim - powiedział Andrew. - Postaram się skontaktować z T.A.R.C.Z.Ą. Pomoc może się przydać.
- Lepiej spróbuj skontaktować się ze Starkiem. Ich pomoc przyda nam się o wiele bardziej.
~*~
- Zaatakujemy strażników przy bocznym wejściu w tamtym punkcie - wskazałem w kierunku nowoczesnych drzwi, przy których stało dwóch agentów. Drzwi prowadzące do srodka, wydawały się być jednyną nowoczesną rzeczą w tym budynku.
- Nie ma mowy. Zaatakujmy tylne wejście - powiedział blondyn i zaczął wychodzić z zarosli, w których się ukrywaliśmy.
Chwyciłem go za ramię, zatrzymując tym samym w miejscu.
- Nie ma mowy żebyśmy tamtędy weszli - powiedziałem, tracąc powoli cierpliwość. - Na tyłach znajduje się otwarty teren.
- Wszystko wiesz zawsze najlepiej? Mam doświadczenie w takich...
- Ty masz doświadczenie? - przerwałem mu rozbawiony. - Bawisz się w chłopca na posyłki T.A.R.C.Z.Y. Nigdy nawet nie byłeś sam na misji. Nazywasz to doświadczeniem?
- Tak doświadczeniem w ratowaniu ludzi, a nie zabijaniu ich!
- Co ty powiedziałeś? - zapytałem, czując jak wzrasta we mnie gniew.
- Slyszałeś. Myślisz, że pokonasz Hydrę ich własnymi technikami?
- Zamknij się...
- Oni cię szkolili!
- Powiedziałem żebyś się zamknął! - krzyknąłem i instynktownie uderzyłem w niego metalową ręką. Poleciał parę metrów dalej, uderzając o drzewo.
Zaskoczony oparłem się o pień za mną. Spojrzałem na swoją dłoń. Nie chciałem nic mu zrobić, a pomimo tego odruchowo go uderzyłem...
Blo dyn powoli się podniósł.
Wziąłem głęboki wdech, mocniej ściskając w dłoni karabin.
- Nie mamy czasu. Trzeba ją ratować - powiedziałem, przypominając sobie powód, dla którego tu jesteśmy. Alex jest teraz najważniejsza. - Zaatakujemy boczne wejście - oznajmiłem stanowczo.
Narrator:
- Cudownie - wyszeptał mężczyzna, patrząc w monitor, na którym obraz z kamery pokazywał dziewczynę ze strachem wbiegającą do jakiegoś pomieszczenia. - Dimetylotryptamina zaczęła działać. Teraz...
- Szefie - odezwał się jeden z agentów.
- Co znowu?! Nie widzisz, że jestem zajęty?! - zapytał zły brunet.
- Mamy nieproszonych gości.
Rumlow podszedł do komputera, przy którym siedział jego podwładny. Spojrzał na obraz z kamery, na ktorym dwóch mężczyzn właśnie obezwładniało strażników.
- No proszę Barnes już się zjawił. A to... - przyjrzał się dokładniej blondynowi.
- Ethan Johnson - powiedziała czarnowłosa kobieta, przystając u jego boku.
- Nie sądziłem, że może być jeszcze ciekawiej... - na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech. - Wiecie co macie robić - powiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia, zabierając ze sobą swój hełm.
Bucky:
Odrzuciłem na bok karabin, w którym nie było już żadnej amunicji i zacząłem walkę wręcz. Udało nam się wejść do środka, ale ilość wrogich agentów była niepokojąca.
Na szczęście miałem wprawę i radziłem sobie całkiem nieźle.
Przeciwnicy kolejno padali na ziemię. Zacząłem już mieć nadzieję, że uda nam się przebić przez ten chaos, ale w jednej chwili moje nadzieje zostały rozwiane.
Kątem oka właśnie zauważyłem, że chłopak został obezwładniony, kiedy poczułem silne uderzenie w głowę. Uderzyłem z impetem w ścianę, a osuwając się na ziemię spojrzałem w górę z niedowierzaniem.
- Kopę lat - stwierdził Rumlow, stojąc nade mną z perfidnym usmiechem.
Alex:
Miałam wrażenie, że siedzę tak skulona w kącie godzinami. Czułam nieopanowany strach, którego nie mogłam kontrolować. Traciłam już nadzieję, kiedy nagle usłyszałam strzały... odgłosy walki.
Przyszli po mnie? Wahałam się jeszcze kilka minut, siedząc i na słuchając. Jednak po chwili pomimo tego, że wszystko mnie bolało, a przed oczami dalej migotały mi różne kolory, wstałam podpierając się o ścianę.
Ruszyłam powoli do wyjścia. Odgłosy walki ustały. Przystanęłam na chwilę, jednak zaraz ruszyłam dalej. Właśnie otwierałam drzwi, kiedy ktoś wszedł do środka.
Odsunęłam się gwałtownie, widząc Rumlow'a. Mężczyzna zaśmiał się, widząc moją reakcję.
- I jak? Podobaja ci się halucynacje? Muszę wiedzieć czy zaserwować takie twoim wybawcom.
Czyli jednak się nie pomyliłam, ktoś po mnie przyszedł. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. Złapał ich? Muszę coś zrobić...
Rzuciłam się do wyjscia, próbując go ominąć, ale zostałam odepchnięta.
- A ty gdzie się wybierasz?
Spróbowałam zadać mu cios, jednak brunet złapał moją rekę i wykręcił, kopiąc mnie i tym samym znowu odpychając.
Zaczął zadawać mi ciosy. Starałam się przed nimi bronić, ale substancja oddziałująca na mój organizm skutecznie mi to utrudniała. Udało mi się kilka razy go zaatakować, ale moje uderzania i tak niczego mu nie zrobiły. Wiedziałam, że w ten sposób go nie pokonam.
Poczułam silne uderzenie w brzuch, akurat w miejscu mojej rany. Poleciałam na półkę pełną szklanych butelek i fiolek. Mebel przewrócił się i rozpadł pod wpływem silnego uderzenia, a ja poczułam jak kilkanaście szklanych przedmiotów roztrzaskuje się pod moim naciskiem, raniąc tym samym moje ciało.
Rumlow podszedł do mnie i chwycił mnie za ramię podciągając do góry. Wyciągnął mnie z pokoju i wlókł za sobą, tylko w sobie znanym kierunku. Zastanawiałam się co teraz ma zamiar ze mną zrobić...
Wciągnął mnie do jakiegoś pomieszczenia i rzucił na podłogę, na którym znajdowały się rozbite fragmenty jakiegoś lustra. Leżałam i nie miałam już siły, żeby się podnieść.
- Dam ci niepowtarzalną szansę, abyś uratowała swoich wybawców - powiedział Rumlow.
Rozejrzałam się dookoła. Serce mi się zacisnęło kiedy zobaczyłam po przecwiległych stronach sali Bucky'ego i Ethana. Byli związani, a nad nimi wisiały wielkie kamienne bloki.
Patrzyłam na to ze łzami w oczach. Przyglądałam się Bucky'emu i jego smutnemu, przepraszajacemu spojrzeniu.
- Zostaw ich... Przecież chodzi ci o mnie. Zostaw ich i zabij mnie! - krzyknęłam.
- I tak zginiesz - stwierdził obojętnie. - Ale wybór czy chcesz ich uratować, zostawiam tobie. Chętnie popatrzę, jak twój własny organizm się wyniszcza, podczas używania twojej mocy.
Milczałam czując jak wzbiera się we mnie złość i przerażenie.
- Zabić ich - powiedział Rumlow, a kamienie zostały zwolnione.
- Nie! - krzyknęłam, rozpaczliwie wyciągajac przed siebie ręce i mając nadzieję, że to zadziała. Zacisnęłam przerażona oczy.
Po chwili czując przepływajace przez moje dłonie energię, uchyliłam powieki.
Utrzymywałam dwa wielkie kamienne bloki. Czułam ich ogromny ciężar. Jeszcze nigdy nie udało mi się unieść przedmiotów o takiej masie. Nie miałam już siły i wiedziałam, że nie pozwalam im spaść tylko siłą woli.
Skupiłam się i położyłam je bezpiecznie na ziemi, cieszac się, że nikt nie ucierpiał. Moje zwycięztwo jednak nie trwało długo.
- Wciąż zaskakuje mnie twoja naiwność - usłyszałam za sobą i poczułam silne kopnięcie. Przetoczylam się po ziemi. Dopiero teraz zobaczyłam ładunki wybuchowe przyczepione do sufitu.
Wszystko potoczyło się strasznie szybko. Do pomieszczenia wkroczyło kilkunastu agentów, kiedy Bucky i Ethan jakimś cudem się uwolnili. W tym samym momencie ładunki eksplodowały, a tony gruzu nie spadły tylko dzięki mojej szybkiej reakcji.
Napięłam wszystkie mięśne, czując się jakbym trzymała to wszystko własnymi rękami, a nie swoją mocą. Czułam w swoim ciele coraz więcej energi, która się kumolowała.
W jednym z odłamków lustra leżących na podłodze, zobaczyłam, że moje tęczówki, mienią się bielą. Zauważyłam też, że halucynacje ustały.
Spojrzałam na Rumlow'a. Na jego twarzy malowała się złość. Miał świadomość, że własnie zaczyna przegrywać.
Podszedł do mnie wściekły. Zamachnął się i kiedy chciał mnie uderzyć, nagle wokół mojego ciała pojawiła się biała poświata, która go odepchnęła.
Spróbował ponownie, ale efekt był taki sam. Patrzyłam na to z niedowierzaniem. Było zupelnie tak jakby energia znajdujaca się w moim ciele mnie broniła. Mężczyzna wściekły zniknął, gdzieś w wirze walki.
Z trudem wstałam, nie wierzyłam, że jeszcze daję radę utrzymać stertę gruzu, wiszącą mi nad głową.
Usłyszałam jak ktoś mnie woła. Po chwili zjawił się obok mnie James. Był zakrwawiony, ale kompletnie nie zwracał na to uwagi. Wyciągnął w moją stronę rękę, ale biała energia zatrzymała także jego. Cofnął dłoń i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Uciekajcie stąd - powiedziałam. - Już dłużej nie dam rady - wysapałam.
Patrzył na mnie z bólem w oczach.
- No idź! - ponagliłam go, czując na policzkach łzy.
Po chwili zobaczyłam, jak Bucky pomaga wstać i opuścić pomieszczenie Ethan'owi. Sam przystanął w przejściu.
Spojrzałam na niego ostatni raz, a potem do góry. Resztkami sił skumolowałam w sobie energię. Skoncentrowałam się i po chwili biała poświata wystrzeliła dookoła, niszcząc wszystko w obrębie kilku metrów. Krzyknęłam czując ból przeszywający moje ciało.
Widziałam, że dzięki wybuchowi, kawałki znajdującego się nade mną sufitu rozpadły się na małe części, które teraz zaczęły spadać na podłogę. Ściany zostały uszkodzone i teraz, także zaczęły się rozpadać. Upadłam na ziemię, na plecy, w których jeszcze czułam kilka odłamków szkła. Nie mogłam się poruszyć, choć wiedziałam i czułam, że spada na mnie gruz. Nade mną pojawił James, osłaniając mnie przed spadajacymi odłamkami. Delikatnie wziął mnie na ręce, a ja zaczęłam tracić przytomność.
Zanim jednak całkowicie pochłonęła mnie ciemność, zobaczyłam nad nami zlaną w jedno, czerwono-złotą plamę...
___________________
Cześć 👋
W końcu po tak długim czasie jest rozdział.
Naprawdę długo nad nim siedziałam, a i tak nie jestem zadowolona z efektu końcowego :/
Myślę, że mógł wyjść lepiej, ale nie chciałam trzymać was dłużej w niepewności, więc jest...
Nie chciałam też rozbijać go na dwie części, więc wyszedł najdłuższy jaki dotychczas napisałam. Ma prawie trzy tysiące słów!
Mam nadzieję, że pomimo tego, iż rozdział nie jest jakiś zniewalający, to Wam się podobał.
Do następnego~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro