Zawieszenie broni.
Czwórka ludzi późnym wieczorem spacerowała ulicą Nowego Jorku. Zima trwała w najlepsze, więc z nieba opadały mozolnie białe płatki śniegu. Zaledwie dwa tygodnie temu rozpoczął się nowy rok.
Kobieta trzymała za rękę jednego z mężczyzn. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc ogrom białych płatków w przydługich włosach mężczyzny. Delikatnie strzepała mu śnieg z czubka głowy i obdarzyła swojego partnera delikatnym pocałunkiem.
- Moglibyście się opanować przy ludziach - powiedział ich czarnoskóry towarzysz. - Zacznę rzygać tęczą jak tak dalej pójdzie...
Niespodziewanie w twarz mężczyzny uderzyła śnieżka, rozbryzgując się po całej jej powierzchni. Kobieta zaśmiała się.
- Nie przesadzaj, Sam - odezwał się blondyn.
- Ja przesadzam? - zapytał wywołany, wycierając jednocześnie mokrą od śniegu twarz. - Jakbyś nie zauważył, właśnie oberwałem śnieżką od twojego przyjaciela za wyrażenie własnego zdania. Myślałem, że mamy wolność słowa.
- Koniecznie musisz sobie kogoś znaleźć, bo robisz się zgorzkniały na starość. Szczerze mówiąc zaczynasz mi przypominać pewnego jednookiego jegomościa - powiedziała rozbawiona kobieta.
- Bardzo śmieszne, małolato - ogryzł się Wilson. - Proszę cię jednak, żebyś pilnowała swojego żołnierzyka, bo nie wszyscy mają tutaj ulepszone organizmy i niektórzy są bardziej podatni na choroby.
Szatynka przewróciła oczami. Postanowiła jednak nie kontynuować kłótni, więc czwórka przyjaciół szła dalej w spokoju, skręcając w kolejną ulicę, dopóki ich uwagi nie zwróciły migające czerwono-niebieskie światła.
Przed jednym z budynków stały radiowozy, a obok nich krzątało się wielu funkcjonariuszy.
- Ciekawe co się dzieje - mruknął Sam.
Podeszli bliżej i po krótkiej rozmowie Stevena z policjantami, wszystko wiedzieli. Funkcjonariusze chętnie udzielili informacji Kapitanowi, tym bardziej, że liczyli na jego pomoc.
Okazało się, że grupa kryminalistów napadła na sklep jubilerski i przetrzymywała kilku zakładników - pracowników tego sklepu.
- To co, chłopcy? Pora kogoś uratować - powiedziała Alex.
Po krótkim omówieniu planu działania, wszystko było ustalone.
Szatynka weszła w boczną uliczkę i jak gdyby nigdy nic, nucąc pod nosem, przeszła na tył budynku. Stało tam dwóch mężczyzn w kominiarkach z karabinami w rękach.
- Stój! - krzyknął jeden z nich i oboje wymierzyli broń w kobietę.
Alex nie zatrzymała się, wyjęła tylko dłonie z kieszeni i machnąwszy w ich stronę, posłała mężczyzn na twarde spotkanie ze ścianą.
Po chwili biała energia unosząca się wokół jej rąk, zniknęła. Mężczyźni leżeli nieprzytomni na ziemi.
Po chwili w ślad za kobietą pojawili się Rogers, Wilson i Barnes.
- Wchodzimy - oznajmił Kapitan.
- Czekajcie! - zatrzymał wszystkich Sam. - Nie mamy swoich strojów, ani nawet broni, a ja jestem trochę mniej niezniszczalny niż wy i jak dotąd z mojego ciała nie wylatuje żadna śmiercionośna energia.
James wyjął zza pasa spodni pistolet. Alex zrobiła to samo, tyle, że jej broń była schowana pod płaszczem.
Szatynka podała Wilsonowi glocka.
- Masz, mi i tak się nie przyda.
- Nosicie ze sobą broń nawet na zwykłym spacerze? Jesteście nienormalni - mruknął Sam.
Alex i Bucky spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami, uśmiechając się niewinnie.
Po chwili wszyscy weszli do budynku.
☆☆☆
Niecałą godzinę później, cała czwórka była już w Avengers Tower, grzejąc się na kanapach przy palącym się, nowoczesnym kominku.
Sprawa napadu na sklep została załatwiona szybko i, choć nie obyło się bez szkód, wszyscy zakładnicy byli bezpieczni.
Oczywiście prasa od razu zauważyła nieocenioną pomoc Mścicieli, którą udzielili policji i w internecie było już o tym głośno.
- Fury będzie zły - stwierdził Steve, wyłączając telewizor, w którym w najświeższych informacjach także już o tym mówiono.
- Jakoś to przeżyję - sarknęła Alex, nie przejmując się za bardzo słowami blondyna.
Jednak, kiedy poczuła wibracje telefonu w kieszeni, a na wyświetlaczu dostrzegła znajomy numer, jej puls lekko przyspieszył.
"Za pół godziny, u mnie w biurze."
☆☆☆
- Kolejny raz musiałem świecić za was oczami - stwierdził Fury.
- Chciałeś powiedzieć okiem - mruknęła szatynka, za co otrzymała posępne spojrzenie brązowej tęczówki.
- Chcieliśmy dobrze - zapewnił dyrektora Kapitan. - Chyba rozumiesz, że nie mogliśmy przejść wobec tego obojętnie, Nick?
- Tak wiem, ale nie możecie wtrącać się w kompetencje policji - westchnął. - Może i funkcjonariusze są wam wdzięczni za jeden wolny wieczór, ale kilka ważniaków na górze zaczyna się czepiać...
- Co chcesz powiedzieć? - zapytał Sam.
- Żebyście się za bardzo nie wychylali. Sprawy policji zostawcie policji - oznajmił z naciskiem na ostatnie słowo. - Avengers są grupą na specjalne przypadki...
- To co mamy robić? - przerwała mu szatynka. - Siedzieć w wieży i czekać na specjalny przypadek?
- Nikt nie każe wam siedzieć w wieży Starka. Róbcie co chcecie - stwierdził Nick. - Wyjedźcie gdzieś, zróbcie sobie urlop. Możecie się nawet przeprowadzić na Alaskę. Nie za bardzo mnie obchodzi co robicie w swoim wolnym czasie - wyjaśnił Fury. - Jak będzie taka potrzeba, na co na razie się nie zanosi, to was wezwę.
- Czyli jesteśmy jak twoje psy - skwitowała Alex. - Wystarczy zagwizdać, a przybiegną?
- Dobrze, może źle się wyraziłem - poddał się Fury. - Jeśli będzie potrzeba, to poproszę was o pomoc - sprostował. - A teraz idźcie i nacieszcie się trochę życiem. W końcu należy wam się.
*kilka tygodni później*
Jej ciało było szczelnie otulone ciepłą kołdrą, chociaż ona sama leżała w dość dziwnej pozycji.
Wpatrywała się w sufit i od dłuższego czasu rozmyślała. Jej umysł, pomimo wczesnej pory, był jasny.
Zastanawiała się nad swoim życiem. Jak wygląda. Jak będzie wyglądać... I najważniejsze: Jak powinno wyglądać?
Co ona właściwie robiła? Od ponad dwóch lat siedziała w wieży z superbohaterami. Ci mogli się poszczycić chociaż uratowaniem świata. Ale ona? Ona właściwie nigdy świata nie uratowała, ani nie przyczyniła się do tego w najmniejszym stopniu. To ona była tą, którą trzeba było ratować.
Fakt - pomogła Bucky'emu, skopała tyłek kilku oprychom Hydry, no i może uratowała kilku ludzi, pomagając czasem policji. Ale na tym jej rola się kończyła.
Teraz zadawała sobie pytanie: Co dalej? Avengers byli drużyną, jak to ujął Fury, na "specjalne okazje" - zagrożenia kraju, świata...
Choć Tony starał się jak mógł, Lokiego nie udało się odnaleźć po jego ostatniej wizycie. Prawdopodobnie opuścił Ziemię. A jako, że ostatnio było dosyć spokojnie i nic nie wskazywało na jakiekolwiek zagrożenie, Mściciele zaczynali się powoli rozjeżdżać. Clint, który wrócił po świętach na niecały miesiąc, niedawno znów wyjechał, podobno do dziewczyny.
Alex była tym zaskoczona. Chociaż nie tylko ona - nikt z drużyny nie wiedział, że Barton ma kogoś na stałe, bo jakoś nigdy o tym nie wspominał; Natasha z Bruce'em korzystając z okazji, wyjechali razem na krótkie wakacje na Kubę. Tony zajął się więc sam szukaniem berła boga kłamstw, które prawdopodobnie wciąż było na Ziemi po ostatniej jego wizycie. Oczywiście nie było pewności, że Loki go nie zabrał, ale Stark chciał mieć wszystko pod kontrolą. Thor zdecydował, że zostanie w Midgardzie dopóki ta kwestia się nie wyjaśni.
Zostali więc Steve, Bucky, ona i Sam - choć ten ostatni za dwa tygodnie miał przeprowadzić się do nowego mieszkania.
Dziewczyna zastanawiała się więc, co ma robić. Została tu wysłana, żeby zmienić się na lepsze, co w sumie się udało. Przestała nienawidzić Tony'ego i inaczej patrzyła na niektóre rzeczy.
Cel został spełniony, więc teraz powinna wrócić do normalnego życia. Ale co miała zrobić? Nie uśmiechało jej się wracać na studia - tym bardziej, że medycyna w ogóle jej nie interesowała.
Po kolejnych pięciu minutach wpatrywania się w sufit, wstała i naciągając na siebie pierwsze rzeczy, które nawinęły jej się pod ręce, wyszła z pokoju.
Dziesięć minut później jechała już jednym z samochodów Tony'ego, który zapewne kosztował więcej niż przyzwoite mieszkanie na Manhattanie.
Była wczesna godzina, więc ruch nie był jeszcze aż tak duży. Dziewczyna szybko dojechała na miejsce. Zaparkowała przed monumentalnym, nowoczesnym budynkiem.
Wysiadła z samochodu i ruszyła do wejścia.
Pchnęła szklane drzwi i przekroczyła próg. W środku znajdowało się coś na kształt recepcji. Wokół było może z dwóch ochroniarzy, ale dziewczyna wiedziała, że to tylko pozory. Budynek w którym się znajdowała był najlepiej strzeżonym budynkiem w Nowym Jorku, a może nawet w kraju.
- Które to było piętro - mruczała do siebie pod nosem szatynka, kiedy weszła do windy. W końcu wcisnęła trzynastkę, a winda ruszyła.
Po chwili wysiadła i stwierdziła, że dobrze zapamiętała. Znalazła się na nie za szerokim korytarzu, ruszyła przed siebie i po chwili doszła na sam koniec, gdzie znajdowały się drzwi z jasnego drewna, na których wisiała tabliczka z wygrawerowanym napisem "Dyrektor, Nicholas J. Fury". Już chciała zapukać, kiedy drzwi się otworzyły, a przed nią stanął mężczyzna w średnim wieku.
Alex nie musiała pytać, żeby wiedzieć, skąd Fury wiedział o jej wizycie. Domyśliła się, że to sprawka recepcjonistki i dwójki ochroniarzy z dołu.
- Szybcy są - stwierdziła i weszła do środka, kiedy mężczyzna odsunął się, robiąc jej przejście.
Pomieszczenie było urządzone nowocześnie. Widać, że po remoncie dużo się tu zmieniło.
Alex zmarszczyła brwi, kiedy zobaczyła na biurku porozrzucane papiery i włączony komputer.
- Czy ty kiedykolwiek bywasz w domu? - zapytała, zdając sobie sprawę, że było grubo przed szóstą.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i z powrotem usiadł przed biurkiem, wlepiając w nią wzrok.
- Potrzebujesz czegoś?
- Pracy - wypaliła prosto z mostu, siadając na fotelu na przeciwko jego biurka.
- Słucham?
- Chcę pracować w T.A.R.C.Z.Y jako agentka - wyjaśniła.
- Jesteś pewna? - zapytał Fury, uważnie się jej przyglądając. - To nie to samo, co działanie z Mścicielami.
- Wiem, ale chcę spróbować.
- Hmm... - Nick otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej plik kartek. Położył je przed kobietą. - Tu masz wszystko. Wymagania, godziny pracy, zasady działania, wypłatę, ubezpieczenie i tak dalej. Przeczytaj to na spokojnie i zastanów się.
Alex wzięła plik kartek i wstała.
- Dzięki - powiedziała szczerze i opuściła biuro Fury'ego.
Szła korytarzem i przeglądała kartki, które całe zapisane były w drobnym tekście.
Jej uwagę zwrócił hałas, wydobywający się z pomieszczenia, obok którego przechodziła.
Oderwała się od dokumentów i spojrzała na lekko uchylone drzwi.
- Cholera! - dobiegł ją wściekły głos, zagłuszony kolejnym, o wiele głośniejszym hałasem.
Nie myśląc za wiele weszła do pomieszczenia, nie zauważając, że kopnęła blokadę do drzwi, która miała pozostawić je otwarte.
- Halo? - zawołała, nie zwracając uwagi na to, że drzwi się za nią zamknęły. Była w jakimś magazynie.
- Pomóż mi - usłyszała zirytowany głos.
- Staram się przecież - odpowiedział drugi niemniej rozdrażniony.
Znów rozległ się hałas. Tym razem Alex mogła stwierdzić, że coś spadło.
Głosy brzmiały znajomo.
Szatynka minęła jakąś zagraconą półkę i zobaczyła dwóch mężczyzn, próbujących umieścić wielki karton na najwyższej półce, co najwidoczniej im nie szło, bo zwalili przy tym kilka innych rzeczy.
- Mogłam się domyślić, że to wy - powiedziała, widząc przed sobą Ethana i Andrew. Oboje odwrócili się gwałtownie, słysząc głos swojej przyjaciółki.
Nie utrzymali przy tym kartonu, który przy dodatkowym puszczeniu przez blondyna, spadł na stopy Andrew.
- Cholera! - wydusił z siebie szatyn, który czuł jak jego stopy są miażdżone przez ciężar pudła.
Tymczasem jego towarzysz pobiegł za Alex, która ruszyła w stronę wyjścia, mając zamiar jak najszybciej opuścić pomieszczenie.
- Co ty tu robisz? - zapytał, dopadając ja przed drzwiami.
- Wychodzę - rzuciła i pociągnęła drzwi, chcąc je otworzyć, co jednak nie przyniosło efektu.
Szatynka zmarszczyła brwi i zaczęła mocować się z drzwiami.
- Zamknęłaś je?! - krzyknął blondyn.
- Niczego nie zamykałam, samo się zamknęło! - warknęła. - Dlaczego się nie otwiera?
- Otwierają się tylko od zewnątrz - mruknął poirytowany mężczyzna.
- Skąd miałam to wiedzieć? - zapytała z wyrzutem Alex, obracając się w stronę blondyna.
- Blokada przy drzwiach mogła ci wiele powiedzieć.
- Nie zwalaj na mnie winy. Kto buduje drzwi, które otwierają się tylko z jednej strony?!
- Może tajna organizacja, która zajmuje się zwalczaniem przestępczości, a raz została już zinfiltrowana? - sarknął Ethan.
- Tylko się nie pobijcie - usłyszeli i oboje spojrzeli w stronę Andrew, który mierzył ich wzrokiem, oparty o jedną z półek.
- Bardzo śmieszne - powiedzieli jednocześnie, po czym obrzucili się wrogimi spojrzeniami.
☆☆☆
Tymczasem w wieży Bucky właśnie pukał do drzwi pokoju Alex. Jednak nikt mu nie odpowiadał. Nie zdziwił się za bardzo, bo godzina była dosyć wczesna. Wszedł więc najciszej jak umiał do pomieszczenie, myśląc, że kobieta jeszcze śpi. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył puste łóżko i zmiętą na nim kołdrę. Rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu. Szatynki nie było również w łazience, do której drzwi były otwarte.
Mężczyzna opuścił pokój i ruszył w stronę kuchni i salonu, mając nadzieję, że tam zastanie swoją ukochaną.
☆☆☆
Alex stała oparta o szafkę, zresztą podobnie jak Ethan i Andrew. Szatynka mocowała się już z drzwiami, próbowała nawet wezwać pomoc, ale walenie i krzyki nie pomogły. Możliwe, że przyczyną była grubość drzwi, a może po prostu mało kto przechodził o tej godzinie korytarzami Triskelionu.
Po gwałtownej wymianie zdań z Ethanem, Alex obrała taktykę ignorancji. Nie odzywała się ani słowem, zresztą podobnie jak blondyn. Andrew czuł napiętą atmosferę. Wiedział, że szatynka jest zła głównie na jego przyjaciela, chociaż zdawał sobie sprawę, że - choć w mniejszym stopniu - również na niego.
- Skoro tu utknęliśmy i tak czekamy, aż ktoś tu zajrzy, to może byśmy porozmawiali? - zaproponował Andrew. - Bo chyba jest o czym.
- Nie ma o czym - zaprotestowała Alex. - Okłamywaliście mnie przez cztery lata.
- Ale ostatecznie wyznaliśmy prawdę, a ty nie odzywałaś się od pół roku - zauważył Ethan.
- Rzeczywiście porównywalne - sarknęła szatynka. - Udawanie trupa przez cztery lata a brak rozmowy przez pół roku to prawie to samo.
Znów zaległa niezręczna cisza, którą ponownie przerwał Andrew.
- Skoro nie przyszłaś, żeby z nami porozmawiać, to co tu robisz? - zapytał.
- Miałam sprawę do Fury'ego - odpowiedział zdawkowo.
- Niby jaką? - zainteresował się blondyn.
Alex nie odpowiedziała, ale mimowolnie, mocniej ścisnęła trzymane w ręku kartki.
- Co tam masz?
- Nic...
- Pokaż - nalegał mężczyzna, podchodząc do szatynki.
- Nie... Odwal się! - krzyknęła, ale Ethan zdążył wyrwać jej dokumenty z rąk. W prawdzie Alex miała swoją moc, ale bała się, że jeśli spróbuje je odebrać w ten sposób, to kartki najzwyczajniej w świecie porwą się, ciągnięte i przez Ethana i przez białą energię, a nie zdążyła ich jeszcze przeczytać. Tymczasem blondynowi wystarczył rzut okiem, aby zorientować się o co chodzi.
- Powiedz, że nie jesteś na tyle głupia! - Alex wyrwała mu dokumenty z rąk.
- Nie tobie to oceniać - warknęła.
- O co chodzi? - Nie rozumiał Andrew.
- Chce pracować dla T.A.R.C.Z.Y!
- Co? - najwyraźniej szatyn również nie uważał tego za najlepszy pomysł.
- Nie możesz tego zrobić! - oponował dalej Ethan.
- To ty nie możesz mi tego zabronić!
- Alex to nie jest takie proste... Jeśli raz w to wejdziesz, to nie zdołasz się już z tego wyplątać - powiedział nieco spokojniej. - Uwierz mi, wiem to z własnego doświadczenia.
Po tych słowach atmosfera zrobiła się nieco lżejsza, choć wiele rzeczy zostało jeszcze niewyjaśnionych.
- Ethan, ja jestem w to wplątana od urodzenia! Odkąd mój ojciec pracował dla T.A.R.C.Z.Y, rozumiesz? - Alex poczuła się dziwnie wymawiając jego imię. Nie robiła już tego od bardzo dawna...
- Chcemy tylko, żebyś podjęła właściwą decyzję - wytłumaczył Andrew.
- Chcecie podjąć ją za mnie - sprostowała dziewczyna. - W tym akurat jesteście dobrzy.
Andrew westchnął, a Ethan wlepił wzrok w podłogę. Oboje zdawali sobie sprawę ze swoich błędów. Problem polegał tylko na tym że nie wiedzieli jak je naprawić.
- Mam nadzieję, że Barnes ci na to nie pozwoli - powiedział szczerze blondyn.
- Jamesa w to nie mieszaj.
- Dlaczego? Przecież jesteście razem.
- No właśnie. Jesteśmy razem i razem podejmujemy decyzje - podkreśliła. - On za mnie nie decyduje.
- Dlatego z nim jesteś? - dopytywał nieco złośliwie blondyn.
- Nie, nie dlatego. Przestań zachowywać się jak zazdrosne dziecko...
- Spaliście już ze sobą? - przerwał jej wypowiedź.
- Ethan! - krzyknął Andrew.
- Mój Boże! Co to za pytanie?! - oburzyła się szatynka, patrząc na mężczyznę jak na wariata. - Co to ma do rzeczy?!
- Nic. Spaliście czy nie? - drążył dalej temat.
- Jezu! - Alex podeszła do drzwi i zaczęła w nie walić z całej siły. - Wypuśćcie mnie stąd!!!
- Nie rób scen tylko odpowiedz - naciskał blondyn. Kobieta zaprzestała swoich wysiłków, widząc, że i tak nie przynoszą rezultatów.
- Jesteś walnięty! - skwitowała.
- Czyli nie - stwierdził mężczyzna.
Alex poczuła jak zalewa ją fala złości.
- Jestem z nim dopiero od czterech miesięcy, a niedługo po tym jak zaczęłam z nim chodzić jakiś walnięty kosmita zamienił go w psa! Nie jestem zoofilem! - krzyknęła. - Ciągle coś się dzieje, a poza tym aktualnie mieszkam w wieży z pięcioma innymi facetami, którzy mają sypialnie obok mojej, z czego jeden to mój wujek! NIBY KIEDY MIAŁO DO CZEGOŚ DOJŚĆ?! Poza tym to nie twoja sprawa, do jasnej cholery!
- Czyli jednak nie doszło. Nie miałem pewności...
- Zamknij się! - uniosła się ponownie kobieta. - Wiem, że od samego początku nie lubisz Bucky'ego i że widzisz siebie na jego miejscu, ale to nie moja wina, a tym bardziej nie jego! Trzeba było nie sfingować swojej śmierci, wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej...
Ethan westchnął i przeczesał ręką włosy. Zdawał sobie sprawę, że tamten wybór zmienił nieodwracalnie jego życie. Wciąż kochał Alex i zrobiłby dla niej wszystko, ale rozumiał także, że teraz rola dbania o nią nie należy już do niego. Zbyt wiele przez niego wycierpiała, zbyt wiele przeszła. Był świadom, że to on był winien ich rozpadu. On ich zniszczył, a potem zjawił się za późno, bo ktoś inny zaczął już odbudowywać to, co on zawalił.
- Przepraszam - powiedział poważnie i spojrzał w jej zdziwione oczy. Najwyraźniej nie spodziewała się tego w tej sytuacji. - Przepraszam, że to zrobiłem... Przepraszam, że pozwoliłem ci wierzyć, że nie żyję i obwiniać się za to. Przepraszam, że wciągnąłem w to ciebie, Andrew... I przepraszam, że byłem przyczyną naszego rozpadu. Pociągnąłem was za sobą.
Andrew westchnął przyglądając się swoim przyjaciołom. Byli resztkami dawnych siebie, ale zaczynali się powoli budować na nowo.
- Nie ma sprawy, stary. Wiem, że chciałeś dobrze - powiedział szatyn, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
Ethan posłał mu przepraszający uśmiech, po czym przeniósł wzrok na Alex. Szatyna patrzyła na niego zaszklonymi oczami. Czuła, że ona też musi mu coś wyjaśnić.
- Nie kontaktowałam się z wami, bo nie wiedziałam co mam zrobić... Jak się zachować. Jak to wszystko naprawić. Przez tyle czasu chciałam żebyś żył - szepnęła, patrząc w jego niebieskie tęczówki. - Ale kiedy wszystko mi wyjawiłeś... Wtedy poczułam, że nie chcę, żeby to była prawda - powiedziała, a z jej przeszklonych oczu wypłynęła jedna łza. - Nienawidziłam się za to, ale wolałam wiedzieć, że odszedłeś taki, jakim cię pamiętałam, niż mieć świadomość, że najważniejsza osoba w moim życiu, tak strasznie mnie okłamała...
- Nie proszę cię, żebyś mi wybaczyła czy, żeby wszystko było jak dawniej... Tylko proszę - spróbuj zrozumieć...
- Oj, Ethan... - Mężczyzna już myślał, że szatynka mu odmówi, ale powiedziała coś, co kompletnie go zaskoczyło. - Ja już dawno ci wybaczyłam.
Nie dowierzał własnym uszom, a to co usłyszał, nie mieściło mu się w głowie.
- Wszystko trzeba wam mówić. Po prostu się przytulcie, cymbały - rzucił Andrew, po czym objął obojga ramionami i przyciągnął do siebie. Cała trójka zastygła w grupowym uścisku.
- Od kiedy to ty stałeś się tym rozsądnym? - zaśmiała się przez łzy dziewczyna.
- Nawet najgorszy łobuz musi stać się czasem odpowiedzialny, kiedy jego przyjaciele się zagubią - odgryzł się szatyn.
Coś piknęło i usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzeli w tamtą stronę. W wejściu stał, jakby nigdy nic, Bucky i patrzył na nich bez większego zaskoczenia.
- Fury powiedział, że mogę was tu znaleźć - powiedział.
- Chyba czas na ciebie - zauważył Andrew.
- Do zobaczenia niedługo - pożegnała się Alex i wyplątując się z ich uścisku, pogładziła obu po policzkach. Po tym odwróciła się i podeszła do Jamesa. Wsunęła blokadę między drzwi i posyłając im uśmiech, wyszła. Dopiero kiedy znalazła się już za drzwiami, zatrzymała Bucky'ego, obejmując go w pasie i wtulając się w jego tors.
- Płakałaś - zauważył, gładząc ją po głowie. - Wszystko w porządku?
- Jak nigdy - wyznała i jeszcze mocniej się w niego wtuliła.
Po chwili, gdy już się od niego oderwała, chwyciła jego zdrową dłoń, splatając ich palce i razem ruszyli ku wyjściu z budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro