Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Trzeba powiedzieć Tony'emu.

- Co za... wredni emeryci... i jeszcze... ten podły... budyń czekoladowy... - burczała szatynka, ledwo łapiąc oddech. W końcu się zatrzymała i oparła o drzewo, łapiąc łapczywie oddech. - Wykastruję ich... za tę głupią... męską rywalizację...

Zgięła się w pół dalej nie mogąc dojść do siebie po długim biegu. Nagle ktoś rzucił na nią cień.

- Co jest? Już się poddajesz? - zabrzmiał nad nią ten wiecznie rozbawiony głos. - Masz do nadrobienia trzy kółka, no, przynajmniej w stosunku do mnie. Do chłopaków jakieś dziesięć.

- Zostaw mnie... jełopie... Nie widzisz... że się... hiperwentyluje...? - wydusiła i machnęła niedbale ręką w jego kierunku, chcąc go pacnąć. Mężczyzna jednak odsunął się nie dając jej tej możliwości.

- Tobie są potrzebne nowe płuca - zaśmiał się radośnie ze swojego odkrycia.

- A tobie... zaraz będzie... potrzebny... nowy... - nie zdążyła dokończyć zdania, które na pewno nie skończyłoby się dobrze dla mężczyzny, bo zjawili się następni.

- Co wy tu robicie? - zapytał blondyn.

- Alex mi grozi.

- Sam się... nade mną... znęca!

- Ha! Dobre sobie - zaśmiał się czarnoskóry i zaczął targać dziewczynę po włosach.

- Odwal się... Wilson! - wychrypiała dziewczyna i spróbowała odtrącić jego rękę z marnym skutkiem.
Na pomoc przyszła inna - silniejsza - która połyskiwała w promieniach słońca, a na ramieniu miała czerwoną gwiazdkę.

- Jeden przyzwoity - mruknęła szatynka, która w miarę doszła już do siebie i próbowała coś zrobić z bałaganem, który wywołał jej przyjaciel.
Cała trójka patrzyła na jej wysiłki odnowienia fryzury.

- I na co się gapicie? Jesteście okropni! Już nigdy nie pójdę z wami biegać! Ledwo mnie poskładali, a wy mnie przeciągacie po parku, tam i z powrotem! Czemu nie! Niech się wykończy! Tego chcecie? A pomyśleliście co by było gdybym zasłabła? Nie! Ja się nie liczę, tylko jakaś głupia rywalizacja! - szatynka gestykulowała wściekle, nie dając nikomu dojść do słowa. - Ty biegasz po jego lewej, a ty po prawej! Świetna zabawa! Szkoda, że nie dla mnie! Ja się tylko męczę! - skończyła swoją awanturę i obróciła się do nich tyłem obrażona.

- Nie rób z siebie takiej ofiary - powiedział rozbawiony Sam. Alex otworzyła szeroko usta w oburzeniu. Ona ofiarą?! Zaraz mu wygarnie, chyba nic nie zrozumiał z jej monologu.

- Ty...! - już się odwracała, kiedy niespodziewanie została poderwana do góry. Okrzyk zdziwienia wydobył się z jej ust. Dopiero po chwili zorientowała się co się dzieje.
Bucky trzymał ją w ramionach i właśnie ruszał za Stevem biegiem. Szybko objęła jego szyję, czując, że teraz już biegnie dość szybko. Jak widać dodatkowy ciężar i zajęte ręce mu nie przeszkadzały.
Szatynka wyciągnęła głowę nad jego ramieniem, żeby spojrzeć na to co zostawiają w tyle. A raczej kogo.
Złośliwy uśmiech wpełzł jej na twarz.

- Ha, ha! I co teraz, Czekoladko?! - Sam próbował się z nimi zrównać w biegu, co za bardzo mu nie wychodziło. - Niesiesz mnie do domu, Wilson!

Bucky spojrzał na nią rozbawiony. Ta dziewczyna była niemożliwa. Steve pokręcił tylko głową.

☆☆☆

Alex na plecach Sama i obejmując go za szyję (niemal dusząc), została wniesiona do salonu.

- Tak to ja mogę biegać.

Clint omal nie spadł z kanapy kiedy ujrzał tą scenę.

- No patrzcie, wiedziałem, że mieliśmy nadwornego tragarza - zarechotał. - Gdzie żeś się podziewał kmicicu?

Wilson rzucił mu wściekłe spojrzenie, co tylko jeszcze bardziej go rozbawiło. Rogers i Barnes wyszli za nim z windy.
Sam zrzucił z siebie dziewczynę tuż nad kanapą, sprawiając, że wylądowała niezgrabnie na materacu. Miał pecha, bo akurat w tym momencie do pomiszczenia wkroczył starszy Stark.

- Ej, ostrożnie! Nie potłucz mi jej.

- Nie jestem towarem! - zdenerwowała się dziewczyna.

- A szkoda, bo byłabyś lżejsza. Prawie złamałaś mi kręgosłup - burknął Wilson, za co otrzymał wściekłe spojrzenie kobiecych oczu.

- Powtórz to - warknęła, podnosząc się z kanapy.

- Żadnych bójek w moim salonie! - dotarł ich głos Starka, który majstrował coś przy barku.

- No wiecie! Ja cię noszę na rękach, a ty mnie chcesz pobić - Sam złapał się teatralnie za serce.

- Przypominam ci, że gdybyś mnie nie doprowadził do takiego stanu, to nie musiał byś mnie tu przynosić!

- Jakiego stanu? Coś się stało? - Starkowa głowa wychynęła spośród alkoholi, kiedy usłyszała o niebezpieczeństwie bratanicy.

- Oprócz tego, że goniłam ich po całym parku, a oni zrobili sobie durny konkurs?

- Ale dobrze się czujesz? - dopytywał, wlewając szkocką do szklanego naczynia.

- Skaczesz wokół niej jak stara kwoka - rzuciła Natasha, która wkroczyła do pomieszczenia, wyraźnie zainteresowana całą kłótnią.

- Tylko nie stara! - oburzył się Tony. - Ej!

- Chciało mi się pić - wzruszyła ramionami szatynka i oddała mu, już puste naczynie, w którym przed chwilą była brunatna ciecz.

- To do kuchni po wodę, a nie się upijać od rana.

- Kto to mówi.

- Czy dzieci skończyły się już kłócić? - zapytał Steve. James stał obok niego wyraźnie rozbawiony.

- Jeszcze chwilę mamusiu - jęknął Barton i został obrzucony srogim spojrzeniem niebieskich tęczówek.

Alex jednak nie uczestniczyła już w dalszej wymianie zdań, bo weszła do kuchni i właśnie wyciągała z lodówki butelkę wody.
Usiadła z weschnieniem na krześle i odkręciła butelkę, żeby po chwili poczuć przyjemnie zimną ciecz spływającą w dół gardła i ochładzającą jej rozgrzane ciało.
Oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy, czując nieziemskie zmęczenie. Dopiero niedawno wróciła do zdrowia przez rany odniesione podczas walki i nie była jeszcze w pełni sił. A nie pomógła jej w tym na pewno tułaczka po parku. Kto by pomyślał, że nie będzie nadążać za dziewięćdziesięciolatkami...

- Nie zasypiaj na krześle, bo wyrżniesz w podłogę - usłyszała rozbawiony głos.

Otworzyła oczy i stwierdziła, że rzeczywiście omal nie zasnęła. Do tego wcale nie usłyszała jak szatyn się tu zakradł. Chyba pozostało mu coś z Zimowego...

- Wszyscy się dzisiaj ze mnie nabijają - burknęła, rzucając w niego do połowy pustą butelką (nabyty pesymizm), którą mężczyzna z łatwością złapał metalowym ramieniem.

- To była dobra rada.

- Jasne - mruknęła niezbyt przekonana. Wstała z krzesła i przeciągnęła się, czując jak wszystko ją boli. Już dawno przestała zwracać uwagę na wzrok, który śledził każdy jej ruch, a szkoda, bo może zauważyłaby, że stał się teraz bardziej intensywny...

- Dzięki, że mi pomogłeś w parku - powiedziała i położyła mu rękę na ramieniu. Zorientowała się jednak, że trzyma dłoń na tym metalowym. Zmarszczyła brwi i przeniosła rękę na jego drugie ramię.

- Wyglądałaś jakbyś miała zemdleć - parsknął. - A potem na nas nakrzyczałaś i zasugerowałaś, że robimy to specjalnie, więc nie mogłem cię w tym utwierdzić.

- Powiedzmy, że ci wyszło-oo - ziewnęła szeroko, czując falę zmęczenia.

- Lepiej idź się przespać.

- Taa... A ty... wyprostuj się! - rzuciła, bo nie chciała być jedyną, której tu rozkazują.

- Przecież stoję prosto - zauważył.

- Cicho - burknęła wychodząc.

Już po chwili była w swoim pokoju i nie zważając na swoje przepocone ubrania, rzuciła się na łóżko czując wzmożoną senność. Powieki jakoś same jej się zamykały, a mózg nie był zdolny do myślenia, bo odpływał w cudowną nicość.

☆☆☆


Obudziła się nieco obolała, bo spała w poprzek łóżka. Zasnęła po południu, więc nic dziwnego, że wstała w środku nocy - za oknem było już ciemno.
Podniosła się z łóżka i dopiero teraz poczuła obolałe mięśnie. Zdecydowanie nie była jeszcze przygotowana do treningów.
Alex z reguły nie była leniem, lubiła sobie poćwiczyć, ale przez ostatnie tygodnie nie mogła tego robić z wiadomych przyczyn.
Jeszcze odczuwała skutki ostatniej akcji. Nadal miała kilka małych blizn na plecach i kostakach. O dziwo po ranie na brzuchu nie został ślad, ale podejrzewała, że to zasługa leków i wymyślnych zabiegów jakim poddawali ją Bruce i Conrad.
Jej organizm długo dochodził do siebie po tych wydarzeniach. Na szczęście jej przyjaciele ją wspierali. Kilka pierwszych dni było naprawdę niewiarygodnych: wszyscy skakali wokół niej jakby była z porcelany i miała się zaraz rozbić. Szybko jednak zdenerwowało ją takie zachowanie, bo nie mogła nawet spokojnie posiedzieć w salonie, żeby nie usłyszeć przynajmniej pięciu propozycji pomocy. Kiedy nakrzyczała na Thora i Sama, żeby dali jej święty spokój, bo sama potrafi usiąść nie rozbijając się przy tym, wszyscy zgodnie uznali, że wraca do zdrowia i od tej pory mogła cieszyć się większą swobodą.
No, przynajmniej, aż do teraz. Od dwóch dni Steve i Sam namawiali ją na treningi, żeby pomóc jej wrócić do formy. Alex lubiła ćwiczenia, ale nie była masochistką. Jej przyjaciele zdecydowanie nie rozumieli co znaczy dla niej ciężki ból głowy czy zmęczenie mięśni po tak wyczerpującej kuracji. Chociaż Rogers dał sobie jeszcze coś powiedzieć i nie zmuszał jej do ćwiczeń, kiedy źle się czuła. Z Wilsonem sprawa wyglądała już gorzej. Ciągle ją denerwował i się z nią kłócił, ponadto wmawiał jej, że jest hipohondryczką!

- Jakby przeżył to co ja, to by  się zamknął - mruczała pod nosem szatynka, wchodząc do łazienki z piżamą w rękach.

Zrzuciła z siebie spocone ciuchy i weszła pod prysznic. Odkręciła ciepłą wodę i rozkoszowała się przyjemnym uczuciem stykania się ciepłych kropel z jej skórą. Woda przyjemnie łagodziła wszelki ból.

Właśnie ból. Co Wilson w ogóle wiedział o bólu. Przecież dostał tylko kilka razy w gębę. Ale mimo to, nie życzyła mu źle - był jej przyjacielem, pomimo tego, że ciągle ją irytował...

Inaczej sprawa miała się z Barnes'em. Bucky niby był jej przyjacielem, ale ich relacja była skomplikowana...
Alex wciąż miała przed oczami ich pocałunek. Żałowała, że wir akcji potoczył się tak szybko, bo teraz o wiele trudniej było jej coś mu wyznać. Niby oboje patrzyli na siebie z "tym czymś" w oczach, ale sami jakby tego nie dostrzegali. Widziała to jednak cała drużyna, no może oprócz Tony'ego, który w tym przypadku wykazał się poważnym ignoranctwem i całkowitym brakiem profesjonalizmu jak na playboya, którym wszem i wobec się ogłaszał.

Alex zakręciła wodę, kiedy zorientowała się, że stoi już tak dłuższą chwilę, rozmyślając o Bucky'm.
Wyszła spod prysznica i otuliła się puchatych ręcznikiem. Spojrzała w lustro i przejechała po swoim policzku. Ostatnio kości policzkowe stały się bardziej wyraźne. Widocznie schudła, co było skutkiem wyczerpania organizmu.

Odłożyła ręcznik na bok i ubrała się w piżamę, na co składały się krótkie spodenki i za duża bluzka z krótkim rękawem.

Wyszła z łazienki i z wielką przyjemnością wgramoliła się pod cieplutką kołdrę. Owinęła się nią i podkuliła nogi. Może nie czuła się aż tak bezpiecznie jak w czyichś ramionach (czyt. w ramionach Bucky'ego), ale też było wygodnie.

Zasnęła pogrążona w myślach.

☆☆☆

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nikt mi już nie marudzi nad uchem.

- Wiem. Peter był trochę wygadany, ale całkiem znośny.

- Mówisz tak bo nie ty z nim mieszkałeś pod jednym dachem! Wiesz jak to jest, kiedy nie dość, że masz na głowie grupę nadopiekuńczych bohaterów to jeszcze wygadanego dzieciaka?

- Nie...

- No właśnie! Podaj mi tamtą część - powiedziała szatyntka.
Mężczyzna w średnim wieku z kilkudniowym zarostem i siwymi włosami, podał jej wskazany przedmiot.

Alex już długo nie odwiedzała Helicarriera, przynajmniej w sprawach "służbowych". Była tu jednak ostatnio kilka razy, żeby trochę pogadać i poskładać coś z Conradem.
Okazał się naprawdę niezłym kumplem i współtwórcą. Zrobili już razem jakieś urządzonka, a przy tym Alex zawsze mogła trochę ponarzekać, albo z czegoś mu się zwierzyć - był naprawdę dobrym słuchaczem.

- A jak tam twój brzuch?

- Okej - mruknęła dziewczyna. Nie za bardzo lubiła rozmawiać na temat swojego zdrowia. - Nic już nie widać.

- Miałem nadzieję, że nie będzie blizny. To był pomysł doktora Bannera.

- Taa... Bruce miewa dobre pomysły, kiedy już raczy się odezwać - powiedziała z wysiłkiem próbując dokręcić jakąś śrubkę.

- Jak chcesz możemy też usunąć tą drugą...

- Nie, nie trzeba - powiedziała, mimowolnie dotykając miejsca na podbrzuszu, tuż obok kości miedniczej. Była to pamiątka po spotkaniu z Zimowym Żołnierzem, kiedy to (całkiem specjalnie) pewien nóż znalazł się w jej ciele. Miała jakiś wyjątkowy sentyment do tej blizny.

- Tych innych, na plecach i kostkach też nie musicie usuwać. To takie moje małe dziary zdobyte w bitwie, nie? - powiedziała przesadnie poważnym głosem jak na taki temat. Rein zaśmiał się słysząc wypowiedź dziewczyny. Ta przestała majstrować przy, jeszcze nieskończonym, urządzeniu i spojrzała na niego z wyrzutem.

- Wyszyscy się ostatnio ze mnie śmieją - burknęła oburzona.

- Nie obrażaj się - rzucił dalej rozbawionym głosem.

- Przekonaj mnie - powiedziała zakładając ręce na piersi.

- Jak?

- Przestań się śmiać.

- Przecież się nie śmieję - powiedział, ale widząc jej minę znowu zarechotał.

- Mhm, właśnie widzę. Do handlu byś się  nie nadawał.

☆☆☆

- Jak tam u Reina? - zapytał James idąc razem z szatynką w stronę ich quinjeta.

Bucky był tak miły, że przylatywał z nią na Helicarrier. Nie do końca wiedziała czy dla tego, że bał się iż może zasłabnąć, czy dlatego, że ona sama bała się spotkania z pewnymi dwoma osobnikami, których nie widziała od kilku tygodni, a o czym on wiedział. Właściwie można było uznać oba te przypuszczenia za słuszne i dołożyć jeszcze coś o tym, że mu na niej zależało.

- Dobrze. Jak zwykle trochę pogadaliśmy i pożartowaliśmy. Zaczęliśmy składać coś nowego...

- Lubisz go? - zapytał z nieodganionym wyrazem twarzy.

- Tak, jest spoko.

- Nie o to pytałem - dziewczyna spojrzała na niego pytająco. - Podoba ci się?

- Mógłby być moim ojcem - stwierdziła z lekkim rozbawieniem.

- A ja dziadkiem - nachmurzył się lekko mężczyzna. Właśnie weszli na pokład quinjeta.

- Taaak... ale wiesz to co innego. Ty wyglądasz na trzydziestkę.

Stanęli naprzeciw siebie i mierzyli się intensywnymi spojrzeniami.

- Serio? A znasz kogoś kto chciałby się umawiać z takim emerytem, który "wygląda na trzydziestkę"?

- Moje kontakty są ograniczone, ale znam taką jedną - powiedziała z zadziornym uśmieszkiem, opierając się o ścianę. James podszedł do niej.

- Ah, tak. I co, ona się zgodzi?

- To zależy jak ją przekonasz - powiedziała trochę ciszej, bo był już tak blisko niej, że nie musiała się wysilać, żeby ją usłyszał.

- Coś się znajdzie... - mruknął i złaczył ich wargi, wsuwając rękę w jej włosy.
Natychmiast odwzajemniła pocałunek uchylając nieco szerzej usta i tym samym dając mu lepszy dostęp. Ich języki złączyły się w delikatnym tańcu.
Dotknęła jego policzka, a on przeniósł dłoń z jej włosów na linię szczęki i kiedy się od siebie oderwali, przejechał kciukiem po jej dolnej wardze, patrząc na nią swoimi pięknymi, szarymi oczami, które pomimo tej szarości - nie były zimne.

- Jak rozumiem: jesteśmy razem?

- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? - zapytał przenosząc wzrok na jej oczy.

- Hmm... Właściwie to tak... Mógłbyś mnie jeszcze czymś przekonać.

Jego wzrok ponownie wylądował na jej ustach, które układały się w zadziornym uśmiechu. Odwzajemnił ten gest. Przyciągnął ją bliżej siebie i ponownie się nachylił. Już przymykała oczy, ale tym razem poczuła jego usta na swojej szyi.
Jego kilkudniowy zarost drażnił ją lekko, a usta wprowadzały w stan błogej przyjemności. Muskał delikatnie jej skórę, składając na niej pocałunki.
Oddała się temu uczuciu, ale po chwili w jej głowie zawitała pewna myśl, która znalazła się tam niespodziewanie. Wciągnęła głośno powietrze, a Barnes uniósł głowę, patrząc na nią pytająco.

- Trzeba powiedzieć Tony'emu - mruknęła tylko.

☆☆☆

Alex stała przed wejściem do pracowni Tony'ego i wyłamywała sobie palce. Miała poważne wątpliwości. Jak ma powiedzieć o tym Tony'emu? To przecież TONY. Każdy, każdy przyjąłby to lepiej niż on. Jest drażliwy, nerwowy, a tak w ogóle to jest cholerykiem... No i do tego jej nadopiekuńczym wujkiem. Naprawdę nie mogło być chyba gorszego połączenia. Tymbardziej, że niczego się nawet nie domyślał. Jak to możliwe? Może oślepł, albo oguchł? Albo dopadła go demencja starcza... Przynajmniej taką teorię wysnuwała Natasha, z którą rano rozmawiała.
"Jak chcesz się cieszyć swoim związkiem, to lepiej sama mu o tym powiedz, bo Barnes może nie wyjść z tego bez szwanku. Zajmij go czymś." - doradziła jej kobieta.
Teraz będąc już tak blisko wyznania tego Tony'emu cieszyła się, że posłuchała jej rady. Bucky ćwiczył sobie razem ze Stevem na sali i był zajęty, więc ona mogła spokojnie porozmawiać ze Starkiem.

W końcu wzięła głeboki oddech, zbierając się w sobie. Czym ona się właściwie tak stresuje? Co Tony może jej zrobić? Przecież jej nie zabije! Nie po to ją ratował, żeby teraz samemu ją uśmiercać. Da jej szlaban? Kpina, jest dororsła, zresztą nie wdała się w żadną bójkę! Chodzi o poważny związek! Nakrzyczy na nią? Niech spróbuje! Wtedy ona tak mu nagada, że się nie pozbiera!
No właśnie! Więc czego ona się właściwie boi?
Z bojowym nastawieniem wkroczyła do środka. Miała tęgą minę i wyglądała jak matka, która ma skrzyczeć swoje njegrzeczne dziecko. Jeszcze nie doszło do rozmowy, ale była wzburzona, jakby Tony już na nią zdążył nawrzeszczeć.

- Posłuchaj - powiedziała stanowczo celując w niego palcem. - To moje życie i uważam, że mam prawo być szczęśliwa.

Tony patrzył na nią zdezorientowany. Był w podkuszulku i jakimś dresie, cały umazany smarek i trzymał jakieś narzędzie w dłoni.

- Yyy...

- Nie przerywaj mi - ostrzegła go, a on natychmiast zamknął usta. - Jestem z Barnes'em!

Jego usta znowu się otworzyły, ale tym razem z szoku, a nie zwykłego zdziwienia.

- Co?! - krzyknął zszokowany. To był jednak jego największy błąd.

- PRZESTAŃ NA MNIE KRZYCZEĆ! - wydarła się. - Dlaczego taki jesteś?! Ja ci nie mówię z kim masz być! Jeśli myślisz, że przez całe życie będę robić to co mi powiesz, to się mylisz.

Stark stał dalej w tym samym miejscu zbyt zszokowany, żeby coś zrobić. Wpatrywał się w dziewczynę z szeroko otwartymi ustami. Jej wybuch był właściwie nieuzasadniony, ale strsowała się i to emocje wzięły górę.

Tony w końcu się opamiętał. Odłożył to co trzymał w ręce i podszedł do niej. Alex obserwowała go i zastanawiała się co mężczyzna zamierza zrobić. A tego co zrobił się nie spodziewała.
Podszedł... i przytulił ją, poklepał po plecach, po czym z powrotem odszedł do swojego miejsca pracy. Dalej zbity z tropu najwyraźniej mruczał coś pod nosem, ale zrozumiała tylko "Romanoff" i coś jak "miała rację".

Uznając to za "błogosławieństwo" swojego związku, dziewczyna wyszła z pomieszczenia umazana smarem, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.





_________________

Czeeeść 👋
Witam wszystkich po dość długiej przerwie!

Miałam wątpliwości czy kiedykolwiek uda mi się napisać ten rozdział, ale wena i chęć do pisania powróciły i tak oto po pisaniu i ciężkim sprawdzaniu (szukaniu literówek itp) w końcu wstawiam pierwszy rozdział, na który tak cierpliwie (lub nie) czekaliście.
Mam nadzieję, że się Wam spodobał. Ma około 2800 słów i starałam zawrzeć się w nim jak najwięcej humoru.
To pierwszy one-shot w tej kontynuacji, a właściwie jak jest w tytule "uzupełnieniu".

Jak już pewnie zauważyliście zdecydowałam się na inną okładkę, którą wykonała dla mnie @Batman_Jestem .
Robi świetne okładki, więc jakby ktoś potrzebował to zaglądajcie śmiało na jej profil (#towcalenierelklamalol).

Muszę Wam powiedzieć, że ostatnio trochę oddaliłam się od Marvela i mam jakąś fazę na Harry'ego Pottera (chyba każdy przechodzi przez takie powtarzające się fazy różnych uniwersów). Oczywiście nie kończę z Marvelem, bo wiem, że jeszcze do mnie "wróci" ta faza, ale prawdopodobnie niedługo pojawi się ff związane ze światem czarodziejskim 😉

To na razie tyle. Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro