Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tak działa T.A.R.C.Z.A.

Poranne wstawanie zazwyczaj nie sprawiało Alex trudności.
Chyba, że obok znajdował się cudowny mężczyzna, który w połączeniu z cieplusią kołdrą tworzył naprawdę wspaniałą mieszankę przytulności i bezpieczeństwa.

Wtedy zerwanie się z łóżka o szóstej rano było naprawdę niemałym wyzwaniem. Tym bardziej, że wizja całego dnia spędzonego na względnym leniuchowaniu była naprawdę kusząca.

Kobiecie nie przeszkadzał już nawet Sam, który za wszelką cenę starał się ją zawstydzić, przy każdej możliwej okazji.
Alex wyrobiła już sobie własną taktykę na jego zaczepki i kiedy za bardzo jej się naprzykrzał, najzwyczajniej w świecie przyciągała do siebie Bucky'ego, który zazwyczaj był na szczęście pod ręką, i zaczynała go całować z taką pasją, że sam Wilson się peszył, wywracał oczami i rzucając coś o "rzyganiu tęczą", po prostu zmywał się do najbliższego wolnego pomieszczenia.

Oczywiście nie zawsze jej się to udawało i Sam wciąż często wywoływał u niej rumieniec na twarzy swoimi głupimi docinkami (ponadto wydawało się, że powoli zaczynał się uodparniać na ten chwyt), ale wtedy szatynka pocieszała się myślą, że jeszcze tylko kilka dni i mężczyzna wreszcie się wyprowadzi.

Teraz jednak musiała wreszcie wstać, pomimo niewielkich chęci. Czas ją gonił, bo za nie całą godzinę miała być w Triskelionie.

Najostrożniej i najciszej jak potrafiła wyplątała się z ramion Bucky'ego, wstając z łóżka. Nie chciała go obudzić, a było to trudne, bo Barnes wciąż posiadał wiele nawyków z czasów Zimowego Żołnierza.

Alex podeszła do szafy, wyjmując z niej kilka rzeczy i, tak jak stała, zaczęła się przebierać.

Wciągała właśnie przez głowę bluzkę, kiedy poczuła coś na swoich biodrach. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, a ciało zareagowało automatycznie. Obróciła się, sprzedając napastnikowi prawy sierpowy.

Spojrzała na podłogę, a z jej ust wydarł się krzyk, kiedy zobaczyła na ziemi znokautowanego Bucky'ego, który, co było oczywiste, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i dlatego cios zwalił go z nóg.

- James!!! - Alex rzuciła się na podłogę obok mężczyzny i chwyciwszy jego twarz w dłonie, zaczęła ją oglądać z każdej strony. - Wybacz! Ja naprawdę nie chciałam! To był odruch, ja...

- Hej, Al, spokojnie - uspokoił ją szatyn i odsunął jej ręce od swojej twarzy. - Nic mi się nie stało, po prostu się tego nie spodziewałem - zaśmiał się. - Swoją drogą, masz dobry prawy sierpowy - zauważył.

Kobieta odetchnęła z ulgą, jednak zaraz przyszła jej do głowy inna myśl.

- Dlaczego się tak skradasz? Mogłam zareagować inaczej! Pomyślałeś co by się stało gdybym użyła mocy? Mogłeś przywalić w ścianę... Albo gorzej! Mogłeś wylecieć przez okno... Boże! - zaczęła panikować.

- Hej, spokojnie! Wiesz, że nie tak łatwo mnie uszkodzić. Bliskie spotkanie ze ścianą by mnie nie zraniło. A co do tego okna... Nie uważasz, że trochę przesadzasz...? - zapytał niepewnie, bo nie wiedział jakiej reakcji się spodziewać.

- Jasne, ja zawsze przesadzam! - rzuciła Alex i wstała z podłogi. - Mogłeś pomyśleć też o mnie! O mało zawału nie dostałam...!

- Wybacz... - mężczyzna wstał i przytulił ją od tyłu, tym razem nie wywołując ataku. - Jakoś ci to wynagrodzę...

- Chwila, moment. Czy ty właśnie zaproponowałeś seks zamiast przeprosin? - rzuciła oburzona. - Mężczyźni... Wszyscy tacy sami... - zaczęła mruczeć i wyplątała się z jego ramion, ruszając do wyjścia.

- Hej, wcale nie... - bronił się Bucky. - Myślałem raczej... o kubku gorącej czekolady i przytulasie na zgodę.

Alex stanęła w drzwiach, mierząc go dokładnie wzrokiem i oceniając czy mówi prawdę.

- Hmm... - zmarszczyła powieki. - W takim razie niech ci będzie... - rzuciła rozweselona, bo uwielbiała czekoladę.

Ruszyła do kuchni, a Bucky podążył za nią.


Piętnaście minut później oboje mieli zjedzone już śniadanie i wypite po kubku gorącej czekolady. 

No może dwa w przypadku Alex.

Dobra, trzy.

- Pyszne - podsumowała szatynka, wstawiając brudne naczynia do zlewu. - Bardzo dziękuję za miły poranek, ale niestety muszę już lecieć - powiedziała i cmoknęła Bucky'ego na pożegnanie.

- Halo, a mój przytulas? 

Szatynka rzuciła mu rozbawione spojrzenie, ale zawróciła i objęła mocno mężczyznę.

- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? - usłyszała przy uchu, podczas, gdy Barnes obejmował ją ramionami.

- Jasne - odpowiedziała. - Robiłam już podobne rzeczy wiele razy. 

- To mnie jakoś nie pociesza...

- Spokojnie, Ethan ze mną będzie.

- To akurat pociesza mnie jeszcze mniej...

- Daj spokój - powiedziała, odsuwając się lekko i posyłając mu rozbawiony uśmiech. - Jesteś jedynym facetem, z którym chcę pić rano czekoladę do końca życia.

- O, naprawdę? No to mnie uspokoiłaś - stwierdził rozbawiony, unosząc prawy kącik ust. - Uważaj na siebie - dodał już poważniej.

Alex przewróciła lekko oczami, ale uśmiechnęła się.

- Oczywiście, że będę. Zresztą nie tak łatwo mnie zabić.

- Coś o tym wiem... - prychnął.

- Daj spokój, Buck... - pocałowała go ponownie, tym razem nieco dłużej. - Do zobaczenia wieczorem.

- Do zobaczenia, Al.


Alex wyszła z windy i skierowała się we właściwą stronę, ruszając korytarzem. Po drodze mijała pracowników T.A.R.C.Z.Y, pomimo wczesnej godziny. W końcu dotarła pod odpowiednie drzwi. Wkroczyła do środka bez pukania. Tam zastała już grupę mężczyzn przygotowujących się do misji. Jednak jej uwagę przykuło dwóch, którzy stali najbliżej.

- Cześć! - przywitała się. Miała wyjątkowo dobry humor. To miała być jej pierwsza misja jako agentki w T.A.R.C.Z.Y i była bardzo podekscytowana.

- No proszę ktoś tu ma dobry humor - rzucił na przywitanie Andrew i posłał jej uśmiech.

- A żebyś wiedział.

- A więc ty i Barnes wreszcie... - Ethan wykonał jakieś dziwne ruchy rękoma, które najwyraźniej miały coś obrazować.

- Ethan! - oburzyła się dziewczyna, a Andrew jedynie stłumił śmiech.

- No co? Daj spokój, widać, że zeszło z ciebie napięcie... Auć! - krzyknął, kiedy otrzymał mocne uderzenie w ramię. - Za co to?

- Dobrze wiesz - warknęła.

- Dobra, dobra. Tylko się nie pobijcie - Andrew postanowił przerwać dyskusję przyjaciół. - Alex, tu masz swój kombinezon - powiedział, podając jej złożony w kostkę, granatowy strój.

- Super! To gdzie jest przebieralnia? - zapytała.

- Przebieralnia? - powtórzył rozbawiony blondyn.

- Co cię znowu bawi, Johnson? - warknęła szatynka. Pomimo, że ostatnim razem kiedy się widzieli doszli do porozumienia, teraz Ethan doprowadzał ją do szału.

- Nie mamy przebieralni - odpowiedział szatyn, a kiedy Alex przeniosła na niego spojrzenie wytłumaczył. - Jakoś nigdy nie była nam potrzebna.

Rzeczywiście, w oczy rzucał się fakt, że dookoła oprócz niej, nie było żadnej kobiety. 

- Dobra - westchnęła szatynka. - Chodźcie tu. Ethan stań tutaj, a ty Andrew tutaj... Dobrze, a teraz się odwróćcie.

Choć nieco skonfundowani oboje zrobili to, o co prosiła. Upewniwszy się, że przyjaciele całą ją zasłaniają, Alex zaczęła zrzucać z siebie ubrania, żeby założyć kombinezon.

- Ethan! - warknęła ostrzegawczo kobieta. - Lepiej odwróć ten wzrok, jeśli chcesz mieć wszystko na swoim miejscu.

- To nasz cel - powiedział Ethan, a na holograficznym ekranie pojawiło się zdjęcie mężczyzny w średnim wieku. Wszyscy utkwili w nim spojrzenia i Alex wydawało się, że były one wyjątkowo nieprzyjazne. - Znacie go już bardzo dobrze. Wiecie co macie robić i wiecie, że tym razem się nie cackamy.

Po quinjecie rozeszły się pomruki zgody, na co Ethan zakończył swoją krótką przemowę.

- Jak zwykle płomienne słowa - rozległo się w jego komunikatorze, który miał przyczepiony na nadgarstku.

- Zamknij się i lepiej powiadom resztę - odgryzł się blondyn.

- Tak jest, szefie - rzucił ironicznie Andrew, który aktualnie przebywał w drugim samolocie z resztą agentów.

- Jeśli już skończyłeś, to chciałabym usłyszeć więcej szczegółów - powiedziała Alex, która siedziała obok blondyna i przysłuchiwała się wszystkiemu. - Co to za facet?

- Anthony Ventura. Oficjalnie szwedzki biznesman, nieoficjalnie aktualnie jeden z najgroźniejszych handlarzy bronią w.. cóż, całych Stanach Zjednoczonych.

- Mamy go zapuszkować i przejąć towar?

- Oficjalnie tak.

- A nieoficjalnie?

Blondyn posłał jej znaczące spojrzenie, a ona otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Żartujesz? - zapytała, a jej entuzjazm związany z pierwszą akcją jako agentki nagle wyparował. Nie to, że nie zabijała wcześniej. Była już przecież postawiona w kilki sytuacjach bez wyjścia, kiedy musiała użyć broni czy swojej mocy, ale zawsze byli to agenci Hydry. A to, że miała już kilka trupów na koncie, nie oznaczało, że lekką ręką i ze spokojnym sumieniem mogła strzelać do kogo popadnie. - Mamy sprzedać kulkę facetowi, który jedynie handluje bronią?

- Jedynie?

- Tony też kiedyś to robił - szepnęła do niego Alex, przypominając sobie dzięki czemu jej wujek zapełnił swoje konto.

- To coś innego - stwierdził Ethan. - Kiedy Stark zorientował się w swoich błędach wycofał całą broń z rynku i zaprzestał produkcji. Ten mężczyzna świadomie sprzedaje towar terrorystom i przestępcom - stwierdził dobitnie. - Wiesz ilu ludzi zginęło przez to, że on jedynie sprzedaje broń?

- Rozumiem - przyznała Alex. - Zasługuje na karę, nie twierdzę, że nie. Ale dlaczego nie zamkniemy go w jakimś specjalnym więzieniu, tylko od razu sprzątniemy?

- Myślisz, że nie próbowaliśmy? - zapytał Ethan, patrząc na nią niedowierzająco. - Siedział już chyba w placówkach wszystkich stanów, tych najbardziej restrykcyjnych, ale zawsze ktoś go wyciągał i pomagał uciec, a on w ramach zemsty organizował zamachy. Na cywilach. Najpierw zajmiemy się nim, a potem jego ludźmi. Śmierć przywódcy powinna wywołać chaos i w końcu popełnią gdzieś błąd.

- Zabijemy go, bo nie możemy sobie z nim poradzić...?

- Zrobimy to, bo zabił tysiące ludzi i stwarza zagrożenie - oznajmił blondyn.

Alex pokiwała głową, na znak, że zrozumiała. Może i nie zawsze zgadzała się tokiem myślenia Fury'ego czy T.A.R.C.Z.Y, ale skoro facet stał za tyloma zbrodniami to chyba jednak mu się należało, prawda?


Dwa quinjety wylądowały na małej polanie w środku lasu. Niedaleko znajdował się duży, luksusowy dom, który dzięki otaczającym go drzewom znajdował się na uboczu i nie było obawy, że ktoś niepowołany ich zobaczy.

Klapy obu samolotów otworzyły się i po chwili wysiedli z nich uzbrojeni agenci.

- Znacie plan - odezwał się Ethan. - Grupa A otacza budynek, unieszkodliwia ochronę i zabezpiecza wyjścia. Grupa B wchodzi do środka i przeszukuje dom. Powodzenia - powiedział na koniec i wszyscy ruszyli do swoich zadań. - W środku będziemy musieli się rozdzielić - poinformował blondyn, zrównując swój krok z Alex.

- Wiem - odpowiedziała.

- Bądź ostrożna - poprosił. Szatynka spojrzała na niego zdziwiona, ale mężczyzna był już dalej, rozmawiając z innym agentem.


Grupa B, w której była Alex odczekała odpowiednio długo, po czym wkroczyła do budynku. Wszyscy się rozdzieli z uwagi na to, że dom był naprawdę pokaźnych rozmiarów.

Alex sprawdzała piętro wraz z dwoma innymi agentami. Oni zajęli się większym prawym skrzydłem, a ona ruszyła do lewego. Z pistoletem wyciągniętym przed siebie, sprawdziła łazienkę i bibliotekę, które okazały się puste.

Przeszukała jeszcze kilka pokoi, zanim dotarła do ostatniego na korytarzu. Drzwi były uchylone, więc wślizgnęła się cicho do pomieszczenia.
W środku zastała mężczyznę, który w pośpiechu przekładał pieniądze z sejfu do czarnej torby.

Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk przeładowywanej broni. Mężczyzna zastygł w bezruchu i uniósł głowę znad torby.

- Coraz szybciej wychodzi wam opanowanie budynku - zaśmiał się, jednocześnie odwracając, żeby spojrzeć za siebie. Przez jego twarz przemknęło zdziwienie, kiedy zobaczył przed sobą kobietę. - No proszę... Nowa twarz - uśmiechnął się przebiegle.

- Mam go. Piąte piętro - powiedziała Alex do komunikatora na nadgarstku.

- Już tam idę - odpowiedział jej znajomy głos. - Wiesz co masz robić.

Alex przez chwilę biła się z własnymi myślami, przeklinając w duchu, że znalazła Venturę jako pierwsza.

- Kurwa - zaklęła pod nosem. Zacisnęła mocniej dłonie na pistolecie i w końcu wydusiła - Odwróć się.

Mężczyzna mierzył ją wzrokiem, jakby doszukując się jakichkolwiek oznak słabości.

- Nie no, poważnie... Chyba mnie nie zastrzelisz? - zapytał. - Nie wierzę, że byłabyś w stanie pozbawić mojego syna ojca. Kto jak kto, ale ty powinnaś rozumieć taką stratę... prawda, Stark?

Alex zaskoczona jego słowami, rozluźniła uchwyt na broni. Ethan nie wspominał nic o dzieciach. Szybko jednak się opanowała. Jego słowa jakoś dziwnie ją dotknęły, ale przez to jeszcze bardziej zdenerwowały. Podeszła do niego i nie czekając nawet aż się odwróci, przystawiła mu broń do głowy.

- Och, nie zgrywaj takiej twardej - powiedział niby od niechcenia, jakby wcale nie miał przeładowanej broni przystawionej do głowy. - Oboje dobrze wiemy, że cię to rusza.

- Zatkaj się - wycedziła Alex. - Nic o mnie nie wiesz.

- Czyżby? - zaśmiał się Ventura. - Sprawdziłem kilku ludzi, którzy mogą mi zagrozić. Ty byłaś na liście. Wiem, że niedawno wstąpiłaś do tych kundli z T.A.R.C.Z.Y. Wiem co się stało z twoim ojcem i wiem - podkreślił - że mnie nie zabijesz, bo doskonale wiesz jak to jest nie mieć ojca...

- Alex - rozległ się głos, który wyrwał ją letargu, podczas, którego z roztrzęsionym oddechem wsłuchiwała się w słowa mężczyzny. Odwróciła wzrok, aby spojrzeć na swojego przyjaciela, wchodzącego do pomieszczenia, ale to był błąd. Chwila nieuwagi wystarczyła.

Mężczyzna wytrącił jej broń z rąk i odepchnął ją na bok, a w jego dłoniach w mgnieniu oka znalazł się pistolet, wyjęty zza pasa spodni. Po pomieszczeniu niemal natychmiast rozniósł się głośny huk.

Oddech uwiązł jej w gardle. Spojrzała w dół, ale zamiast czerwonej plamy na kombinezonie, dostrzegła białą energię otaczającą jej ciało, która zatrzymała kulę, dosłownie kilka centymetrów od jej ciała. Z ulgą wypuściła powietrze. Jej moc po raz kolejny jej nie zawiodła.

Ethan nie czekał jednak tak długo, otworzył ogień, kiedy tylko Ventura strzelił do kobiety. Rozpoczęła się strzelanina, bo mężczyzna nie pozostał mu dłużny.

Szatynka za pomocą energii odepchnęła pocisk na bok i rzuciła się po swoją broń, leżącą parę metrów  dalej.

Alex wymierzyła pistolet w Venturę, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszała słowa "nie pozbawisz mojego syna ojca". Nie mogła nacisnąć spustu, jednak zduszony okrzyk bólu przywrócił ją do rzeczywistości. Jeden z pocisków trafił Ethana w ramię, sprawiając, że ten upuścił broń. Brunet wymierzył po raz drugi i...

- Nie!!! - krzyknęła Alex i bez zastanowienia nacisnęła spust. Trafiła w szyję. Mężczyzna zaczął kaszleć i krztusić się krwią. Zanim jednak upadł na ziemię, posłał jej zdziwione spojrzenie i wydusił:

- A jednak.

Po tym jego ciało upadło z głośnym hukiem na podłogę, na której zaczęła się pojawiać coraz większa plama krwi.

Alex stała w bezruchu i wpatrywała się w martwe ciało człowieka, który jeszcze przed chwilą omal nie zabił jej przyjaciela.

- Ventura nie żyje - poinformował Ethan resztę agentów przez komunikator. - Trzeba tu posprzątać.

- Zajmiemy się tym - powiedział Andrew. - Jesteście ranni?

- Tylko ja. Ramię - odpowiedział krótko blondyn.

W tym momencie szatyn zjawił się w pomieszczeniu w towarzystwie kilku agentów.

- Idź, muszą cie opatrzyć - powiedział Andrew, po czym jego wzrok padł na Alex, która wpatrywała się tępo w ciało mężczyzny. Zmarszczył brwi i wymienił zaniepokojone spojrzenie z Ethanem. - Weź ją ze sobą...

Blondyn przytaknął, zgadzając się z przyjacielem. Uciskając swoją ranę, z której sączyła się krew, podszedł do dziewczyny.

- Alex... Alex, idziemy - powiedział, ale szatynka nie zareagowała, więc Ethan musiał niemal wywlec ją z budynku.

Kiedy znaleźli się obok quinjetów, jeden z dwóch agentów, którzy zostali w nich na wszelki wypadek, natychmiast pomógł Ethanowi i założył mu tymczasowy opatrunek uciskowy.

Alex przez cały milczała i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Nie mogła pozbyć się dziwnego uczucia, które całą ją ogarnęło. Tego, że właśnie zgotowała jakiemuś dzieciakowi taki sam los, przez który sama cierpiała.

- Wszystko w porządku? - usłyszała nagle obok i to wybudziło ją z letargu. Spojrzała w bok na Ethana i ze zdziwieniem odnotowała, że jest na zewnątrz, choć nie pamiętała, żeby wychodziła z budynku.

Nagle mała iskierka nadziei zapaliła się w jej głowie.

- Powiedz, że on kłamał - zwróciła się do blondyna, a on doskonale wiedział o co jej chodziło. Zacisnął usta w wąską linię i odwrócił wzrok. Alex poczuła jak gardło ściska jej się przez nerwy. - Ethan... Ethan powiedz, że on kłamał! - krzyknęła.

- Nie mogę! - mężczyzna również się uniósł. - Nie mogę, bo nie kłamał!

Alex poczuła jak robi jej się gorąco.

- Co, do cholery...

- Posłuchaj... - zaczął blondyn, ale kobieta nie dała mu skończyć.

- Jak mogłeś mi tego nie powiedzieć?! - zawołała oburzona. - Ja pierdolę, Ethan... - ukryła twarz w dłoniach.

- Posłuchaj mnie! - powiedział twardo blondyn i zabrał jej ręce z twarzy. - Przez tego człowieka zginęła masa ludzi. Oni też mieli rodziny, swoich ukochanych, niektórzy dzieci. Czasami dzieci były ofiarami - oznajmił, a widząc jej zaszklone oczy, wziął jej twarz w dłonie i patrząc na nią poważnie dodał - Ten skurczybyk zasłaniał się własnym dzieckiem, żeby ratować swoją dupę. Myślisz, że jakim był ojcem?

- Czyli co... wybraliśmy mniejsze zło? Cel uświęca środki i sprawa zamknięta?

- Czasami trzeba poświęcić czyjeś życie, żeby uratować tysiące innych... Tak działa T.A.R.C.Z.A. - stwierdził blondyn. - Ostrzegałem - dodał, po czym rzucił jej ostatnie smutne spojrzenie i oddalił się w stronę quinjeta.


Przez całą drogę powrotną do Triskelionu Alex nie odezwała się ani słowem.

W jej głowie toczyła się bitwa o słuszność czynu, jakiego dzisiaj dokonała.
Z jednej strony ilość krwi jaką ten człowiek miał na rękach była przerażająca, ponadto chciał zabić jej przyjaciela - należał mu się taki los - jednak z drugiej strony miał syna i prawdopodobnie ukochaną. Czy wiedzieli czym się zajmuje? Może tak, a może nie, ale z pewnością wyczekiwali jego powrotu do domu. Tak jak kiedyś ona będąc jeszcze dzieckiem i czekając na swojego tatę, który już nigdy nie wrócił.
Może przy nich był inny? Może był jednak kochanym ojcem?
Ale jak ktoś, kto zabił tyle ludzi, w tym dzieci, mógł być dobrym człowiekiem? A tym bardziej kochanym tatusiem?

Te myśli w kółko kłębiły jej się w głowie i sprawiały, że nie dochodziła do żadnego wniosku, poza oczywistymi faktami: Ten człowiek był winny śmierci tysięcy istnień, a ona była winna jego śmierci i pozbawienia dziecka ojca.

Ethan wraz z Andrew, który teraz leciał w tym samym quinjecie co oni, rzucali w stronę kobiety zaniepokojone spojrzenia, których ona nawet nie zauważała, zbyt zajęta swoimi myślami.

- Mówiłem... - szepnął Ethan, tak, że tylko jego przyjaciel mógł go usłyszeć.

- Przestań.

- Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł! Ale jak zwykle nikt nie chciał mnie słuchać - powiedział zirytowany. - Wbrew temu, co wszyscy o mnie sądzą nie jestem tylko samolubnym, zazdrosnym dupkiem...

- Zamknij się, przecież wiem, stary - dopiero na te słowa blondyn umilkł i spojrzał na swojego przyjaciela z pewną wdzięcznością w oczach. - Nie mogłeś jej zabronić. Przecież wiesz, że i tak postawiłaby na swoim.

No właśnie. I to martwiło go najbardziej. Kiedy do niej dotrze, że on nie robi jej na przekór, a chce ją jedynie chronić?


Alex weszła do salonu w Avengers Tower tak pogrążona we własnych myślach, że nie zauważyła nawet dwójki swoich przyjaciół, siedzących na kanapie. Właśnie zmierzała w kierunku swojego pokoju ze wzrokiem wbitym w podłogę, kiedy usłyszała oburzone:

- Aha. Tak witasz przyjaciół, których nie widziałaś od ponad dwóch tygodni?

Podskoczyła i spojrzała zaskoczona na Natashę, która stała teraz obok niej i Bannera wciąż siedzącego na kanapie.

- O, rety... Cześć... To znaczy... Wróciliście! - zawołała, wdziewając na twarz nieco wymuszony uśmiech. Przytuliła krótko Nat (bo kobieta nie przepadała za długimi uściskami i zawsze dźgała ją za to w żebra) i po chwili to samo zrobiła zrobiła z Bruce'em.

- Jesteśmy tu już od godziny, ale nikogo nie ma - wyjaśnił brunet. - Zaczynaliśmy się już martwić.

- Steve, Sam i Bucky pewnie poszli biegać...

- A ty? - zapytała rudowłosa.

- Praca - rzuciła krótko Alex i pokazała jej kombinezon trzymany w ręce.

- W T.A.R.C.Z.Y? - zdziwiła się kobieta, która swoją drogą nie wyglądała na zbyt ucieszoną. - Wygląda na to, że wiele nas ominęło. Chyba musimy pogadać.

- Tak... Musicie mi opowiedzieć jak było na Kubie, ale to może jutro - zaproponowała.

- Wszystko w porządku? - zapytała podejrzliwie Romanoff, patrząc na wymuszony uśmiech szatynki. - Coś się stało?

- Nie... To tylko zmęczenie - broniła się Alex, bo nie miała ani sił, ani ochoty ponownie myśleć o tym co miało tego dnia miejsce, a tym bardziej o tym mówić.

- Skoro tak mówisz - ustąpiła Natasha, choć niezbyt przekonana. - W takim razie pogadamy jutro, a teraz idź odpocząć.

Alex pokiwała jedynie głową i ponownie ruszyła w stronę swojego pokoju, a Natasha wymieniła z Bruce'em zaniepokojone spojrzenia.


Godzinę później Alex siedziała na swoim łóżku i wycierała mokre włosy ręcznikiem. Wzięła baaardzo długi prysznic, bo czuła, że musiała zmyć z siebie wszystko co spotkało ją tego dnia.
Podczas prysznicu przyszła jej do głowy pewna myśl. Musiała coś sprawdzić.
Bucky jeszcze nie wrócił, co tylko ją do tego popychało. Odłożyła ręcznik na bok i wyszła z pokoju.
W salonie ponownie zastała Natashę, tym razem samą i oglądającą telewizję.

- Hej, gdzie jest Bruce? - zapytała szatynka. - Mam do niego sprawę.

- Poszedł do laboratorium.

- Dzięki...

- Nie ma za co - odpowiedziała z uśmiechem i podążyła wzrokiem za dziewczyną, która wsiadła do windy.


Kiedy stanęła w końcu przed wejściem do pomieszczenia, w głowie Alex pojawiło się wspomnienie z przeszłości. Miała wrażenie jakby to było wczoraj...

Brunet wcisnął kilka odpowiednich przycisków, sprawiając, że blat z leżącą na nim dziewczyną wysunął się z maszyny.
Badanie właśnie się skończyło.

Alex podniosła się powoli, trzymając rękę na obolałym brzuchu, na którym pod materiałem bluzki i bandażu, znajdowała się wciąż bardzo świeża rana, zrobiona zaledwie parę godzin temu przez legendarnego Zimowego Żołnierza.

Kobieta ześlizgnęła się z blatu, podczas gdy doktor Banner właśnie bardzo uważnie przyglądał się prześwietleniu jej brzucha.

- Wszystko gra, doktorku? Mogę już sobie iść?

Mężczyzna nie odpowiedział, więc kobieta ruszyła do wyjścia. Była wykończona po ucieczce Hydrze, która uprzednio ją porwała i teraz miała zamiar się porządnie wyspać.

Zatrzymał ją jednak poważny głos.

- Zaczekaj.

Szatynka przystanęła, marszcząc brwi, kiedy usłyszała zaniepokojony głos bruneta, po czym spojrzała na niego przez ramię.

- Co jest? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ten nóż pomieszał mi w brzuchu i że mam jakiś krwotok wewnętrzny? - sarknęła.

- Nic nie krwawi i nie zagraża twojemu życiu. Udało mi się opanować sytuację - oznajmił Bruce - ale...

Alex odwróciła się w jego stronę z rękoma założonymi na piersiach.

- Wyduś to wreszcie - powiedziała, przyglądając się doktorkowi, który zacisnął usta w wąską linię.

- Nóż przebił macicę... A to znaczy...

- Że nie zajdę w ciążę - skończyła za niego dziewczyna.

- Najprawdopodobniej - sprostował brunet. - Rana jest naprawdę dotkliwa i wątpię, aby sama się...

- Daj spokój - przerwała mu ten wywód szatynka, unosząc dłoń do góry. - Kto chciałby się babrać w pieluchach... - rzuciła, po czym ponownie zawróciła i ruszyła do wyjścia.

Kiedy już opuściła pomieszczenie, jej szczęka zacisnęła się niemal niezauważalnie, choć twarz wciąż pozostała niewzruszona.


Choć w istocie nie upłynęło wiele czasu od owego zdarzenia, Alex czuła, że bardzo się od tamtego czasu zmieniła.

Przestąpiła próg  pomieszczenia z mieszanymi uczuciami. Banner pochylał się akurat nad mikroskopem. Uniósł jednak głowę znad swoich badań, kiedy usłyszał, że ktoś wszedł do środka.

- Ach, to ty, Alex. Potrzebujesz czegoś?

- Nie... Tak! Właściwie to... Chciałam tylko...

Brunet zmarszczył brwi, słysząc jąkanie kobiety. To było do niej niepodobne.

- Tak? - zachęcił ją.

- Zastanawiałam się tylko... czy może nie mógłbyś sprawdzić...

Wzrok mężczyzny mimowolnie przeniósł się na dłoń szatynki, która znajdowała się na jej podbrzuszu w miejscu bardzo dobrze znanej mu rany.

- Wiesz, właściwie nie sprawdzaliśmy czy... czy coś się zmieniło, odkąd moja moc "połączyła się" z moim ciałem... Może... Może coś się naprawiło i...

- Jasne - przerwał Bruce, widząc ile kobiecie wysiłku przysparza ta wypowiedź. - Połóż się - poprosił, podchodząc do tomografu.

Alex wykonała polecenie; Na nogach jak z waty, podeszła do blatu i ułożyła się na nim wygodnie. Już po chwili wjechała do środka "tuby".

- Nie ruszaj się - poprosił Bruce.

Czas jakby zaczął płynąć wolniej. Każda sekunda wydawała się godziną. Alex leżała nieruchomo i wpatrywała się urządzenie, które aktualnie miała nad głową. Przygryzła wargę ze zdenerwowania.

Może i aktualnie nie chciała mieć dzieci, ale nigdy nie wątpiła, że kiedyś będzie je mieć. Chciała założyć w przyszłości rodzinę i kiedy przyjdzie na to czas, zestarzeć się spokojnie, patrząc jak dorastają jej wnuki.
Chciała tego wszystkiego z Buckym. Oczywiście w odpowiednim czasie. Oboje bardzo dużo wycierpieli i chyba należało się im chociaż to; Zapewnienie szczęśliwej przyszłości.

Alex nie miała pojęcia dlaczego nagle zaczęła się tym przejmować. Wydawało jej się, że pogodziła się z faktem, że nie będzie tego miała już dawno temu. Po pamiętnym badaniu, kiedy wróciła z bazy Hydry po spotkaniu, jeszcze wtedy, z Zimowym Żołnierzem.

Jednak dzisiejsza misja jakoś dziwnie ją poruszyła i zmusiła do refleksji. Kiedy kobieta zdała sobie sprawę, że pozbawiła jakiegoś dzieciaka ojca, nie tylko jej własny rodzic przemknął jej przed oczami. Przez chwilę w jej umyśle zawitała myśl, jak to by było, gdyby to ona była na miejscu tego faceta. Gdyby to jej dziecko straciło kiedyś rodziców. Czuła wtedy całą sobą, że ochroniła by tą małą, niewinną istotkę, która byłaby jej całym światem za wszelką cenę.

Chciała tylko wiedzieć, czy istniała szansa, że kiedyś w ogóle będzie miała szansę ją mieć.

Odkąd energia składająca się na jej moc połączyła się z jej organizmem, tworząc swego rodzaju symbiozę, wiele rzeczy uległo zmianie.
Jej organizm stał się jeszcze bardziej ulepszony. Nie tylko mogła używać swojej mocy. Energia chroniła także jej ciało i umysł, czasem nawet niezależnie od jej woli włączając "barierę ochronną". Poza tym, zawsze kiedy się skaleczyła lub poobijała jej rany goiły się szybciej. Nie była też taka podatna na złamania czy urazy jak "normalny" człowiek.

Więc fakt, że jej macica sama się zregenerowała był bardzo możliwy. Im dłużej Alex rozdrabniała się nad tym w głowie, tym bardziej była przekonana co do tej myśli.

W końcu blat wysunął się, a ona powróciła do pozycji siedzącej, patrząc na Bruce'a, przekonana o dobrych wieściach.
Brunet był jednak bardzo poważny, a w jego oczach czaił się żal i współczucie. Alex poczuła ucisk w żołądku, kiedy Banner szepnął:

- Przykro mi...

Przez dłuższą chwilę panowała zupełna cisza, podczas której Alex przyswajała to, co usłyszała.

- Jasne... Uhm, dzięki... - mruknęła i ruszyła do drzwi. Zapragnęła jak najszybciej wyjść, bo nie mogła znieść rozżalonego spojrzenia, którym obdarzał ją mężczyzna. Przystanęła jednak w progu.

- Bruce?

- Tak?

- Proszę... nie mów o tym Tony'emu... ani nikomu innemu - dodała po namyśle. - Nie chcę, żeby się martwili.

- Jasne... - przytaknął. Alex odetchnęła i wyszła. W pewnym sensie Bannera obowiązywała tajemnica lekarska, ale wiedziała, że nawet bez tego dochowałby jej sekretu. Zresztą tak jak ostatnim razem, kiedy poprosiła go o to samo.

Nie chciała wiedzieć, jak na tą informację zareagowałby Tony. Albo Bucky...


Wróciła do pokoju jeszcze bardziej wykończona emocjonalnie niż wcześniej. Przez całą drogę powstrzymywała się od wybuchu, a kiedy przechodziła obok Natashy udało jej się nawet lekko uśmiechnąć. Chciała pokazać, że wszystko jest w porządku i że ma się dobrze. Choć naprawdę ani trochę tak nie było.

W końcu weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Stanęła na środku. Miałam ochotę wykrzyczeć cały swój ból, ale nie mogła, bo wiedziała, że wtedy wraz z emocjami uszła by z niej energia, a nie mogła przecież zdemolować pokoju, bo zaczęłyby się pytania...

Zamiast tego usiadła na łóżku i podciągając nogi pod brodę, objęła je ramionami. Nie mogąc się już dłużej powstrzymać zaczęła płakać. Szloch wydarł się jej ust, a łzy spływały po policzkach, spadając na spodnie i bluzkę.

Nie wiedziała ile czasu minęło. Czy siedziała tak dziesięć minut, piętnaście czy może pół godziny, ale po jakimś czasie nagle otworzyły się drzwi.

Szatynka zamilkła i szybko wytarła policzki.

- Hej, Al, już jestem - powiedział Bucky, wchodząc do pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi. Uśmiech jednak zniknął z jego twarzy, kiedy zobaczył Alex całą zapłakaną.

Dziewczyna widząc go, nie mogła powstrzymać szlochu cisnącego się jej na usta i łez, które znów zaczęły lecieć po policzkach.

James natychmiast znalazł się przy niej.

- Co się stało? - zapytał i złapał jej twarz w dłonie, najpierw sprawdzając czy jest cała. Nie zobaczył, żadnych ran ani skaleczeń, ale to tylko jeszcze bardziej go zmartwiło. - Ally... powiedz coś.

Szatynka jedynie wtuliła się w niego, wciąż szlochając, a Bucky objął ją mocno ramionami, powoli zaczynając rozumieć.

- Zły dzień? - zapytał łagodnie.

- O-okropny - przyznała, pociągając nosem.

- Już dobrze. Jestem tu - szepnął. - Proszę cię, nie płacz, kochanie - powiedział, bo nie mógł znieść tego widoku. - Jesteś całym moim światem - dodał i pocałował ją czule w czubek głowy.

I choć na te słowa niezwykłe ciepło ścisnęło jej serce, to w głębi duszy poczuła się jeszcze gorzej, bo była świadoma, że ma przy sobie mężczyznę swojego życia, ale nie może dać mu wszystkiego...






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro