Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Specjał Świąteczny.

Miał być trochę wcześniej, ale za to ma pięć tysięcy słów :D

Enjoy~

______________________



Po pomieszczeniu rozniósł się nagle głośny dźwięk świątecznej piosenki, a telefon leżący na szafce obok łóżka zaczął wibrować.

Szatynka zakopana w ciepłej pościeli wymruczała coś i obróciła się na drugi bok.
Jednak po chwili, kiedy uświadomiła sobie zaistniałą sytuację, w ciągu sekundy podniosła się do pozycji siedzącej.

Włosy sterczały jej w każdą stronę i zakrywały połowę twarzy, a pod oczami widniały lekkie wory.
Mimo, że jej oczy same się zamykały ze zmęczenia, dziewczyna dzielnie nie pozwoliła im opaść.

Alex omiotła pomieszczenie wzrokiem. Jej spojrzenie zatrzymało się dłużej na wielkim oknie, za którym leniwie opadały ledwo widoczne białe płatki śniegu.

Jeszcze kilka sekund zajęło jej skojarzenie faktów.
Siedziała w takiej pozycji, dalej patrzyła się w okno, a w tle wciąż leciała piosenka świąteczna, która została ustawiona jako budzik.

W końcu szatynka otworzyła szeroko oczy, kiedy uświadomiła sobie, jaki to dzień.
Wyskoczyła jak poparzona z łóżka i wybiegając z pokoju, zostawiła za sobą ciepłą kołdrę i wciąż niewyłączony budzik.

Dosłownie chwilę później, nie fatygując się pukaniem, wbiegła do jednego z pokoi i z impetem rzucając się na łóżko, nie zważając na śpiącego na nim mężczyznę, wrzasnęła:

- Wstawaj, Tony!

Śpiący spokojnie mężczyzna o mało nie doznał zawału, kiedy coś przygniotło mu nogi i wydarło się na cały głos.

- Co ty robisz... - zapytał zaspany.

- Wstawaj! Trzeba wszystko przygotować! - darła się dalej Alex, która w tym momencie była pięcioletnią dziewczynką, a nie dwudziestojednoletnią kobietą.

- Wynocha - powiedział brunet, próbując zwalić ją z łóżka i wrócić do przerwanego snu.

- Tony!

- No co? - zapytał zirytowany.

- Trzeba wszystko przygotować. Nie ma czasu do stracenia!

- Kobieto jest szósta rano, zostaw mnie w spokoju.

- Ale Tony... - jęknęła żałośnie dziewczyna, przekręcając się na plecy. - Proszę cię!

Mężczyzna uchylił powieki i natknął się na maślane spojrzenie skierowane w jego kierunku.
Na początku zmarszczył brwi, ale po chwili westchnął i zaczął wygrzebywać się spod kołdry.

- Dziękuję - pisnęła szczęśliwa szatynka, wstając z łóżka. - Możesz ubrać ten świąteczny sweter z...

- Siedź cicho, bo zaraz zmienię zdanie.

Brunet poszedł do łazienki, a dziewczyna ruszyła budzić resztę zespołu.

  ☆  

Bucky wyszedł razem ze Steve'm z windy. Na jego czarnym stroju wciąż widniały resztki śniegu, których nie udało mu się strzepać, po tym jak się rozpadało. Ponadto białe płatki zaczęły się na nim topić, przez co miał teraz mokre włosy.
Zresztą Steve wcale nie wyglądał lepiej od niego.

Kiedy tylko mężczyźni wyszli z windy, nie mieli wątpliwości, w którą stronę się udać.
Z kuchni dochodziły ich wyraźne głosy, które żywo o czymś rozmawiały. W miarę jak zbliżali się w stronę pomieszczenia dyskusja stawała się coraz głośniejsza.

- Mógłbym to załatwić o wiele szybciej! - dało się słyszeć obruszony głos Starka.

- Ale ma być tradycyjnie! - upierała się Alex.

- Mam rozumieć, że przez jakąś głupią tradycję, mam się tułać ze świerkiem po Nowym Jorku na plecach?

- Nie - stwierdziła Alex jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Thor będzie go niósł.

- No to mnie pocieszyłaś.

- Nie narzekaj, Tony - stwierdził Bruce, akurat w momencie, w którym obaj mężczyźni wkroczyli do kuchni. - Ty przynajmniej robisz coś łatwego. Ja muszę się starać, żeby kogoś nie otruć.

- Razem damy radę - pocieszyła go Natasha i położyła mu rękę na ramieniu.

Steve i Bucky dopiero teraz zostali dostrzeżeni.

- Świetnie. Steve ty jesteś z Samem. Wie co macie robić - rzuciła szybko szatynka i manewrując między przyjaciółmi, wyciągnęła Barnesa z kuchni.

- Ty i ja jedziemy na zakupy - oznajmiła Alex, której najwyraźniej się spieszyło.

- Może jednak najpierw się przebiorę? - zaproponował mężczyzna, który wciąż był w stroju sportowym i ze śniegiem na włosach.

- Racja! - dziewczyna uderzyła się otwartą dłonią w czoło i tym razem zaczęła ciągnąć mężczyznę w stronę jego pokoju.

Kiedy już się w nim znaleźli Alex usiadła po turecku na łóżku, a James wyjął z szafy pierwszą z brzegu bluzkę z długim rękawem i parę dżinsów, po czym zaczął się przebierać.

Szatynka nie przeszkadzała sobie i nie odwracała wzroku. Największą przyjemność zawsze sprawiało jej obserwowanie jego mięśni brzucha, torsu, ramion. Były świetnie wyrzeźbione.
Choć w miejscu złączenia metalowego ramienia z ciałem widniało wiele bolesnych blizn, nieszczególnie ją to zniechęcało.

- Gapisz się - stwierdził Bucky, ubierając akurat bluzkę.

- I sprawia mi to przyjemność - poinformowała go dziewczyna, nie odwracając wzroku, na co mężczyzna prychnął rozbawiony.

Podszedł do niej już całkowicie przebrany i nachylając się, cmoknął ją w nos.

- Chodźmy już na te zakupy, bo będziesz marudzić, że nie zdążymy - oznajmił, co nie mijało się z prawdą i ruszył do drzwi.

- James.

- Tak? - zapytał i odwrócił się, a kiedy to zrobił Alex wspięta na palce, cmoknęła go w usta.

- Następnym razem lepiej wyceluj - powiedziała i wyminęła go ruszając w stronę windy.

- Wycelowałem dokładnie tam, gdzie chciałem - odgryzł się i ruszył za nią.

Po dziesięciu minutach wsiadali już do czerwonego porshe i opuścili Avengers Tower.

  ☆  

W tym samym czasie reszta rozeszła się do swoich obowiązków.
Natasha i Bruce zostali w kuchni i zaczęli robić przegląd tego, co znajdowało się w szafkach i lodówce.

- Musimy napisać Alex czego nam brakuje, żeby mogła kupić wszystko, czego będziemy potrzebować - wyjaśniła mężczyźnie rudowłosa.
Banner nie wyglądał jednak na przekonanego do całego przedsięwzięcia, co Nat, jako doskonała obserwatorka, natychmiast zauważyła.

- Nie wiedziałam, że tak stresuje cię próbowanie nowych rzeczy - zagadnęła, wyciągając jednocześnie z lodówki jajka, aby następnie je policzyć. Wiedziała, że Bruce na co dzień nie gotował i była to dla niego nowość.

- Nie chodzi o to - wyznał brunet, który aktualnie niepewnie wyciągał z wiszącej szafki paczkę cukru. - Po prostu nie chcę nikogo otruć. Mam siedem doktoratów, ale żaden z nich nie jest za gotowanie.

- Wiem, że to nie do końca twoja działka - powiedziała Natasha i stanęła obok bruneta, a ten przeniósł na nią wzrok - ale jeśli ci to pomoże, możesz sobie wyobrazić, że farsz do mięsa to wnętrzności, które wkładasz z powrotem do człowieka albo że robiąc masę na ciastka przygotowujesz, jakieś wybitne lekarstwo...

- Haha, bardzo śmieszne - przerwał jej Bruce, zanim zdążyłaby wymienić kolejne przykłady (nie chciał nawet wiedzieć co wymyśliłaby w innych dziedzinach jego specjalizacji), choć w kącikach ust pojawił mu się uśmiech.

- Tak naprawdę wystarczy trzymać się przepisu i wszystko powinno wyjść dobrze - zakończyła swój wywód Romanoff i uśmiechnęła się do mężczyzny, który sięgał akurat po mąkę.

- Na wszystko masz dokładny przepis? - zapytał mężczyzna, nie odrywając od niej wzroku. Oboje wiedzieli, że nie chodzi już o jedzenie.

- Niestety w niektórych przypadkach improwizuję - wyznała, również utkwiwszy w nim spojrzenie.

Jeśli ktoś byłby teraz w pomieszczeniu, mógłby odnieść wrażenie, że jakaś niewidzialna siła przyciąga do siebie tę dwójkę.
Byli dosyć blisko siebie, kiedy nagle paczka mąki, po którą sięgał brunet, trącona przez niego ręką, wypadła z szafki i spadła na blat. Niestety opakowanie nie wytrzymało siły uderzenia i się rozerwało, uwalniając chmurę mąki, która wzbiła się w powietrze.

Oboje odsunęli się i zaczęli kaszleć, czując jak substancja dostaje im się do nosów i ust.

- Mąka - wychrypiała Romanoff i zapisała to na kartce papieru, na której widniało już kilka innych składników do kupienia.

  ☆  

- Jak mam wybrać jakąś przyzwoitą choinkę pośród tych badyli - burczał do siebie Stark, przechadzając się między drzewkami rozstawionymi na sprzedaż.

Krok w krok za nim podążał Asgardczyk, choć już kilka razy miliarder musiał go pospieszać, bo zostawał w tyle i jeszcze by się zgubił. A zgubienie Thora nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

- Mogłem wszystko załatwić jednym telefonem. JEDNYM. I mielibyśmy najlepszą choinkę, aż po sam sufit. I to jeszcze wystrojoną!

- Wybrałeś już coś, Stark? - zapytał blondyn, zrównując się ze swoim kolegą po fachu.

- Nie - odburknął brunet.

- To jest niczego sobie - powiedział bóg piorunów, zatrzymując się i przyglądając jednemu z drzewek, które jak reszta leżało na stosie oparte o drewniany stojak.

- Ohydne - rzucił Stark i chciał iść dalej, ale Thor zdawał się nie zwracać uwagi na jego posępny humor.

- Zacny panie, mógłby nam pan przedstawić to drzewo? - Tony przewrócił oczami, słysząc sposób w jaki olbrzym poprosił sprzedawcę o pokazanie drzewka.

- Oczywiście! - odparł, nazbyt zadowolony jak dla Tony'ego, sprzedawca i z lekkim trudem postawił drzewko do pionu. - Świetnej jakości świerk!

- Pierwsze lepsze drzewo z lasu byłoby lepsze niż to - złorzeczył dalej Tony.

- Zacne! Bierzemy!

- Co?!

- Daj spokój, Stark. To jest odpowiednie.

- Stark?! Anthony Stark?! - sprzedawca dopiero teraz zorientował się, że stoją przed nim bohaterowie z krwi i kości. - Sprzedaję drzewko Avengerom?!

- Dobra, dobra. Bez nadmiernego entuzjazmu. Niech pan już da to drzewo...

  ☆  

- Gdzie mogą być te ozdoby - jęknął Sam, który przekopywał magazyn w Avengers Tower, w poszukiwaniu ozdób świątecznych, które kiedyś ponoć tu były.

- Spokojnie zaraz na pewno coś znajdziemy - pocieszył go Kapitan.

Sam wytrzeszczył oczy, kiedy za jednym z pudeł zobaczył nieco zniszczonego manekina, z którego wnętrza wychodziły jakieś druty.

- Po cholerę mu takie coś...

- Chyba coś znalazłem - usłyszał za sobą, więc zostawił dziwne znalezisko i znalazł się przy Rogersie.

- Chyba będziemy musieli powiedzieć Alex, żeby kupiła parę ozdób... - oznajmił Wilson, patrząc na pudło, w którym znajdowało się zaledwie parę zniszczonych łańcuchów i kilka bombek, z czego trzy zbite.

Tymczasem Alex właśnie wchodziła do sklepu razem z Jamesem, kiedy na jej telefon przyszły wiadomości z listami potrzebnych rzeczy.

Wytrzeszczyła oczy wpatrzona w telefon, podczas gdy jej chłopak, brał jeden z wózków na kółkach. Wciąż wpatrzona w telefon, scrollując ciągle na dół, także wzięła wózek.

- Już mam - poinformował ją Bucky.

- Uwierz mi, przyda się jeszcze jeden...

- To niedorzeczne - mamrotał Stark, który (chyba po raz pierwszy w życiu) jechał dwadzieścia na godzinę sportowym samochodem i nie była to bynajmniej wina korków. Thor przestał już zwracać uwagę na marudzenie przyjaciela i po prostu przyglądał się temu, co działo się za oknem.

Za nimi rozległo się trąbienie i jakaś nie najlepszego stanu Honda wyprzedziła ich z impetem.

- Debil! Nie widzisz, że jadę z choinką, idioto! - złorzeczył Tony. Zaraz potem rozległ się głuchy huk. - Cholera, znowu?!

Thor nic nie powiedział, po prostu po raz trzeci wysiadł z samochodu i poszedł przymocować choinkę z powrotem na dach.


Kiedy Tony wjechał do garażu w Avengers Tower, zastał tam już Alex i Bucky'ego, którzy akurat wyciągali torby z zakupami z samochodu.

- A wy dopiero tutaj? - zapytała szatynka, kiedy mężczyźni wysiadali z pojazdu.

- Nic nie mów - burknął Stark. - Już nigdy nie dam się wrobić w coś takiego. Wiesz jak trudno jest przymocować świerk do dachu sportowego samochodu i przejechać tak pół miasta?!

- A wiesz jak trudno jest zapakować tyle zakupów do porshe? Nie narzekaj i nam pomóż. Wtedy może uda nam się to zabrać tylko na trzy kursy... - Alex wcisnęła Tony'emu do rąk trzy torby, po czym sama razem z Jamesem wzięła po tyle i w towarzystwie Thora, który dźwigał drzewko, weszli do windy.

Reszta dnia minęła wszystkim na ciężkiej pracy i intensywnych przygotowaniach. 

Bruce i Natasha siedzieli w kuchni, przygotowując potrawy i nikt nie śmiał tam wchodzić i przeszkadzać im w pracy (między innymi dlatego, że nikt nie chciał oberwać z masy do ciastek, którą Bruce nieco nieudolnie mieszał... lub z innego składniku).

Alex z Bucky'm najpierw zajęli się rozpakowaniem zakupów, a następnie wzięli się za pakowanie prezentów (oczywiście w pudełkach, tak, że Bucky nie wiedział co jest w środku), któremu przewodniczyła ta pierwsza, tłumacząc swojemu ukochanemu, jak powinien to zrobić. 

Szatynka w ogóle przewodniczyła wszystkim przygotowaniom (oprócz tym w kuchni, bo uznała, że Natasha da radę okiełznać Bannera). Chodziła od Jamesa przez Steve'a i Sama, aż do Tony'ego i Thora i z powrotem.

Rogers i Wilson zajęli się przystrajaniem wieży, głównie salonu, przeróżnymi ozdobami i o ile całkiem znośnie im to wychodziło (nie wspominając o tym, że kilka razy zaplątali się w lampki), o tyle przystrajanie choinki, którym zajmowali się Tony i Thor szło... właściwie w ogóle nie szło, głównie spadało. Dlatego po dwunastej zbitej bombce, Alex wygoniła Starka i poleciła mu pojechać odebrać Pepper z lotniska, która powinna niedługo się tam zjawić. Zostawiła na jakiś czas Bucky'ego (wierząc w jego zapewnienia, że nie będzie zaglądał do prezentów) i instruując boga piorunów przystąpiła z nim do strojenia drzewka. Po niecałych dwóch godzinach, przy małym wsparciu mocą dziewczyny, choinka był pięknie przystrojona.

Kiedy przyjechała Pepper z Tony'm było już koło wieczora i niemal wszystko było zrobione, ale kobieta uparła się, że też chce pomóc, więc ruszyła do kuchni, bo jak twierdziła Alex " tam chyba najbardziej się przyda".

Reszta zajęła się jeszcze dopracowywaniem szczegółów. Około dwudziestej wszystko było już gotowe, a cała drużyna padała z nóg. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie mają już siły nawet na rozmowę, więc każdy udał się do swojego pokoju, żeby odpocząć (choć Tony twierdził, że jak tylko zamknie oczy, przyśni mu się ta cholerna choinka i próby ozdobienia jej, ale Pepper zapewniła, że się tym zajmie).


Alex weszła do swojej łazienki z piżamą w ręce, która swoją drogą była biała w czerwone renifery, z zamiarem wzięcia odprężającej kąpieli. Była wykończona i wydawało jej się, że przed oczami widziała wszystkie kolory papierów świątecznych w jakie pakowała prezenty.

Po długim, gorącym prysznicu, natychmiast wskoczyła do łóżka i owinęła się w ciepłą kołdrę. Zasnęła niemal natychmiast.

Obudziła się w nocy, gnana potrzebą do toalety. Wyszła z łóżka i poszła załatwić swoją powinność.
Nie było jej może trzy minuty, ale kiedy wróciła do pokoju, aż ja cofnęło, kiedy poczuła panujący w powietrzu chłód.
Opatuliła się ramionami i powstrzymując się od szczękania zębami, doskoczyła do drzwi od tarasu i szybko je zamknęła.

Chłodne powietrze całkowicie oziębiło jej pokój. Choć była pewna, że drzwi na taras nie otwierała...

Chciała jak najszybciej wrócić pod cieplutką kołdrę. Odwróciła się, a wtedy...

- Co do cholery?! - krzyknęła, widząc na swoim łóżku, leżącego w dziwnej pozie mężczyznę.

- Wszyscy Avengersi mają takie zaje****** wygodne łóżka? O, kur**! - nagle poderwał się do pozycji siedzącej. - Macie nawet własną cenzurę! Muszę przyznać, że producenci się postarali. Czy tylko u mnie są takie dziury budżetowe, że nawet X-menów żałują? Nie oczekuje od razu całej bandy, ale sama rozumiesz...

Alex stała jak zaczarowana. Nie za bardzo wiedziała co się właśnie działo i co ma zrobić. Kim był ten (jak wnioskowała z sylwetki, rysującej się pod czerwonym strojem) mężczyzna? Czego chciał? Czy powinno wszcząć alarm? No i przede wszystkim: Jak on do cholery wszedł do jej pokoju, który znajdował się na samym szczycie wieżowca?!

Do głowy przychodziła jej tylko jedna odpowiedź. To musiał być jebany sen.

- Ej, to nie fair. Twojej kwestii nie zacenzurowali - obruszył się mężczyzna, który aktualnie stał przed nią i dźgnął ją palcem w ramię.

Alex otworzyła usta i zaczęła się po prostu drzeć, niczym mała dziewczyna, która właśnie zobaczyła pająka.

Mężczyzna natychmiast się na nią rzucił, popychając na łóżko i zakrywając dłonią usta.

Po kilku sekundach nie mogła już złapać wystarczającej ilości powietrza, aby dalej krzyczeć, więc po prostu mruczała, próbując coś powiedzieć.

- Nie, nie mam zamiaru cię zabić, jeśli o to pytasz. Jestem tu żeby pokazać ci coś zaje*******. Nazywam się Wade, ale możesz mi mówić Deadpool. Teraz zabiorę rękę, a ty nie będziesz się drzeć jak zarzynana świnia, zgoda?

Szatynka kiwnęła lekko głową, a mężczyzna powoli zabrał rękę.

- Muszę przyznać, że w innych okolicznościach byłbym zadowolony z takiej sytuacji. Swoją drogą, ładna piżamka - mruknął, a dziewczyna jakby dopiero teraz zorientowała się, że zamaskowany przybysz na niej leży, zepchnęła go z siebie i zeskoczyła z łóżka, błyskawicznie znajdując się przy szafie. Otworzyła szufladę, w której trzymała bieliznę i wyjęła z niej pistolet, wymierzając w nieznajomego.
Jednocześnie przeklinała w myślach, swoją wcześniejszą reakcję. Powinna od razu sięgnąć po broń. Przecież mogło ją to kosztować życie!

- Ciekawe rzeczy trzymasz w bieliźnie - powiedział sugestywnie mężczyzna i mogła by przysiąść, że widziała jak poruszył brwiami, chociaż na twarzy miał maskę.

- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytała, nie spuszczając go z celownika.

- Rzeczywiście zazwyczaj rozpraszam kobiety, samą swoją obecnością, ale naprawdę niczego nie zapamiętałaś z mojej przemowy?

Odpowiedziała mu cisza, więc kontynuował.

- Nie? Ech... Nazywam się Wade, ale możesz mi mówić Deadpool. Teraz zabiorę rękę, a ty nie będziesz się drzeć jak zarzynana świnia... Nie, stop. Zdanie przed, a nie po - powiedział sam do siebie. - Nie mam zamiaru cię zabić i jestem tu żeby pokazać ci coś zaje*******. No to zabieraj swoje cztery litery i ruszamy - powiedział z entuzjazmem i otworzył drzwi na taras.

Alex o mało nie dostała zawału. Ten szaleniec chciał ją zrzucić z wieżowca! Albo co gorsza - on chciał skoczyć razem z nią!

Dziewczyna wykorzystała fakt, że zamaskowany nieznajomy stał po jej prawej stronie i biegiem ruszyła do drzwi.

- Ej! Czekaj! Nie uciekaj! - usłyszała za sobą krzyk.

Dopadła do drzwi i wręcz wyskoczyła na korytarz, lecz dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest dłużej w Avengers Tower i wcale nie stoi na korytarzu przed jej pokojem.

Stanęła jak wryta i zmarszczyła brwi, rozglądając się po swoim dawnym mieszkaniu.
Stała tu przystrojona choinka, pod którą były się prezenty, a na stole znajdował się talerzyk z okruszkami po ciastkach i do połowy opróżniona szklanka mleka.

- Ku***. - Alex usłyszała za plecami trzaśnięcie drzwiami. - Chciałem, żeby to było zaje*****! Wyskoczylibyśmy z tarasu, a potem niesieni płatkami śniegu i wiatrem, dolecielibyśmy tutaj. Wszystko zepsułaś! - jojczał naburmuszony Wade.

Dziewczyna jednak nie zwracała już uwagi na mężczyznę, przed którym jeszcze przed chwilą uciekała.
Usłyszała tupot jakichś małych stópek, a po chwili do pomieszczenia wbiegła mała dziewczynka.
Brązowowłosa jakby w ogóle ich nie zauważyła, rzuciła okiem na pusty talerzyk po ciasteczkach i na stertę prezentów pod choinką, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy pobiegła w stronę innego pomieszczenia.

Alex bez zastanowienia ruszyła za nią, jakby zobaczyła ducha.

Dziewczynka wbiegła do sypialni swoich rodziców i z impetem wskoczyła na łóżko, krzycząc:

- Mamo! Tato!

Ojciec dziewczynki natychmiast się obudził i usiadł na łóżku.

- Co się stało, Al?

- Mikołaj u nas był! - zachwyciła się uradowana dziewczynka, a w tym czasie także jej matka zaczęła się budzić.

- Naprawdę?! - zapytał z niedowierzaniem córkę. - Skąd wiesz?

- Zostawił prezenty i zjadł ciasteczka!

- No to szybko, chodźmy sprawdzić co nam przyniósł!

Mężczyzna wstał i razem z córką ruszył do salonu, a kobieta patrzyła z niedowierzaniem, ale i z uśmiechem na relację swojej córki z mężem, który w kącikach ust wciąż miał resztki po czekoladzie z ciasteczek.

Dopiero kiedy mężczyzna z córką przeszli przez próg, tym samym "przechodząc" przez Alex, dziewczyna ocknęła się z letargu i ruszyła za nimi.

Kiedy weszła do salonu, mężczyzna z córką brali się za rozpakowywanie pierwszego prezentu, natomiast facet w czerwonym stroju oglądał zdjęcia, które stały na komodzie.

- Blee... Nie grzeszyłaś urodą jako dzieciak. Wyglądasz jak pomarszczona papryka.

- Na tym zdjęciu mam pięć dni - powiedziała dziewczyna, patrząc na niego jak na wariata, którym zapewne był.

- Właściwie, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytała szatynka, rozglądając się po swoim dawnym mieszkaniu.

- No wiesz, jestem tym duchem... tym świątecznym... od przeszłych, teraźniejszych i przyszłych... a może to było od przeszłych, przyszłych i teraźniejszych... Walić to. W każdym razie jestem twoim świątecznym duchem.

- Jaja sobie robisz? Nie wiem co wczoraj brałam, że mam takie porąbane sny, ale to na pewno nie było nic dobrego...

Wade pstryknął palcami, a otoczenie się zmieniło.

Teraz stała w domu swojej babci i patrzyła na ośmioletnią siebie, która razem z rodziną jadła Świąteczny obiad. Brakowało tylko jej taty...

Kolejny pstryk palcami.

Zobaczyła dziesięcioletnią siebie otwierającą prezenty razem z ukochanym wujkiem.

Kolejny pstryk.

Tym razem, jako szesnastolatka, była w domu swojego byłego chłopaka i razem z jego ojcem stroili choinkę, rozmawiając i śmiejąc się.

Kolejny pstryk.

Miała siedemnaście lat. Siedziała niezadowolona na kanapie, patrząc na swoją matkę, która ze swoim nowym partnerem, Arthurem, robiła w kuchni świąteczne ciastka.
Rozmawiała, śmiała się - była szczęśliwa, w przeciwieństwie do niej.

Kolejny pstryk.

Tym razem zatrzymali się tu trochę dłużej.

Miała dwadzieścia lat. Pociągnęła kolejny łyk z prawie już pustej butelki whiskey i omal się nie przewracając, doszła do wieży stereo. Wcisnęła odpowiedni przycisk, a w pokoju rozbrzmiała muzyka.
Młodsza wersja jej zaczęła szlochać, a po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Chcąc zagłuszyć ten stan, zaczęła haustem pić z butelki, niemal całkowicie ją opróżniając.

- Ktoś tu był alkoholikiem - usłyszała za sobą "teraźniejsza Alex".

- Morda w kubeł - rzuciła i nie zwracając uwagi na obecność Wade'a, chłonęła każdą nutę piosenki.

Nie za bardzo pamiętała tamte święta. Wiedziała, że matka chciała wyciągnąć ją do rodziny Arthura, więc skłamała, że jest zaproszona do Ethana, co oczywiście było nieprawdą, bo jej niegdysiejszy chłopak był wtedy z ojcem w Kanadzie u dalekiej rodziny.

Jedyne co pamiętała ze swoich ostatnich świąt to jeden wielki kac i dużo smutku.
Nie miała pojęcia, że słuchała wtedy tej piosenki. Tej, której obiecała sobie już nigdy nie słuchać...

- Jakieś życiowe refleksje? - rzucił Wade i rozłożył się na fotelu, opierając nogi na stoliku i przyglądając się zaledwie o rok młodszej jej.

- Jeśli chciałeś mi uświadomić ile straciłam w życiu, to ci się udało, zjebie.

- O, pardon! Nikt tego nie zacenzuruje?! - zapytał oburzony, mężczyzna i wskazał rękoma na szatynkę. - Przepraszam bardzo, dzieci mogą to czytać!

Alex prychnęła, zastanawiając się nad beznadziejnością tego snu, który okazał się nie tylko dziwnym wytworem jej wyobraźni, ale jakimś koszmarem...

- Dobra, weź się tak nie smutaj... Bo aż mnie coś w brzuchu ciśnie...

- To coś nazywa się poczucie winy.

- Nie... Dałbym głowę, że to te chimichangi, które zjadłem przed wyjściem... Nieważne.

Mężczyzna znowu pstryknął palcami.
Alex rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowała się w świątecznie przystrojonym salonie Avengers Tower, chociaż wyglądał trochę inaczej...

Ktoś wbiegł do pomieszczenia, obładowany kolorowymi pudełkami.

- Sam...

Wilson zostawił prezenty pod choinką i popędził poprawić czerwony łańcuch z bałwankami, który był zawieszony na ścianie. Próbował przyczepić kawałek, który odstawał, ale jedyne co udało mu się osiągnąć to oderwanie kilku bałwanków.

- Cholera - Sam (z nieco innym zarostem niż ten teraźniejszy) rozejrzał się po pomieszczeniu, a kiedy nikogo nie zobaczył wrzucił urwane ozdoby do jakiejś wazy, która była pod ręką.

- Chodź tu, Sam! - krzyknął jakiś rozeźlony głos.

- Już idę, kochanie! - mężczyzna popędził w kierunku pokoi.

Alex usłyszała głosy z kuchni i natychmiast ruszyła w tamtym kierunku. Była tak zaintrygowana, że zapomniała nawet o irytującym gościu w czerwonym przebraniu.

- Dodaj trochę tymianku - rozkazał Bruce, na którego twarzy widniało nieco więcej zmarszczek niż na twarzy Bruce'a teraźniejszego.

- Tego? - zapytał jej wujek, na którego włosach i brodzie widniało kilka siwych włosów.

- Nie!!! - ryknął przerażony naukowiec. - Przecież to jest kurkuma, Tony!

- Mój Boże! - Stark również się uniósł i podniósł ręce w obronnym geście. - Co za różnica, stary? Musimy się spieszyć, bo zaraz przyjdą!

- Duża różnica! To tak jakbyś wypił tanie piwo zamiast wytrawnego wina! A to nie moja wina, że wziąłeś się za wszystko na ostatnią minutę i...

- To nie moja wina! I czy mógłbyś nie prawić mi takich porównań, jakbym był alkoholikiem?!

- Po prostu dodaj ten tymianek! - rozkazał mężczyzna, robiąc jednocześnie dwie różne rzeczy.

- Dobra, który to?!

- Ten zielony.

- Jak przypomnę sobie jak kiedyś stresowało go gotowanie! - Dopiero teraz Alex zobaczyła Natashę i Pepper, które układały jakieś ciasteczka z talerzy na ozdobny półmisek.

- Widać dużą zmianę - zaśmiała się Potts, a Alex zaskoczeniem zauważyła, że kobieta ma na palcu pierścionek. - Myślisz, że Tony'ego też da się tak ustawić? Może ma jakiś włącznik?

Obie kobiety się zaśmiały, podczas gdy ich partnerzy dalej doprawiali potrawy.

- Bardziej w prawo! - tym razem krzyki dochodziły znowu z salonu. Alex wróciła do poprzedniego pomieszczenia.

- Chociaż może trochę w lewo... - powiedział Sam.

- Zastanów się - wyjęczał Clint, który ledwo stał, podtrzymując ogromny stół. Po drugiej stronie stał kapitan, choć on nie miał takiego problemu.

- Sam! - do pomieszczenia weszła jakaś kobieta. Miała ciemniejsza cerę, choć nie tak ciemną jak Sam i piękne, czarne, falowane włosy, które opadały jej na ramiona. - Miałeś mi zapiąć sukienkę!

- Już idę, słoneczko.

- Sam! - jęknął zrozpaczony Barton.

- Postawcie tam i będzie dobrze - rzucił brunet, zapinając suwak pięknej czerwonej sukienki.

Stół stanął na ziemi, a Clint rzucił się zrozpaczony na łóżko, rozmasowując krzyż.

- Umieram!

- Oj, daj spokój Laura nie poczuje różnicy - zaśmiał się Wilson, a Barton rzucił mu zirytowane spojrzenie.

- Tylko się nie kłóćcie i tak mamy już dosyć roboty - poprosił Steve.

- Zdobyłem trunek! - do pomieszczenia wkroczył Thor i uniósł trzy wielkie butelki.

- Po co? - zapytała, najwyraźniej dziewczyna, Sama. - Myślałam, że oni i tak nie będą pić. Nie są w...?

- To nie znaczy, że my nie możemy! - zauważył Sam, który męczył się z końcówką zamka.

- Myślałam, że to twoja przyjaciółka, powinieneś ją wspierać!

- Ona może tak, ale on nie. Nie zamierzam się powstrzymywać ze względu na...

- Spokojnie i tak się upije po jednym kieliszku. To Asgardzkie wywary - wyjaśnił Thor.

- Tym bardziej nie powinien pić...

- Znowu będziesz biadolił coś o kotach, Sam - westchnął Rogers.

- Zawsze to robi, kiedy się upije - zarechotał Clint, wstając z kanapy.

- Myślałem, że umierasz - odgryzł się Wilson, który właśnie wygrał walkę z suwakiem.

Nagle usłyszeli charakterystyczny dźwięk i drzwi windy się rozsunęły.
Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku nieco przestraszeni. Nie wiedzieć czemu Alex udzielił się ich nastrój.

- Jesteśmy! - powiedział blondyn z dość gęstym zarostem, wkraczając do pomieszczenia.

- A to tylko wy - rzucił Clint.

- Zmiana wizerunku, Jonhson? - zapytał Sam widząc brodę blondyna, ten nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo wtrącił się szatyn.

- Przynieśliśmy coś - oznajmił i podniósł do góry rękę, w której trzymał wino.

- O, kolejne do kolekcji! - zachwycił się Sam. - Dzięki, Andrew.

- Ej, wy tam przestańcie gadać i chodźcie pomóc! - rozległ się krzyk Starka z kuchni.

Nikomu szczególnie się nie spieszyło. Jedynie Steve ruszył od razu w stronę kuchni.

- Przyjechali! Są przed budynkiem! - dało się słyszeć krzyk, tym razem Pepper.

Teraz wszyscy się ruszyli, spiesząc do kuchni.

- Skoczę po Laurę i dzieciaki - rzucił Clint i pobiegł w kierunku pokoi

- A ja zajmę się tym - stwierdził Sam układając procenty na stole przykrytym obrusem.

Alex obserwowała jak wszyscy biegają w tę i z powrotem, ustawiając potrawy na stole i czyniąc ostatnie poprawki w wystroju. Nie rozumiała tylko jednego - dlaczego jej tu nie było...?

- Hej! Gdzie zniknęły bałwanki, przecież tu wisiały! - zapytał Stark, patrząc na czerwony łańcuch.

- Pewnie zwiały - burknął Sam.

Tony chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał, bo własnie otworzyła się winda.

- Jesteśmy! - usłyszała własny głos, choć brzmiał trochę inaczej. Jakby dojrzalej i radośniej niż zazwyczaj.

- No nareszcie - powiedział Stark i ruszył, żeby przywitać się z bratanicą.

- Wybaczcie spóźnienie - powiedział Bucky, który witał się akurat ze Steve'm. - Wszędzie korki.

- Jak się czujesz? - zapytała ją Natasha z wielkim uśmiechem.

- Lepiej. Nie wymiotuję już co chwilę, ale za to plecy dają mi się we znaki - zaśmiała się Alex z przyszłości.

Alex patrzyła z lekkim niedowierzaniem na Jamesa z krótkimi włosami i zarostem. Na siebie także z inną fryzurą i w ogóle wyglądającą jakoś inaczej... I na to z jaką serdecznością witali się ze wszystkimi, nawet z Ethanem i z Andrew.
Jednak prawdziwe apogeum szoku i niedowierzania przeżyła, kiedy jej starsza wersja zdjęła z siebie zimowy płaszcz.

- Wade... Wade co to jest...? - dopiero teraz, przeżywając ogromny szok, przypomniała sobie o obecności mężczyzny. - Wade...

- Co...? - mężczyzna ocknął się z drzemki, w której trwał przez ostatnie kilkanaście minut. - No ten... dzieciak nie? To znaczy jeszcze nie dzieciak. Na razie to ciąża... Kur**! Nie miałaś tego widzieć!

Rozległo się pstryknięcie palcami i obraz zaczął die rozmazywać

- Nie! Jeszcze nie!

Alex nie mogła nic zrobić. Znowu stała w swoim pokoju i najwyraźniej była w teraźniejszości, bo było ciemno, a drzwi na taras cały czas były otwarte.

- Potrącą mi za to z pensji - mruczał do siebie mężczyzna.

- Wade... Zabierz mnie tam jeszcze raz!

- Nie mogę. Sorry, takie zasady. I tak byliśmy tam za długo. Jak ja mogłem zasnąć? - wyrzucał sobie mężczyzna.

- Nie oglądaliśmy jeszcze teraźniejszości. Możesz wykorzystać ten czas i...

- Nie! W teraźniejszości nie ma nic ciekawego, wszyscy śpią jak zabici, bo ich zamęczyłaś. Ty też powinnaś spać!

- Wade ja... - szatynka jednak nie dokończyła, bo nagle pojawił się przed nią wspomniany mężczyzna.

- Branoc, pchły na noc - rzucił i dotknął palcem wskazującym jej czoła.

Uśpiona dziewczyna osunęła się na łóżko.

- No, to tyle - mruknął do siebie Deadpool. Przykrył szatynkę kołdrą i wyszedł na taras, zamykając za sobą szklane drzwi. - Mam nadzieję, że ten metalowy ku*** nie będzie mi robił wyrzutów za te dodatkowe pięć minut... Zresztą kogo ja oszukuję, na pewno będzie.


Alex zaczęła się budzić. Kiedy wróciła jej świadomość, poderwała się do pozycji siedzącej, zrzucając tym samym kołdrę na swoje uda.

Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie co się stało. Wiedziała, że w nocy coś ją zszokowało, ale nie miała zielonego pojęcia co. Musiało się jej przyśnić coś nieźle zrąbanego.

Przeczesała włosy dłonią i rozejrzała się po pokoju. Dopiero po chwili otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się szeroko. Wyskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju. Tym razem weszła do pokoju, który znajdował się na przeciwko jej. Starała się nie zrobić hałasu, ale drzwi lekko zgrzytnęły, kiedy je zamykała. Szatynka podeszła do łóżka i powoli położyła się na brzuchu, podpierając się na łokciach, obok mężczyzny pogrążonego we śnie.
A przynajmniej sprawiającego takie wrażenie.

W rzeczywistości szatyn wciąż miał parę starych nawyków i obudził się, kiedy tylko usłyszał drobny hałas. Nie dał tego jednak po sobie poznać i wyglądał jakby wciąż spał w najlepsze.

Dziewczyna pochyliła się nad twarzą mężczyzny. Miała zamiar coś powiedzieć i sprawić mu miłą pobudkę, jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, została pocałowana i z zaskoczenia pociągnięta na tors swojego chłopaka.

- Wesołych Świąt - powiedział z uśmiechem, kiedy się od siebie oderwali.

- Wesołych Świąt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro