Specjał: Wizyta Jelonka. Cz.3
- Łap go! - krzyknęła dziewczyna.
Mężczyzna w czarnym garniturze rzucił się w stronę nadbiegającego psa. Zwierzak jednak odskoczył w lewo. Dało się słyszeć głuchy huk i zgłuszony jęk, co było skutkiem twardego spotkania bruneta z podłogą.
Biały Akbash pobiegł dalej, do następnego pomieszczenia. Kiedy przebiegał w wejściu, rozległ się huk i w ścianie pojawiła dziura.
- Thor, nie wolno!
Pies zatrzymał się i wrócił do salonu z podkulonym ogonem i położonymi uszami. W pysku wciąż trzymał rękojeść młota.
- Chciałem się po prostu zemścić... Tylko tyle - powiedział Loki, z trudem wstając z podłogi. - A teraz gonię tego bęcwała w postaci kundla po salonie.
-Hej, tylko bez wyzwisk mi tu!
Na usłyszane słowa, Loki jeszcze bardziej się skrzywił, nie odezwał się jednak ani słowem. Zamiast tego zajął się doprowadzaniem do porządku swoich ubrań i włosów.
Dziewczyna przeniosła swoją uwagę z powrotem na psa.
- Thor... Zostaw. - Zwierzak spojrzał na nią smutnym wzrokiem, ale widząc jej karcące spojrzenie, wypuścił młot z pyska. Prosto na stopę Lokiego, który stał akurat obok.
Bóg kłamstw znieruchomiał. Jego twarz stężała, a w oczach pojawił się cień bólu. Przeniósł spojrzenie na psa.
- Weź to natychmiast z mojej nogi - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Pies zaczął się podejrzliwie odsuwać.
- Słyszysz?
Zwierzę było coraz dalej.
- Thor, do cholery! - brunet rzucił się do przodu, chcąc złapać oddalającego się brata, ale ten był już o kilka metrów dalej. Jako iż jego noga była unieruchomiona, mężczyzna znów rąbnął w podłogę, tym razem nieźle obrywając w głowę.
Po chwili dało się słyszeć cichy bełkot:
- Nienawidzę cię.
*
- Przykro mi nie znalazłem nic nowego, poza tym co już mówiłem - odezwał się zrezygnowany głos w telefonie.
- Musi być coś jeszcze - upierała się dziewczyna chodząc w tę i z powrotem po salonie.
Zwierzęta w końcu zmęczyły się ciągłym bieganiem i niszczeniem rzeczy, więc wszystkie spały sobie spokojnie w innym pokoju. Loki natomiast siedział w kuchni. Alex miała więc chociaż chwilę spokoju, którą postanowiła przeznaczyć na rozmowę z Conradem.
- Przykro mi... To bardziej skomplikowane niż się wydaje. Nie odkryłem żadnych anomalii. Ich wyniki są dokładnie takie, jak gdyby wciąż byli ludźmi. DNA w ogóle się nie zmieniło, nie ma żadnych nowych czynników. Tylko w aktywności mózgów zauważyłem niewielką zmianę...
- Jaką?
*
Karton został otworzony, ukazując dwie twarze znajdujących się nad nim ludzi.
Szatynka zaglądała do środka wielkiego pudła z rzeczami, które zamówiła, a nad nią pochylał się brunet z kwaśną miną.
Dziewczyna wyjęła z pudła kilka smyczy, które leżały na wierzchu. Brunet przeniósł posępne spojrzenie na kolorowe sznurki do wyprowadzania zwierząt.
- Nawet nic nie mów. Ja też nie mam pojęcia jak to zrobimy, ale nie widzi mi się sprzątanie całego salonu.
Oboje odwrócili się w kierunku środka pomieszczenia, gdzie w pozycjach siedzących, stojących lub leżących, znajdowała się dziewiątka zwierząt. Alex wcisnęła niezadowolonemu mężczyźnie kilka smyczy do rąk.
- Powodzenia.
*
Po wielu próbach w końcu udało im się założyć wszystkim psom smycze. Po wydedukowaniu kilku prostych scenariuszy, które mogłyby się zdarzyć z kotem na spacerze, Alex postanowiła, że lepiej będzie zostawić Natashę w wieży.
Jako, że musieli utrzymać dystans mniejszy niż dziesięć metrów do windy wsiedli razem. Niełatwo było ustać dwóm osobom w małym pomieszczeniu z ósemką psów.
Za sukces można było uznać to, że kiedy wysiadali na parterze, byli w jednym kawałku.
Po opuszczeniu budynku, ruszyli w stronę parku.
Alex z Peterem, Clintem, Bruce'em i Tonym. Loki natomiast z Bucky'm, Thorem, Steve'em i Samem.
- Czemu ja mam te największe psy? - zapytał szatyn z niezadowoloną miną.
- Bo to twoja wina - ucięła rozmowę szatynka.
Tak naprawdę Alex chciała mieć dodatkową pewność, że Loki niczego nie wykombinuje, a ta czwórka najlepiej się do tego nadawała. Na pewno świetnie poradzą sobie z jednym bogiem kłamstw.
Spacer z ósemką psów wcale nie był łatwy. Pomijając to, że każdy z nich chciał iść w swoją stronę, Alex świetnie dawała sobie radę. W przeciwieństwie do Lokiego, który był ciągnięty we wszystkie strony na raz i ze trzy razy prawie przewrócił się przez smycze. Lepiej było by zapomnieć również o kilku nieprzyjemnych momentach, w których brunet niemal ciągnięty po ziemi, przekroczył dystans dziesięciu metrów dzielących go od dziewczyny...
Alex właśnie rozplątywała smycze, które psy jakimś cudem poplątały, kiedy za nią Loki próbował opanować skaczącego Thora, zostawiając inne psy nieco z boku.
Zajęta swoim problemem dziewczyna nie zauważyła, jak wokół bruneta i jego brata pojawiły się pomarańczowe obręcze, które iskrzyły się niczym płomienie.
Sam Loki patrzył na to ze zdziwieniem, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć zniknął razem z Thorem, jakby rozpływając się w powietrzu.
Alex w końcu uporała się z siódemką psów i zaplątanymi smyczami. Odetchnęła i obróciła się w przeciwnymi kierunku, chcąc odezwać się do Lokiego. Zastygła jednak z otwartymi ustami, widząc nieobecność bruneta.
- Co do...
Rozejrzała się dookoła, ale zauważyła tylko Bucky'ego, Steve'a i Sama biegnących w jej kierunku. Kiedy tylko się zbliżyli złapała ich smycze, bojąc się, że zaraz ich wszystkich pogubi. Po chwili przeklęła pod nosem, nie widząc Lokiego na horyzoncie.
- Gdzie on zniknął do cholery...
*
Loki uderzył o twardą posadzkę z jęknięciem. Zaraz potem wydał z siebie kolejny odgłos bólu, kiedy wielki, biały pies spadł prosto na jego plecy. Z trudem zepchnął go z siebie i po chwili stał już na nogach, rozglądając się po miejscu, w którym się znalazł. Do pomieszczenia nie wpadało za wiele światła - nie żeby mu to przeszkadzało. Po jego prawej stronie znajdowały się szerokie schody, a przed i za nim, drzwi.
Thor zaszczekał i ruszył pędem po schodach machając ogonem. Po chwili mężczyzna stracił go z oczu. Doszedł go natomiast brzęk rozbijanych przedmiotów.
- Głupek - mruknął brunet do siebie. Nagle o czymś sobie przypomniał i spojrzał szybko na swoją dłoń. Na nadgarstku wciąż tkwiła bransoleta, więc czemu jeszcze nie leżał na ziemi, obezwładniony prądem, jak już trzy razy tego dnia?
- Spokojnie, nie porazi cię tutaj - usłyszał jakiś spokojny głos za sobą. Natychmiast obrócił się w tamtym kierunku i zobaczył unoszącego się mężczyznę w czerwonej pelerynie.
- Miałem nadzieję porozmawiać z obojgiem, ale twój brat chyba nie jest w najlepszej formie?
- Kim jesteś? - W dłoni Lokiego pojawił się sztylet.
- Trzymałeś to w rękawie? - zapytał mężczyzna. Loki ruszył na niego, z niezbyt przyjaznymi zamiarami. Nagle pomieszczenie się jakby obróciło. Brunet zawisł głową w dół, a po chwili znowu zaliczył bolesny upadek.
- Po co tyle wrogości?
Pomieszczenie wróciło do poprzedniego stanu. Tylko mężczyzna cały czas lewitował w tym samym miejscu. Bóg kłamstw spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Kim jesteś? - ponowił pytanie, ale tym razem w jego głosie zamiast wrogości, zabrzmiała ciekawość.
- Doktor Stephen Strange. Pozwól, że teraz ja cię o coś zapytam: Co robisz na Ziemi?
*
Alex była zmęczona. Bardzo zmęczona. Pilnowanie Avengers zmienionych w zwierzęta dało jej w kość bardziej niż jakikolwiek trening. Szukanie Jelenia po parku też nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć. Nie dość, że szatynka zachodziła w głowę jak brunetowi udało się zniknąć i gdzie się podział, to jeszcze martwiła się o Thora. Kiedy w końcu ich znalazła Thor zajmował się kopaniem dziury, która już była dość ogromna, a Loki leżał na ziemi, rażony prądem. Alex jakoś, nie wierzyła w przekonywania bruneta, że był tam przez cały czas i to ona go nie widziała... Postanowiła jednak nie drążyć tej sprawy, zbyt zmęczona na kłótnie z mężczyzną i wszyscy wrócili do wieży.
Teraz sunęła przez korytarz do swojego pokoju, ledwo widząc na oczy. Powieki same jej się zamykały.
Klamkę od drzwi swojego pokoju odnalazła niemal po omacku. Wchodząc, nie zapomniała jednak o trójce przebywających tam psów i natychmiast zamknęła drzwi. Nie chciała znowu gonić ich po całej wieży.
W środku nie zastała ani szczekania ani radosnych podskoków, jak się tego spodziewała. Zamiast tego doszły ją odgłosy żucia. Dodatkowo z całą pewnością coś latało jej przy nogach.
Z trudnym uchyliła powieki, żeby zaraz wytrzeszczyć oczy.
- Co wy wyprawiacie?! - krzyknęła zaskoczona.
Drzwi od jej szafy były rozwarte na oścież. Po podłodze walały się ubrania. Brązowy labrador żuł sobie w najlepsze jedną z jej ulubionych par dżinsów, leżąc na łóżku.
- Sam! Nie... - W tym momencie spojrzała na dół i całkowicie ją zatkało.
- Bucky!
Owczarek biegał wokół nóg dziewczyny, w dodatku w pysku trzymając jej bieliznę. Szatynka rzuciła się w jego kierunku chcąc odzyskać swoje majtki.
Złapała za materiał i spróbowała wyrwać je z paszczy zwierzaka. Pies zaczął ciągnąć w swoją stronę, zachęcony do zabawy.
Po chwili dziewczyna wylądowała na podłodze z przedartą bawełną w rękach.
Na dźwięk jej upadku coś poruszyło się w szafie, obok której wylądowała. Ze sterty ubrań wychynęła głowa retrievera, który z ciekawością dziecka rozejrzał się dookoła. Co więcej na głowie miał jej stanik.
- Nie spodziewałabym się tego po tobie, Steve... - powiedziała przyglądając się tej dziwnej scenie. Pies spojrzał na nią i zamachał radośnie ogonem.
W tej chwili po pokoju rozszedł się dźwięk przedzieranych szwów. Alex rzuciła szybkie spojrzenie na swoje łóżko, a sekundę później już przy nim stała, siłując się, tym razem, z labradorem.
- Oddawaj, Sam! - krzyknęła, ciągnąć za i tak już podarte dżinsy.
Wilson zaczął warczeć na przejawianą przez dziewczynę chęć odebrania mu spodni.
Na takie dźwięki wrogości nie został obojętny Barnes, który w mig porzucił swoją połowę majtek i znalazł się przed dziewczyną, wydając równie groźne, gardłowe dźwięki w stronę Sama.
Labrador stracił nagle zainteresowanie spodniami i po chwili oba psy znalazły się na podłodze. Alex nie wiedziała czy nazwać to zabawą czy walką. W końcu Sam i Bucky często się kłócili. Więc jako psy nie powinni zrobić sobie większej krzywdy...
Odłożyła pogryzione i obślinione dżinsy z powrotem na łóżko. Obróciła się, czując, że ktoś za nią stoi.
Przy jej nogach znajdował się golden retriever.
Wciąż z jej stanikiem na głowie.
I wciąż radośnie machający ogonem.
Dziewczyna westchnęła. Kucnęła obok zwierzęcia i zdjęła mu swoją własność z głowy, odkładając ją na ziemię.
Usiadła i oparła się o łóżko, czując za sobą miękkość kołdry.
Nie miała już sił ani pojęcia co robić. Miała nadzieję, że Conrad znajdzie jednak jakiś sposób.
Zasnęła gładząc miękką głowę psa na swoich kolanach, a w tle wciąż słysząc odgłosy warczenia i przepychanki.
*
Ranek przyniósł ze sobą słoneczną pogodę i choć trochę więcej energii. Alex pozbierała porozrzucane ubrania i wepchnęła je do szafy. Psy jak na razie zachowywały się grzecznie. Przynajmniej ta trójka, z którą spała... Dzień zapowiadał się nie najgorzej. Przynajmniej dopóki nie usłyszała krzyków zza drzwi.
- Jak śmiesz...! Auć! Ała!!!
Westchnęła i niechętnie wyszła z pokoju, pozostawiając spokój za sobą. Sam, Steve i Bucky natychmiast pobiegli do salonu. Szatynka weszła zaciekawiona do pomieszczenia, zastanawiając się dlaczego ta trójka przybiegła tu jak oparzona. Po chwili wszystko stało się jasne. Loki chciał nakarmić zwierzęta. Przy czym "chciał" było tu słowem kluczowym. Karma walała się po podłodze, w niektórych miejscach nawet ściany były ubrudzone, natomiast piątka psów - właściwie teraz już ósemka - przepychała się do misek z szaleńczą zażartością.
- Auć! - kolejny okrzyk oderwał jej wzrok od tego pobojowiska, które niektórzy nazwaliby śniadaniem i sprawił, że spojrzała w stronę jego właściciela. Loki szamotał się, próbując oderwać od siebie wściekłą Natashę, która syczała i nie szczędziła sobie używania ostrych pazurów.
- Co tu się dzieje?
- Przestań się gapić i mi pomóż! - krzyknął Loki i po raz kolejny spróbował oderwać od siebie rudego kota.
Alex ruszyła mu na pomoc i po chwili udało jej się odczepić rozjuszoną kotkę od bruneta. Postawiła kota na ziemi. Natasha z najeżonym futrem spojrzała gniewnie na mężczyznę, po czym ostatni raz syknęła i zniknęła za ścianą kuchni.
- Coś ty jej zrobił? - zapytała rozbawiona szatynka.
- Ja? Nic! To ona... - zaczął brunet, ale przerwał sycząc z bólu. Dopiero teraz dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej. Miał podrapaną twarz i ręce. Jego koszula była porwana w niektórych miejscach, co oznaczało, że na klatce piersiowej również ma zadrapania.
- Zdejmuj koszulę - powiedziała ruszając w stronę jednej z szafek. Brunet spojrzał na nią nie do końca rozumiejąc o co chodzi.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że coś proponujesz...
- Nie znasz mnie.
- Czy to znaczy, że coś proponujesz?
- Zamknij się i zdejmuj tą koszulę. I przestań się tak szczerzyć.
Bóg kłamstw zdążył rozpiąć dopiero połowę guzików, kiedy dziewczyna wróciła z apteczką.
- Robisz to specjalnie? - zapytała zirytowana i machnęła ręką, mocą sprawiając, że reszta guzików po prostu odpadła.
- Masz jakąś drugą naturę, o której nie wiem? - zapytał z uśmieszkiem.
- Nie pozawalaj sobie, bo zaraz sam będziesz się opatrywał.
Loki zamilkł, choć nie zmienił wyrazu twarzy, a Alex wzięła się do pracy. Wacikiem nasączonym wodą utlenioną przemywała mu rany. Z zaskoczeniem zauważyła, że mimo szczupłej figury, pod czarnym garniturem nie kryje się tylko skóra i kości. Przez przypadek docisnęła wacik nieco za mocno. Brunet syknął cicho i odruchowo złapał szatynkę za ramię, chcąc ją powstrzymać. Dziewczyna wciągnęła powietrze nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, a owczarek niemiecki, który jeszcze przed chwilą pochłaniał swoją porcję karmy, spojrzał czujnie w ich kierunku.
- Wiem, że trudne, ale spróbuj się skupić na opatrywaniu, a nie na gapieniu - rzucił brunet, a w pokoju rozległo się warczenie Bucky'ego.
- Nie gapię się! Zresztą... - dziewczyna odłożyła wacik i buteleczkę z wodą utlenioną. - Sam to zrób jak jesteś taki mądry!
- Nie ma sprawy. - Mężczyzna machnął ręką i wszystkie zadrapania zniknęły, wcześniej pokrywając się zieloną mgiełką.
- Co... Jak... Wiesz ty co?! - Loki patrzył z zadowoleniem jak szatynka nie może się wysłowić. Alex wyszła z pokoju klnąc, a za nią potruchtał owczarek niemiecki po swojemu szczekając obelgi na boga kłamstw.
*
Alex leżała na kanapie w posprzątanym już salonie. Jak się okazało psia karma nie najlepiej schodziła ze ścian i białych foteli, ale jakoś sobie z tym poradziła... Na niej leżał duży owczarek, którego gładziła po brzuchu.
- Conrad zauważył u pewną rzecz, kiedy badał aktywność ich mózgów - odezwała się po chwili. - Wyniki wykazują zmiany w procesie postrzegania, tak jakby mieli dwie różne percepcje.
- To znaczy? - zapytał Loki, stojący przy oknie i oglądający panoramę Nowego Jorku. Był dziwnie zamyślony, a jego oczy śledziły dokładnie widok za szklaną szybą. Można było pomyśleć, że planuje kolejny najazd. Ewentualnie rozmyśla nad tym jak marnym gatunkiem są ludzie...
- To znaczy, że myślą i zachowują się jak ludzie, a czasami postrzegają otoczenie jak zwierzęta... To by wyjaśniało dlaczego Thor biegał ze swoim młotem, myśląc, że to zabawka, a Tony z Bruce'em pogryźli już drugi fotel...
Brunet nie odpowiedział. Wciąż stał w tym samym miejscu, patrząc przed siebie. Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. Zbytni spokój i zamyślenie w jego przypadku były niepokojące.
- Przestań wypalać mi dziurę w plecach i powiedz o co chodzi.
- Jesteś jakiś za spokojny...
- Czy ludziom można w ogóle dogodzić? - zirytował się bóg kłamstw, ale po chwili, kiedy odwrócił się w stronę dziewczyny znów miał na twarzy maskę spokoju. - Po prostu rozmyślam.
- Obmyślasz kolejny napad na Ziemię? - zapytała niemal pewna, że ma rację.
- Nie - odpowiedział sucho.
Jednak po chwili dodał już normalnym głosem:
- Zastanawiam się dlaczego tak bardzo się nimi przejmujesz.
Alex przyglądała się Lokiemu w osłupieniu. W pierwszej chwili nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Jednak na jego twarzy pierwszy raz zobaczyła cień szczerości. Co prawda zamaskowany dużą dozą sztucznej obojętności, ale nie pozostawiał wiele do życzenia.
- To moi przyjaciele - odpowiedziała najprościej jak potrafiła i teraz zaczęła tarmosić uszy psa.
- Z niektórymi ciągle się kłócisz - zauważył mężczyzna, a szatynka mimowolnie przypomniała sobie przepychanki z Samem czy wyszczekane (o ironio...) kłótnie z Tonym.
- Może czasami nie zgadzamy się we wszystkich sprawach... Ale chronimy siebie nawzajem - powiedziała dziewczyna, ważąc każde słowo. - Oni pomogli mi wyjść ze skorupy żalu i winy, w której się zamknęłam. I pokazali mi kim naprawdę jestem...
Loki nie odpowiedział, stał chwilę w tej samej pozycji, myśląc. Z zamyślenia wyrwał go duży, biały Akbash, który trącił go w rękę.
- Czego chcesz? - zapytał niezbyt miło.
- Chyba chce, żebyś go pogłaskał - podsunęła dziewczyna, przyglądając się uważnie reakcji bruneta.
Loki delikatnie przejechał opuszkami palców po głowie psa.
- Mam nadzieję, że odezwała się jego zwierzęca strona...
*
W całej wierzy panowała ciemność. Na dworze ledwo było widać gwiazdy, choć nie wiadomo czy była to bardziej wina chmur czy świateł miasta.
Dziewczyna w nieco dziwnej pozie spała na fotelu. Zwierzęta okupowały kanapę i resztę foteli. Tylko bóg kłamstw nie spał, przechadzając się w tę i z powrotem, jakby na coś czekał. Po dłuższej chwili ciemność pomieszczenia rozjaśniła pomarańczowa kreska, która znikąd pojawiła się w powietrzu i zaczęła się się rozszerzać, tworząc wirujące koło. To w końcu zamieniło się w portal, z którego do pokoju wkroczył odziany w czerwoną pelerynę mężczyzna.
- Znalazłem - odezwał się brunet i pokazał Lokiemu małą książkę ze starą okładką.
- No wreszcie.
- Co mam zrobić z tym? - zapytał Strange, tym razem unosząc w dłoni srebrną bransoletę. Identyczną do tej, która znajdowała się na nadgarstku boga kłamstw. Loki bez mrugnięcia, usunął iluzję ze swojej ręki.
- Nie wiem, wywal to gdzieś. Nie chcę, żeby ktoś wiedział, że pozbyłem się tego przy naszym poprzednim spotkaniu.
- Ktoś, czyli panna Stark jak mniemam. Jeśli już jesteśmy przy tym temacie... Nie obudzą się?
- Rzuciłem na nich zaklęcie. Na dziewczynę też kiedy zasnęła.
- Dlaczego tak bardzo nie chcesz, żeby wiedziała, że im pomagasz?
- Wydaje mi się, że oboje chcemy, żebym zniknął stąd jak najszybciej, więc może weźmiesz się w końcu do roboty? - zapytał zirytowany już tą konwersacją Loki.
- Jak chcesz.
Mężczyzna otworzył książkę na odpowiedniej stronie i zaczął wypowiadać zapisane na niej zaklęcie, jednocześnie wykonując dziwne ruchy wolną dłonią.
Loki przyglądał się temu w milczeniu. Wokół zwierząt zaczęła się pojawiać pomarańczowa poświata.
*
Alex czuła jakby wybudzała się narkozy. Tej nocy ani razu się nie obudziła, co ostatnio przy ósemce nadpobudliwych psów było wręcz niemożliwe, więc najwidoczniej musiała spać bardzo głębokim snem.
Pomimo lekkiego odrętwienia czuła na swojej stopie jakiś ciężar. Ostatnio zdarzało się to dosyć często.
- Złaź ze mnie, Buck - wymruczała zaspana bez zastanowienia. - Nakarmię cię za pół godziny.
- Bardzo miłe powitanie z rana. I dziękuję, myślę, że poradzę sobie ze śniadaniem - usłyszała równie zaspany głos.
- Pamiętaj, że Peter dostaje karmę dla juniorów... - przypomniała, obracając się na drugi bok. Dopiero po chwili dotarło do niej co się właśnie stało. Otworzyła szeroko oczy i poderwała się z fotela. Na ziemi oparty o fotel leżał Bucky. Ludzki Bucky.
- James! - szatynka bez zastanowienia rzuciła się na mężczyznę, który właśnie próbował wstać i przycisnęła go z powrotem do podłogi.
Nie mogła opisać rosnącej w niej euforii, kiedy na talii poczuła oplatające ją ramiona, a pod palcami włosy zamiast sierści.
- Musicie się tak wydzierać od rana? - zapytał jakiś marudny głos i dopiero teraz dziewczyna zwróciła uwagę na resztę pomieszczenia. Z kanapy i foteli właśnie wstawali powoli wszyscy Mściciele, jak gdyby nic się nie stało i był to kolejny nudny ranek.
- Przestań marudzić, Sam - odezwał się Clint.
- Czy tylko ja czuję smak psiej karmy w ustach? - wtrącił się Tony. - I dlaczego mam kawałek fotela między zębami...?
Alex wstała i podała rękę Bucky'emu.
- Dobrze, że wróciliście - powiedziała szatynka, patrząc na swoich przyjaciół i chwytając mężczyznę za zdrową dłoń.
- Byliśmy tu cały czas - powiedział Steve z miłym uśmiechem na ustach.
- Czasami wam odwalało... - zaśmiała się dziewczyna.
- Było super!
- Tylko jego może to cieszyć... - powiedział Sam, spoglądając z grymasem na twarzy na Petera.
Kilka osób się zaśmiało. Po chwili po pokoju rozszedł się dźwięk burczenia w brzuchu.
- Czy tylko ja jestem głodny? - zapytał Thor.
- Co powiecie na tą tajską knajpę dwie przecznice stąd?
- Wspólny obiad, super! - ucieszył się Peter.
- Cokolwiek, żeby pozbyć się smaku psiej karmy z ust... Ale zaraz potem bierzemy się do roboty. Trzeba skontaktować się z Fury'm i złapać Lokiego - oznajmił Tony.
Alex dopiero teraz zauważyła nieobecność boga kłamstw. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale po mężczyźnie nie było ani śladu. Nie wiedziała dlaczego, ale intuicja kazała jej podejść do okna. Za jej plecami Mściciele prowadzili rozmowę na temat schwytania Laufeysona. Szatynka wyjrzała przez okno i na sekundę wstrzymała oddech. Na dachu sąsiedniego budynku stał sobie jakby nigdy nic temat ich konwersacji i patrzył prosto na nią.
- Powinien być jeszcze w Nowym Jorku - odezwał się Steve. - Jeżeli się pospieszymy zdążymy jeszcze dzisiaj zacząć poszukiwania.
- Steve... - odezwała się Alex, dalej wpatrując się w widok za oknem. Wzrok wszystkich zgromadzonych padł na dziewczynę. - Chodźmy już do tej knajpy i nie zawracajmy sobie tym na razie głowy - powiedziała, odchodząc od okna i weszła do windy.
Wszyscy ruszyli za nią, tylko Stark wyjrzał przez okno ciekawy, w co tak wpatrywała się jego bratanica. Pod nim roztaczały się tylko puste dachy budynków, więc zmarszczył w zastanowieniu brwi i także ruszył do wyjścia.
_______________________________
Witajcie!
Tym razem naprawdę dłuuugo zajęło mi napisanie tego rozdziału. W końcu jest, a żeby wynagrodzić Wam oczekiwanie, starałam się, żeby był długi. Wyszło mi ponad 3400 słów, więc nie jest tak źle. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą długą nieobecność. Ostatnio pisanie nie szło mi najlepiej. Kilka niezbyt miłych sytuacji wydarzyło się w moim życiu, ale nie o tym chciałam Wam powiedzieć...
Postanowiłam, że na jakiś czas odpocznę od tego opowiadania, bo ostatnio pisałam je trochę na siłę. Spokojnie nie zawieszam go. Chcę po prostu poświęcić trochę więcej czasu na drugie fanfiction, które piszę (trochę je zaniedbałam) i całkiem nowe również o tematyce Marvela, które od jakiegoś czasu siedzi mi w głowie. Napisałam ze dwa pierwsze rozdziały, ale teraz chciałabym je dopracować i pomyśleć jak to rozwinąć.
Mam nadzieję, że nie jesteście za bardzo zawiedzeni. Jeśli dobrze pójdzie niedługo zobaczycie nową historię na moim profilu, a i do tej za jakiś czas powrócę.
Miłych wakacji i do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro