Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~4~

Kapitan rozglądał się niepewnie po lokalu. Widać było, że nie jest przyzwyczajony do tego typu miejsc. Swoją drogą musiało być dosyć późno skoro zaczęli mnie szukać... Rogers przyglądał się każdemu z osobna. Było pewne, że jeśli nic nie zrobię, zaraz mnie zauważy. 

Dlatego podniosłam się szybko z krzesła i przerzuciłam sobie torbę przez ramię.

 Sorry, Andrew, ale muszę lecieć  rzuciłam, przerywając mu jego monolog. Wzrokiem cały czas śledziłam Steve'a, który zaczął obchodzić lokal.

 Coś się stało? 

 Nie, nic... po prostu muszę już iść  wytłumaczyłam, a widząc, że Kapitan jest coraz bliżej, zaczęłam przeciskać się między ludźmi w stronę tylnego wyjścia.

Miałam właśnie wychodzić, gdy przede mną pojawił się jakiś szatyn.

 Hej, mała. Postawić ci drinka?  zapytał i zachwiał się lekko. Było widać i czuć, że jest nieźle wstawiony.

 Nie, nie mam czasu  odpowiedziałam stanowczo. 

A nawet gdybym miała, to bym się nie zgodziła.

 Oj, mała, nie daj się prosić  wybełkotał i złapał mnie za lewy nadgarstek.

 Łapy przy sobie  warknęłam i spróbowałam wyszarpnąć rękę, ale on tylko wzmocnił uścisk. Gość zaczynał mnie wkurzać, ponadto Rogers był niepokojąco blisko i w każdej chwili mógł mnie zauważyć. 

 Odwal się  powiedziałam i kolejny raz spróbowałam się uwolnić, ale nic to nie dało. Cholera, nie miałam czasu na cackanie się z jakimś nawalonym facetem. Zacisnęłam wolną dłoń w pięść i sprzedałam mojemu oprawcy prawego sierpowego. Facet przewrócił się na podłogę (czego przyczyną były bardziej wypite procenty niż to, że właśnie dosyć mocno mu przywaliłam), a ja przycisnęłam swoją prawą dłoń do piersi, sycząc z bólu. Wydawało mi się, że coś w niej chrupnęło, kiedy walnęłam tego cymbała... 

Incydent na szczęście nie zwrócił jakieś szczególnej uwagi. Rozejrzałam się dookoła. Zaraz, gdzie jest Steve? Przed chwilą miałam go na oku... Może już wyszedł?...

Odwróciłam się z powrotem do drzwi z zamiarem wyjścia, ale na kogoś wpadłam. Przede mną stał Rogers z założonymi rękami i patrzył na mnie karcącym wzrokiem. Cóż, znalazłam swoją zgubę... 

Blondyn chwycił mnie za lewy nadgarstek (ponieważ prawą dłoń cały czas obolałą przyciskałam do siebie) i bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Kiedy tylko wyszliśmy z lokalu, poczułam jak otacza mnie chłodne powietrze. Moje ciało przeszedł lekki dreszcz spowodowany nagłą zmianą temperatury. Rozejrzałam się dookoła. 

Nie wierzę! Było już ciemno? Hmm... musiałam tu trochę siedzieć. Stark pewnie odchodził od zmysłów... I bardzo dobrze. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niech nie myśli, że pójdzie mu ze mną tak łatwo.

Spojrzałam na Rogersa, który ciągnął mnie za sobą w stronę tego cholernego wieżowca. Blondyn po chwili wyjął telefon i wybrał jakiś numer, drugą ręką wciąż trzymając mój nadgarstek i wlekąc mnie za sobą jak dziecko. Po chwili usłyszałam jak mówi do słuchawki:

 Stark? Znalazłem ją.


*Tony's POV*

Po raz kolejny leciałem nad jedną z dzielnic Nowego Jorku, szukając Alex. Właściwie szukała jej cała drużyna. Gdzie ta dziewczyna się podziała? Wyszła jakieś siedem godzin temu i jeszcze nie wróciła! A co, jeśli coś jej się stało?

 Jarvis, spróbuj ją namierzyć  odezwałem się do sztucznej inteligencji.

 Z całym szacunkiem, panie Stark, robiłem to już pięć razy i wszystkie próby zawiodły.

 Przecież wiem! Postaraj się bardziej.

 Tak jest, panie Stark...  program zamilkł, żeby zaraz ponownie się odezwać.  Próba namierzenia nieudana.

 Cholera!  Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zaniepokojony i starałem się nie myśleć o najgorszym.

 Panie Stark...

 Czego znowu chcesz, Jarvis?!  przerwałem mu w połowie wypowiedzi.

 Pan Rogers dzwoni.

 Odbierz!  nakazałem komputerowi, który natychmiast wykonał moje polecenie. Po chwili usłyszałem głos Kapitana: 

— Stark? Znalazłem ją.

***

Niespokojnie chodziłem po salonie w Avengers Tower. Reszta drużyny rozsiadła się wygodnie na kanapie czy fotelach i tylko ja przemierzałem zdenerwowany pomieszczenie. Czekaliśmy, a właściwie ja czekałem, a oni dotrzymywali mi towarzystwa, na Kapitana i Alex, którzy lada moment powinni się pojawić.

 Panie Stark, pan Rogers i panna Brooke właśnie weszli do budynku.

— Świetnie, dzięki za informację Jarvis.

 Brooke? Czy to nie córka twojego brata? Nie powinna mieć takiego nazwiska jak ty?  zapytał Bruce.

 To skomplikowane...  nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, ponieważ drzwi windy właśnie się otworzyły. Wyszedł z nich Steve, a za nim Alex z obojętną miną. Teraz kiedy już wiedziałem, że nic jej nie jest, mój niepokój zastąpiła złość. 

 Możesz mi wyjaśnić gdzie byłaś?  zapytałem, starając się trzymać nerwy na wodzy.

 Co cię to obchodzi? — powiedziała chłodno. 

 Nie było cię siedem godzin! Jest trzecia nad ranem! Chyba mam prawo wiedzieć gdzie byłaś?!

 Właśnie, że nie wydusiła przez zaciśnięte zęby, dopiero teraz zaszczycając mnie spojrzeniem.  Nie masz żadnego zasranego prawa. Nie jesteś moim ojcem.

— Ale się tobą opiekuję!

 Sorry, za problem! — uniosła się. — Nie musiałbyś tego robić, gdybyś go wtedy uratował!   rzuciła wściekle i ruszyła w stronę swojego pokoju, a gdy przechodziła obok, trąciła mnie ramieniem.

Po chwili zniknęła z pola widzenia i dało się słyszeć tylko głośne trzaśnięcie drzwiami. Skrzywiłem się lekko. Nie powiem, zabolało. Steve podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu, chcąc mnie pocieszyć. Cóż, w tym momencie nawet butelka szkockiej nie byłaby w stanie tego dokonać.

 Gdzie ją znalazłeś?  zapytałem.

 W jakimś lokalu. 

 Piła?  Kapitan przytaknął Cholera! Ma dopiero 20 lat!*

 Czyli to rodzinne?  zaśmiał się Clint, a ja posłałem mu zirytowane spojrzenie.

 Kłóciła się też z jakimś facetem, a na koniec go uderzyła...  spojrzałem na niego zaskoczony. Cóż, muszę przyznać, że kiedy Amanda zadzwoniła do mnie niedawno i powiedziała, że ma problemy z Alex nie sądziłem, że mogą być aż tak poważne.  Muszę was prosić o pomoc...







*W Stanach Zjednoczonych alkohol można spożywać legalnie od 21 roku życia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro