Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~25~

Quinjet wylądował cicho. Właz się otworzył i już po chwili już staliśmy na dachu budynku przeciwległego do tego, który zaatakowała Hydra. Steve razem z Natashą zaczęli obserwować go dokładnie, mając nadzieję, że uda im się coś ustalić, a ja stałam nieco z tyłu, rozglądając się uważnie i zastanawiając się kim jest tajemniczy "ktoś", który miał do nas dołączyć i kiedy do nas dotrze.

Poczułam za sobą silny podmuch powietrza, ale nie zdziwiłam się zbytnio, bo na takiej wysokości wiatr był normalnością. Podskoczyłam, jednak przestraszona, kiedy za moimi plecami rozległ się głos.

— No proszę, Steve, jak zawsze w dobrym towarzystwie.

Natychmiast odwróciłam się w kierunku, jak się okazało, młodego, czarnoskórego mężczyzny. Był uzbrojony, ubrany w osobliwy strój z czerwonymi okularami, a z tyłu miał skrzydła. Przyglądałam mu się osłupiała, a moja szczęka była bardzo bliska upadku na ziemię.

— Cześć, Sam — powiedział Kapitan z uśmiechem, po czym się przywitali.

— Już myślałam, że po drodze utknąłeś na jakimś drzewie — odezwała się Natasha, również witając się z mężczyznom.

— Alex, to jest Sam Wilson.

Podeszłam do Sama, przyglądając się jego strojowi i podałam mu rękę. Miał ciepłą dłoń i silny uścisk.

— Alex Brooke, jak mniemam. Choć chyba bardziej pasowałoby Stark, prawda? — zapytał z uśmieszkiem, który nie umiałam określić czy był bardziej przekorny czy rozbawiony.

— Dobrze mniemasz — odparłam tylko, skanując go uważnym spojrzeniem.

Miałam dziwne przeczucie, że niezłe z niego ziółko i że się dogadamy. Aktualnie jednak mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie.

— Nie za wiele udało nam się ustalić — oznajmił Steve, kiedy zebraliśmy się wokół niego — właściwie to nic. Nie mamy pojęcia ilu ich jest i gdzie są cywile. W budynku nie widać żadnego ruchu — westchnął.

— Trzeba to sprawdzić — Natasha powiedział to, o czym chyba wszyscy myśleliśmy. — Nie możemy biegać po całym budynku, szukając tych ludzi, bo coś może im się w międzyczasie stać.

— Jak mamy to sprawdzić bez narażania ich? — zapytał Sam. — Nie wiemy gdzie dokładnie są agenci Hydry. Kiedy tylko wejdziemy do budynku zaatakują nas, a w międzyczasie wybiją połowę zakładników...

— Pierwszy raz brakuje mi Starka — mruknęła rudowłosa.

Wszyscy zamilkli, zastanawiając się co dalej robić. Obecność Tony'ego z pewnością ułatwiłaby zadanie, bo wystarczyłoby, żeby zrobił skan budynku. Niestety nie było nam dane dysponować jego technologią, więc musieliśmy wymyślić coś innego.

— Monitoring — odezwałam się po chwili, olśniona.

— Musielibyśmy się rozdzielić — dodała z namysłem Natasha.

— Odwrócić ich uwagę — potwierdził Sam.

— Trzeba to zrobić dyskretnie — oznajmił Rogers.

— Ja mogę iść — zgłosiłam się na ochotniczkę.

— Nie puszczę cię samej — odparł blondyn, na co wywróciłam oczami. — Sam z tobą pójdzie. Was dwojga najmniej się spodziewają. My z Natashą odwrócimy ich uwagę, zaatakujemy od głównego wejścia. Weźmiemy ze sobą dziesięciu ludzi, reszta wkroczy do budynku dopiero, kiedy będziemy wiedzieć, gdzie są cywile.

— No to do roboty — Sam zatarł ręce.

***

— Pamiętajcie, odczekajcie pół minuty i wtedy wchodźcie — usłyszałam w drobnym komunikatorze, który zaszczycił moje ucho, głos Steve'a.

— Wiem, wiem — mruknęłam zniecierpliwiona, bo blondyn zdążył mi to już wyłożyć, przynajmniej z trzy razy, podczas gdy przekradał się razem z Natashą i pięcioma agentami T.A.R.C.Z.Y. jak najbliżej budynku.

Ja stałam razem z Wilsonem po drugiej stronie ulicy w ciemnym zaułku. Obserwowaliśmy budynek i poczynania Kapitana i Czarnej Wdowy. Przyglądaliśmy się jak wkraczają do środka, a przez szklane drzwi było widać idealnie walkę, która rozwiązała się niemal natychmiast. Odczekaliśmy pół minuty, obserwując jak na parterze przy głównym wejściu pojawia się coraz więcej agentów Hydry, po czym przebiegliśmy przez ulicę i najdyskretniej jak się dało, przemknęliśmy na tyły budynku, znajdując tylne drzwi.

Wyjęłam z kabury pistolet i odbezpieczyłam go, a Sam zrobił to samo. Nacisnęłam klamkę, a drzwi otworzyły się praktycznie same, powodując jedynie lekkie skrzypnięcie. Zajrzałam do wnętrza, trzymając przed sobą broń, a kiedy nie ujrzałam nikogo, weszłam do środka. Wilson był tuż za mną. Bardzo ostrożnie zaczęliśmy przemierzać korytarze, cały czas trzymając broń w pogotowiu i celując nią w przestrzeń każdego korytarza, kiedy tylko wyłanialiśmy się zza zakrętu. W krótkim czasie dotarliśmy pod odpowiednie drzwi.

Stanęliśmy z obu stron drzwi, tak, jak wcześniej ustaliliśmy. Spojrzałam na Sama, a kiedy skinął głową, nacisnęłam klamkę. Wilson natychmiast otworzył szerzej drzwi silnym kopnięciem i wpadł do środka, a ja zaraz za nim. W środku znajdowało się dwóch agentów Hydry. Już wyciągali broń, ale nasza reakcja była szybsza. Niemal w tym samym momencie padły dwa strzały, jeden oddany przeze mnie, a drugi przez Sama. Oba zabójcze.

Przyglądałam się uważnie jak agent, do którego strzeliłam, pada na ziemię, na której z każdą sekundą pojawiała się coraz większa kałuża krwi. Kaszlał i krztusił się, a czerwona ciecz wydobywała się wraz z tymi kaszlnięciami również z ust, co świadczyło o tym, że miał przebite płuco.

Patrząc na to i mając świadomość, że właśnie tracił życie z mojej ręki ogarnęły mnie dziwne uczucia. Z jednej strony byłam przerażona, że nawet nie zadrżała mi ręka, kiedy do niego strzelałam, z drugiej czułam pewną satysfakcję, co wydało mi się chore.

Taka była jednak prawda. Patrząc jak jeden z wielu ludzi, który miał udział w moim porwaniu i wszystkim, co spotkało mnie w bazie tej chorej organizacji, a teraz zaczynało śnić mi się po nocach, właśnie wykrwawia się z mojej winy na podłodze, sprawiło, że czułam satysfakcję. Nie widziałam w nim człowieka, tylko jednego z podwładnych Rumlowa. Jednego z oprawców. A w takiej sytuacji czułam, że muszę się obronić, aby nie dopuścić ponownie do tego, co mnie spotkało lub jeszcze czegoś gorszego.

I w tamtym momencie, patrząc na na niego i myśląc o tej satysfakcji, poczułam ogromną chęć zrobienia tego samego Rumlowowi. Albo nawet czegoś gorszego. Chciałam patrzeć jak wykrwawia się na podłodze, tak samo, jak krwawiła moja matka. Chciałam dopaść go z zaskoczenia i pozbawić nadziei, tak, jak on zrobił to mojemu ojcu. I wreszcie chciałam widzieć w jego oczach ten sam strach i ból, który czułam ja, kiedy próbował mnie złamać.

Te uczucia zalały mnie niespodziewanie i choć trwały zaledwie kilka sekund, podczas których patrzyłam na ostatnie oddechy owego zastrzelonego agenta, wryły się gdzieś głęboko w moją świadomość.

— Alex — usłyszałam ponaglający głos Sama i to sprawiło, że oderwałam wzrok od, teraz martwego już, mężczyzny. Schowałam broń i podeszłam do monitoringu. Przejechałam wzrokiem po wszystkich przyciskach i już po chwili wiedziałam mniej więcej co i jak. Zaczęłam przełączać obrazy z kamer. Widok zmieniał się co dwie sekundy, bo jak na razie znajdowałam tylko puste pomieszczenia.

— Mam! — rzuciłam, kiedy w końcu trafiłam na obraz biura, w którym w kącie pomieszczenia, na podłodze siedzieli przestraszeni i związani ludzie. Kamera pokazywała obraz z piętnastego piętra Zbliżyłam twarz nieco do monitora, chcąc dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Nie mogli przecież siedzieć tam sami, ktoś musiał ich pilnować. Wstrzymałam na chwilę oddech, kiedy ujrzałam Zimowego Żołnierza. To on ich pilnował. Stał jednak bardzo blisko wyjścia, dlatego był ledwo rejestrowany przez kamerę.

Nie dane mi było przyglądać mu się zbyt długo, bo nagle ekran zamigotał i zrobił się cały czarny.

— Co jest? — zdziwiłam się i spróbowałam ponownie włączyć urządzenie, jednak na próżno.

— Odcięli prąd — usłyszałam zdyszany głos Czarnej Wdowy.

Do moich uszu dotarł stukot butów, dochodzący z korytarza.

— Już wiedzą — powiedział Kapitan, najwyraźniej zajęty walką, bo jego oddech również był nierówny. — Wiedzą, że atak miał odwrócić ich uwagę.

— Zmywajmy się stąd — powiedział Sam i oboje, jak na komendę dopadliśmy do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i otworzyłam je akurat w momencie, w którym stanęli w nich agenci Hydry.

Nie byłam przygotowana na tak bliskie spotkanie z nagłym zagrożeniem. Poczułam jakby serce chciało wyskoczyć mi z piersi, a ciśnienie nagle niebezpiecznie wzrosło. Było już za późno na wyjęcie broni, a przede mną stało pięciu uzbrojonych wrogów.

Adrenalina podskoczyła mi w ułamku sekundy, kiedy ujrzałam wymierzoną we mnie broń. W panicznym odruchu wyciągnęłam przed siebie ręce, chcąc się zasłonić i w tym momencie poczułam jak przez moje dłonie przechodzi energia.

Białe smugi z ogromną siłą uderzyły w mężczyzn, odrzucając ich do tyłu na przykre spotkanie ze ścianą i sprawiając, że wylądowali nieprzytomni na ziemi.

— Cholera jasna, jak ty to zrobiłaś?! — usłyszałam za sobą zszokowany głos Sama.

Nie odpowiedziałam, uznając, że nie ma czasu na wyjaśnienia. Z nagłych emocji wciąż lekko trzęsły mi się nogi, ale ignorując ten fakt, zaczęłam biec w głąb budynku, a Wilson podążył za mną.

Kiedy po przebiegnięciu kilku korytarzy byłam pewna, że nikt nas nie goni, przystanęłam, zmuszając do tego również Sama.

— Gdzie jest reszta naszych agentów? — zapytałam, próbując uspokoić oddech po biegu i emocjach, które we mnie buzowały. — Trzeba wyprowadzić cywili.

— Musieli zostać zatrzymani na jednym z korytarzy przez ludzi Rumlowa — stwierdził Sam.

— Idź im pomóc, a potem przyprowadź ich na piętnaste piętro — powiedziałam.

— Ty nie idziesz?

— Nie wiem, gdzie dokładnie są cywile... pójdę przodem i się tego dowiem.

I dotrę do Zimowego Żołnierza.

Sam spojrzał na mnie przenikliwie.

— To niebezpieczne, na pewno ktoś ich pilnuje...

— No właśnie. Muszę do niego dotrzeć — odparłam i ruszyłam przed siebie, wyciągając na wszelki wypadek pistolet z kabury.

— Poczekaj! — zawołał za mną Sam.

— Dam sobie radę, mam moc! — zawołałam, odwracając się w jego stronę. Postanowiłam przemilczeć fakt, że właściwie nie umiałam nad nią panować, a używanie jej było jak jedna, wielka loteria.

Sam jednak o tym nie wiedział, więc moje słowa najwyraźniej go uspokoiły. Rozeszliśmy się więc, każdy w swoją stronę – on szukając zaginionych w akcji, gdzieś na korytarzach agentów, a ja biegnąc po schodach na piętnaste piętro, bo winda nie działała przez odcięty prąd. Przeskakiwałam po dwa stopnie, starając się za bardzo nie zmęczyć, ale prawda była taka, że moja kondycja praktycznie nie istniała, więc już po pięciu piętrach czułam się jakbym miała wypluć płuca.

Nie poddawałam się jednak i biegłam dalej, choć nieco dziwny wydał mi się fakt, że jeszcze nikt mnie nie zaatakował. Stwierdziłam jednak, że pewnie wszyscy są zajęci zamieszaniem na niższych piętrach.

W końcu udało mi się dotrzeć na dziesiąte piętro, choć w stanie przynajmniej przedzawałowym. Byłam zgrzana, zlana potem i ledwo łapałam oddech. Musiałam odsapnąć, dlatego przystanęłam i pochylając się do przodu, oparłam dłoń, w której nie trzymałam pistoletu, o kolano.

— Jak tylko to się skończy, zaczynam pracę nad swoją kondycją — mruknęłam do siebie, prostując się z ciężkim westchnięciem.

— Obawiam się, że nie będziesz miała okazji — usłyszałam i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zostałam przyciśnięta do ściany. Moje ciało z dużą siłą uderzyło o płaską powierzchnię, sprawiając, że zakręciło mi się w głowie. Nawet nie zauważyłam, kiedy pistolet wypadł mi z dłoni.

— Puszczaj — wycharczałam, bo Rumlow, boleśnie ściskał moje gardło. Jednocześnie drugim ramieniem unieruchamiał mi ręce, a swoimi nogami moje nogi, tak, że nie mogłam nawet go kopnąć. Moje ciało stężało, nie tylko z powodu zagrożenia, ale faktu kto był tym zagrożeniem. Zawładnął mną strach, jakby wgrany w moje ciało podczas pobytu w bazie Hydry. Teraz był tym większy, że nie mogłam się ruszyć i byłam zdana na jego łaskę. A Rumlow nie znał czegoś takiego jak łaska, o czym zdążyłam się już przekonać.

— Nie martw się — szepnął mi do ucha, wyciągając z niego uprzednio komunikator i niwecząc moją nadzieję na wezwanie pomocy; pozorny spokój, który słyszałam w jego głosie był bardziej niż niepokojący — jak tylko odpowiednio się tobą zajmę, to cię puszczę. Z przyjemnością będę obserwował twoje zwłoki spadające na podłogę... — odsunął się nieco, aby spojrzeć mi w oczy. — Może nawet popatrzę jak się wykrwawiasz? Tak, jak twoja matka...

Moje ciało przeszył bolesny dreszcz. Szarpnęłam się, chcąc się wyrwać i sprawić, żeby pożałował, ale nie dałam rady. Tylko go zirytowałam, przez co jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim gardle, sprawiając, że krztusiłam się, ledwo łapiąc powietrze.

— Czyli widziałaś moją wiadomość — powiedział z satysfakcją, obserwując moją złość i bezsilność. Przeważał jednak strach. Moje ciało reagowało automatycznie. Mój mózg kojarzył jego widok z bólem i bronił się irracjonalnie wielkim strachem, który kazał mi uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie byłam w stanie z siebie wykrzesać ani odrobiny mocy. — Wiesz, nawet chciałem ją oszczędzić, ale przypomniałem sobie twój opór i... tak, jakoś wyszło... cóż... — na jego twarz wpłynął uśmiech satysfakcji, kiedy zobaczył, że moje oczy się zaszkliły. — Teraz pora zająć się tobą.

Rumlow mnie puścił, a ja nagle poczułam jak robi mi się niedobrze, kiedy oberwałam kolanem w brzuch. Siła uderzenia, sprawiła, że zgięłam się w pół. Wtedy jego kolano boleśnie zetknęło się z moją twarzą. Coś chrupnęło, a ja upadłam na podłogę, czując mdłości i krew ściekającą z nosa.

Zobaczyłam, że znów zamierza się, aby mnie kopnąć i w sekundę podskoczyła mi adrenalina. Korzystając z faktu, że byłam na podłodze, podcięłam brunetowi nogi. Nie spodziewał się tego, więc padł jak długi. Modląc się w myślach, żeby podziałało, machnęłam gwałtownie ręką w jego kierunku. Na szczęście się udało. Biała energia otoczyła jego ciało, które zaczęło szybko sunąć po podłodze, żeby na końcu uderzyć w ścianę.

Usłyszałam jęk bólu, ale nie zamierzałam czekać na jego reakcję. Wstałam i nieco pokracznie z powodu bólu i strachu, ruszyłam szybko przed siebie. Nogi miałam tak miękkie, że ledwo na nich stałam, ale starałam się biec. Nagle zostałam jednak popchnięta z taką siłą, że wylądowałam w jakimś pomieszczeniu, wywarzając drzwi.

Dookoła było pełno biurek, zawalonych komputerami, drukarkami i innymi typowo biurowymi rzeczami. Cudem nie wpadłam na jedno z nich. Czułam jak moje prawe ramię pulsuje tępym bólem spowodowanym zniszczeniem drzwi, ale starając się to zignorować, przeczołgałam się za jedno z biurek.

Kiedy tylko schowałam się za meblem, usłyszałam kroki. Serce zaczęło mi bić w szalonym tempie, nie miałam wątpliwości do kogo należą. Sięgnęłam do kabury po pistolet, ale z przerażeniem przypomniałam sobie, że przecież go tam nie ma, bo upuściłam go jeszcze na korytarzu.

Tymczasem Rumlow był coraz bliżej. Usłyszałam przeładowanie broni i przymknęłam oczy, starając się zapanować nad ogarniającym mnie strachem. Nie do końca mi się to udało, ale moje ciało postanowiło tym razem zareagować inaczej. Wiedziona nagłym impulsem i chęcią przeżycia, wyskoczyłam zza biurka od razu rzucając się na bruneta i zadając mu kilka ciosów. Wzięłam go tym samym z zaskoczenia i wytrąciłam broń z dłoni.

Rumlow niestety dość szybko zorientował się w sytuacji i zaczął parować ciosy oraz zadawać własne. Rozpoczęła się walka w ręcz i w tamtym momencie byłam bardziej niż wdzięczna za to, że przykładałam się w ostatnim czasie do treningów ze Steve'em. Gdyby nie to, z pewnością poległabym już w pierwszych chwilach walki z Rumlowem. Jego ataki były gwałtowne i brutalne, jak on sam. Ciosy były mocne, a mojemu obolałemu i zmęczonemu ciału coraz trudniej było się bronić. Mała przestronność pomieszczenia również mi nie pomagała, bo byłam przyzwyczajona do ogromu miejsca w sali treningowej. Co chwila, próbując uniknąć ciosów wpadałam na biurka, nie raz się przy tym obijając. W końcu poległam. Choć udało mi się osłonić prawym ramieniem przed zbliżającą się w moją stronę nogą, kopniak skutecznie dobił moją rękę, która była już obolała po bliskim spotkaniu z drzwiami. Z moich ust wydobył się jęk bólu i automatycznie przycisnęłam bolące ramię do siebie. To całkiem wybiło mnie z rytmu i sprawiło, że nie byłam w stanie się obronić przed następnym ciosem, który tym razem został wymierzony prosto w moją twarz. Byłam jeszcze lekko ogłuszona, kiedy poczułam silne szarpnięcie za kurtkę i zostałam rzucona na biurko, przez które przeleciałam niczym szmaciana lalka, zmiatając z jego powierzchni wszystkie przedmioty i upadając wraz z nimi na podłogę po drugiej stronie mebla.

Choć moja podświadomość wręcz krzyczała, każąc mi się podnieść, moje ciało nie było zdolne do tak szybkiej reakcji, próbując zagłuszyć ból rozprzestrzeniający się z kilku miejsc na raz. Udało mi się jedynie usiąść, kiedy stanął nade mną Rumlow już ze swoją bronią w ręku. Automatycznie wstrzymałam oddech, przygotowując się na strzał. Nie zacisnęłam jednak powiek, patrząc mu prosto w oczy. Chciałam być silna do końca, choć trawił mnie strach. Chciałam, aby mój opór zniszczył choć po części jego satysfakcję.

Niczym w zwolnionym tempie widziałam, jak jego palec się ugina, aby pociągnąć za spust, kiedy nagle do moich uszu dobiegł okropny hałas tłuczonego szkła.

Przez okno do pomieszczenia wpadł Sam, który z całym impetem wpadł na Rumlowa. Mężczyzna powalony przez Wilsona wpadł na jedno z biurek z takim impetem, że przeleciał przez nie razem z komputerem i drukarką, upadając na podłogę z taką siłą, iż stracił przytomność.

Wzięłam głęboki oddech, czując jak strach zaciskający moje gardło odpuszcza, a moje mięśnie rozluźniają się. Ulga, która mnie zalała była nie do opisania.

Sam podszedł do mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń. Chwyciłam ją lewą ręką, bo prawa nie była na razie zbyt zdatna do użytku, i wstałam przy pomocy mężczyzny.

— Mogłeś wejść drzwiami — rzuciłam i usłyszałam krótki śmiech. Choć właściwie go nie znałam, z całą pewnością mogłam stwierdzić, że schodzi z niego napięcie.

— I biec na piętnaste piętro? Już szybciej było wydostać się z budynku i tu podlecieć — parsknął. — Poza tym, domyśliłem się, że sprawa jest poważna, bo Steve o mało nie dostał palpitacji serca, kiedy zorientował się, że kontakt z tobą się urwał. Coś czuję, że nieźle mi się dostanie za to, że jednak puściłem cię samą — dodał.

Posłałam mu przepraszające spojrzenie, stwierdzając poniewczasie, że pomysł faktycznie nie był tak genialny, jak na początku mi się zdawało, zważając na fakt, że omal nie zostałam zabita.

Wilson wyprowadził mnie z pomieszczenia, po czym zaryglował drzwi, w razie gdyby Rumlow postanowił jednak odzyskać przytomność w najbliższym czasie. Odwrócił się w moją stronę i przeskanował mnie wzrokiem, a kiedy ruszyliśmy korytarzem, aby znaleźć zakładników, powiedział:

— Nie wygląda to za dobrze. Chyba masz złamany nos.

O tak, z pewnością miałam złamany nos. Duża ilość krwi na mojej twarzy i ubraniu oraz fakt, że prawie go nie czułam, jednoznacznie o tym świadczyły. Poza tym...

— Chyba nie tylko nos — mruknęłam.

Sprawdzaliśmy wszystkie drzwi po kolei, ale jeszcze nie znaleźliśmy pomieszczenia z zakładnikami... i Buckym.

— Nasi agenci powinni zaraz się pojawić — poinformował mnie Sam. — Musieli skorzystać ze schodów — powiedział z uśmiechem w kącikach warg.

Właśnie mieliśmy sprawdzać kolejne drzwi, kiedy ściany, sufit i podłoga pod naszymi nogami zatrzęsły się.

— Co się dzieje? — zapytałam zdezorientowana.

— Kapitanie? — zapytał równie zdezorientowany co ja Sam, przykładając palec do komunikatora, aby lepiej słyszeć.

Przeklął pod nosem, a kiedy spojrzałam na niego pytająco, odparł:

— Podłożyli ładunki. Na razie wysadzili tylko jedną ze ścian na parterze, ale jak tak dalej pójdzie to budynek się zawali.

Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu.

— Musimy się pospieszyć — wychrypiałam, bo nagle zaschło mi w gardle.

Bez zastanowienia, wparowałam do pomieszczenia, które zamierzaliśmy sprawdzić. Sam był zaraz za mną, dlatego tak dobrze usłyszałam zgłuszony okrzyk zdziwienia, który wyrwał się z jego gardła.

Odwróciłam się, patrząc na Sama, który właśnie podnosił się z podłogi przy ścianie i błyskawiczną reakcją, zablokował cios, który zadał mu Zimowy Żołnierz. Już chciałam ruszyć mu na pomoc, kiedy usłyszałam jak rzucił: "Uwolnij ich!".

Spojrzałam w kąt pomieszczenia i dopiero teraz zauważyłam garstkę ludzi siedzących na podłodze. Rzuciłam się w ich kierunku, unikając walczących mężczyzn.

Rozwiązałam każdego po kolei tak szybko, jak tylko mogłam, słysząc za plecami jak Sam męczy się, aby nie polec i skupić na sobie uwagę Zimowego Żołnierza.

Udało mi się wyprowadzić ludzi na korytarz akurat w momencie, w którym pojawili się na nim agenci T.A.R.C.Z.Y.

— Zabierzcie ich stąd, szybko! — powiedziałam, sama wracając do pomieszczenia, w którym trwała walka.

Kiedy tylko przekroczyłam próg, zobaczyłam przyciśniętego do ściany i duszonego Sama.

Serce podeszło mi do gardła. Wiedziałam jednak, że nie mam szans z Zimowym Żołnierzem, tym bardziej w stanie, w którym aktualnie się znajdowałam. Wyciągnęłam więc przed siebie dłonie, skupiając się na wszystkich emocjach, które we mnie buzowały. Skupiając się na tym, że chcę im pomóc. Obydwóm.

Udało mi się i biała energia otoczyła ciało Bucky'ego, odsuwając go od Sama, który gwałtownie wciągnął powietrze.

Wciąż unieruchomiałam zdziwionego tym faktem szatyna, kiedy Wilson wyjął pistolet i wymierzył w mężczyznę.

— Co ty robisz?! — zawołałam przerażona.

— Jak myślisz?! Facet jest niebezpieczny, jest mordercą i pracuje dla Hydry!

— Schowaj ten pistolet! — nakazałam, ale nic to nie dało. — Schowaj go! — wrzasnęłam. — To przyjaciel Steve'a! — Sam posłał mi zaskoczone spojrzenie, opuszczając nieco broń, ale wciąż jej nie chowając. — Musimy mu pomóc — powiedziałam, słysząc we własnym głosie desperację. Wilson nie wydawał się przekonany.

— Idź — powiedziałam, widząc jego wahanie. — Pomóż wyprowadzać cywili, a ja się nim zajmę.

— Żartujesz sobie...?

— Proszę — przerwałam mu błagalnie. — Zaufaj mi.

Miał ogromne wątpliwości, widziałam to w jego oczach.

— Cholera! — warknął pod nosem i zaczął czegoś szukać po kieszeniach. Zdziwiłam się, kiedy znalazłszy to, czego szukał, podał mi – najwyraźniej zapasowy – komunikator.

— Masz natychmiast wrzeszczeć, jeśli coś by się działo, rozumiesz?!

Wyciągnęłam dłoń po urządzenie, utrzymując tym samym energię otaczającą szatyna jedną dłonią.

Zdziwiona, ale zadowolona, że się zgodził, obiecałam Samowi, że tak zrobię. Mężczyzna opuścił szybko pomieszczenie, zostawiając mnie samą z Buckym. Kiedy to zrobił, opuściłam trzęsącą się już lekko dłoń. Byłam wyczerpana. Nie licząc licznych obrażeń, czułam się jakby ktoś wyssał ze mnie część życia. Jeszcze nigdy nie używałam swojej mocy tak długo.

— Bucky? Pamiętasz mnie?... — zapytałam niepewnie. Mężczyzna stał z lekko spuszczoną głową, jakby nie rozumiał co się działo. Uniósł na mnie wzrok, a wtedy w jego oczach coś błysnęło. Metalowa ręka drgnęła.

Nim się zorientowałam mężczyzna doskoczył do mnie i po raz kolejny tego dnia zostałam wręcz rzucona na ścianę, a na moim gardle znalazła się zaciskająca dłoń, tym razem o wiele silniejsza, bo metalowa.

— Jesteś moją misją — powiedział, a z jego stalowych tęczówek wyzierał chłód. — Moim celem.

— Nie — wycharczałam, nie mogąc oddychać. Machnęłam w jego stronę ręką, a z mojej dłoni wystrzelił biały promień energii. Choć strzał nie był zbyt silny, odrzucił go tyłu, uwalniając moje gardło.

Wciągnęłam desperacko powietrze i zaczęłam kaszleć, czując jak obolałe było już moje gardło.

— Wiem, że nic nie pamiętasz — wydusiłam z trudem. — Wiem, że nie masz pojęcia kim jesteś, ale znam kogoś, kto to wie.

— Przestań! — powiedział wściekły, jakbym mieszała mu w głowie. W jego oczach widziałam dezorientację i złość.

Zaczął iść w moim kierunku, ale zatrzymał się kiedy wyciągnęłam przed siebie dłoń, wokół której zajaśniała biała poświata. Widziałam, że był niepewny, jakby nie wiedział do końca czego może spodziewać się po mojej dziwnej mocy. Jakby widział coś takiego po raz pierwszy... Czyżby po raz kolejny czyścili mu pamięć?

— Hydra cię wykorzystuje — stwierdziłam, nie potrafiąc ukryć złości. — Czyszczą ci pamięć!

Metalowa ręka zacisnęła się w pięść. Widziałam w jego oczach coraz więcej sprzecznych emocji i nie mogłam sobie nawet wyobrazić, co musiało dziać się w jego głowie.

— Dlaczego nie pozwoliłaś mu mnie zabić? — zapytał zachrypniętym głosem, jego brwi były zmarszczone, jakby intensywnie nad czymś myślał.

— Bo chcę ci pomóc...

Zaległa chwilowa cisza. Mężczyzna wpatrywał się we mnie intensywnie. Po chwili wyjął pistolet, przeładował go i wymierzył we mnie.

Muszę cię zabić — powiedział dobitnie. W jego głosie wyczułam jednak niepewność. W jego oczach widziałam wahanie. Musiał zdawać sobie sprawę, że przynajmniej część moich słów jest zgodna z prawdą. Dowodem było to, że nie pamiętał kim jest. A kiedy opuściłam dłoń i wyjęłam z małej skrytki przy bucie jego nóż, byłam również pewna, że nie pamiętał naszego ostatniego spotkania jeszcze w bazie Hydry, bo jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu.

Miałam jego broń, a on nie miał pojęcia skąd.

Resetowali go ponownie.

Pistolet zatrząsł się lekko, tak, jak cała jego ręka. Podszedł do mnie szybkim krokiem, a kiedy lufa pistoletu znalazła się tuż przy moim mostku, wstrzymałam na chwilę oddech. Mierzył do mnie, ale nie pociągał za spust. Nie zabił mnie. Opuścił powoli broń, a w jego niedowierzającym spojrzeniu, utkwionym w nożu, dostrzegłam błysk zrozumienia, akurat w momencie, w którym cały budynek zatrząsł się potężnie.

Kawałki gruzu posypały się z sufitu, po czym nastąpił kolejny wstrząs, tym razem o wiele silniejszy. Może nawet utrzymałabym się na nogach, gdybym nie została popchnięta. Wypuściłam nóż z ręki i upadłam dwa metry dalej. Kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam ogromny kawał betonu, który oderwał się z sufitu i zniszczył podłogę, dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą stałam razem z Buckym. Szatyna nie było już w pomieszczeniu. Zniknął.

Uniosłam głowę i zobaczyłam, że sufit jest pokryty pęknięciami i chyba tylko cudem jeszcze cały się nie zawalił. Mogłam się tylko domyślać, jak wyglądały niższe piętra. Było jasne, że w moim stanie, w życiu nie zdołam się wydostać z budynku na czas.

Podbiegłam do ogromnego okna, spoglądając w dół i ważąc ryzyko.

— Sam, potrzebuję pomocy! — zawołałam, włączając komunikator i umieszczając go w swoim uchu.

Zaczęłam kopać w szybę, ale nic się nie działo. Zdesperowana uderzyłam w nią dłońmi. Biała energia stłukła szybę z łatwością, podczas gdy ja czułam adrenalinę rozprzestrzeniającą się po całym moim ciele.

Wiatr wtargnął do środka, a ja patrzyłam na dół z lekkimi obawami.

— Momencik, już lecę! — usłyszałam w słuchawce jego głos i od razu zrozumiałam, że walczył z przeciwnikiem.

Podłoga pod moimi nogami cała się trzęsła. Fragmenty sufitu za mną wciąż odpadały, robiąc w niej teraz dziury. Cała konstrukcja się waliła.

Wzięłam lekki rozpęd i skoczyłam, a dosłownie sekundę po tym piętro, na którym stałam, przestało istnieć.

— Sam! — krzyknęłam, czując jak pęd powietrza wdziera mi się do gardła i pod ubrania. — Sam! — spróbowałam ponownie i z przerażeniem, obserwowałam jak ziemia zbliża się w zastraszającym tempie. — Saaaam!

Nagle poczułam szarpnięcie. Oddech uwiązł mi w płucach, żeby po chwili z ulgą je opuścić. Spojrzałam w górę, ale nie zobaczyłam Wilsona tak, jak się spodziewałam.

— Tony? — zdziwiłam się.

— Zdążyłbym — usłyszałam obok zadyszanego Wilsona, który unosił się w powietrzu, kilka metrów od nas.

Stark, trzymając mnie mocno, poleciał przed budynek, a raczej to co z niego zostało. Byli tam już wszyscy Mściciele. Dookoła stały radiowozy i karetki, w których badani byli wyprowadzeni cywile.

Stark postawił mnie na ziemi i natychmiast znalazł się na przeciwko, unosząc przyłbicę hełmu do góry.

— Jesteś cała? Jak się czujesz? — zapytał, biorąc moją twarz delikatnie w obie ręce i oglądając z każdej strony.

Nie czułam się cała, choć zdecydowanie byłam jeszcze w jednym kawałku. Czułam jednak gwałtowny spadek kondycji. Adrenalina zaczynała opuszczać moje ciało, dookoła migały światła radiowozów i karetek, panował ogólny chaos, od którego zaczynałam dostawać bólu głowy.

— Poczekaj — powiedział, widoczne zmartwiony Stark i ruszył szybko po jednego z ratowników, którzy kręcili się przy najbliższej karetce.

Rozejrzałam się dookoła. Widziałam funkcjonariuszy, spisujących zeznania, opatrywanych ludzi, agentów Hydry, którzy przeżyli i byli pakowani do specjalnych samochodów, przy pomocy kilku Mścicieli.

Ja starałam się namierzyć pewnego szatyna. Boląca coraz bardziej głowa nie ułatwiała mi jednak tego zadania. Światło stało się zbyt jasne, a hałas zbyt głośny i może dlatego nie zorientowałam się od razu na kogo patrzę, kiedy przy gruzach, ujrzałam męską postać.

Przewiercała mnie wzrokiem, ale ja uświadomiłam sobie co się dzieje, dopiero kiedy powietrze przeszył huk. Hałas jakby nagle przycichł, światło stało się znośne i moje zmysły znów odbierały wszystko normalnie, pozwalając mi zrozumieć, co się właśnie stało.

Rumlow oddał celny strzał.

Moje usta drgnęły, kiedy wzięłam spazmatyczny oddech, spowodowany przez rozrywający ból. Trzęsącymi się rękoma dotknęłam brzucha i ujrzałam swoje dłonie całe we krwi. Nogi mi zmiękły, sprawiając, że się przewróciłam, a głos uwiązł w gardle.

Usłyszałam krzyki i rozległy się inne strzały, ktoś gdzieś biegł, hałas zlał się w jedno, dopóki nie wyłonił się spośród niego jeden, dobrze znany mi głos.

— Alex! — usłyszałam przestraszone wołanie i nagle nade mną pojawił się Tony.

Jak przez mgłę rejestrowałam klękającego przy mnie ratownika i przejętego Steve'a z Samem, którzy pojawili się obok.

— Trzymaj się, mała — mówił Stark, głaszcząc mnie uspokajająco po głowie ze strachem w oczach. Jego głos był jedynym, na czym mogłam się skupić.

Czułam rozlewające się po moim ciele ciepło, które jednak nie było w stanie zagłuszyć, rozdzierającego bólu. Złapały mnie nagłe mdłości, zrobiło mi się słabo i duszno, i choć bardzo chciałam coś powiedzieć, nie mogłam.

Coraz ciężej mi się oddychało i czułam wyraźnie, że odpływam. Nawet głos Tony'ego był teraz niewyraźny. Nie wiedziałam już co mówił, czułam tylko, że się zapadam. Ciemność nadchodziła z każdej strony. Kojąca, dająca odpoczynek od bólu i wyczerpania. I kiedy moje powieki się zamknęły, a ona otoczyła mnie z każdej strony, myślałam tylko o tym, że naprawdę chcę odpocząć i ich zobaczyć.

Zobaczyć rodziców i Ethana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro