~23~
It's all right
The dark is gone
I am here
I hold you
It's all right
We're all right
I'll be here to hold you
I've got you
Breathe through me
And calm the storm inside
Just breathe through me
We'll keep the stars alight
I've got you
***
Stałam sama po środku wielkiej sali, wpatrując się w skupieniu w wiszący przede mną worek treningowy. Odgoniłam od siebie wszystkie myśli i skupiłam na nim całą swoją uwagę.
Od trzech dni robiłam dokładnie to samo. Próbowałam zapanować nad swoją mocą i coś nią poruszyć. Zrobić cokolwiek. Niestety moje starania kończyły się na bezcelowym staniu. Moje próby nie przyniosły jeszcze żadnego efektu. Nie udało mi zrobić dosłownieg niczego i nie miałam pojęcia dlaczego. Coś przecież powinno się stać, byłam maksymalnie skupiona! Tymczasem za każdym razem stałam jak kołek, godzinami wgapiając się w głupi worek.
— Jeszcze ci się nie udało? — usłyszałam za sobą głos Tony'ego. Tak bardzo się skupiłam, że przegapiłam moment, w którym tu wszedł.
— Jak widać... — odparłam, starając się utrzymać stan skupienia i nie pozwolić napływającym myślom i uczuciom mną zawładnąć. Wciąż nie poukładałam spraw ze Starkiem.
On tymczasem oparł się o ścianę, przyglądając się mi z uwagą. Czułam jego palący wzrok na swojej osobie. Nie mogłam nic na to poradzić, że jego obecność połączona z irytacją z braku efektów doszczętnie zrujnowała moją koncentrację i nie mogłam już dłużej powstrzymać emocji, które zaczęły napierać na mnie ze wszystkich stron.
— Mam dość! — krzyknęłam wściekła i wyrzuciłam ręce w powietrze w gęście poddania i irytacji.
Usłyszałam głuchy łoskot i spojrzałam z szokiem na drugi koniec sali, gdzie na ziemi leżał ten sam worek, w który wgapiałam się od dwóch godzin. Moje brwi podjechały do góry. Przeniosłam wzrok na swoje ręce, które najwyraźniej były sprawcą tego dzieła i ze zdziwieniem odnotowałam unoszącą się wokół moich dłoni poświatę białej energii, która po chwili zniknęła.
— Nic nie rozumiem — syknęłam i ukryłam twarz w dłoniach, siadając z rezygnacją na podłodze.
— Przez cały czas próbujesz opanować swoją moc, skupiając się na niej — odezwał się Tony, odrywając się od ściany i podchodząc do mnie.
— W bazie Hydry mi się udało — oznajmiłam, opuszczając ręce, aby na niego spojrzeć. — Wystarczyło, że się skupiłam.
— Mylisz się — powiedział, a prostota tej wypowiedzi zbiła mnie nieco z tropu. Spojrzałam na niego skonfundowana, oczekując wyjaśnień. — Dużo nad tym myślałem. Serum nie mogło aktywować się przez skupienie, więc moc też nie może.
— Ale w bazie Hydry... — zaczęłam, ale nie dał mi skoczyć.
— W bazie Hydry odczuwałaś bardzo silne emocje — podkreślił. — Porwanie, strach, tortury, ból — wymieniał i choć chciał mi tym tylko coś uświadomić, widziałam ból w jego oczach, kiedy to mówił. Nie mógł przestać tego przeżywać. Zresztą podobnie jak, ja, bo na wspomnienie tamtych wydarzeń, wszystkie moje mięsnie się spięły, jakby moje ciało chciało się obronić. — To wszystko miało na ciebie na ogromny wpływ. Jeżeli udało ci się tam cokolwiek zrobić, mogę się założyć, że nie było to zasługą skupienia...
— Chcesz powiedzieć... — zawahałam się, ale mężczyzna potwierdził moje przypuszczenia.
— Przestań myśleć. Poczuj — powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń. Zwalczyłam w sobie głęboko zakorzenione opory i chwyciłam ją. Tony pomógł mi wstać z podłogi, po czym ponownie się odsunął, dając mi przetrzeń do działania, tym razem jednak stając gdzieś za moimi plecami.
Ja natomiast stałam, ponownie patrząc na worek, tym razem dopuszczając do siebie myśli i wspomnienia, zamiast odpychać je od siebie. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, w których moja moc dała o sobie znać. Rzeczywiście za każdym razem kierowały mną silne emocje, niestety z uwagi na okoliczności, negatywne. Może tym razem lepiej by było, aby były one dobre. Wolałam uczyć się swojej nowej umiejętności z dobrymi myślami w głowie, niż katując się za każdym razem. Skupiłam się więc, próbując przypomnieć sobie chwilę, która sprawiła mi dużo radości i tym samym odtworzyć emocje, które mi podczas niej towarzyszyły. Poczuć je znów w sobie.
Mała, smutna dziewczynka podeszła do kuchennego stołu i usiadła na jednym z krzeseł. Podparła głowę na rękach, wpatrując się w gładki blat mebla. Po chwili do pomieszczenia wszedł jej tata. Widząc swoją córkę smutną, podszedł i poczochrał ją po głowie.
— Hej, Al — powiedział zdrabniając jej imię jeszcze bardziej. Tylko on tak się do niej zwracał. — Czemu jesteś smutna?
Dziewczynka nie odpowiedziała. Dalej siedziała nadąsana, wgapiając się w stół. Mężczyzna jednak nie zamierzał się poddać. Wstał i podszedł do kuchennego blatu. Z szafki nad nim wiszącej wyjął nie za dużą puszkę i dwa kubki. Włączył gazówkę, po czym na jednym z palników ustawił garnuszek z mlekiem. Wsypał do kubków po dwie łyżeczki proszku z puszki, a gdy mleko było już ciepłe, zalał nimi substancję i wszystko wymieszał. Wrócił do stołu i postawił przed dziewczynką jeden z kubków, drugi zachowując dla siebie.
Po chwili oboje w ciszy sączyli napój, który znajdował się w kubkach.
— Smakuje ci? — zapytał mężczyzna, patrząc na córkę z ukrytym w kącikach ust uśmiechem.
O tak, smakowało jej i to jak. Od dawna wiedziała, że jej tata robi najlepsze kakao na świecie, ale teraz humor jej nie dopisywał, więc kiwnęła tylko głową na znak potwierdzenia. Mężczyzna widząc, że samo kakao tym razem nie załatwi sprawy, wstał i podszedł do starego radia. Włożył do niego jedną z kaset i włączył odtwarzanie. W pokoju rozbrzmiała ulubiona ich ulubiona piosenka. Mężczyzna wrócił do swojej córki i wyciągnął w jej stronę dużą, ciepłą dłoń.
— Mogę prosić panią do tańca? — zapytał z szarmanckim uśmiechem na twarzy.
Dziewczynka zawahała się, ale ostatecznie chwyciła dłoń swojego ojca, wstając z krzesła. Nie mogła powstrzymać wpływającego na jej twarz uśmiechu. Oboje pogrążyli się w tylko sobie znanym tańcu. Nie był on zbyt zgrabny, ani wyszukany, ale dostarczał im wiele rozrywki i szczęścia. Był tylko ich, niesamowity i niepowtarzalny.
Po wszystkim, kiedy piosenka dobiegła końca, opadli zmęczeni na kanapę. Dziewczynka nie była już smutna. Jej twarz była roześmiana i wręcz promieniała szczęściem. Mężczyzna widząc, że osiągnął sukces i udało mu się poprawić humor córki, także szeroko się uśmiechnął.
— Lepiej ci, skarbie? — zapytał, choć doskonale widział, że tak. Jego niesamowicie błyszczały, kiedy widział ją tak rozpromienioną.
— Tak — odpowiedziała i wtuliła się w swojego ojca. On zawsze potrafił poprawić jej humor, nawet kiedy nie wiedział, co jest powodem jej smutku. Był dla niej wsparciem w każdej sytuacji i zawsze stawał po jej stronie. Kochał ją ponad miarę. Wiedziała, że zawsze będzie mogła na nim polegać i że on zawsze przy niej będzie.
Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało...
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Trzymałam wyciągnięte przed siebie ręce, a z moich dłoni wypływała biała energia, otaczając worek, który teraz unosił się półtora metra nad podłogą.
Po chwili cofnęłam ręce, przyciskając je do piersi. Biała poświata zniknęła, a worek z głuchym łoskotem upadł na podłogę.
Ciszę, która nastąpiła, przerwał Tony.
— O czym pomyślałaś? — usłyszałam jego głos za swoimi plecami. Nawet nie zorientowałam się, że podszedł tak blisko.
— O nim — odpowiedziałam i starłam łzę, która dalej powoli toczyła się po moim policzku. Doskonale wiedział o kim mowa.
Zesztywniałam, kiedy poczułam jego rękę na ramieniu. Tak długo nie pozwalałam, aby się do mnie zbliżał... Wyczułam wahanie w jego geście. Nie był pewny czy znów go nie odtrącę. Do moich oczu napłynęły łzy. Zalał mnie smutek i złość na samą siebie. Jakim cudem udało mi się tak zepsuć naszą relację, że własny wujek bał się mnie pocieszyć? Dotarło do mnie, że nie straciłam tylko ojca, bo niedługo potem, na własne życzenie, odepchnęłam od siebie innego ważnego mężczyznę w swoim życiu, który kochał mnie prawie równie mocno.
Odwróciłam się w stronę Starka, tym samym zrzucając jego dłoń ze swojego ramienia. Jednocześnie nie dałam mu czasu na reakcję, bo rzuciłam mu się na szyję, obejmując mocno. Czułam, że tym razem to on zesztywniał, całkowicie nie spodziewając się takiej reakcji. Szok jednak szybko mu przeszedł i on również objął mnie ramionami. Na początku niepewnie, ale po chwili jego uścisk się wzmocnił.
Tak długo tego nie doświadczyłam, że zapomniałam już jakie to uczucie. Teraz, przytulając się do Starka, czując jego ramiona zamykające mnie w szczelnym uścisku, przypomniałam sobie. Z jego postawy biło wsparcie. To samo, którego doświadczałam w dzieciństwie. To samo, które było ze mną na dobre i na złe. To, które dawało mi siłę i uspokajało obawy. To, które dawał mi ojciec.
*
— Dzięki za pomoc — powiedziałam cicho, kiedy razem z Tonym wracałam z sali treningowej.
— Nie masz za co dziękować — odparł równie cicho.
Oboje byliśmy jakby nieco onieśmieleni, co było bardziej niż nietypowe. Gdyby ktoś z drużyny nas teraz zobaczył, pomyślałby, że zdecydowanie nie zachowujemy się jak my. Tymczasem przyczyną tego była odbudowa relacji, w której musieliśmy na nowo zacząć się odnajdywać, a było to o wiele trudniejsze niż się wydało. Choć wszystko zostało wyjaśnione, teraz trzeba było to wszystko poukładać.
Weszliśmy do kuchni ramię w ramię. Tony siegnął po puszkę z napojem gazowanym, a ja po wodę, bo trening, choć nie był fizyczny, nieźle mnie zmęczył.
Usiadłam na krześle z błogością upijając łyk wody, a Tony oparł się o blat, przyglądając mi się i popijąc swój napój.
— Twoja matka do mnie dzwoniła — powiedział, obserwując moją reakcję. Zakręciłam butelkę i spojrzałam na niego.
— Mówiłeś jej o... — uniosłam dłonie, mając na mysli swoją moc, a właściwie bardziej okoliczności, w których ją nabyłam.
— Tylko tyle, żeby się nie zamartwiała — westchnął. — Powiedziałem, że musisz dojść do siebie, bo wtedy jeszcze nienajlepiej się czułaś, ale teraz...
— Zadzwonię do niej — przytaknęłam.
Zdecydowanie przydałaby mi się szczera rozmowa z rodzicielką. Nie miała ze mną łatwo w ostatnich latach, głównie ze względu na Arthura oraz na to, że ciągle próbowała ułożyć mi życie i pogodzić mnie z Tonym. Patrząc na to z perspektywy czasu, zmuszenie mnie, abym zamieszkała pod jednym dachem z Mścicielami wcale nie było takie tragiczne, choć gdyby moja mama wiedziała, że zostanę porwana, torturowana i nabędę dziwną moc, pewnie w ogóle nie wypuściłaby mnie z domu... To przypomniało mi, że tę kwestię pewnie też będę musiała z nią omówić, choć nie byłam pewna ile powiedział jej już Tony. Pomimo lekkiego stresu byłam jednak zmotywowana, aby wyprostować również relację z nią.
Tony dalej sączył swój napój, a ja bawiłam się butelką, podrzucając ją do góry. Stark wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się wahał. W końcu nie zdążył z siebie nic wydusić, bo w pomieszczeniu rozległ się głos Jarvisa.
— Panie Stark, doszło do włamania na rogu ulicy sto trzydziestej pierwszej.
Butelka upadła z łomotem na ziemię, kiedy z szoku, który mnie ogarnął nie zdążyłam jej złapać. Spojrzałam przestraszona na Tony'ego. Nie wierzyłam w takie zbiegi okoliczności.
— Jarvis, podaj więcej więcej informacji — poprosił brunet, starając się zachować zimną krew.
— Nic więcej nie wiadomo, sir. Policja już jedzie na miejsce.
— Odwołaj ich. My się tym zajmiemy — powiedział pewnie, choć w jego oczach ujrzałam lekką panikę.
— Tak jest, sir.
— To na pewno Hydra... — stwierdziłam, zrywając się z krzesła. — Lecę z wami.
— Zwariowałaś? Oto im właśnie chodzi! — oznajmił Stark i zaczął szybkim krokiem kierować się ku wyjściu.
— Lecę z wami! — krzyknęłam i chwyciłam go kurczowo za ramię. Nie wiedziałam co zobaczył w moich oczach i zdesperowanej postawie, ale potaknął lekko głową, ostatecznie się zgadzając.
Wiedziałam, że była to prawdopodobnie pułapka, która miała mnie zwabić prosto w ich ręce. W tej sprawie od początku chodziło o mnie. Wiedziałam też, że prawdopodobnie będą próbowali mnie zabić, ale nie miałam innego wyboru. Musiałam ocalić swoją mamę.
***
Wchodziłam po schodach, starając się to robić jak najciszej. Nie pierwszy raz zakradałam się do swojego mieszkania, ale pierwszy raz z tak mocno bijącym sercem i strachem ściskającym moje gardło.
Przede mną szedł Tony, a za mną Steve. Natasha obstawiła schody pożarowe, Clint siedział na dachu pobliskiego budynku, a Bruce pilnował quinjeta.
W ręce ściskałam odbezpieczonego, czarnego glocka, którego wcisnął mi Tony, a Natasha po krótce wytłumaczyła jak go używać.
W końcu stanęlismy pod odpowiednimi drzwiami, nie napotykając po drodze żadnych trudności. Stark delikatnie nadusił klamkę, a drzwi ustąpiły bez większego problemu. Wszedł do środka, a za nim ja razem z Kapitanem.
Rozglądalismy się z uwagą po korytarzu i kuchni, której wnętrze było stąd doskonale widoczne, ale nie dostrzegliśmy nikogo, ani niczego dziwnego. Nie dało się jednak nie zauważyć, że w mieszkaniu było bardzo cicho. Za cicho.
Tony rzucił nam porozumiewawcze spojrzenie i skierował się w stronę pokoi, pozwalając jednocześnie mi i Steve'owi ruszyć w stronę salonu.
Blondyn wszedł pierwszy, osłaniając siebie tarczą, a mnie zasłaniając całą swoją osobą. Przysłonił mi jednocześnie widok, ale jak się domyśliłam, nikogo tu nie było, inaczej już dawno zostalibyśmy zaatakowani.
Blondyn stał jednak wciąż na środku bez ruchu, wpatrzony, jak mi się wydawało, w jeden punkt. Jako, iż staliśmy przy samym wejściu, jego rosła sylwetka zasłaniała mi widok na większą część salonu. Wyminęłam go więc, chcąc zobaczyć co jest przyczyną jego zachowania.
Zamarłam, a pistolet wypadł mi z ręki, powodując głuchy huk, na co w pomieszczeniu natychmiast pojawił się Tony. Ja jednak nie zwracałam na niego uwagi, moja ręka powędrowała do ust, które zaczęły spazmatycznie wciągać powietrze, a mój wzrok utkwiony był w dwóch zakrwawionych ciałach leżących na podłodze.
Dłonie zaczęły mi się trząść. Nie zdołałam zdusić w sobie jęku rozpaczy, jaki wywołał ten widok. Z moich oczu mimowolnie zaczęły lecieć łzy.
Powoli podeszłam do nieruchomego ciała swojej matki. Przykucnęła i trzęsącą się ręką chwyciłam ją za dłoń. Była lodowata. Zacisnęłam powieki i mocniej przycisnęłam dłoń do ust, próbując powstrzymać szloch, który wyrywał się z moich ust. Moim ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.
Jeszcze pół godziny temu planowałam rozmowę z nią. Chciałam naprawić naszą relację. Chciałam wszystko naprawić...
A teraz patrzyłam na martwe, zakrwawione ciało, bez życia, które należało do mojej mamy.
— Nie... — wychrypiałam, cofając dłoń i kręcąc głową. To nie może być prawda, gorączkowo powstarzał mój umysł, jednak uczucie chłodu, które wciąż czułam na dłoni przeczyło wszystkiemu. — Nie!
Uderzyłam wściekła pięściami w podłogę. Ściany zadrżały niebezpiecznie, a wokół moich dłoni pojawiła się biała energia.
— Alex... — usłyszałam obok siebie głos Steve, ale odsunęłam się, kiedy chciał mnie dotknąć.
— Nie — powtórzyłam, na co odsunął się ze zrozumieniem, dając mi więcej przestrzeni.
Pociągnełam nosem, patrząc z rozdzierającym bólem serca na dwa zmaltretowane ciała. Zmarszczyłam brwi, kiedy dostrzegłam pomiędzy nimi karteczkę. Sięgnęłam po papier, częściowo przesiąknięty krwią i przeczytałam nabazgrane na nim zdanie.
Ty będziesz następna.
Upuściłam kartkę i złapałam się gorączkowo za włosy, zaciskając powieki.
Jak mogli? Jak mogli to zrobić? Tylko po to, żeby mnie zastraszyć...
Wpadłam w prawdziwą histerię. Łzy zalewały mi policzki, a ja kiwałam się wprzód i w tył, ciągnąc się za włosy.
Jak przez mgłę słyszałam, jak Steve wychodzi do innego pomieszczenia i mówi coś przez komunikator do reszty.
Ktoś kucnął obok mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Tony'ego bez zbroi, która stała samoistnie obok. W jego oczach również dostrzegłam ból.
— Dlaczego... — wymamrotałam, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej.
On tylko przyciągnął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku i nie pozwalając patrzeć na ich ciała.
— Jestem tu — szepnął. — Jestem przy tobie...
Jego słowa niosły ze sobą wsparcie, ale i tak przebijało się przez nie ogromne cierpienie. Zaciskałam dłonie na jego koszulce, płacząc i zawodząc, ciągle pytając dlaczego to zrobili, a on tylko stał i zapewniał, że jest przy mnie i że wszystko będzie dobrze, nawet kiedy zdenerwowana mówiłam, że nic nie będzie dobrze. Trzymał mnie kurczowo, nie pozwalając spojrzeć w kierunku zakrwawionych ciał już ani razu więcej. Drugą dłońą, gładził moje włosy.
Nie miałam pojęcia ile tam staliśmy, ale po pewnym czasie, nie miałam już czym płakać i wpadłam w dziwny stan otępienia.
— Zabiję go... — wyszeptałam wtedy, prosto w ramię Tony'ego, bo opierałam się teraz policzkiem o jego klatkę piersiową.
Jego mięśnie spięły się na wspomnienie Rumlowa, ale nic nie powiedział. Kiwnął jedynie ledwo zauważalnie głową, jakby pozwalając mi na realizację tego pomysłu.
— Musimy już lecieć do Fury'ego — powiedział łagodnie Steve. Zastanawiałam się od kiedy znów tam stał i jak wiele widział.
Tony przytaknął i przekazał mnie w ramiona Kapitana. Rogers poprowadził mnie ku wyjściu. Nogi miałam miękkie, jak z waty, więc jego ramiona były dużą pomocą. Zdołałam jeszcze obrócić się w wyjściu z salonu i spojrzeć ostatni raz na swoją mamę. Dopiero wtedy zauważyłam również, że Tony, ponownie w swojej zbroi, pochyla się nad ciałami, nie zamierzając ruszyć za nami. Przez myśl przemknęło mi, że chce je stamtąd zabrać i nie myliłam się, bo jakiś czas później w quinjecie, oprócz mojego wujka, znalazły się również dwa czarne worki...
***
— Amanda i Arthur nie żyją — powiedział Tony z poważnym wyrazem twarzy. Po tym zdaniu zapanowała chwilowa cisza.
Siedzieliśmy w sali konferencyjnej na Helicarrierze. Fury zwołał zebranie, chcąc dowiedzieć się, co się stało. Tony wyjaśniał więc całą sytuację, choć z niemałym trudem, a cała reszta siedziała z grobowymi wyrazami twarzy.
— Dlaczego? — ciszę, która nastała przerwał Fury, zadając na głos pytanie, które sama zadawałam sobie dzisiaj dziesiątki razy.
— Chcieli sprowokować Alex — mruknęła Natasha, ukradkiem spoglądając w moją stronę. — Rozchwiać ją emocjonalnie, żeby była łatwiejszym celem...
Przymnknęłam powieki, zaciskając dłonie w pięści. Dlaczego oni musieli zapłacić za to swoimi życiami? Uświadomiłam sobie, że już nigdy nie miałam zobaczyć swojej mamy, nigdy nie miałam już zamienić z nią słowa, tylko dlatego, że Rumlow chciał mnie sprowokować.
Wstałam gwałtownie, przewracając przy tym krzesło i wyszłam z sali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro