Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~20~

Powoli otworzyłam zmęczone oczy, czując ciężar swoich powiek. Nade mną znajdował się idealnie biały sufit. Zmarszczyłam lekko brwi i rozejrzałam się dookoła. Dopiero kiedy ujrzałam ściany i meble swojego pokoju, zorientowałam się, że nie przebywam już dłużej w bazie Hydry. Wczoraj zostałam odbita i teraz znajdowałam się w Avengers Tower. Leżałam w ciszy i spokoju, rozkoszując się miękkością łóżka oraz cieplutką kołdrą.

Wreszcie porządnie się wyspałam. Było to o wiele łatwiejsze kiedy nie musiało się spać na betonowej podłodze, w bólu i strachu przed strażnikami czy kolejnymi torturami. W bazie Hydry nawet jeżeli już miałam chwilę odpoczynku od piekła jakie gotował mi Rumlow i udało mi się zasnąć, nie był to spokojny sen. Był płytki, czuwajacy i pełen koszmarów.

Teraz nie musiałam się już niczego bać. Spałam pod jednym dachem z bandą super bohaterów. Poza tym silne leki przeciwbólowe, które dostałam sprawiły, że z łatwością i wielką ulgą zapadłam poprzedniego dnia w spokojny sen.

Słysząc odgłosy burczenia, dochodzące z mojego brzucha, powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Pomimo solidnego odpoczynku, nadal czułam się wyczerpana, a leki chyba przestawały działać, bo całe moje ciało zaczynało pulsować tępym bólem. Podwinęłam bluzkę nieco do góry i obejrzałam bandaż, którym była opatrzona moja rana. Był lekko przesiąknięty krwią, zignorowałam to jednak i powoli ruszyłam do łazienki, żeby się ubrać.

Po dziesięciu minutach, ubrana w zwykłe dżinsy i nieco za dużą bluzkę, wyszłam z pokoju. Czując narastający głód, skierowałam się do kuchni. Wchodząc do pomieszczenia zastałam w nim Steve'a i Thora. Obydwoje obdarzyli mnie uśmiechami, a ja odwzajemniłam ich gest.

— Jak się czujesz? — zapytał Steve z troską.

— Nieźle — powiedziałam, nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią i usiadłam na przeciwko nich.

Rogers podsunął mi talerz z kanapkami.

— Jedz — powiedział i znów się uśmiechnął.

Przysunęłam talerz jeszcze bliżej i zrobiłam jak mówił, ukradkiem obserwując obu mężczyzn. Musiałam przyznać, że ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że to właśnie oni przebywają w kuchni. Pomimo, iż mój stosunek do reszty drużyny bardzo się zmienił, nie byłam jeszcze do końca gotowa do przebywania z nimi. Choć byłam oczywiście bardzo wdzięczna, że wczoraj mnie uratowali i zaczęłam postrzegać ich w trochę innym świetle, nie wiedziałam tak do końca jak się przy nich zachować. Chciałam im jakoś przekazać moją wdzięczność, ale nie wiedziałam jak to zrobić. Wszystkie pomysły, które przychodziły mi do głowy wydawały się niezręczne i dziwne. Chyba zbyt długo zachowywałam się... cóż, tak jak się zachowywałam, żeby tak nagle się zmienić. Pomyślałam jednak, że dobrym startem będzie choć lekka poprawa.

Jedynym wyjątkiem w tej sprawie był Tony. Mój stosunek do niego nie poprawił się, a może nawet pogorszył. Nie mogłam zapomnieć o tym, co powiedział mi Rumlow. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam wierzyć słowom kogoś takiego jak on, ale kiedy usłyszałam, jak mówi o moim ojcu coś we mnie pękło i znów zaczęłam rozpamiętywać jego śmierć i obwiniać Starka. Nie mogłam wyrzucić tego z głowy.

Skończyłam jeść kanapki, akurat kiedy Steve zadał mi pytanie.

— O czym tak myślisz? — zapytał i oboje spojrzeli na mnie.

Zawahałam się, ale ostatecznie odchrząknęłam i zaczęłam mówić.

— Kiedy byłam w bazie Hydry... dowiedziałam się czegoś o Starku.

— Domyślam się, że nie było to nic dobrego — powiedział, a ja pokręciłam głową, potwierdzając jego przypuszczenie. — Wiesz, Tony bardzo się przejął, kiedy cię porwali. Po skończeniu walk w Triskelionie od razu zaczął cię szukać.

— To prawda. Poza tym ciągle chodził poddenerwowany i prawie nie sypiał — dodał Thor.

— Może powinnaś z nim w końcu porozmawiać?

— On zabił mi ojca, nie będę z nim rozmawiać. — Słowa opuściły moje usta, zanim jeszcze dobrze się nad nimi zastanowiłam. Moje postanowienie bycia milszą nagle szlag trafił. Na twarzach mężczyzn dostrzegłam zrezygnowanie i zawód moją postawą. Zdenerwowana swoim niewyparzonym językiem i sprawą ze Starkiem, wstałam i bez słowa wyszłam z pomieszczenia.

Idąc na taras, przylegający do salonu, wpadłam po drodze na Tony'ego, przez co nachmurzyłam się jeszcze bardziej. Najszybciej jak mogłam wyszłam na zewnątrz, odchodząc jak najdalej od szklanych drzwi.

Będąc już na tarasie, podeszłam do rośliny w doniczce, która stała w rogu i sięgnęłam za nią. Po chwili szperania, natknęłam się na paczkę papierosów i zapalniczkę, które pewnego razu tam ukryłam, po tym jak Steve przyłapał mnie z zaskoczenia na paleniu. Wyjęłam je zza doniczki i wyciągnęłam jednego z paczki. Spróbowałam go zapalić, zapalniczka jednak odmówiła mi posłuszeństwa, na co przeklęłam pod nosem.

— Steve'owi nie spodobałoby się takie słownictwo — podskoczyłam, nie spodziewając się towarzystwa. — Zresztą tobie chyba nie wolno palić w takim stanie.

Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Natashę. Jej spojrzenie jak zawsze było przenikliwe, a na twarzy malowało się opanowanie.

Wciąż zła, że nie udało mi się podpalić papierosa, schowałam go do kieszeni razem z paczką i niedziałającą zapalniczką. Rudowłosa podeszła i przystanęła obok mnie, opierając się o barierkę.

— Jak się czujesz? — zapytała po chwili ciszy, podczas której stanęłam w podobnej pozycji co ona.

— Dobrze — mruknęłam automatycznie, po raz kolejny nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią. Tak naprawdę czułam, żę tępy ból rozniósł się już po całym moim ciele, z czego wywnioskowałam, że leki już na dobre przestały działać.

Pomiędzy nami ponownie zapadła cisza. Tym razem o wiele bardziej niezręczna. Miałam wrażenie, że kobieta chce jeszcze coś dodać, ale czekałam, nie odzywając się.

— Powiesz mi co ci robili? — zapytała w końcu, a moje mięśnie automatycznie spięły się na wspomnienie ostatnich dni, co nie uszło uwadze rudowłosej.

— Nie — odaprłam cicho — jeszcze nie.

Nie byłam gotowa na rozmowę. Opowiadanie o tym, co się tam działo, sprawiłoby, że przeżyłabym to nowo. Nie chciałam na razie wracać do tego bólu  fizycznego i psychicznego. Nie chciałam znów przeżywać tego niepokoju, strachu i obaw, które mnie nachodziły. Dopiero wczoraj mnie stamtąd wyciągnęli. Potrzebowałam trochę czasu, żeby się uspokoić. Dojść do siebie. Samo myślenie o tym sprawiało, że moje obolałe mięśnie spinały się i zaczynały trząść, a ciało reagowało jakimś tępym paraliżem. Czułam się zniszczona. Chociaż Rumlow nigdy nie wydobył ze mnie posłuszeństwa, czułam, że pokaleczył moją psychikę próbując.

— Możesz mi coś powiedzieć? — zapytałam.

— Chcesz wiedzieć skąd masz swoją moc — stwierdziła Natasha, a ja przytaknęłam. — Już niedługo się dowiesz.

Spojrzałam na nią pytająco. Z jej twarzy, jak zwykle, nie dało się niczego wyczytać.

— Zbieraj się, za chwilę wylatujemy — powiedziała i zniknęła za szklanymi drzwiami, zostawiając mnie zdziwioną na tarasie.

***

Piętnaście minut później siedziałam już w quinjecie razem z całą drużyną Mścicieli.
Udało mi się dowiedzieć, że lecieliśmy na spotkanie z Furym. Byłam ciekawa gdzie ono się odbędzie skoro budynek, w którym ostatnio byliśmy, został zniszczony przez Hydrę.

Zdziwiłam się, kiedy zaczęliśmy wznosić się coraz wyżej, ale po chwili zrozumiałam dlaczego. Moim oczom ukazał się ogromny lotniskowiec z czterema silnikami odrzutowymi. Na samej górze znajdowało się lądowisko, wokół którego stało wiele samolotów, quinjetów i odrzutowców.

Wylądowaliśmy, a kiedy tylko właz się otworzył i opuściliśmy pokład, stanęła przed nami agentka. Miała czarne, związane starannie włosy, a ubrana była w kombinezon z logiem T.A.R.C.Z.Y.

— Witajcie. Fury już na was czeka — powiedziała i ruchem głowy rozkazała nam podążyć za sobą.

Z targanego wiatrem lądowiska, przeszliśmy do środka. Zaczęliśmy przemierzać korytarze, cały czas podążając za agentką. Podczas marszu zrównałam się z Rogersem.

— Kto to jest? — zapytałam mając nadzieję, że ją zna.

— Maria Hill, prawa ręka Nicka — odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.

Przeszliśmy kilka korytarzy, po czym zeszliśmy po schodach i znaleźliśmy się w swego rodzaju sterowni.

Dookoła było pełno komputerów i niemal przy każdym ktoś siedział, kontrolując lot lub inne sprawy dotyczące działania ogromnej maszyny. Na środku znajdował się mostek z platformą, na której stał już dobrze znany mi mężczyzna  Nick Fury. 

— Musimy porozmawiać — oznajmił, podchodząc do nas. Ku mojemu zdziwieniu zwrócił się do mnie. — Ale najpierw — przeniósł wzrok na Mścicieli — raport z misji.

Fury polecił mi zaczekać razem z agentką Hill, po czym razem z resztą drużyny odszedł w nieznanym mi kierunku.

Oparłam się o ścianę i włożyłam ręce do kieszeni, przyglądając się kobiecie, która stała obok mnie.

Po kilkunastu minutach, które niemiłosiernie mi się dłużyły, Fury z resztą wrócili. Wprawdzie nie musiałam zbyt długo na nich czekać, ale brak jakiegokolwiek zajęcia skutecznie dobijał mojąc cierpliwość.

— Chodź za mną — nakazał mężczyzna, a ja posłusznie ruszyłam za nim. 

Przeszliśmy kilka korytarzy, po czym weszliśmy do pomieszczenia. Biuro, bo chyba tak można je było nazwać, nie było zbyt duże. Znajdowało się w nim biurko z wygodnym krzesłem, na przeciwko którego stał fotel. Gdzieś obok znajdowała się kanapa i stolik, a pod ścianą kilka regałów. Całość była raczej skromnie urządzona.

Mężczyzna usiadł za biurkiem i gestem pokazał, abym zajęła miejsce w fotelu. Usiadłam i spojrzałam na niego przenikliwym wzrokiem, niepewna czego ode mnie oczekuje. On także się we mnie wpatrywał, ale nie odezwał się ani słowem. Po chwili przeciągającej się, niezręcznej ciszy, postanowiłam zrobić to pierwsza.

— Po co tu jestem? — zapytałam.

— Chcę z tobą porozmawiać.

— W takim razie, chcę wiedzieć co mi jest.

— Wszystko ci opowiem, jeśli ty również to zrobisz — odparł, a ja zmarszczyłam brwi. — Chcę wiedzieć co działo się w bazie Hydry — sprostował.

Zamarłam, tracąc oddech. Szybko się jednak pozbierałam, przywdziewając neutralny wyraz twarzy.

— Po co ci te informacje — zapytałam z lekko zacisniętą szczęką, nie bawiąc się w zwroty grzecznościowe.

— Rozumiem, że może ci być trudno o tym mówić, ale muszę wiedzieć.

— To nie jest odpowiedź na moje pytanie — oznajmiłam, chociaż podświadomie i tak wiedziałam, że mi jej nie udzieli.

Tak, jak myślałam, Fury milczał, wpatrując się we mnie i czekając.

Chwilę się zastanawiałam, wahałam, ale w końcu podjęłam decyzję. Musiałam się dowiedzieć co się ze mną stało. Musiałam wiedzieć jak doszło do tego, że nagle byłam w stanie operować tą dziwną energią. Dowiedzieć się, jak była ze mną powiązana i dlaczego reagowała zgodnie z moimi emocjami. Przypuszczałam, że Fury równie mocno potrzebował informacji, które tylko ja mogłam mu przekazać.

Zaczęłam opowiadać. Z początku szło mi zadzwiająco dobrze, mówiłam o porwaniu, o tym jak i gdzie mnie wywieźli. Mówiłam o Zimowym Żołnierzu. Wszystko się jednak skomplikowało, kiedy zaczęłam mówić o Rumlowie, o tym, co mi robił, jak próbował mnie złamać, o tym, jak czuwałam całe noce, słysząc pod swoją celą rozmowy dwóch osiłków. Moje ręce całe się trzęsły i nawet zaciskanie ich w pięści nie było w stanie pomóc.

Przez cały czas czułam na sobie przenikliwe spojrzenie brązowej tęczówki. Choć aparycja dyrektora T.A.R.C.Z.Y. była raczej surowa, podczas mojej opowieści znacznie złagodniała. 

Ostatnie słowa opuściły moje usta wraz ze stresem. Kiedy skończyłam, poczułam się lepiej. Moje ręce przestały się trząść, a ja wyprostowałam się, czując jak niepokój zaciskający mi wnętrzności również ustępuje.

Fury jeszcze przez długą chwilę po skończeniu mojej opowieści milczał, przetwarzając informacje, które usłyszał. 

W końcu się odezwał, ale nie żeby skomentować lub o coś zapytać. Teraz to on zaczął opowiadać mi. Tłumaczył skąd pojawiły się moje zdolności. Czułam dziwny ucisk w żołądku, kiedy na początku mówił o moim ojcu. Z każdą chwilą, w której wyjaśnienia posuwały się do przodu miałam coraz większy mętlik w głowie. W końcu mężczyzna skończył, a ja siedziałam zszokowana, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Moje dłonie ponownie zaczęły lekko drgać.

Fury przyglądał mi się wnikliwie. Czułam jego palący wzrok, który próbował coś ze mnie wyczytać. Ja jednak przestałam na niego patrzeć jeszcze, kiedy mówił. Mój wzrok utkwił się w przestrzeni, gdzieś obok jego ramienia, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały wyjaśnienia, którymi mnie uraczył.

W końcu przestał wlepiać we mnie spojrzenie. Wezwał Marię przez komunikator, a kiedy kobieta zjawiła się w pomieszczeniu, kazał jej podrzucić mnie do domu i pilnować do powrotu Mścicieli, z którymi jak twierdził, musiał jeszcze coś omówić.

***

Leżałam na łóżku od godziny, wpatrując się w sufit. Maria siedziała w salonie. 

Przez cały czas myślałam tylko o tym, co powiedział mi Fury. Mój ojciec wstrzyknął mi dziwne serum, które miało mnie chronić, ale zamiast tego sprowadziło na mnie kłopoty. Sprowadziło na mnie Hydrę. Mężczyźni, którzy zaatakowali mnie podczas biegania z Rogersem wstrzyknęli mi dziwną substancję, która zmutowało serum i przez to zdobyłam swoją dziwą moc. Dyrektor T.A.R.C.Z.Y. twierdził, że substancje, które wstrzykiwał mi Rumlow, także mogły coś zmienić, ale chciał jeszcze przeprowadzić badania, aby mieć pewność.

To wszystko było takie dziwne. Takie nieprawdopodobne i niemożliwe, a jednak jakimś cudem składało się w całość. Jakby ktoś zabrał mi kilka puzzli, a teraz rzucił nimi w twarz, tak, że w końcu mogłam ułożyć całą układankę i zobaczyć wreszcie pełny, wyraźny obraz sytuacji. Wciąż jednak brakowało kilku elementów.

Moje uszy wyłapały charakterystyczny dźwięk, oznaczający, że na lądowisku właśnie wylądował quinjet. Domysliłam się, że Mściciele wrócili, co oznaczało, że Maria za chwilę odleci. Nie pomyliłam się, bo już po chwili usłyszałam jak kolejna maszyna startuje.

Przewróciłam się na brzuch i spojrzałam na szafkę nocną, która stała obok mojego łóżka. Otworzyłam pierwszą szufladę z góry i wyjęłam z niej złożone zdjęcie. Rozłożyłam je i spojrzałam na swojego tatę, który patrzył na mnie rozpromienionymi oczami, z ciepłym uśmiechem na twarzy. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę i wspominając dzisiejszą rozmowę z Furym, uświadomiłam sobie jak mało o nim wiem. W głowie jawiły mi się jedynie strzępy wspomnień z dzieciństwa. Z tego jak dobrym był dla mnie ojcem. Jak bardzo kochał matkę i mnie  swoją ukochaną córeczkę. Na dobrą sprawę nie wiedziałam nawet jak moi rodzice się poznali. Jako dziecko nigdy nie pytałam, byłam za mała, a później  po tym jak odszedł  rzadko kiedy rozmawiałam o nim z mamą, bo było to dla mnie zbyt bolesne. Nie wiedziałam nawet do końca jak zginął, bo nigdy nie dałam okazji Tony'emu, żeby mi to wyjaśnił.

Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy mając siedemnaście lat wróciłam do domu i zastałam w nim wujka rozmawiającego z mamą. Żadne z nich mnie nie usłyszało.

 Musimy jej powiedzieć.

 Co? Że go tam zostawiłem? Że miałem okazję, ale go nie uratowałem? Że przeze mnie zginął?!

 Jak mogłeś!

 Alex... Zaczekaj!

Wypadłam wtedy z domu jak huragan i poszłam się napić. Cierpienie, które sprawiła mi świadomość, że ukochany przeze mnie od dzieciństwa wujek miał szansę, ale nie uratował mojego taty, była nie do wytrzymania. Musiałam wtedy zagłuszyć ten ból, bo do dziś pamitam jak rozrywał mnie od środka. Ten dzień zaliczał się do najgorszych w moim życiu. Nie dość, że znienawidziłam osobę, której ufałam, straciłam inną, którą kochałam  Ethana.

Dalej wpatrując się w zdjęcie, naszło mnie dziwne uczucie. Nagła potrzeba, aby to wszystko wyjaśnić, aby skompletować resztkę puzzli. Schowałam zdjęcie z powrotem do szuflady i wstałam z łóżka, dziękując w duchu, że zanim Maria mnie tu podrzuciła, zaopatrzyła mnie w silne leki przeciwbólowe. Wszystkie mięśnie i głowa, których ból nasilił się podczas wizyty na Heliccarrierze, teraz nie sprawiały mi już problemu. 

Wypadłam z pokoju, akurat kiedy Steve zamierzał zapukać.

— Alex...

— Teraz nie mogę — przerwałam mu i bezpardonowo wyminęłam, trącając przy okazji niechcący w ramię. 

Ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi pokoju Starka, a blondyn posłał mi zaskoczone spojrzenie, zdziwiony moim wburzeniem, zachowaniem i kierunkiem, w którym szłam.

Bez pukania wtargnęłam do pomieszczania, zatrzaskując za sobą drzwi. Rozejrzałam się po pokoju, w którym wcześniej znalazłam się tylko raz, kiedy jego właściciela nie było w mieście. Tony stał przy barku ze szklanką szkockiej w dłoni. Kiedy mnie zobaczył, oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia, a naczynie przechyliło się, sprawiając, że nieco brunatnej cieczy wylało się na podłogę. Brunet odstawił szklankę na bar, zanim zdążyła wypaść mu z rąk i wciąż w ciężkim szoku, podszedł do mnie powoli, nie będąc w stanie wydusić słowa.

Patrzyłam mu prosto w oczy, zaciskając ręce w pięści, sama nie wiedziałam czy ze wzburzenia tą całą historią czy z nerwów.

— Powiedz mi — wydusiłam, a kiedy w jego oczach dostrzegłam niezrozumienie, sprostowałam. —  Powiedz jak on zginął.

Stark przyglądał mi się w milczeniu. Jego twarz z zaskoczonego przybrała smutny wyraz. Podszedł jeszcze kilka kroków w moją stronę, zmniejszając dystans między nami. Wciąż jednak zachował pewną odległość, jakby bał się, że jeśli podejdzie zbyt blisko ucieknę.

— Twój ojciec był agentem T.A.R.C.Z.Y. Walczył z Hydrą — zaczął powoli mówić, przyglądając się jednocześnie mojej reakcji. — Hydra stawała się coraz śmielsza. Posuwała się do coraz gorszych czynów... Twój ojciec zmienił nazwisko, żeby trudniej było go znaleźć. Pewnego dnia poleciał na misję — mówił, a przez jego twarz przemknął dziwny grymas, który sprawił, że moje serce zaczęło bić szybciej. — Miał ocalić załogę statku, który opanowała Hydra. Kiedy wyprowadził część ludzi, okazało się, że agentów Hydry jest więcej, a wśród nich także Rumlow. Natychmiast, kiedy tylko się o tym dowiedziałem, założyłem swój prototyp zbroi i poleciałem tam. Twój ojciec, z innym agentem, który brał udział w akcji, zaczęli walczyć. W tym czasie reszta ludzi uciekła ze statku. Pomagałem im w walce i nagle... część statku wybuchła. Okazało się, że na pokładzie były podłożone ładunki. To była pułapka... Wszystko stanęło w płomieniach. Agenci Hydry uciekli. Zostałem sam z dwoma mężczyznami. Mogłem ich uratować, ale nie jednocześnie, bo zbroja była tylko prototypem i nie miała takiego udźwigu... Chciałem złapać twojego ojca, ale on kazał mi najpierw ratować tego drugiego agenta. Obiecałem mu, że po niego wrócę, złapałem mężczyznę i poleciałem z nim do statku, na którym znajdowali się uratowani ludzie. Odstawiłem go i wracałem po twojego ojca . Widziałem jak na mnie czekał... Widziałem go... Byłem już tak blisko... Wystarczyłoby kilka sekundd, a złapałbym go... ale wtedy reszta statku wybuchła... Eksplozja odrzuciła mnie kilkadziesiąt metrów dalej. Nie mogłem nic zrobić... Zawiodłem jego i ciebie... Przepraszam — szepnął, a w jego oczach błysnęły łzy. 

Czułam jakbym się dusiła. Moje gardło było zaciśnięte z emocji, a mój oddech tak urywany, że dziwiłam się, że jestem jeszcze w stanie łapać jakoś powietrze. Czułam ból, który trawił mnie od środka. Ból, który pochodził z bijącego szybko serca. Zakrztusiłam się, próbując odkaszlnąć i udrożnić zaciśnięte gardło. Miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, ale nie chciałam tego robić tutaj.

Nie wytrzymałam i wybiegłam z pokoju, zostawiając za sobą równie rozemocjonowanego Tony'ego. W mojej głowie szalała najprawdziwsza burza. 

Zła wpadłam do swojego pokoju i przeleciałam przez niego jak huragan, wypadając na taras. Na dworze było już ciemno. Oparłam ręce o barierkę i wpatrywałam się w swoje buty. Zimne powietrze rozwiewało moje włosy i otulało ciało, wywołując gęsią skórkę. Cisza, która mnie otaczała była nie do zniesienia. Nawet zwykłe odgłosy ulicy nie dochodziły aż tak wysoko. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem, nie mogąc ustać w miejscu. Byłam strasznie nabuzowana, emocje wnęcz rozsadzały mnie od środka, a wizja zamazywała się przez wilgotne oczy. 

Przez kilka lat go nienawidziłam. Gardziłam nim i obwiniałam za śmierć ojca, za to, że go zostawił, że go nie uratował. Przez ten cały czas nie znałam całej prawdy. Swoją nienawiść karmiłam strzępem zasłyszanych rozmów. Zakrzywioną informacją, której nigdy nie pozwoliłam komukolwiek sprostować.

Wściekła kopnęłam roślinę, która stała w rogu. Doniczka się rozleciała, a ziemia rozsypała. Podeszłam i już chciałam zacząć kopać Bogu winne drzewko, żeby na czymś się wyżyć, kiedy poczułam jak silne ramiona mnie przytrzymują. Po chwili zostałam obrócona w stronę ich właściciela i zamknięta w szczelnym uścisku.

Nadal przepełniona kipiącymi emocjami ścisnęłam koszulkę Steve'a, zamykając oczy i wtulając się w niego. Łzy zmoczyły moje policzki i materiał bluzki, w którą wciskałam swoją twarz. Blondyn długo trzymał mnie w swoich objęciach. Z każdą minutą, podczas której czułam jego zapach i otaczające mnie ramiona, byłam spokojniejsza, a moje ręce zaciśnięte na jego koszulce rozluźniały się. O nic nie pytał, trzymając mnie po prostu w szczelnym uścisku i dając czas na uspokojenie.

W końcu, po dość długim czasie, odsunęłam się od niego, opierając się plecami o balustradę. Blondyn przyglądał mi się z troską w oczach.

 — Rozmawiałaś z nim — stwierdził.

— Tak.

— Jak się czujesz? — zapytał.

— Okropnie — wyznałam, uciekając wzrokiem w bok. Czułam się strasznie, stojąc przed Rogersem, świadoma swojego zachowania i całej pogardy, którą wylewałam jeszcze niedawno na Tony'ego, jak się okazało, bezpodstawnie.

Na moment zapanowała cisza, którą ponownie przerwał blondyn.

— Alex... Wszystko w porządku?

— Przecież już mówiłam, że nie — wydusiłam, nieco zirytowana tym, że każe mi to powtarzać. Przeniosłam na niego wzrok i zobaczyłam, że spojrzenie niebieskich tęczówek utkwione jest w moim brzuchu. Szybko zorientowałam się, że był przestraszony. Spojrzałam w dół i ujrzałam ogromną plamę krwi na materiale mojej bluzki.

— Cholera!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro