Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~19~

— Zabij ją.

Wzrok szatyna przeniósł się na mnie, ale jego spojrzenie było inne... Całkiem puste, bez jakichkolwiek uczuć. Jeszcze przed chwilą, byłam pewna, widziałam w jego oczach emocje. Coś co dowodziło, że nie jest tylko bezduszną maszyną do zabijania, żołnierzem bez osobowości. Teraz nie było w nich zupełnie nic. Patrzył na mnie pustym wzrokiem, a zimna stal jego tęczówek przeszywała mnie do głębi.

Zaczął do mnie podchodzić twardym, pewnym krokiem, nie spuszczając z oczu. Wstałam na równe nogi, zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, metalowa ręka boleśnie wbiła mi się w brzuch. Upadłam na ziemię i złapałam się za pulsujące gwałtownym bólem miejsce. Czułam niesamowity ucisk w żołądku, oraz tępy ból innych organów.

Spuściłam głowę, patrząc na podłogę w oczekiwaniu na kolejny cios, jednak nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego poczułam jak podłoga drga. Budynek zatrząsł się gwałtownie, a po chwili dało się słyszeć głośny alarm oraz stukot butów i krzyki na korytarzu.

— Co do cholery... — Rumlow otworzył drzwi drzwi i wyjrzał na korytarz. — Co się dzieje? — zapytał jednego ze strażników, który akurat przebiegał obok.

— Avengers — rzucił tylko mężczyzna i pobiegł dalej, ściskając w dłoni karabin.

Moje oczy rozbłysły nieznacznie, a ciało wypełniła nowa energia. Miałam szansę, mogłam przeżyć. Wystarczyło tylko się stąd wydostać i znaleźć Mścicieli.

— Idziemy! — rozkazał Rumlow, zwracając się do dwóch osiłków, którzy mnie tu przyprowadzili. — A ty — spojrzał na Zimowego Żołnierza — dokończ misję.

Brunet wyjął broń i po chwili cała trójka zniknęła za drzwiami. Mężczyźni w kitlach, gdy tylko Rumlow wyszedł, także w pośpiechu opuścili pomieszczenie.

Wstałam podpierając się o ścianę. Stanęłam oko w oko z Zimowym Żołnierzem, który znajdował się parę metrów dalej, blokując dostęp do drzwi. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Wiedziałam, że to moja jedyna szansa. Nie mogłam czekać, aż ktoś mnie tu znajdzie, bo do tego czasu mogłam być, najzwyczajniej w świecie, martwa. Jeśli chciałam przeżyć, musiałam sama się uwolnić. Musiałam opuścić to pomieszczenie.

Ruszyłam wprost na szatyna. Mężczyzna wyjął pistolet i wyciągnął go przed siebie, celując we mnie. Zatrzymałam się gwałtownie, patrząc w oczy Zimowemu Żołnierzowi. Nie było w nich nic, prócz chęci wykonania misji. Już otwierałam usta, chcąc przemówić mu do rozsądku, trzymając się nikłej nadziei, że może przypomni sobie jak jeszcze przed chwilą chciał uratować mi życie. Niestety zanim zdażyłam cokolwiek powiedzieć, on pociągnał za spust. W ułamku sekundy niesamowicie podskoczyła mi adrenalina. Zacisnęłam powieki i gwałtownie wciągnęłam powietrze do ust. Odruchowo wyciągnęłam przed siebie ręce, osłaniając głowę, tak, jakby to miało mnie ochronić.

Z szaleńczo bijącym sercem, czekałam na ból, ale ten nie nadchodził. Nie poczułam żadnego bólu, nie poczułam nic. Wciąż nie opuszczając rąk, otworzyłam powoli oczy. To, co zobaczyłam tak mnie zaskoczyło, że przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. A może po prostu bałam się wziąć głębszy wdech, aby nie popsuć tego, co właśnie się działo? 

Z moich rąk wypływała biała poświata, która zatrzymała pocisk w powietrzu, jakiś metr przede mną. Zimowy Żołnierz patrzył na to skonsternowany, tak samo jak ja. Po chwili doszedł jednak do siebie. Odrzucił pistolet na bok i wyjął nóż. Przygotowywał się do kolejnego ataku, musiałam jak najszybciej się stąd wydostać. Skupiłam się najbardziej jak mogłam, po czym przesunęłam dłonie na bok, sprawiając, że pocisk otoczony białą energią również się przemieścił. Udało mi się odrzucić go na podłogę.

Teraz ponownie stanęłam oko w oko z Zimowym Żołnierzem. Gorączkowo myślałam nad jakimkolwiek sposobem, dzięki któremu mogłabym unieruchomić jakoś szatyna, zatrzymać go chociaż na chwilę. Moją jedyną szansą była próba zapanowania nad mocą. A skoro udało mi się to chwilę temu, to chyba nie mogło być takie trudne... prawda?

Skoncentrowałam się i po chwili poczułam jakby cała energia skupiła się w moich rękach, wokół których nagle pojawiła się biała poświata. Znowu wyciągnęłam je przed siebie, tym razem tak, jakbym chciała czymś rzucić, a nie się zasłonić. Biała smuga wystrzeliła w kierunku szatyna. Zanim jednak zdążyła do niego dotrzeć, poczułam rozdzierający ból z lewej strony podbrzusza. Upadłam na kolana, bolesnie je obijając i na chwilę kierując ręce do góry. Ta chwila jednak wystarczyła. Energia zmieniła kierunek i uderzyła w sufit, poważnie go uszkadzając. Tynk oraz kawałki gruzu zaczęły spadać na podłogę. Zimowy Żołnierz odskoczył na bok, unikając największego z odłamków i wylądował na ziemi. Moja reakcja była błyskawiczna. To mogła być moja jedyna szansa. Wykorzystując chwilowe ogłuszenie szatyna, podniosłam się i dopadłam do drzwi. Wyszłam z pomieszczenia, zakneblowałam drzwi i oparłam się o nie ciężko dysząc. Dopiero teraz spojrzałam na przyczynę rozdzierającego bólu. W moim lewym boku tkwił nóż. Widocznie mężczyzna musiał nim rzucić akurat kiedy ja chciałam ogłuszyc go energią.

Chwyciłam za rękojeść noża, wzięłam głęboki, choć nieco spazmatyczny oddech i gwałtownie wyciągnęłam ostrze ze swojego ciała. Od razu przycisnęłam rękę do rany, z której popłynęła krew. Ból był nieznośny  pieczenie, połączone z uczuciem wbijania tysięcy igeł zwalało z nóg. Czułam, że rana sięga głęboko. Musiałam jednak jakoś to wytrzymać, bo nie miałam pojęcia ile miałam czasu, aż ktoś mnie znajdzie. 

Zacisnęłam dłoń na rękojeści noża, przyglądając się ostrzu, które całe było w mojej krwi. Już chciałam odrzucić je na bok, kiedy nage dotarło do mnie, że może to być moja jedyna broń w razie gdyby moja moc zawiodła. Zdecydowanie rozsądniej było je zatrzymać. Kto wie, kiedy mi się przyda? Nie zwlekając dłużej, ruszyłam najszybciej jak mogłam jednym z korytarzy, przyciskając rękę do rany, aby zagłuszyć ból i zatamowć krwawienie. Za sobą słyszałam głośne dudnienie, oznaczające, że Zimowy Żołnierz próbuje się wydostać.

*Pov Tony*

— Mam! Namierzyłem ją! — krzyknąłem, informując resztę drużyny o swoim sukcesie.

Poczułem jak stres i zdenerwowanie, które rosły wzraz z każdym dniem, w którym nie mogliśmy namierzyć, gdzie może się znajdować Alex częściowo ze mnie uchodzi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze za parę chwil ją znajdziemy i wyciągniemy z tego piekła, miałem nadzieję, całą i zdrową.

— Gdzie ona jest? — usłyszałem w komunikatorze pytanie zadane przez Kapitana.

— W zachodniej części budynku — powiedziałem i strzeliłem z jednego reaktora w kierunku agentów Hydry, którzy mnie atakowali. — Przemieszcza się.

Przekląłem pod nosem, kiedy zza rogu wyłoniło się więcej strażników. Przeciwników ciągle przybywało. Miałem wrażenie, że im więcej ich likwidowałem, tym więcej się zbiegało. Nadchodzili ze wszystkich stron. Najwyraźniej Hydra nie próżnowała, byli świetnie przygotowani.

— Nie dam rady się tam dostać — poinformowałem pozostałych. — Otoczyli mnie.

— Ja po nią pójdę — usłyszałem głos Czarnej Wdowy.

— Jesteś pewna? — zapytał Clint, po czym dało się słyszeć drobny wybuch w tle, prawdopodobnie spowodowany jedną ze specjalnych strzał Hawkeye'a.

— Tak. Wy ściągnijcie na siebie ich uwagę. Znajdę ją i wyprowadzę. Spotkamy się w quinjetcie.

*Pov Alex*

Przemierzałam kolejne korytarze, tworzące zawiły labirynt w poszukiwaniu wyjścia. Było tu tyle skrzyżowań i zakrętów, które ciągle się przecinały, iż miałam wrażenie, że chodzę w kółko. Ze wszystkich stron dochodziły odgłosy walki. Rozchodziły się po korytarzach odbijając się od nich echem, tak, że nie można było dokładnie zlokalizować miejsca, z którego dochodzą.

Z każdą chwilą mocniej przyciakałam rękę do rany, z której cały czas sączyła się krew. Z trudem łapałam powietrze, kurczowo łapiąc się każdego nierównego oddechu. Byłam już zmęczona długim biegiem po niekończących się korytarzach, a rozdierający ból w podbrzuszu nie polepszał sprawy.

Na dodatek bałam się, że Zimowy Żołnierz mnie znajdzie, zanim ja znajdę wyjście z tego cholernego budynku. Byłam pewna, że udąło mu się wydostać. Miał przecież metalowe ramię, z łatwością mógł wyważyć potężne drzwi. 

Domyśliłam się, że oddalam się od walczących, kiedy odgłosy walki trochę ucichły. nie miałam jednak pojęcia, co to oznacza dla mojej misji odnalezienia wyjścia. Czy kierowałam się w dobrym kierunku czy wręcz przeciwnie? Plusem było, że szanse na spotkanie strażników i walkę malały. Zdecydowanym minusem to, że oddaliłam się również od swoim wybawców.

Nagle uusłyszałam kroki. Ktoś się do mnie zbliżał i na moje nieszczęście mógł zagrodzić mi dalszą drogę.Błyskawicznie przylgnęłam do ściany, uważnie wpatrując się w zakręt przede mną. Zacisnełam nerwowo dłoń na nożu, który jeszcze niedawno tkwił w moim ciele, drugą rękę wciąż przyciskając do zakrwawionego brzucha. Ostrze było moją jedyną bronią. Nie byłam pewna czy w takim stanie zdołam się skupić na tyle, aby zapanować nad swoją mocą. A przynajmniej na tyle, żeby nie zawalić sufitu lub ścian.

Odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy, co oznaczało, że przeciwnik jest coraz bliżej. Moje mięśnie się spięły, a serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, przysparzając mi bólu i powodując, że z rany zaczęło lecieć jeszcze więcej krwi.

Zza rogu nie wyłonił się jednak żołnierz Hydry, tak, jak się spodziewałam, a postać z rudymi włosami. 

Natasha. To była Natasha, mój ratunek nadszedł.

— O matko... — sapnęłam, i poczułam jak moje mięśnie rozluźniają się z bolesnego napięcia, w który, trwały. — Ale mnie przestraszyłaś — wydusiłam i opuściłam nóż, który trzymałam w pogotowiu. Pierwszy raz tak cieszyłam się na jej widok.

— Chodź, zabiorę cię stąd. Dasz radę? - zapytała, patrząc uważnie na moją rękę, której ani na chwilę nie odsunęłam od rany. Całą dłoń miałam już brudną od krwi, która powoli zaczynała skapywać spomiędzy moich palców.

Przytaknęłam i ruszyłam za nią.

— Mam ją — poinformowała resztę drużyny przez komnunikator. — Przetrzymajcie ich jeszcze przez chwilę, a później wszyscy do odrzutowca. 

Z łatwością można było dostrzec, że Natasha znała drogę do wyjścia. Szła pewnym krokiem i wiedziała dokładnie gdzie powinna skręcić. Jednocześnie rozglądała się ostrożnie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Jak na razie jednak nikogo nie spotkałyśmy. Prawdopodobnie wszyści agenci byli skupieni na reszcie Mścicieli, którzy skutecznie odciągali ich uwagę.

W końcu doszłyśmy do ciężkich metalowych drzwi. Nie były to jednak te, którymi po raz pierwszy zostałam wprowadzona do budynku. Te były zdecydowanie mniejsze, prawdopodobnie było to jakieś boczne wyjście.

Choć  były mniejsze Natasha otworzyła je z wysiłkiem. Poczułam jak zimne powietrze wtargnęło na korytarz. Wyszłam za kobietą na zewnątrz i od razu oślepiła mnie panująca na zewnątrz jasność. Pojedyńcze i dające mało światła żarówki w bazie Hydry, nijak miały się do słońca. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do zmiany oświetlenia z ulgą odnotowałam, że również na tutaj na straży nie stali strażnicy. Najwyraźniej wszystkie siły rzuciły się do walki z Avengers.

— Odrzutowiec zostawiliśmy trochę dalej między drzewami. Musimy tam jak najszybciej dotrzeć — poinformowała mnie rudowłosa.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem i zaczęłyśmy przedzierać się przez śnieżne zaspy, z każdą chwilą coraz bardziej oddalając się od budynku.

— Jesteśmy na zewnątrz, idziemy w stronę quinjeta — powiedział Romanoff, informując pozostałych o naszym położeniu. — Kończcie powoli tę zabawę — dodała, a na jen twarzy pojawił się zadziorny uśmiech.

Weszłyśmy na małą górkę, na której rosło dość sporo drzew. Przeszłyśmy przez niezbyt gęsty lasek i znalazłyśmy się na polanie. Stał tu quinjet, na którym widniał napis T.A.R.C.Z.A. Ruszyłyśmy w jego stronę. Natasha szła spokojnie przede mną, kiedy nagle odwróciła się gwałtownie w moją stronę i oddała dwa strzały z pistoletu. Zatrzymałam się gwałtownie, omal nie dostając zawału serca. Na szczęście żadna z kul mnie nie trafiła. Już chciałam wydrzeć się na nią i zapytać, co to do cholery miało być, ale coś w mojej głowie kazało mi najpierw się odwrócić. Cała złość mnie opuściła, kiedy na śniegu zobaczyłam ciała dwóch mężczyzn. Podeszłam do nich powoli, chcąc zobaczyć ich twarze. Rozpoznałam ich niemal natychmiast, a w głowie usłyszałam rozmowy, które prowadzili pod moją celą. Mój żołądek zacisnął się ze strachu, bo uświadomiłam sobie, że skoro są tu mężczyźni, którzy przyprowadzili mnie za pierwszym razem do Rumlowa, a potem spełniały jego rozkazy, to i on musi gdzieś tu być. Nie było szans, żeby te osiłki same wpadły na pomysł odszukania odrzutowca.

Ze strachem rozejrzałam się dookoła, wypatrując wśród drzew jeszcze jednej postaci. Natasha podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu, przez co podskoczyłam przestraszona.

— Hej, już dobrze. Oni nie żyją, chodźmy do środka — powiedział i zawróciła, odwracając się do mnie plecami.

To był błąd. Kiedy tylko straciła mnie z oczu, poczułam jak ktoś przykłada mi broń do głowy.

— Cholera — rzuciłam, czując jak gardło zaciska mi się z nerwów. Było już tak blisko...

Romanoff od razu wyczuła swój błąd i zrozumiała, że coś jest nie tak. Błyskawicznie odwróciła się z wyciągniętą przed siebie bronią, mierząc w napastnika.

— Rzuć to, bo przestrzelę jej łeb — usłyszałam ochydny głos Rumlowa. 

— Nie słuchaj go — wydusiłam, chcąc ostrzec Natashę. — I tak to zrobi. — Słyszałam drżenie we własnym głosie. Rumlow na pewno też je słyszał i wiedział, że tym razem był górą. 

— Zamknij się — usłyszałam jego głos przepełniony tryumfem.

Natasha wyglądała jakby walczyła sama ze sobą, ale po chwili rzuciła pistolet w śnieg kilka metrów dalej.

— Świetnie, a teraz z tobą skończę — wyszeptał zadowolony wprost do mojego ucha i ścisnął mnie za kark.  

Nagle, nie wiedziałam dokładnie skąd, nadleciała tarcza i uderzała w bruneta z taką siłą, że powaliła go na ziemię, odrzucając dobre dwa metry ode mnie. Od razu rzuciłam się po pistolet, który leżał niedaleko.

— Nie powinno się tak traktować kobiet — usłyszałam, dobrze już znany mi głos, kiedy podnosiłam się z śniegu z bronią w drżących dłoniach. Mimowolnie lekki uśmiech wstąpił na moją twarz.

Wymierzyłam pistolet w Rumlowa, jednak mężczyzna stracił przytomność od mocnego uderzenia. Wypuściłam powietrze z ust, opuszczając broń. 

Przede mną znalazł się nagle Kapitan Ameryka.

— Steve — powiedziałam, nie dowierzając, że stoi przede mną, że przybył akurat w idealnym momencie... 

Blondyn wyjął mi piostolet z dłoni. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że wciąż drżę. Do oczu napłynęły mi łzy z tych wszystkich emocji, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Rogers objął mnie ramionami, zamykając w szczelnym, ale delikatnym uścisku. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu poczułam się całkowicie bezpieczna. Ja również go objęłam, zapominajć nawet o ranie. Ta szybko jednak dała o sobie znać. Od dłuższego czasu cały czas ją uciskałam, więc teraz kiedy przestałam, krew popłynęła ze zdwojoną mocną, przez co natychmiast zrobiło mi się słabo. Domyślałam się, że straciłam jej już bardzo dużo.

— Dobra gołąbeczki, wyściskacie się później. Teraz to trzeba ją opatrzyć — oznajmiła Natasha.

Kapitan odsunął się nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi kobiecie. Kiedy jednak zobaczył, moją rękę oraz brzych całe we krwi jego oczy zrobiły się większe.

— Co ci się stało? — zapytał z lekkim przerażeniem.

— Aa... taki tam nóż w brzuchu... — wydukałam, siląc, żeby ustać na nogach.

— Zrobiłaś się strasznie blada... Chodź — powiedział i zanim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić, blondyn wziął mnie na ręcę i skierował się w stronę quinjeta. Powstrzymałam okrzyk zdziwienia, kiedy moje stopy nagle zostały oderwane od podłoża.

— Umiem sama chodzić — mruknęłam cicho, choć tak naprawdę byłam mu wdzięczna za pomoc, bo naprawdę czułam się słabo.

Rogers wniósł mnie do odrzutowca i posadził na jednym z wygodnych siedzeń, przylegającyh do ściany, siadając obok mnie. W środku był Bruce, który jak się domyślałam, był wsparciem w razie pogorszenia sytuacji. Za nami do środka weszła Natasha, a po chwili pojawił się także Clint.

— Fajne, że żyjesz młoda — powiedział Barton i poczochrał mnie po głowie. Normalnie pewnie bym się z nim podroczyła, ale naprawdę nie miałam siły. Ledwo utrzymywałam pozycje siedzącą.

— Gdzie Stark i Thor? — zapytała Natasha.

— Mamy startować bez nich. Powiedzieli, że zajmą ich jeszcze chwilę, a potem polecą za nami — odpowiedział Clint, siadając za sterami.

Już po krótkiej chwili quinjet oderwał się od ziemi i wziósł się w powietrze.

Oparłam głowę o ścianę, zamykając oczy. Wreszcie byłam bezpieczna.

— Mogę rzucić okiem? — otworzyłam oczy i zobaczyłam Banner'a, który wpatrywał się w moją zakrwawioną koszulkę.

Podwinęłam materiał, dając mu dostęp do rany, a on zaczął ją opatrywać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro