~15~
Siedziałam w odrzutowcu T.A.R.C.Z.Y jak najdalej od reszty. Clint z Natashą rozmawiali z pilotami, a Tony stał obok nich i co chwilę zerkał na panele, jakby były najciekawszą rzeczą na pokładzie. Thor rozmawiał z Bruce'em, a czarnoskóry mężczyzna wypytywał Kapitana o całe zajście, które miało miejsce. Rozmawiali przyciszonymi głosami, ponadto obok Steve'a znajdował się pielęgniarz medyczny, który opatrywał jego ranę postrzałową.
Jak się wcześniej dowiedziałam od Thora mężczyzna z przepaską na oku, nazywał się Nick Fury. Wiedziałam kim był, bo Avengers często rozmawiali o nim w wieży, ale nigdy nie widziałam go na własne oczy. Z tego co udało mi podsłyszeć z ich rozmów wynikało, że jest dość tajemniczy i niezłe z niego ziółko, a jego wygląd potwierdzał to tylko jeszcze bardziej.
Siedziałam i przyglądałam się im wszystkim w milczeniu. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć, ale chyba nie było co się dziwić – przywaliłam nią w końcu o beton.
Przy mnie na szczęście nie było żadnego pielęgniarza, Nick w pośpiechu zdążył zabrać tylko jednego. Na początku chcieli zbadać mnie, ale powiedziałam, żeby opatrzyli Steve'a, w końcu to on tu miał kulkę w brzuchu. Tony i Steve się sprzeciwiali, ale Tony'emu powiedziałam, żeby się nie mieszał, a Steve'owi, że nic mi nie jest. Fury jednak oznajmił, że jak tylko dolecimy, zajmą się mną lekarze.
Siedziałam w ciszy niezdolna do kłótni. Przechodziło mnie dziwne uczucie, jakby substancja, którą wstrzyknął mi mężczyzna, dopiero teraz zaczęła rozchodzić się po moich żyłach. Na razie jednak było to tylko uczucie, które miałam nadzieję, że za chwilę zniknie, więc nic nikomu nie mówiłam. Może później powiem Steve'owi, jak będziemy na osobności. Jakoś nie miałam ochoty mówić tego wszystkim wokół.
Po chwili wylądowaliśmy na dachu wielkiego, nowoczesnego budynku.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział Fury, zwracając się głównie do mnie, bo przecież inni pewnie świetnie znali to miejsce.
Wysiedliśmy z odrzutowca i skierowaliśmy się do drzwi prowadzących do wnętrza budynku.
Przez następne dziesięć minut przemierzaliśmy korytarze i rzędy schodów, mijając różne pomieszczenia.
Trzymałam się z tyłu z Kapitanem, a reszta szła przed nami.
Przez cały czas zastanawiałam się czy powiedzieć Steve'owi o tym, że mężczyźni, którzy nas zaatakowali coś mi wstrzyknęli. W końcu się zdecydowałam.
— Steve, muszę ci coś powiedzieć... — szepnęłam i ze zdziwieniem odnotowałam, że moje dłonie się pocą. Nie wiedziałam tylko czy było to spowodowane tym, co zamierzałam powiedzieć, czy jakimś skutkiem ubocznym dziwnej substancji.
— Tu się z tobą rozstajemy — usłyszałam głos Nicka niedający mi dokończyć.
Rozejrzałam się, a moim oczom ukazały się szklane drzwi, za którymi był sprzęt medyczny. Krzątało się tam paru lekarzy i pielęgniarki.
— A my — spojrzał na Mściecieli — musimy coś omówić.
— Później porozmawiamy — powiedział Steve, uśmiechając się lekko.
Kiedy Fury z resztą zniknęli za rogiem, jeszcze raz spojrzałam na szklane drzwi. Podeszłam do nich i niepewnie otworzyłam. Weszłam powoli do środka, a gdy tylko zostałam zauważona, otoczyło mnie kilka osób – lekarz i dwie pielęgniarki. Widocznie byli poinformowani o moich odwiedzinach tutaj.
Posadzili mnie na białej kozetce i zaczęli badania.
*Pov Steve*
Szedłem za Furym i resztą do sali konferencyjnej.
Czułem się już trochę lepiej. Podczas drogi trochę odpocząłem, ponadto pielęgniarz, który przyleciał z Nickiem opatrzył moją ranę i wyjął pocisk. Dzięki serum, byłem pewien, że rana szybko się zagoi.
Doszliśmy do sali i weszliśmy do środka. Nick kazał nam usiąść, co wszyscy uczyniliśmy. Z jednym wyjątkiem. Tony stał i wpatrywał się w widok za oknem, odwrócony do nas tyłem.
— Stark — odezwał się Fury — to nie twoja wina — powiedział, jakby odczytując targające nim emocje.
— Dobrze wiesz, że to nieprawda — odwrócił się i spojrzał mężczyźnie w oczy. — Zabierając ją do wieży, podjąłem się opieki nad nią. Miałem ją chronić.
— Jest dorosła — mówił dalej Nick.
— I co z tego? Wiedziałem, że chcą ją dorwać! A pomimo tego, pozwalałem jej wychodzić!
— Nie mogłeś jej cały czas przetrzymywać w wieży! — teraz Fury także podniósł głos.
— A może właśnie powinienem!
— Możemy się wreszcie dowiedzieć o co chodzi?! — kłótnię przerwała Natasha.
Tony wypuścił głośno powietrze z ust, oparł się o stół i zaczął mówić.
— Kilkanaście lat temu mój brat zaczął pracować dla T.A.R.C.Z.Y. Stawał się coraz lepszy w swoim fachu, więc w końcu zaczął jeździć na coraz to niebezpieczniejsze misje. Głównie przeciwko Hydrze. Wtedy urodziła mu się córka.
— Alex — powiedziałem, a Tony przytaknął.
— Wiele razy pokrzyżował plany Hydrze. W końcu zaczął mieć wrogów. T.A.R.C.Z.A. dobrze go ukrywała. Jednak do czasu. Pewnego dnia wrócił do domu, ale nie zastał nikogo w salonie. Poszedł do pokoju swojej rocznej córeczki. I co tam zobaczył? Jednego z agentów Hydry... który przystawiał pistolet do główki niemowlaka. Amanda siedziała obok, przywiązana do krzesła.
— Czego chciał ten agent? — zapytała Natasha.
— Chciał, żeby mój brat, przeszedł na stronę Hydry, żeby dla nich pracował. Wiedzieli, że był dobry — wzrok Tony'ego stał się nieobecny, jakby na dobre odpłynął we wspomnieniach. Jego oczy lekko się zaszkliły. — Groził mu.
— Na szczęście T.A.R.C.Z.A. w porę zareagowała — włączył się Fury.
— Co zrobiliście? — zapytał Clint.
— Nasz snajper go zlikwidował.
— No dobrze, ale nie rozumiem czemu chciałeś z nami o tym porozmawiać. Co to ma wspólnego z dzisiejszą sytuacją? — odezwałem się.
— Po tym incydencie Christian zrozumiał, że musi chronić swoją córkę. Mógł zrezygnować z pracy, ale wiedział, że nic by to nie dało. Hydra za dobrze go znała. Zamiast tego chciał stworzyć, pewnego rodzaju preparat. Jako dyrektora T.A.R.C.Z.Y poprosił mnie o pomoc. Chciał, żebym udostępnił mu ludzi i sprzęt. Zgodziłem się. Badania trwały dwa lata, podczas których dalej jeździł na misje, a moi ludzie chronili jego żonę i córkę. W końcu wynalazł to, nad czym tak ciężko pracował. Zaaplikował to Alex. Działanie preparatu, jest bardzo podobne do serum Kapitana — gdy Nick to powiedział, spojrzałem na niego zaskoczony. — Ma na celu zwiększać odporność na obrażenia, łagodzić ból oraz wzmacniać odporność. W skrócie miało chronić Alex. Preparat miał jednak pewien haczyk. Jego działanie miał uaktywniać tylko bardzo wysoki stres, nadmierny przyrost adrenaliny, jaki występuje najczęściej w sytuacjach zagrożenia życia.
— Oczywiście, gdy tylko Hydra się o tym dowiedziała chciała dopaść Alex, żeby zrobić z niej swojego żołnierza — teraz znów zaczął mówić Tony. — Jeśli odpowiednio zmutowaliby jej serum, mogliby stworzyć coś bardzo potężnego. Nadczłowieka ze szczególnymi umiejętnościami. Na początku nie za bardzo się nią interesowali, była jeszcze dzieckiem, ale kiedy trochę podrosła, zaczęli jej szukać. Oczywiście T.A.R.C.Z.A. im to uniemożliwiała, aż do dzisiaj.
— Paradoksalnie to, co miało zapewnić jej bezpieczeństwo, naraziło ją na kolejne zagrożenie — dodał jednooki.
— Chcesz powiedzieć, że mężczyźni, którzy nas dzisiaj zaatakowali, byli z Hydry? — zapytałem.
— Tak, niewątpliwie chodziło im o Alex. Musieli wiedzieć, że jesteś z nią tylko ty i że nie masz broni.
— Śledzili nas?
— Niewykluczone, pytanie brzmi: Jak długo?
— Wystarczająco, żeby przygotować atak — odparł Tony.
— Rogers, co działo się z dziewczyną podczas ataku? — zapytał Nick, patrząc na mnie bardzo uważnie.
— Walczyła z jednym z nich, pozostali skupili się na mnie — odpowiedziałem.
— Czy ten facet coś jej podał? Wstrzyknął? Cokolwiek?
— Nie mam pojęcia... Dlaczego pytasz?
— Ten atak musiał mieć jakiś cel — głos zabrała rudowłosa. — Nie wydaje wam się to dziwne? Nagle, w biały dzień, zjawiają się jacyś mężczyźni i przeprowadzają atak. Nikogo nie porywają, ani nie zabijają, a potem uciekają. Więc po co to wszystko?
— Jeśli podali coś dziewczynie, najprawdopodobniej była to substancja, która miała zmutować serum — spojrzałem przestraszony na Nicka, bo zaczęły do mnie docierać fakty.
— Co wtedy?
— Nie wiemy jak serum zareagowałoby z substancją mutującą. Musimy wiedzieć czy coś jej podali. Rogers przypomnij sobie.
— Nie mam bladego pojęcia. Nic nie widziałem — oznajmiłem, czując jednocześnie jak żołądek zaczyna zaciskać mi się z nerwów. Nagle coś mi się przypomniało. — Ale... Alex chciała mi coś powiedzieć przed zebraniem.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, po czym zerwaliśmy się na równe nogi i wybiegliśmy z sali, kierując się do pomieszczenia medycznego, gdzie zostawiliśmy Alex.
*Pov Alex*
Siedziałam na krześle przed pomieszczeniem, w którym robili mi badania. Opierałam się głową o zimną ścianę, oczy miałam zamknięte. Nie czułam się najlepiej, chociaż lekarze twierdzili, że wszystko jest w porządku. Byli zdziwieni, że nie doznałam żadnych większych urazów, poza kilkoma zadrapaniami i rozciętą skórą na głowie, która jednak wyglądała bardziej jak zacięcie. Lekarz nie mógł się temu nadziwić, bo podobno niemożliwe było, abym straciła aż tyle krwi, która zostawiła po sobie ślady na moich włosach, z takiej rany. Zazwyczaj przy takich urazach trzeba było zakładać szwy, a oni użyli tylko dwóch plastrów zamykających ranę.
Głowa mnie bolała, a ręce lekko mrowiły. Nagle usłyszałam szybkie kroki, które na pewno nie należały do jednej osoby. Otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku źródła dźwięku. W moją stronę biegli Mściciele z Furym na czele. Nie powiem, wyglądało to przekomicznie.
— Przyszliście w odwiedzinki? — sarknęłam, próbując nie patrzeć na Tony'ego, którego obecność była tu najmniej mile widziana.
— Alex, co chciałaś mi powiedzieć przed zebraniem? — zapytał Steve, przykucając przy mnie, tak, żeby mieć głowę mniej więcej na wysokości mojej twarzy.
— Ja... — już chciałam odpowiedzieć, kiedy przypomniałam sobie o obecności pozostałych. — Chciałam z tobą porozmawiać na osobności...
— Czy mężczyźni, którzy nas zaatakowali coś ci wstrzyknęli? — zapytał, ponaglając moją odpowiedź.
— Skąd wiesz? — zapytałam i zaskoczona spojrzałam na Rogersa.
— Nie jest dobrze — powiedział, kierując swoje słowa do reszty. Wstał, nadal nie odpowiadając na moje pytanie.
— Trzeba pobrać krew do badania — stwierdził Fury.
Zaczynałam się coraz bardziej denerwować. Ich rozmowa najwyraźniej dotyczyła mojej osoby, a tymczasem oni zachowywali się jakby mnie tu nie było, ignorowali mnie. Głowa zaczęła mnie mocniej boleć, jakby cos chciało rozsadzić mi czaszkę, a uczucie mrowienia zawładnęło całym moim ciałem.
Widząc, że nie reaguję, Rogers złapał mnie za ramię i podniósł, prowadząc z powrotem do sali medycznej. Chcąc nie chcąc podążyłam za nim, bo dopadło mnie takie otępienie, że nie miałam siły się stawiać. Próbowałam ignorować towarzyszące mi objawy, ale za bardzo dawały mi się we znaki.
Rogers posadził mnie na fotelu, z którego pobierało się krew.
Natychmiast pojawiła się przy mnie jedna z pielęgniarek. Wacikiem odkaziła kawałek skóry, nałożyła opaskę uciskową i wkuła mi igłę w zgięcie łokcia. Już za chwilę moja krew płynęła przeźroczystą rurką w stronę małej próbówki. Zmarszczyłam brwi, powinna być ciemno-czerwona, a tymczasem była nienaturalnie jasna.
Wszyscy Mściciele stali obok, razem z Furym.
— Nie powinien był jej w ogóle wypuszczać — powiedział Stark.
— Tony, uspokój się. Już o tym rozmawialiśmy, nie możesz jej wiecznie przetrzymywać pod kluczem — odpowiedział Steve.
— Mogę wiedzieć o co chodzi? — zapytałam, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Zamiast tego mężczyźni kontynuowali swoją rozmowę. Reszta przyglądała im się w ciszy.
— Dzisiejsze wydarzenia mają na ten temat inne zdanie!
— Daj spokój! Od teraz któreś z nas zawsze będzie obok, aby pilnować, żeby nic się jej nie stało...
— Tak jak dzisiaj?! — Tony przerwał wypowiedź blondyna. — Jak mamy ją bronić, skoro nawet wielki Kapitan Ameryka tego nie potrafi?!
Steve na chwilę umilkł. Było po nim widać, że dotknęły go te słowa.
— Nie sądzisz, że trochę przesadzasz?! — wtrąciła się rozgniewana Natasha.
Nie minęła chwila, a wszyscy zaczęli się kłócić, ale nie mogłam rozróżnić wypowiadanych przez nich słów. Ból głowy nasilił się jeszcze bardziej i wszystkie głosy zlewały się w jeden ciąg, tworząc nieznośny szum. Moje ciało dalej przechodziło dziwne uczucie mrowienia, a igła wbita w zgięcie łokcia, stawała się coraz bardziej uciążliwa i jakby cięższa. Wszystkie te uczucia zaczęły mnie atakować z coraz to większą mocą. Stawałam się coraz bardziej zdenerwowana, aż końcu nie wytrzymałam.
— Przestańcie! — wrzasnęłam, chcąc uciszyć nieznośny szum, który tworzyli i przerwać wszystkie towarzyszące mi dolegliwości. Poderwałam się z fotela, a ułamek sekundy później w moim ciele nastąpiła jakaś kumulacja. Dziwna, biała energia wystrzeliła z mojego ciała we wszystkie strony. Odrzuciła wszystkich obecnych parę metrów dalej na przykre spotkanie ze ścianą. Sprzęt medyczny, który znajdował się w pobliżu, także został odrzucony. Igła została wypchnięta z mojego ciała, a opaska uciskowa pękła.
Patrzyłam przerażona, na wszystko wokół. Jak to się stało?...
— Co się ze mną dzieje? — wyszeptałam, na tyle głośno, żeby patrzący na mnie Mściciele mogli to usłyszeć.
W ich oczach widziałam szok i lekki strach. Nagle podłoga pod naszymi stopami zatrzęsła się, a ściany wokół jej zawtórowały.
— Alex, spokojnie — powiedział Steve i podszedł do mnie wolnym krokiem, wyciągając ręce w geście obronnym.
— Ale to nie ja...
Wszyscy staliśmy w miejscu, nasłuchując. Nagle piętro niżej nastąpił wybuch, dokładnie w miejscu, gdzie stał i Fury i reszta Mścicieli. Wszyscy spadli piętro niżej i od razu zostali zaatakowani, przez grupę mężczyzn ubranych na czarno, w większości z zakrytymi twarzami.
— Zabierz ją stąd! — usłyszałam głos Nicka.
Steve popchnął mnie w stronę wyjścia, a sam podążył za mną, osłaniając tyły. Wyszliśmy na korytarz. Z jednej strony nadbiegało dwóch dobrze zbudowanych facetów.
— Uciekaj — rzucił blondyn w moją stronę, a sam zajął się przeciwnikami.
Ignorując ból w całym ciele, pobiegłam w przeciwną stronę. Minęłam zakręt, biegnąc ile sił w nogach. Budynek ponownie lekko się zatrząsł, przez co musiałam złapać się ściany, aby nie upaść. Dotarłam do miejsca, gdzie przecinały się cztery korytarze. Szybko podjęłam decyzję, że udam się na lewo, jako że jedynie stamtąd nie doszły mnie odgłosy walki czy strzałów. Jednocześnie błagałam w myślach Steve'a, aby niedługo do mnie dołączył i znalazł mnie zanim zrobi to ktoś inny. Korytarz, w który wbiegłam nie rozgałęział się już więcej. Przy ściany po obu stronach znajdowało się kilka par drzwi. Wpadłam na pomysł, aby ukryć się w którymś z pomieszczeń, ale wszystkie były akurat zamknięte na klucz lub trzeba było znać kod dostepu do zawieszonych obok paneli. Ja niestety nie posiadałam tego zaszczytu, więc jedyne co udało mi się zrobić, to dobiec do podnóża schodów, które znajdowały się na końcu korytarza. Właśnie zamierzałam na nie wejść, kiedy u szczytu zobaczyłam jakąś postać.
Mężczyzna, jak mogłam stwierdzić po sylwetce, był ubrany na czarno, połowę twarzy zakrywała mu, również czarna, maska. Miał dość długie włosy jak na mężczyznę, ale tym, co najbardziej rzucało się w oczy, było jego metalowe ramię. Patrzył prosto na mnie, a jego zimny, obojętny wzrok przewiercał mnie na wylot. Brązowe włosy opadały lekko na twarz.
Patrzyłam przerażona jak schodzi po schodach, zmierzając w moim kierunku. Nie biegł, ale szedł szybkim krokiem. Na pewno nie był przyjaźnie nastawiony. W ręce trzymał karabin, ale na razie z niego nie korzystał. Jego wzrok cały czas był utkwiony w mojej osobie. Nie patrzył nawet pod nogi.
Kiedy już prawie zszedł ze schodów, zaczęłam się automatycznie cofać. Tylko do tego było zdolne moje sparaliżowane ciało, którego śledził najmniejszy ruch.
Nagle usłyszałam gdzieś za sobą krzyk Steve'a.
— Padnij! — nie zastanawiając się długo, rzuciłam się na podłogę.
Nade mną niemal ze świstem przeleciała tarcza Kapitana. Nie miałam pojęcia skąd ją wytrzasnął, ale kamień spadł z mi z serca wiedząc, że ją ma i nie zostaliśmy bezbronni w obliczu karabinu.
Tarcza uderzyła w mężczyznę, na chwilę go rozpraszając. niestety nie zwaliła go z nóg, a sprawiła jedynie, że cofnął się o kilka kroków w tył. Steve przeskoczył nade mną i dopadł do napastnika. Zadał mu silny cios w szczękę, po czym wyrwał karabin z jego ręki, rzucając go gdzieś poza zasięg mężczyzny.
Szatyn, gdy tylko zorientował się co się właśnie wydarzyło, uderzył metalowym ramieniem w brzuch Steve'a. Blondyn cofnął się o kilka kroków, a na jego twarzy widniał grymas bólu, z czego wywnioskowałam, że mężczyzna trafił idealnie w ranę postrzałową. Rogers szybko jednak wziął się w garść i pomimo bólu, w mgnieniu oka podniósł swoją tarczę z ziemi i osłonił się nią przed kolejnym ciosem.
— Znikaj stąd! — krzyknął, wciąż walcząc z szatynem.
— Nie zostawię cię!
— Poradzę sobie! No już, idź!
Chciałam pójść w kierunku, z którego przyszedł Rogers. Na końcu korytarza, niedaleko pomieszczenia medycznego były schody prowadzące na dół, ale wtedy przypomniałam sobie, że wybuch nastąpił z niższego piętra, co oznaczało, że napastnicy osaczyli głównie niższe partie budynku.
Nie zastanawiając się długo, wyminęłam zręcznie walczących. Steve bardzo mi to ułatwił przyskrzyniając na chwilę szatyna do ściany. Następnie nie oglądając się za siebie, wbiegłam na schody, w zawrotnym tempie pokonując drogę na górę.
U szczytu znajdowały się metalowe drzwi, który były uchylone. Szybko przestąpiłam próg i z lekkim trudem popchnęłam je z powrotem, zamykając. Dopiero kiedy się odwróciłam i poczułam powiew wiatru na twarzy, zorientowałam się, że znajduję się na dachu. Z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem, chcąc uspokoić szalejące serce. Nie pozwoliłam sobie jednak na zbyt długi odpoczynek. Chciałam znaleźć stąd inne wyjście. Schody pożarowe lub cokolwiek. Zaczęłam rozglądać się wokół i krążyć po dachu, ale wyglądało na to, że drzwi, którymi tu weszłam były jedyną drogą. Oprócz tego stał tu jeszcze odrzutowiec, który chyba należał do T.A.R.C.Z.Y., ale nie miałam pewności. Niczego to jednak nie zmieniało, bo nie miałam bladego pojęcia, jak się tym ustrojstwem steruje. Nawet gdybym zdołała wystartować, mogłam się założyć, że zginęłabym przy lądowaniu.
Moje gardło zacisnęło w przypływie paniki, jaką odczułam. Nagle przez myśl przeszło mi, że skoro nie ma tu schodów przeciwpożarowych, to może chociaż przy ścianie budynku są jakieś drabinki. Podbiegłam do krawędzi dachu, nerwowo spoglądając w dół. Przerażenie boleśnie ścisnęło moje wnętrzności, kiedy zobaczyłam, że większość niższych pięter znajduje się w ogniu.
*Pov Steve*
Sparowałem kolejny cios, który wymierzył mi mężczyzna. Jego metalowe ramię z hukiem zderzyło się z moją tarczą i musiałem przyznać, że ledwo ustałem w miejscu. Facet bardzo dobrze walczył, a sztuczne ramię dodawało mu znacznej siły. Starałem się unikać jego ciosów jak mogłem i osłaniać się tarczą, ale czułem, że już długo nie wytrzymam. Rana postrzałowa, która została opatrzona, teraz znów krwawiła, przez silne kopnięcie w brzuch, a rozrywający ból promieniował do reszty brzucha i do mojej lewej nogi. Czułem, że przez to moja zwinność znacznie się zmniejszyła, ale starałem się jak mogłem.
Po nieudanej próbie zadania ciosu z mojej strony, mężczyzna wytrącił mi tarczę z rąk i przygwoździł mnie do ściany, dociskając ramię do mojej szyi. Poczułem jak oddech ucieka mi z płuc i natychmiast zareagowałem, kopiąc go z całej siły w lewą nogę, która znajdowała się bliżej mnie. Ucisk zelżał, a mój przeciwnik zachwiał się i zgiął na chwilę, którą to wykorzystałem na uderzenie go kolanem w twarz. Zahaczyłem jednak o jego maskę, która spadła lądując na ziemi kawałek dalej.
Szatyn stał przez chwilę zgięty, a włosy zakrywały mu całą twarz. Zaraz jednak się wyprostował, a ja zamarłem.
— Bucky? — wyrwało mi się, kiedy ujrzałem znajomą twarz.
Szatyn ściągnął brwi w niezrozumieniu.
— Jaki, do cholery, Bucky?
Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, nastąpił ogłuszający wybuch tuż pode mną. Odskoczyłem do tyłu, w ostatnim momencie. Przede mną znajdowała się teraz ogromna wyrwa w podłodze, a na niższym piętrze coś się zapaliło i ogień wtargnął na korytarz. Choć bardzo bym chciał, nie byłem w stanie dostać się na drugą stronę. Przez płomienie zobaczyłem jeszcze szatyna, który wspinał się po schodach.
*Pov Alex*
Chodziłam niespokojnie w tę i z powrotem po dachu. Steve powinien załatwić tego gościa i już tu być. Powinien razem ze mną uciekać odrzutowcem, który stał paręnaście metrów dalej, a który on z pewnością umiał pilotować.
Przystanęłam na chwilę i spojrzałam jeszcze raz na maszynę. Przez nerwy dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie było nim napisu T.A.R.C.Z.A. tak jak na wszystkich, które do tej pory widziałam. Nie miałam jednak czasu, żeby choćby zastanowić się nad tym, co to może oznaczać, bo usłyszałam jak drzwi prowadzące na dach otwierają się z głośnym hukiem. Odwróciłam się w ich kierunku, spodziewając się zobaczyć zmierzającego w moją stronę Rogersa. Jednak to co ujrzałam, wstrząsnęło mną i sprawiło, że mój żołądek chyba właśnie zaczął sam siebie trawić przez strach, który owładnął moim ciałem.
To on. Mężczyzna z metalowym ramieniem. Stał przede mną, a na twarzy nie miał już swojej maski. Kiedy tylko mnie zauważył, nie spuszczając ze wzroku szybko ruszył w moim kierunku. Moje serce zaczęło łomotać, niemal łamiąc mi żebra.
Steve przegrał, ale czy przeżył?
Co mężczyzna zamierzał mi zrobić?
I czy istniał choćby najmniejszy cień szansy, że ktoś mnie uratuje?
Tak bardzo chciałam, żeby ktoś był obok. Nawet jeśli miałby to być Stark.
Byłam tak bardzo przestraszona, że moje ręce zaczęły się niekontrolowanie trząść, a nogi zrobiły się jak z waty. Bałam się nie tylko zagrożenia, ale również o to, co stało się ze Steve'em. Wraz z narastającym strachem i stresem, czułam jak jakaś energia zaczęła się kumulować w moim ciele... znowu.
Kiedy szatyn był już tylko kilka metrów ode mnie, czułam jak moje ciało przechodzi gwałtowny dreszcz. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć, a biała energia znów znalazła ujście z mojego ciała. Tym razem czułam, że była o wiele silniejsza. Uderzyła w mężczyznę, przewracając go i wręcz pchając do krawędzi dachu. On jednak wbił swoją metalową rękę w podłoże i czekał.
Kiedy cała energia ze mnie wypłynęła, poczułam jak ziemia osuwała mi się spod nóg. Głowa pulsowała mi z bólu, a ciało przechodziło nieznośne mrowienie, podobne do przeszywania szpilkami. Przed oczami zaczęły wykwitać migotać mi czarne plamy i straciłam przytomność, a ostatnią rzeczą jaką ujrzałam, był szatyn ruszający w moją stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro