~14~
Zmierzałam w stronę salonu, gdzie miałam się spotkać ze Steve'em. Mieliśmy iść razem do parku pobiegać. Nie był już tak zmęczony jak wczoraj po powrocie z misji.
Weszłam do pomieszczenia i w moje oczy natychmiast rzucił się Clint, który dziwnie podskakiwał i wiercił się na kanapie. Patrzyłam na to przez dłuższą chwilę, zastanawiając się o co może chodzić. I szczerze? Nie miałam bladego pojęcia.
— Co ty wyprawiasz? — zapytałam w końcu.
— Moje siedzenie nie pasuje do kanapy — oznajmił, a ja wytrzeszczyłam oczy, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
— Że co? — zapytałam, a w moim głosie można było wyczuć nutkę rozbawienia, którego nie udało mi się ukryć.
— Usiadłem tu, gdzie zawsze siadam, ale coś jest nie tak. — Na potwierdzenie swoich słów znów zaczął się wiercić. — Jakby to była inna kanapa — powiedział, a ja zamarłam na chwilę, ale zaraz się opanowałam. Lepiej by było, żeby nikt nie wiedział o tym, że musieliśmy tu zrobić z Bannerem "mały remont'"
— Po prostu tak skopali ci tyłek na tej misji, że zmienił kształt — powiedziałam, ciesząc się, że chociaż raz to ja mogę sobie z niego pożartować.
— Ha ha, bardzo śmieszne — burknął nadąsany, ale po chwili, gdy myślał, że nie patrzę, dotknął swoje tyły i wymruczał coś w stylu "Nic się nie zmieniło".
Do salonu wszedł Steve, ubrany jak zwykle do ćwiczeń – w dresy.
— Gotowa? — zapytał.
— Tak, możemy iść.
Podeszliśmy do windy i już mieliśmy do niej wchodzić, kiedy rozległ się głos Jarvisa:
— Kapitanie, panie Barton, pan Stark prosi na zebranie.
Rogers westchnął.
— Zaraz wrócę, to nie powinno długo potrwać — poinformował mnie blondyn i zgarniając po drodze Clinta, który dalej skakał po kanapie, udał się razem z nim do sali konferencyjnej.
Westchnęłam i udałam się na taras, żeby zapalić. Dlaczego Stark zawsze musiał wszystko psuć?
*Pov Steve*
Wszedłem z Bartonem do sali konferencyjnej, w której wszyscy się już znajdowali. Natasha, Bruce i Thor siedzieli przy długim stole, a Tony stał przy jednym z jego końców.
— O co chodzi, Stark? — zapytałem.
— Usiądźcie — powiedział, a my posłusznie zajęliśmy swoje miejsca. Ja obok Bruce'a i Thora, a Clint obok Natashy.
— Przed wyjazdem kazałem Jarvisowi włączyć kamery i nagrywać, gdyby coś się działo – wiecie tak dla bezpieczeństwa.
— Tony, zanim coś powiesz, chcę żebyś wiedział, że ja naprawdę nie chciałem... — odezwał się Bruce. Wyglądał na wyjątkowo spiętego.
— Wiem, Bruce, wiem. To nie twoja wina.
Zaczynałem się powoli denerwować.
— Możesz wreszcie powiedzieć o co chodzi? — zapytałem.
— To nagrania z kamer, które włączył Jarvis — oznajmił Tony, a na ekranie, który znajdował się za nim zaczęły lecieć owe nagrania.
Moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, gdy patrzyłem najpierw na Alex włamującą się do pokoju Tony'ego, a potem na Bannera, który ją znalazł i po chwili wypadł z pomieszczenia, a będąc już w salonie przemienił się w Hulka. Patrząc na zniszczenia jakich dokonał, nie mogłem uwierzyć, że na nagraniu widnieje ten sam salon, w którym przebywałem jeszcze jeszcze przed paroma chwilami.
Musiałem przyznać, że byłem po dużym wrażeniem tego, że dziewczynie udało się z powrotem przywołać Bannera do jego ludzkiej formy, ale zaraz po tym poczułem zalewającą mnie złość. W końcu to ona doprowadziła do jego wybuchu i naraziła setki ludzkich żyć, bo nie chciałem nawet myśleć co by się stało, gdyby Banner opuścił wieżę.
— Teraz już wiemy, gdzie zniknęły moje pieniądze i o co chodziło Jarvisowi — stwierdził Tony, zatrzymując nagranie, bo cała akcja dobiegła końca i na ekranie widniał już tylko Bruce w ludzkiej formie oraz Alex siedząca obok niego na podłodze.
— Wiedziałem, że z moim tyłkiem wszystko w porządku! — ucieszył się Clint. Wszyscy posłaliśmy mu skonsternowane spojrzenia, nie za bardzo wiedząc o co chodzi. Tylko Bruce patrzył zmieszany na swoje buty.
— To nie twoja wina — oznajmiłem i położyłem mu dłoń na ramieniu, chcąc dodać mu otuchy.
— Naraziłem Alex... naraziłem całe miasto i do tego zniszczyłem cały salon.
— Z tego co wiem, nikomu nic się nie stało, a salon został naprawiony — odparłem, choć sam czułem jak moje wnętrzności zaciskają się nerwowo na myśl, co faktycznie mogło się stać.
— Ta, za mój milion dolarów — odezwał się Tony, a ja spojrzałem, na niego karcącym wzrokiem. — No co? Tak tylko mówię.
*Pov Alex*
Długo czekałam na Steve'a. Po pięciu wypalonych papierosach, schowałam resztę, bo nie chciałam znowu dostać zadyszki podczas biegania.
Steve zjawił się w końcu po czterdziestu minutach.
— To nie potrwa długo, co?
— Trochę nam się przedłużyło.
Weszliśmy razem do windy. Widziałam, że coś było nie tak, zachowywał się inaczej...
***
Biegaliśmy już od godziny, a Rogers praktycznie w ogóle się do mnie nie odezwał. Zresztą ja nie pozostawałam mu dłużna. Zazwyczaj to on zaczynał rozmowę, a dzisiaj był dziwnie milczący. Chociaż kilka razy otwierał już buzię, żeby coś powiedzieć, w końcu za każdym razem ją zamykał i zamyślał się nad czymś. Wtedy mimowolnie przyśpieszał, a ja musiałam dotrzymywać mu kroku. Wreszcie nie wytrzymałam i postanowiłam dowiedzieć się co go trapi. Zatrzymałam się, a on zdziwiony przystanął obok mnie.
— Możesz mi powiedzieć o co chodzi? — zapytałam, niemal wypluwając z siebie płuca.
— Nie rozumiem.
— Cały czas milczysz, zachowujesz się jakoś dziwnie. O co chodzi? — ponowiłam pytanie.
— Nie mogę uwierzyć, że jesteś, aż tak nieodpowiedzialna — wyrzucił z siebie, na co zmarszczyłam brwi.
— O czym ty mówisz? — zapytałam, chociaż tak naprawdę już się domyślałam.
— Jak mogłaś mnie nie posłuchać? Mówiłem ci, żebyś nie denerwowała Bruce'a!
Czyli jednak się dowiedział. Tylko jak?
— Skąd o tym wiesz?
— To nieważne. Naraziłaś setki ludzi! Jeśli nie tysiące!
— Skąd o tym wiesz?! — zawołałam ponownie, niemal znerwicowana. I wtedy nagle mnie olśniło. — Od Starka, prawa? O to chodziło w tym całym zebraniu.
— Alex, wiesz ile osób mogło ucierpieć przez twoje wybryki?!
— Nikomu nic się nie stało!
— Ale mogło! — krzyknął. Moje oczy mimowolnie lekko się zaszkliły, nie wiem do końca dlaczego. Może dlatego, że pierwszy raz widziałam Steve'a w takim stanie. Był zły, był tak cholernie mną rozczarowany, widziałam to w jego oczach.
— Przepraszam, nie powinienem się tak unosić — mruknął zakłopotany blondyn, widząc wyraz mojej twarzy i zaszklone oczy.
— Nieważne — rzuciłam, starając się bardzo, żeby mój głos brzmiał obojętnie. Tak naprawdę, chciałabym też go przeprosić, ale to było dla mnie, szczerze mówiąc, za trudne.
Zrobiło się trochę niezręcznie. Choć trochę było chyba zbyt słabym określeniem w tej sytuacji.
— Mam dosyć biegania, chodźmy na pączka — mruknęłam i ruszyłam w stronę najbliższej cukierni. Rogers podążył za mną, bez słowa.
Znów szliśmy w ciszy. Wydawało mi się, że Steve miał lekkie wyrzuty sumienia, że tak się uniósł. W każdym razie nie zamierzałam nic z tym zrobić, jak zje pączka to mu przejdzie, mi zresztą pewnie też. Pączki są dobre na wszystko. Chociaż osobiście uważam, że alkohol trochę przewyższa ich działanie, ale z wiadomych powodów nie mogłam go spożywać, szczególnie przy blondynie.
Zaczęłam przechodzić przez ulicę, a Steve był kilka kroków za mną. Byłam mniej więcej w połowie jezdni, kiedy usłyszałam za sobą krzyk.
— Alex!
No co? Znowu coś spieprzyłam?
— O co cho... — odwróciłam się w jego stronę, ale nie zdążyłam dokończyć, bo zostałam gwałtownie pchnięta. Co mu odwaliło?!
Upadłam i walnęłam głową w twardy beton. Zaczęło mi szumieć w uszach, ale na szczęście wciąż byłam przytomna. Widziałam wszystko tak, jakby działo się w zwolnionym tempie. Rozpędzony czarny samochód jechał prosto na Steve'a. Blondyn nie zdążył odskoczyć i auto w niego wjechało, sprawiając, że przetoczył się po jego masce i dachu, żeby po chwili spaść na ulicę.
Zaczęłam widzieć czarne plamy przed oczami. O nie, nie mogę teraz stracić przytomności, nie teraz. Mój wzrok cały czas utkwiony był w blondynie, który leżał na ulicy.
— Steve! — wydałam z siebie zduszony okrzyk, jednocześnie starając się nie stracić przytomności.
Czarny samochód zahamował z piskiem opon kawałek dalej. Wyszło z niego czterech mężczyzn, ubranych w ciemne ciuchy i ruszyli w naszą stronę.
Steve leżał parę metrów ode mnie. Bardzo chciałam do niego podejść, przyczołgać się – cokolwiek, ale nie mogłam się ruszyć. Głowa pękała mi z bólu, a przed oczami migało coraz więcej czarnych plam. Moje ciało było niczym sparaliżowane. Dotknęłam ręką tyłu głowy i poczułam coś ciepłego i lepkiego w moich włosach. Spojrzałam na swoją dłoń i kiedy zobaczyłam, że jest cała umazana we krwi, palce zaczęły mi się trząść.
tymczasem mężczyźni byli coraz bliżej. Zamknęłam oczy i spróbowałam odgonić nieznośny ból, zdusić go w sobie, ukryć gdzieś głęboko. Po chwili faktycznie niczego nie czułam. Zdecydowanie nie było to normalne, ale nie miałam na razie zamiaru zagłębiać się w to, jak mi się to udało.
Kiedy uchyliłam powieki, widząc już wszystko zdecydowanie wyraźniej, natychmiast spojrzałam w kierunku Steve'a. Nie było mowy, żeby zwykły człowiek przeżył taki upadek, ale on nie przecież nie był zwykły. Był Kapitanem Ameryką.
Ku mojej uldze Rogers powoli podniósł się z ziemi. Zauważył, że wciąż leżę na betonie i chciał do mnie podejść, ale w tym momencie wokół niego pojawiło się trzech mężczyzn. Dwóch złapało go za ręce, a trzeci wyciągnął pistolet. Blondyn jednak nie zamierzał się tak łatwo poddać. Obezwładnił dwóch mężczyzn, którzy go trzymali, a potem pozbawił kolejnego napastnika broni. Dwóch poprzednich zdążyło już wstać i rozpoczęła się walka.
Musiałam mu jakoś pomóc. Podpierając się na rękach, wstałam powoli, próbując ustać na chwiejnych nogach. chciałam ruszyć w jego kierunku, ale ktoś złapał mnie i przyciągnął do siebie, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
— Nie ruszaj się, kwiatuszku, to nie potrwa długo — usłyszałam obrzydliwy, ociekający zadowoleniem głos mojego oprawcy. Nie czekając na rozwój wydarzeń, uderzyłam go z całej siły z łokcia w brzuch. To sprawiło, że mężczyzna poluzował na chwilę uchwyt, a ja korzystając z okazji, uwolniłam się z jego rąk. Spojrzałam kątem oka na Steve'a. Był zajęty walką, więc musiałam poradzić sobie sama.
*Pov Tony*
Już od ponad pół godziny siedziałem w swojej pracowni i oglądałem urządzenie, które skonstruowała Alex. Musiałem przyznać, że było całkiem zmyślne. Pamiętałem, że kiedy jeszcze była młodsza interesowały ją takie rzeczy i nawet nauczyłem jej paru rzeczy, ale nie sądziłem, że jeszcze je pamięta.
— Panie Stark — dotarł do mnie głos Jarvisa — przy Central Parku wybuchła walka, napastnicy mają broń.
— Niech policja się tym zajmie, nie umieją już nawet złapać zwykłych złodziei?
— W bójce biorą udział Kapitan oraz panna Brooke.
— Co?! Trzeba było tak od razu! Powiadom resztę! I przyślij mi moją zbroję!
*Pov Alex*
Widziałam, że Rogersowi było ciężko. Bronił się jak mógł, ale brak tarczy, czy jakiejkolwiek innej broni nie ułatwiał mu zadania. Ja również nie za dobrze sobie radziłam. Chociaż walczyłam tylko z jednym przeciwnikiem, nie byłam tak wprawiona jak Steve.
Facet nic nie robił sobie z moich marnych ciosów i prób ataku. W końcu udało mi się trochę mocniej mu przyłożyć, kiedy usłyszałam huk. Obejrzałam się i zobaczyłam jak koszula Steve'a zabarwia się na czerwono. Oberwał w bok brzucha.
— Nie! — wyrwało mi się i chciałam do niego podbiec, ale znów zostałam złapana i obezwładniona. Szarpałam się, ale tym razem nic to nie dało, bo pamiętając moje poprzednie zagranie, teraz napastnik trzymał mnie znacznie mocniej i nie miałam szans się mu wyrwać.
— Koniec zabawy, smarkulo — usłyszałam obok swojego ucha.
— Goń się — wysyczałam, nie przestając się szamotać.
Mężczyzna nic sobie z tego jednak nie robił. Trzymając mnie jedną ręką, drugą wyciągnął strzykawkę, w której znajdowała się jakaś dziwna, biała ciecz. Nie czekając zbyt długo, wbił mi ją w szyję i wstrzyknął całą zawartość.
Po tym puścił mnie, a ja upadłam na ziemię. Dał jakiś sygnał reszcie i już po chwili wszyscy czterej mężczyźni wsiadali do samochodu, którym odjechali z piskiem opon.
Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do Steve'a, żeby opaść na ziemię obok niego. Oboje ciężko oddychaliśmy. Spojrzałam na jego bok. Jego koszulka, była brudna od krwi.
— Nie przejmuj się — wysapał, widząc moje spojrzenie.
Nagle obok nas wylądował Tony, a po chwili przybyła też reszta Mścicieli.
Stark podszedł do mnie, chcąc pomóc mi wstać.
— Zostaw — warknęłam, zamiast tego chwytając rękę Thora, który właśnie do mnie podszedł. Z jego pomocą wstałam z kolan i przytrzymałam się jego ramienia, bo czułam jak zakręciło mi się w głowie.
Natasha i Clint podnieśli Steve'a, którego teraz podtrzymywali, aby się przypadkiem nie przewrócił.
Po chwili obok nas wylądował odrzutowiec T.A.R.C.Z.Y., z którego wyszedł czarnoskóry mężczyzna z przepaską na oku.
— Wsiadajcie — nakazał, przyszywając nas spojrzeniem. — Musimy omówić parę spraw.
Przeniosłam zaskoczony wrzok na Steve'a.
— Czyli pączka nie będzie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro