Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~10~

Oblana potem gwałtownie poderwałam się do pozycji siedzącej, łapiąc łapczywie powietrze.
Znów śnił mi się Ethan.
Poczułam się tak, jak kilka lat temu, kiedy ogarnięta żałobą po jego stracie zaczęłam wpędzać się w niezłe bagno. Wpadłam w depresję, praktycznie nic nie jadłam, zaczęłam chodzić na wagary, pić i palić na potęgę. Nie obchodziła mnie obietnica, którą mu złożyłam, bo dlaczego miałbym jej dotrzymać, skoro on nie dotrzymał swojej?

Nie chciałam żeby to do mnie wróciło... Chciałam zapomnieć. A tymczasem wczorajsze wyznanie Andrew tak mnie poruszyło, że znowu zaczęłam wracać do tamtych chwil.
Nie chciałam znów czuć smutku, żalu i tego poczucia bezsilności. Nie chciałam znów być słaba. Nie chciałam znów czuć tych wszystkich emocji. Te uczucia mnie paraliżowały, osłabiały.

Za oknem panowała jeszcze ciemność, było około trzeciej w nocy. Wstałam i ruszyłam do kuchni, aby napić się wody.
Zamknęłam za sobą drzwi i najciszej jak potrafiłam, przeszłam przez korytarz, przy którym znajdowały się drzwi do innych pokoi. Nie chciałam nikogo obudzić i to wcale nie dlatego, że byłam miła i zależało mi na tym, żeby się wyspali. Po prostu nie chciałam, żeby zadawali mi pytania. Nie miałam humoru ani ochoty na użeranie się z nimi.

Nagle potknęłam się o własne nogi, z czym związek miała zapewne panująca wokół ciemność oraz moje zmęczenie. Upadłam tłumiąc krzyk, jednak i tak narobiłam trochę hałasu. Podniosłam się ostrożnie i zamarłam na chwilę w bezruchu, aby usłyszeć czy nikt się przypadkiem nie obudził i nie zamierza sprawdzić co się stało.

Po chwili, gdy upewniłam się, że nikogo nie obudziłam, ruszyłam dalej. W końcu doszłam do kuchni i biorąc pierwszą, lepszą szklankę z brzegu, nalałam sobie do niej wody z kranu.
Wzięłam naczynie i poszłam z nim do salonu. Usiadłam na kanapie i upiłam łyk przeźroczystej cieczy, czując jak błogo zwilża moje suche gardło.

*Pov Steve*

Usłyszałem głuchy huk na korytarzu. Zrezygnowałem ze swojego planu, aby pójść spać. Dopiero wróciłem z sali treningowej, więc byłem jeszcze w białej koszulce i spodniach dresowych, które robiły za mój strój do ćwiczeń. 

Musiałem zmęczyć się fizycznie. Zawsze to robiłem, kiedy czułem się zły i bezradny. Przeszłość ponownie do mnie wróciła, zalewając mój umysł falą wspomnień, a ja nie umiałem sobie z nią poradzić. Przypomniały mi się czasy, kiedy byłem zwykłem chłopcem z Brooklynu. Jak dostałem się do wojska i zostałem super-żołnierzem, który był tylko wynikiem eksperymentu. Przypomniała mi się Peggy i... Bucky.
Wszystko mi się przypomniało i przywołało bolesne ukłucie w sercu. Wszystko to straciłem, no może z wyjątkiem serum, które sprawiało, że byłem ponadprzeciętny. Jednak oddałbym wszystko, łącznie z tym serum, żeby znów ujrzeć dawną Peggy, żeby znów ujrzeć Bucky'ego i żeby znów być w poprzedniej epoce...

Podszedłem cicho do drzwi i wytężyłem słuch. Przez moment panowała cisza, jednak po chwili dało się słyszeć bardzo ciche i ostrożne kroki.
Czyżby ktoś się do nas włamał? Nie, to niemożliwe. Nikt nie byłby tak głupi, a nawet jeśli, to Jarvis na pewno od razu powiadomiłby Tony'ego. Zresztą mamy przecież alarmy i różnego rodzaju zabezpieczenia.

Wiedząc, że i tak nie zasnę, postanowiłem sprawdzić to dla świętego spokoju. Odczekałem kilka minut przy drzwiach, uważnie nasłuchując, po czym wyszedłem z pokoju.

Powoli posuwałem się w stronę salonu, rozglądając się na wszystkie strony. Kiedy stanąłem w progu pomieszczenia, zauważyłem, że na kanapie ktoś siedzi. Jako, iż mój wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do ciemności, nie mogłem dokładnie zobaczyć kto to jest. Postanowiłem się jednak nie ujawniać.

Stałem tak chwilę i kiedy mój wzrok przyzwyczaił się już do mroku panującego dookoła, przyjrzałem się postaci siedzącej na kanapie.

Nie wierzę, czy to... Alex? Co ona tu robi? Powinna spać. 

Wczoraj po tej całej imprezie dziewczyna wydawała mi się jakaś dziwna... W ogóle się nie odzywała, nie odpowiadała nawet na zaczepki Tony'ego, co było naprawdę nietypowe. 

Przyjrzałem się jej dokładnie. Trzymała w dłoni szklankę i kręcąc nią, bawiła się przeźroczystą cieczą, która znajdowała się w naczyniu. Miałem nadzieję, że nie był to alkohol... Chociaż było to raczej niemożliwe, bo Tony twierdził, że ukrył gdzieś swoją kolekcję alkoholi i zapewnił, że Alex jej nie znajdzie.

Szatynka wpatrywała się beznamiętnie w pływającą ciecz, którą musiała być woda. Na jej twarzy malował się smutek oraz uczucie bezsilności  dwa uczucia tak dobrze mi znane w ostatnim czasie.

Wypiła do końca wodę i położyła się na kanapie. Zdziwiłem się, że nie wraca do łóżka, ale nie zamierzałem w to wnikać. Wycofałem się po cichu i wróciłem do pokoju.

*Pov Alex*

Położyłam się na kanapie i zasnęłam. I znowu śniłam o tym, o czym tak bardzo chciałam zapomnieć. Znowu śniłam o nim.

 On go zabił, rozumiesz? Nie uratował go i pozwolił mu zginąć.

 Alex, co ty mówisz... Jesteś pijana, to dlatego...

 Nie. On go nie uratował... Nienawidzę go...

 Alex uważaj!

 Ethan...

 Ethan, nie!  krzyknęłam i gwałtownie się obudziłam. Pierwszym co zobaczyłam, były piękne, niebieskie tęczówki. Będąc jeszcze nie do końca rozbudzoną, przytuliłam mocno ich właściciela. Myślałam, że to on. Myślałam, że to nadal sen.

Odsunęłam się powoli, żeby spojrzeć mu w twarz. I spojrzałam. Prosto w twarz Steve'a.

 O cholera!  krzyknęłam przestraszona i chcąc jak najszybciej się odsunąć, spadłam z kanapy.

 Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć...  powiedział blondyn i podrapał się zakłopotany po karku. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Chyba nie spodziewał się, że jeśli mnie obudzi, to rzucę się mu na szyję. Co tu dużo mówić... Ja też się nie spodziewałam.

 Co ty tu robisz?  warknęłam. Byłam wściekła na przedstawienie, które przed chwilą odstawiłam. A może raczej na to, że on był jego świadkiem.  Już nie można sobie spokojnie pospać?

 Oczywiście, że można, ale to raczej nie był spokojny sen... Płakałaś rzucił niepewnie, jakby nie do końca wiedział jak mi to przekazać.

 Co? Nie... Ja... Coś ci się przywidziało.

 Co ci się śniło? zapytał i było widać, że nie do końca wierzył moim marnym tłumaczeniom.

 Nic.

 Alex...

 Powiedziałam, że nic! Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć!

Zdenerwowana wyszłam na taras, zostawiając Rogersa samego. Czy naprawdę musiał mnie męczyć od rana?

Wyjęłam papierosy i zapaliłam jednego. Zaciągnęłam się, a potem wypuściłam dym, patrząc jak unosi się w powietrzu. Usłyszałam jak drzwi na taras się otwierają. 

Jest naprawdę irytująco uparty.

 Powinnaś zjeść śniadanie.

 Nie jestem głodna odpowiedziałam chłodno, wciąż mając nadzieję, że może sobie odpuści i po prostu mnie zostawi.

 Niezdrowo jest palić z samego rana i to zamiast śniadania. W ogóle niezdrowo jest palić. Skończ z tym  powiedział, a moje serce na ułamek sekundy się zatrzymało, żeby zaraz zabić sto razy szybciej. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.

 Proszę przestań. To jest bardzo niezdrowe, coś może ci się stać. Nie pal.

 Dobrze...

 Obiecaj.

 Obiecuję.

 Alex?  Jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Zalała mnie ogromna fala smutku i żalu.

 Odwal się  warknęłam i weszłam do środka, idąc do swojego pokoju.

Nie znosiłam tych uczuć. Niszczyły mnie od środka. Zadawały mi ból krok po kroku, a za każdym razem, gdy powracały, robiły coraz większą dziurę w sercu. Przynosiły dziwne uczucie w brzuchu, jakby ktoś mnie przewiercał od środka. I znowu przypominałam sobie o tym, że nie chcę żyć bez niego.

***

Około południa przyszedł po mnie Steve. Jako, że miałam dzisiaj z nim trenować, kazał mi się przebrać.
Ubrałam więc szare dresy i czarną koszulkę, a włosy związałam w warkocz. Udałam się do salonu, gdzie na mnie czekał. Weszliśmy razem do windy, a blondyn wcisnął guzik parteru. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

 Chyba mieliśmy trenować  burknęłam.

 Będziemy. Idziemy do parku pobiegać. Aby dobrze się bić, musisz mieć dobrą kondycję.

 Podobno miałeś mnie nauczyć tylko kilku ciosów  przypomniałam, a blondyn wzruszył ramionami.

 Słuchaj, Alex, chcę z tobą porozmawiać...

 Nie będę z tobą rozmawiać.

Winda otworzyła się, a my z niej wyszliśmy. Przez całą drogę do parku Steve już się nie odezwał.

***

Myślałam, że nauka z Natashą była okropna, jednak bieganie okazało się równie męczące. Robiliśmy to zaledwie od piętnastu minut, a ja już miałam zadyszkę i byłam nieźle zmęczona. Steve miał strasznie szybkie tempo. W sumie nie było co się dziwić, w końcu był tym całym super-żołnierzem. 

Pomimo tego, iż co chwilę mówiłam Rogersowi, aby zwolnił, on upierał się, żebym to ja przyśpieszyła, motywując mnie do dalszego biegu i wkurzając jeszcze bardziej. Jakby to wcale nie była kwestia ograniczeń fizycznych, tylko motywacji!

W końcu nie wytrzymałam i zatrzymałam się pod pewnym drzewem, opierając się o nie i łapiąc łapczywie powietrze. Miałam naprawdę ogromną zadyszkę.

 Gdybyś tyle nie paliła, miałabyś wydolniejsze płuca.

 Za... zamknij... się  ledwo wydyszałam, dalej głęboko oddychając.

Nie wierzę. W ogóle nie było widać po nim zmęczenia. Nawet nie miał przyśpieszonego oddechu!

Po dziesięciominutowym odpoczynku, po którym doszłam do siebie, pobiegliśmy dalej. Tym razem Steve zgodził się na wolniejsze tempo.

Coraz bardziej oddalaliśmy się od głównych alejek parku i wbiegaliśmy w te mniej uczęszczane. Po naszej prawej stronie zaczęły się też pojawiać ulice.

Nie zwracałam na nie większej uwagi, dopóki coś nie zaskoczyło w mojej głowie. Rozejrzałam się i zwolniłam trochę, przez co zostałam znacznie z tyłu. Z coraz większą ciekawością patrzyłam na otaczający mnie krajobraz. W końcu przystanęłam. 

Ta ulica wydawała się taka znajoma...
Nagle mnie olśniło. To tu.
To tu zginął on.

Zdarzenia z przeszłości znowu zaczęły pojawiać mi się przed oczyma, niczym migawki z filmu. Słowa zaczęły huczeć w mojej głowie.

Chcesz się z nami zaprzyjaźnić?
Tak.
Kocham c.
Wiem ja ciebie też.
Nie zostawiaj mnie.
Obiecuję.

Coś z każdą sekundą coraz bardziej rozrywało mnie od środka. Chciałam krzyczeć, wytykać całemu światu, że wszystko się posypało, ale milczałam. Bo nic, zupełnie nic, żadne słowo czy gest  nie mogło zobrazować tego, co czułam. Uczucia, które wyniszczało mnie od środka.

Po prostu stałam i wgapiałam się w ulicę, na której trzy lata temu wydarzyła się jedna z najgorszych tragedii w moim życiu.
Wszystko inne przestało istnieć. Byłam tylko ja i moje cholerne wspomnienia.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro