Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. Pierwsze pięć pytań


Wiesz kto najbardziej ucierpiał podczas tej wojny? Dzieci, Potter. Te wszystkie małe bachorki, które na pytanie gdzie jest mama czy tata usłyszą, że zginęli za to żebyś ty mógł być bezpieczny, kochanie. To na nich odcisną się te wszystkie konsekwencje wojny. A najlepsze jest to, że my również jesteśmy takimi dziećmi wojny, Potter. Niesiemy na barkach nie tylko własne blizny wojenne, ale i schedę, którą zostawili nam nasi zmarli rodzice.



Harry przekraczając furtkę domu na obrzeżach Londynu, uśmiechnął się mimowolnie. Zanim się tutaj teleportował musiał rzucić na siebie kolejne zaklęcie odświeżające, myjące zęby (którego szczerze nienawidził, ale zrobił to żeby pozbyć się zapachu papierosa) i wyrzucić widok zdjęć z głowy. Akta bezpiecznie czekały w jego torbie, aż wróci do domu weźmie zimne Kremowe Piwo i usiądzie w odremontowanym gabinecie przy biurku, które pamiętało czasy małego Gellerta Grindelwalda.

Spędził z Parkinson ponad godzinę, by omówić wszystkie zasady i ustalić jak będą pracować. Starał się nie myśleć o niej i nie zachowywać się jakby współpracował nadal z tą samą wredną Ślizgonką, która do była beznadziejnie zakochana w Malfoy'u. Sama Pansy udawała, że to się działo w Hogwartcie nie miało miejsca. Ani razu nie nawiązała do zamku czy ich wspólnej niechlubnej przeszłości. Rozmawiali tylko na temat akt sprawy, tego jak będą przekazywać sobie informacje i kiedy spotkają się następnym razem. Teraz jedyne o czym marzył słodka herbata i jakieś ciasto, które Andromeda na pewno będzie miała zrobione.

‒ Haly! Haly! Haly!

Mały huragan w postaci Teddy'ego Lupina wybiegł przez otwarte drzwi wejściowe, przy których stała Andromeda. Trzylatek leciał w jego stronę, a niebieskie włosy w międzyczasie zmieniły się w czarne niesforne kosmyki tak bardzo podobne do tych, które posiadał Harry. Odśnieżona ścieżka prowadząca do furtki, przy której stał Potter została szybko pokonana przez Teddy'ego.

Harry z szerokim uśmiechem pochwycił niesfornego trzylatka („Mam plawie cztely, Haly!" krzyczał kiedy Potter mówił, że trzylatki powinny już bez marudzenia jeść owsiankę na śniadanie) i podniósł do góry na wysokość swojej twarzy.

– Cześć, nicponiu.

Teddy się zaśmiał. A Harry naprawdę chciał żeby ta chwila trwała wiecznie.

– Haly, wiesz, że babcia powiedziała mi, że jak będę gleczny to zabiele mnie do Zooo?!

– Naprawdę? – zapytał z udawanym zdziwieniem Potter, bo to naprawdę nie on zaproponował takie wyjście Andromedzie w zeszłym tygodniu. To musiał być jakiś inny Harry. – A mogę iść z wami?

– Nieeeeee – odpowiedział Teddy kręcąc się w ramionach ojca chrzestnego, który powoli zaczął się kierować w stronę domu. – Dlaco idzie z nami.

– Draco? Do Zoo?

– No, tak. Babcia powiedziała, że będzie fajnie – Harry nie sądził żeby Andromedzie udało się powiedzieć, że coś jest fajne. Nadal była Blackówną i jej niektóre zachowania pokazywały, że była, jest i będzie arystokratką.

Byli już naprawdę blisko domu kiedy Harry'emu wpadł do głowy świetny pomysł i odstawił młodego Lupina na kamienną ścieżkę, po czym uklęknął na jednym kolanie przed chłopcem.

– Teddy – zaczął poważnym tonem, ale jego oczy błyszczały tym nienaturalnym blaskiem, który metamorfomag widział kiedy wujek Harry wpadł na pomysł, by przestraszyć babcię Andromedę. Udało im się to, bo słoik z dżemem, który trzymała trzasnął o kuchenne kafelki, a konfitura wraz z szkłem rozbryzgała się na wszystko dookoła. – Jak będziesz w Zoo z babcią i Draco, możesz coś dla mnie zrobić?

– Jasne, wujku Haly.

– Zaprowadzisz Draco do domku gdzie mieszkają fretki?

– Ale po co? ­ – zapytał z zmarszczonym czółkiem Teddy.

– I powiesz, że profesor Moody przesyła pozdrowienia ­ – mały nie miał pojęcia kim jest Szalonooki Moody, bo ten zmarł podczas przenosin prawie siedemnastoletniego Harry'ego z Privet Drive do Nory, ale Potter miał nadzieję, że Teddy da radę. – Zapamiętasz?

– Yhy – potwierdził Lupin. – Plofesol Moody. Fletki. Dlaco. – A potem pobiegł prosto do domu.

Harry podniósł się i poszedł śladem trzylatka. Merlinie, Malfoy go zabije za to. Ale będzie warto. A potem bardzo dokładnie wypyta Andromedę jak Draco na to zareagował, bo jego mina będzie bezbłędna.

– Jesteś złym człowiekiem Harry Potterze – powitała go Andromeda. Harry uśmiechnął się najbardziej niewinnie jak potrafił, bo oczywiście, że pani Tonks musiała wszystko usłyszeć.

– Dzień dobry, Andromeda – przywitał się grzecznie i zaczął rozsznurowywać wojskowe buty, które miał na nogach. – Piękny dzień prawda?

Andromeda popatrzyła na niego karcąco i skierowała się do kuchni.

– Zaparzę nam herbaty. I tak, Harry, zrobiłam ciasto. – odpowiedziała na jego niezadane pytanie. Potter uśmiechnął się szeroko i poprawił spadające okulary.

Harry za każdym razem kiedy na nią patrzył miał wrażenie, że przed nim stała Bellatrix, ale potem się opamiętywał. Były do siebie tak bardzo podobne. Ale na twarzy pani Tonks nie widział tego szaleństwa, brązowe oczy miały w sobie coś łagodnego, a włosy nie skręcały się tak bardzo i z każdym rokiem przybywało siwych pasm, które przeplatały się z tymi brązowymi. Elegancki kok, w które były zawiązane podkreślał jej arystokratyczne rysy twarzy. Andromeda nadal chodziła płynnie jakby płynęła (Syriusz też czasami tak robił i Harry na początku nie wiedział, że to kwestia wdzięku i uroku, który wręcz płynął w krwi Blacków, a Tonks była tym jedynym w swoim rodzaju wyjątkiem od reguły). Malfoy i Narcyza, z którą po wojnie widział się kilka razy w sądzie i w domu Andromedy mieli to samo. Potter nie przyznawał się, ale czasami im tego zazdrościł.

Harry po odstawieniu swoich butów na odpowiednie miejsce i odwieszeniu kurtki, zgarnął swoją torbę i poszedł do kuchni. Zatrzymał się tylko jeszcze na chwilę w przedpokoju, by spojrzeć na jedno zdjęcie, które wisiało oprawione w brązową ramkę. Trójka Huncwotów (Harry dziękował bóstwom, że to właśnie Peter robił to zdjęcie i nie ma go na nim) stała w mundurkach szkolnych na błoniach. Na samym początku starali się robić poważne miny, ale potem Syriusz wskoczył na plecy Jamesa, a ojciec Harry'ego złapał za ramiona Remusa żeby utrzymać równowagę i nie wywrócić się na ziemię razem z Blackiem. Mieli po szesnaście lat, a wojna jeszcze ich nie dosięgnęła. Dotknął delikatnie ramki.

­ – Cześć, wam – powiedział szeptem i ruszył dalej.

Oparł się o framugę drzwi do kuchni. Niebieskie ściany, jasne kafelki na podłodze i przy kuchence gazowej, idealnie komponowały się z białymi szafkami i dodatkami rozsianymi po całej kuchni. Wszystko tu miało swoje miejsce i był zupełnym przeciwieństwem królestwa Molly Weasley, ale Harry'emu to pasowało. Było tu spokojniej, naczynia same się nie zmywały, ziemniaki nie obierały, chociaż nie widział Andormedy, która w swojej długiej, prostej sukni siedziałaby na taborecie z obieraczką w ręku.

– Haly, zobacz!

Teddy siedział na swoim krzesełku do jedzenia i z uśmiechem obserwował jak skaczące rzodkiewki uciekają przed pomidorem na zaczarowanej tacy, czekając na lunch. Andromeda właśnie wyjmowała z kredensu filiżanki i imbryk na herbatę. Z radia sączyła się jezzowa muzyka, do której śpiewał Bill Withers.

– Co tam, mały nicponiu?

– Pomidol zalaz się plewlóci!

– Tak Teddy – przytaknął mu Harry i usiadł na krześle zaraz koło chrześniaka. – Pomidor zaraz się przewróci.

Jak na komendę warzywo potknęło się na cienkich nóżkach i zaczęło turlać, przewracając rzodkiewkę. Teddy zaczął chichotać.

Z Andromedą starali się poprawiać małego Lupina, żeby chociaż osłuchiwał się z głoską r, której nie wymawiał. Od tego miesiąca zaczął chodzić do mugolskiego logopedy, ale na razie nie było słychać efektów. Harry starał się z nim ćwiczyć kiedy tylko przychodził.

Kiedy kobieta podała Teddy'emu jego kanapki i mały kubek z sokiem dyniowym, a na stole postawiła imbryk, filiżanki, paterę z pachnącą szarlotką i sama usiadła naprzeciwko Harry'ego, spojrzała na niego uważnie.

– Wszystko dobrze, Harry?

Andromeda siedziała wyprostowana na krześle, a łokcie wystawały poza stół. Czasami Potter czuł się przy niej niepewnie. Jednak za chwilę patrzyła na niego z ciepłym uśmiechem i Harry widział, że przed nim nie siedzi żelazna dama, a kobieta, która zostawiła całą swoją rodzinę, majątek i dziedzictwo, by poślubić mugolaka, ponieważ go pokochała.

– Po prostu...dostaliśmy nowy projekt do zrobienia i... chyba nie będzie to takie łatwe.

Harry wziął imbryk w drobne kwiaty i nalał herbaty do filiżanek z identycznym wzorem. Andromeda w tym samym czasie nakładała szarlotkę na talerzyki.

Akademia Aurorów, w ogóle nie jest łatwa – odpowiedziała i wzięła do ręki filiżankę. – Ale Nimfadora była bardzo zadowolona ze swojego treningu.

Harry udawał, że nie widział tego cienia bólu, który przemknął przez twarz Andromedy kiedy wypowiadała imię zmarłej córki. Mimo, że minęło już sporo czasu to i tak zawsze bolało.

– Wiem, pamiętam jej te wszystkie historie, które opowiadała nam w Kwaterze.

– Oczywiście, od tego czasu, dużo się zmieniło. Kingsley wprowadził dużo zmian jako Ministe...

– Babciu! – przerwał Teddy i wskazał z niezadowoloną miną na swój sok dyniowy. – To jest złe!

– Nie smakuje ci?

– Nie! – krzyknął i odsunął jak najdalej od siebie kubek. Miał zmarszczone czółko i usta wykrzywione w grymasie niezadowolenia, a jakie włosy przybrały okropnie pomarańczowy kolor niczym nielubiany przez niego sok z dyni i wydłużyły się do ramion.

Zanim Andromeda wstała, Harry wysunął różdżkę z swojego futerału, który miał zamocowany na przedramieniu i rzucił odpowiednie zaklęcia. Usunął sok dyniowy, wyczyścił kubek i wlał do niego wody. Młody Lupin patrzył na to absolutnie zachwycony, a jego włosy zmieniły się z powrotem w czarne, rozczochrane kosmyki tak podobne do tych potterowych.

– Jeszcze raz, Haly! Jeszcze raz!

– Teddy, jak zjesz ładnie i dasz mi porozmawiać z babcią to potem poczarujemy, okej? – zapytał chcąc, by chrześniak dał mu chociaż chwilę czasu, by mógł zjeść kawałek szarlotki.

– Okej!

Teddy wrócił w dużo lepszym nastroju do jedzenia, chociaż i tak co chwilę zerkał na siedzącego obok niego Pottera.

Andromeda spojrzała na Harry'ego z tą samą miną, którą uraczyła go kiedy przekroczył próg domu. A Potter znów uśmiechnął się niewinnie, nałożył na widelczyk spory kawałek ciasta i włożył do ust. Kiedy nacieszył się tym przepysznym smakiem, a jabłka i kruszonka wręcz roztopiły mu się w ustach, wrócił do tematu studiów Aurorskich.

– Kingsley potrzebował prawie półtora roku, by zmienić program. A ja nadal nie wiem po co mi były zajęcia z języka goblińskiego – wzdrygnął się na samo wspomnienie jak musiał zarywać noce przed egzaminem, by wkuć na pamięć wszystkie te dziwne powitania i pozdrowienia.

– A jak dzisiejsze zajęcia z komunikacji?

Harry nadal nie mógł wyjść z wrażenia jak Andromedzie udało się zapamiętać jego plan zajęć, kiedy on czasami miał z tym problem. Ale mogło to być przyczyną tego, że zawsze w środy, po zajęciach z Trushmith teleportował się do domu pani Tonks i Teddy'ego, nie mogąc zapanować nad narzekaniem w jaki sposób wykładowczyni ich męczyła.

– Połączyli nas z studentami od dziennikarstwa i musimy zrobić projekt w parach – jęknął wpatrzony w filiżankę herbaty. – Parkinson zmusiła mnie żebym dał jej wgląd do akt spraw, nad którą mam pracować, a ona jako przyszły sęp z Proroka, ma wydobyć ode mnie wszystkie informacje, która mogłaby wykorzystać do artykułu.

Skrzywił się na samą myśl. Merlinie, jego stosunek po wojnie wcale nie zmienił się i nadal uważał Proroka Codziennego za kawał szmatławca.

– A o czym jest ta sprawa?

Och.

– Morderstwo – powiedział szybko i zerknął na Teddy'ego, który właśnie zdejmował plasterek ogórka z kanapki i wkładał go do buzi. Mały uśmiechnął się kiedy zobaczył, że Harry na niego patrzy. Potter również odpowiedział małym wykrzywieniem warg.

– Dziecka? – domyśliła się Andromeda. Harry zawsze chętnie streszczał jej ciekawsze tematy zajęć czy przypadki, które omawiali. Jak dostawali podobne zadanie z opracowaniem starych akt sprawy, to nie mówił o tym tak enigmatycznie. Starał się jedynie nie robić tego przy Teddym.

– Tak – westchnął i spojrzał na kobietę. – Dziewczynki.

To zawsze na ich oboje działało jakoś bardziej, z powodu małego metamorfomaga, który był dla nich najważniejszą osobą.

– Wiesz, Andromedo – zaczął Harry kiedy wszyscy już zjedli, a Teddy pobiegł do salonu, obejrzeć bajkę na telewizorze. – Dzięki, że mogę z tobą o tym pogadać. Z Ronem jest inaczej, bo oboje studiujemy, a pani Weasley nawet nie chce słyszeć o niczym strasznym, a Hermiona ma swoją pracę i w ogóle. A ja po prostu potrzebuje chyba się komuś wygadać. Te zdjęcia były naprawdę okropne i nie wiem jak mam pracować nad tą sprawą skoro nie mogę się pozbierać po zobaczeniu tej dziewczynki. To nie jest tak, że przez to bardziej chcę złapać tego bydlaka, ja po prostu chciałbym o tym zapomnieć.

– Czasami, Harry, każdy chce po prostu zapomnieć.


***


Harry usiadł z ciężkim westchnieniem przy biurku w gabinecie na Grimmuald Place 12, które pamiętało pewnie czasy młodego Gellerta Grindelwalda. Dobrze mu się pracowało przy nim i miał poczucie, że kontynuuje pewną tradycję.

Poprosił Stworka, by ten przyniósł mu zimne mugolskie piwo i dopiero jak wziął trzy porządne łyki, to otworzył akta sprawy. Tym razem był gotowy na to co zobaczy – zdjęcie zmasakrowanego dziecka i napis, który jasno wskazywał, że sprawcą jest seryjny morderca. Chciał przeczytać wszystkie notatki Aurorów, przesłuchania świadków (rodziców, którzy znaleźli córkę, sąsiadów i guwernantki) oraz na spokojnie obejrzeć resztę zdjęć.

Kiedy skończył na pergaminie pojawiło się pierwsze pięć pytań, a pierwsze z nich brzmiało:

Kto zabił Carrie McCarthy?

Carrie, która nie miała jedenastu lat, jej blond włosy były naprawdę ładne, a rodzice bardzo ją kochali. Dziewczynka, która został z niewiadomych powodów wybrana przez mordercę i tak bardzo skrzywdzona we własnym domu.

Harry zdjął okulary z twarzy i potarł zmęczone powieki.

– Harry?!

Krzyk Rona rozniósł się po domu. Weasley musiał przenieść się na Grimmuald Place 12 za pomocą sieci Fiuu.

– Jestem w gabinecie! – odkrzyknął Harry. Zaczął zamykać teczkę z aktami sprawy i jeszcze raz spojrzał na zapisane przez siebie pytania. Jego charakter pisma nadal by okropny.

– Stary – zaczął Ron kiedy tylko otworzył drzwi i zobaczył Harry'ego. – Czemu tak szybko uciekłeś z zajęć? I czy dobrze widziałem, że jesteś z Parkinson?

Ron nadal był ubrany tak jak rano, ale jego włosy były nieco bardziej rozczochrane. Usiadł wygodnie na kanapie, która stała przy regale z książkami naprzeciwko biurka i położył nogi na ławie.

– I mów co za sprawę dostałeś, bo ja mam jakieś nudne zaginięcia kochanki jakiegoś wysoko postawionego gryzipiórka Ministerstwa.

Harry popatrzył się na przyjaciela i westchnął głęboko. Oparł się wygodniej o krzesło i zaczął opowiadać. Ron oczywiście przerywał mu co chwilę zadając pytania i wtrącając komentarze. Kiedy skończył Weasley zdobył swoje piwo od Stworka i pił je dużymi łykami.

– Czyli krótko mówiąc masz przesrane – podsumował wszystko Ron. – I masz więcej pytań niż odpowiedzi.

– Dzięki, Ron – Harry przewrócił oczami. – Sam bym na to nie wpadł. 




****


Czy udaje mi się na razie publikować systematycznie co tydzień rozdział? Tak! 

Czy kocham tutaj Teddy'ego i Andromedę? Tak! I mam nadzieję, że wy też. 

I może w przyszyłym rozdziale będzie Draco ;) 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro