01. Pierwsze spotkanie
Jak myślisz, Potter, czy nasze życie składa się z przypadków? Czy jest może przez kogoś idealnie zaplanowane? Czy ludzie, których poznajemy w ciągu całego naszego życia mają jakieś znaczenie? Najlepszą lekcją jaką możemy sobie zafundować, Potter, to pozwolić żeby nieodpowiedni ludzie zbliżyli się do nas za bardzo. I wtedy możemy poczuć mdły smak porażki.
Kilkanaście miesięcy wcześniej
Harry Potter miał wrażenie, że zaraz nie wytrzyma. Mógł przecież nie pojawiać się dzisiaj na wykładach. Mógł też przecież nie pić wczoraj z Ronem, ale okazało się, że Hermiona jest w ciąży i musieli to uczcić. Teraz umierał z powodu bólu głowy i braku eliksiru na kaca. Weasley, który szedł koło niego wyglądał lepiej. Zajęcia z komunikacji zaczynali za pięć minut, a mieli do pokonania jeszcze dwa piętra. Harry stwierdził, że jeśli po drodze nie zahaczą o łazienkę, by mógł opróżnić żołądek z nieprzetrawionego alkoholu, który ciągle mu zalegał i powodował, że Potter ledwo mógł iść prosto oraz czuł się po prostu okropnie, to chłopak po prostu zwymiotuje w momencie kiedy Trusmith będzie mu kazała robić karne ćwiczenia za spóźnienie. A to, że się spóźnią było niemal pewne.
‒ Harry, chodź ‒ usłyszał głos Rona, który odezwał się jak tylko Potter przystanął na chwilę, by zawroty głowy minęły. Potem faktycznie ruszył, a raczej puścił się biegiem do najbliższej łazienki, tylko po to, aby opaść na kolana i zwymiotować. Kiedy skończył usiadł na zimnych kafelkach i nacisnął spłuczkę. Zawroty głowy minęły, a on czuł, że jest trochę lepiej, bo żołądek nie skakał mu po całym brzuchu niczym jo-jo.
‒ No dawaj stary ‒ zachęcał go przyjaciel i bez większych komentarzy czy problemu, podciągnął go do góry. Ron był dużo bardziej umięśniony i silny niż Potter. ‒ Lepiej ci?
‒ Mhm, tak ‒ mruknął niewyraźnie i podszedł do umywalki, by opłukać usta. Najchętniej leżałby teraz pod kołdrą w domu, a nie był na Magicznym Uniwersytecie, ale wiedział, że już dawno wykorzystał wszelkie nieobecności a profesor Trusmith nie będzie dla niego łaskawa. Harry jeszcze raz przemył twarz wodą, która pomagała mu się otrzeźwić. Nie miał zamiaru spoglądać w lustro wiszące nad umywalką. Wiedział co tam zobaczy, bo popełnił ten błąd rano na Grimmuald Place i nie miał zamiaru znowu się przestraszyć własnego odbicia. Poprawił zsuwającemu mu się okulary i zaczął przeklinać samego siebie, że zaklęcie korygujące wzrok akurat dzisiaj musiało się skończyć i był skazany na oprawki. Odzwyczaił się od nich i miał wrażenie, że gorzej widzi mimo że Hermiona postarała się, aby miał dopasowane szkła do swojej faktycznej wady.
‒ Dobra, to chodźmy.
Po drodze do sali wykładowej, rzucił na siebie kilka zaklęć, które miały mu pomóc ukryć faktyczny stan w jakim się znajdował. Potter spojrzał z zazdrością na Rona. Weasley wcale nie wyglądał tak jakby pił z nim całą noc i darł się na ulicach Londynu, że zostanie ojcem. Szedł wyprostowany, z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, a brązowy sweter, który dostał od Hermiony na ostatnią Gwiazdkę, opinał jego szerokie barki i mięśnie. Krótka ruda broda jeszcze bardziej dodawała mu męskiego wyglądu, przez co Harry wyglądał przy nim jak dzieciak, który ledwo skończył Hogwart.
Kiedy wślizgiwali się do środka gdzie pewnie wszyscy już byli, Potter z ulgą zauważył, że mieli jeszcze minutę. Tym razem się nie spóźnił i gdyby nie był tak zmęczony, to byłby z siebie dumny.
Rozejrzał się uważnie po sali. Na początku nic szczególnego nie zwróciło jego uwagi. Białe ściany, biurko wykładowcy, stoły i krzesła stały tak jak zwykle. Ale coś było nie tak. Harry miał ochotę wysunąć różdżkę, która była ukryta w futerale na przedramieniu, ale wiedział, że taka reakcja nie spodobałaby się profesor Trusmith. Może i kobieta była młoda i podobno brała udział w Bitwie o Hogwart, ale już na pierwszych zajęciach ostrzegła ich, że jeśli zobaczy różdżkę na swoich zajęciach to mogą liczyć się z tym, że nie zaliczy im przedmiotu.
‒ Panie Weasley, panie Potter ‒ Harry odwrócił się w stronę wykładowczyni, która odezwała się do nich jak tylko zobaczyła, że się pojawili. Dzisiaj miała na sobie, czarny kostium złożony z koszuli, materiałowych spodni i szarej marynarki, co zauważył z zaskoczeniem Harry pasowało do jej blond włosów i smukłej sylwetki. Potter nie pamiętał, by kobieta ubrała się wcześniej tak ładnie. ‒ Siadajcie na swoich miejscach.
‒ Dzień dobry, pani profesor ‒ odezwał się Harry nadal stojąc w progu. Ron ruszył na swoje miejsca na końcu sali. Trusmith na pierwszych zajęciach wyznaczyła im stałe miejsca i Harry musiał zaakceptować, że z Weasley'em siedzieli po dwóch różnych stronach sali. Patrzył się na wystrojonego mężczyznę, który stał koło kobiety. Ubrany w elegancką jasnobłękitną szatę czarodziejów, miał brązowe włosy i srogie spojrzenie, które było skupione na reszcie studentów. Wydawało się, że stoi niczym posąg i tylko poruszające się oczy, które skanowały otoczenie i ciche tupanie nogą, zdradzały, że nie został spetryfikowany.
‒ Proszę usiąść panie Potter, ponieważ chcę zacząć zajęcia ‒ upomniała go. Harry ruszył się w końcu i z zdziwieniem zauważył, że studentów jest jakby więcej niż normalnie. Jak przez mgłę przypomniał sobie, że Trusmith mówiła coś o tym, że obie grupy Aurorskie będą niedługo połączone. Harry miał problem z powiedzeniem kto dokładnie jest w jego grupie mimo że studiowali razem już trzy lata, a co dopiero kto jest w innych. Potem jednak zobaczył jak w jego ławce – dotąd zajmowanej tylko przez niego mimo że była podwójna ‒ siedziała Pansy Parkinson. Otoczona grubymi zwojami pergaminu i piórami.
Harry pomyślał, że Pansy nie nadaje się na Aurora.
Położył swoją torbę na podłodze koło krzesła i usiadł dość niepewnie obok dziewczyny. Oparł się plecami o krzesło, nie dotykając ławki, bo nawet na jego części leżało jedno z kolorowych piór Parkinson. Był pewien, że to ona. Może i ostatnio widzieli się na Trzeciej Rocznicy Bitwy o Hogwart, ale wiedział, że obok niego siedziała Pansy. Miała tą samą fryzurę co przez pierwsze lata szkoły. Krótkie, ledwo sięgające za uszy włosy i prostą, gęstą grzywkę opadającą na czoło.
Parkinson nawet na niego nie spojrzała, a Harry nie wiedział czy miał cokolwiek powiedzieć. Zanim jednak podjął jakąś decyzję zajęcia się rozpoczęły.
‒ Dobrze, zaczynamy. ‒ Trusmith zrobiła dwa kroki w bok, tak aby stanąć centralnie pośrodku sali. Potter po raz kolejny zdziwił się jej strojem, bo nie spodziewał się, że wykładowczyni umie chodzić w czymś co ma więcej niż trzycentymetrowy obcas, a teraz stała trochę niepewnie w dość wysokich szpilkach. ‒ Wraz z profesorem Rosheborom z Wydziału Komunikacji i Dziennikarstwa ‒ Trusmith uśmiechnęła się wdzięcznie do mężczyzny, który ledwo kiwnął głową w jej stronę. ‒ Postanowiliśmy połączyć nasze przedmioty. Jako przyszli Aurorzy oprócz umiejętności rzucania zaklęć czy przesłuchiwania świadków, musicie również posiadać umiejętność rozmawiania z mediami, bo dziennikarze czasami będą na miejscu zdarzenia w tym samym czasie co wy, jak nie nawet pierwsi.
Do Harry'ego w końcu dotarło o czym mówi Trusmith. Jego skacowany umysł działał naprawdę wolno. Pansy – ani nawet reszta nieznanych mu studentów – nie byli z drugiej grupy Aurorskiej, tylko z Wydziału Dziennikarstwa.
A musiał przyznać, że Pansy nadawała się na dziennikarkę.
‒ Dlatego tak ważne jest, abyście umieli ze sobą współpracować ‒ mocny i pewny siebie głos Rosheboroma rozniósł się po sali kiedy zaczął mówić. Nadal stał w tym samym miejscu, ale przestał już tupać nogą i pozwolił sobie na skrzyżowanie rąk na klatce piersiowej. ‒ Postanowiliśmy, że do każdego Aurora zostanie przydzielony dziennikarz i w takich parach musicie wykonać pewien projekt, od którego będzie zależeć wasza ocena z przedmiotu.
Och.
Jedynie na taką reakcję było stać Pottera. Ma pracować z Parkinson? Przekręcił głowę w bok, by przyjrzeć się dziewczynie. Parkinson patrzyła się na Trusmith jakby oceniając kobietę i całkowicie ignorując Rosheboroma i Harry'ego.
‒ Każdy student Akademii Aurorskiej dostanie akta pewnej nierozwiązanej sprawy sprzed lat. ‒ Trusmith znowu zaczęła mówić kiedy drugi wykładowca nie miał zamiaru nic więcej tłumaczyć. ‒ Oczywiście nie dostaniecie wszystkich informacji od razu. Będą się one pojawiać wraz z przebiegiem sprawy tak samo jak dowiadywali się ich Aurorzy, którzy prowadzili wtedy sprawę.
‒ Waszym zadaniem ‒ mężczyzna wtrącił się przez co Trusmith spojrzała na niego wściekła, a ktoś z tyłu sali parsknął śmiechem, bo wszyscy wiedzieli, że takie zachowanie przy kobiecie jest równoznaczne z tym, że możesz się pożegnać ze spokojnym zaliczeniem zajęć. ‒ będzie próba, powtarzam próba, bo nie bez powodu te sprawy są cały czas nierozwiązane, zakończenia śledztwa. Jednocześnie moi studenci z Wydziału Komunikacji i Dziennikarstwa, będą się starać zdobyć jak najwięcej informacji, przeprowadzać wywiady ze świadkami czy podejrzanymi. A Aurorzy mają za zadanie informować dziennikarzy o przebiegu śledztwa, ale wszystko ma być zrobione w umiarze i w parze ze zdrowym rozsądkiem. Czy to jest jasne?!
Potter pokiwał powoli głową, bojąc się wykonać gwałtowniejszy ruch, bo nadal odczuwał nieznośne łupanie w czaszce. Reszta studentów wymruczała ciche zapewnienia, że owszem zrozumieli.
‒ Jeśli jakieś parze uda się rozwiązać sprawę, to może liczyć na dodatkowe punkty i wpis do swojego studenckiego profilu.
Na to oświadczenie Potter lekko się ożywił. Wiedział, że dodatkowe punkty bardzo mu się przydadzą, bo ostatnio stracił je przez wypadek jaki spowodował na poligonie ćwiczebnym. Wiedział też, że Trusmith musiała zostać zmuszona do tego żeby dać im jakieś punkty czy wpis do profilu, bo z własnej woli prędzej, by wszystkie odjęła za jednym zamachem.
W sali rozbrzmiały ciche rozmowy kiedy do każdej ławki został przetransportowana za pomocą różdżki Rosheboroma, teczka z aktami sprawy. Harry złapał ją zanim walnęła o blat gdzie nadal leżały rolki pergaminu Parkinson.
‒ Zapoznajcie się z aktami, dogadajcie w sprawie współpracy, czekajcie na dalsze wskazówki i zobaczymy się za tydzień za zajęciach, gdzie chciałbym od każdego z was usłyszeć co udało wam się osiągnąć.
Wykładowca w Wydziału Komunikacji i Dziennikarstwa po powiedzeniu ostatniego słowa, zabrał teczkę, która do tej pory leżała na burku, kiwnął głową w kierunku kobiety oraz studentów i wyszedł z sali bez słowa pożegnania. Trusmith była lekko zawiedziona.
Tym razem bez żadnego ociągania się, bo do Harry'ego dotarło, że i tak będzie musiał przez to przejść, przywitał się z dziewczyną.
‒ Cześć, Parkinson.
Starał się, by jego ton głosu, był jak najbardziej naturalny. Pansy odwróciła się w jego stronę i przyjrzała się uważnie jego zmarnowanej twarzy. Harry z zaskoczeniem dostrzegł, że dziewczyna ma całkiem duże brązowe oczy, które były podkreślone czarną kredką.
‒ Witaj, Potter ‒ odpowiedziała, a jej usta ułożyły się w mały ironiczny uśmiech. ‒ Jestem pod wrażeniem, że jeszcze nie uciekłeś z krzykiem.
‒ Dlaczego miałbym? ‒ zapytał szczerze zdzwiony. Musiał przyznać się przed samym sobą, że nie za bardzo chciałby współpracować z Parkinson. Ale od wojny minęły prawie cztery lata i wiedział, że ludzie się zmienili. On sam był inny.
‒ No wiesz, stare sprawy z przeszłości i te sprawy.
Harry Potter potrząsnął głową tak, że przez chwilę jego sławna blizna wyszła spod grzywki. Westchnął głęboko i otworzył teczkę z aktami sprawy.
‒ Po prostu to zróbmy, dobrze? ‒ wręcz prosił Parkinson żeby zajęli się powierzonym im zadaniem. Naprawdę nie miał siły bawić się w jakieś słowne gierki.
‒ Co jest Potter? Chory jesteś?
‒ Kaca mam ‒ powiedział cicho, bo siedzieli z przodu sali gdzie naprawdę nie było daleko do biurka Trusmith, a nie chciał by wykładowczyni wiedziała o jego stanie.
Pansy roześmiała się cicho, ale i tak osoby, które właśnie wychodziły z sali odwróciły się w ich stronę i zerknęły czy coś się dzieje. Harry przypomniał sobie dlaczego właśnie nie kolegował się z innymi osobami z grupy. Byli gorsi niż Rita Skeeter, która wszędzie oczekiwała elektrycznego skandalu. Kiedy Potter spojrzał się na nich wściekły, szybko się odwrócili i zaczęli szeptać między sobą.
‒ Eliksiru nie masz? ‒ zapytała się, a Harry jedynie powoli pokiwał przecząco głową i zaczął się zastanawiać czy dobrym pomysłem będzie jeśli położy się na chwilę na ławce. ‒ Znam dobry sposób na kaca, jeśli chcesz.
Potter pokiwał szybko głową na znak zgody, czego zaczął od razu żałować, bo czuł jakby mózg obijał mu się o czaszkę niczym na karuzeli. Zaraz też spojrzał na Parkinson. Nie spodziewał się, że dziewczyna coś takiego mu zaproponuje i nie wiedział czy może nie żartuje. Spojrzał na jej twarz, ale jedyne co dostrzegł to ten sam ironiczny uśmiech przyozdobiony czerwoną szminką.
Parkinson zaczęła nagle zbierać swoje pergaminy i pióra do skórzanej małej torebki, która wielkością przypominała tą, którą miała Hermiona podczas ich wyprawy po horkruksy i miała nałożone takie samo zaklęcie zwiększająco-zmniejszające. Potem wstała, a Harry zwrócił uwagę na jej strój. Miała na sobie czarną sukienkę z długim rękawem, której długość była do połowy uda oraz czarne rajstopy. Pansy wzięła z oparcia krzesła płaszcz i założyła go.
‒ Idziesz czy nie? ‒ zapytała kiedy w końcu zerknęła na Pottera i zobaczyła, że ten patrzył się na nią i nic innego nie robił. Chłopak otrząsnął się i również zaczął zbierać.
‒ Idę ‒ potwierdził. Schował do torby akta sprawy i upewnił się, że rzucone zaklęcia prywatności i zabezpieczające nadal działają. Nie miał ochoty kolejny raz oberwać za to, że zgubił materiały ze studiów. Cały czas siedział w zimowej sportowej kurtce, bo nie miał nawet siły jej ściągnąć kiedy wszedł na zajęcia.
‒ To chodź ‒ rzuciła i zaczęła kierować się do wyjścia. Szła pewnie, a jej szpilki stukały rytmicznie o podłogę.
Harry spojrzał na tył sali gdzie siedział Ron. Wykłócał się właśnie z jakimś chłopakiem, który został mu przydzielony. Potter nie miał ochoty tam iść, więc bez słowa wyjaśnienia ruszył za Pansy. Weasley mu przebaczy, a wizja pozbycia się kaca była zbyt kusząca.
****
Dajcie znać jak wrażenie po pierwszym rozdziale! Jak Harry i Pansy.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro