Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Szarowłosy brunet mesjaszem

ten zajebisty tytuł podsunęła mi moja najwierniejsza czytelniczka (XDDDD)
DunOnka


- Nie. - powtórzyłam kategorycznie.

- No proszę cię, Wendy.

Jadłyśmy śniadanie. Oczy zamykały mi się ze zmęczenia, w przeciwieństwie do Florence, która mimo przegadanej nocy i zaledwie 4 godzin snu najwyraźniej czuła się świetnie, a do tego od rana męczyła mnie, szczebiocząc o swoim nowym pomyśle.

Wspaniały plan, który obmyśliła wczoraj wieczorem, polegał na wspólnym odwiedzeniu Jake'a. Wczoraj, pisząc z chłopakiem, zaproponowałam, że wpadnę do niego jutro po południu. Flo, która oczywiście zaglądała mi przez ramię, wymyśliła, że wprosi się na nasze spotkanie, narażając przy tym siebie, mnie, Jake'a i całą watahę.

- Nie. Czy ty nie rozumiesz co by się mogło stać, gdyby ktoś się dowiedział?! - wygarnęłam przyjaciółce.

Florence już otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak zamknęła je z powrotem. I zanim zdążyłam wytknąć jej brak argumentów, usłyszałam:

- O czym dowiedział? - momentalnie odwróciłam się do tyłu, napotykając pytające spojrzenie Luke'a.

- O niczym ważnym. - powiedziałam szybko, chyba trochę zbyt szybko. - Florence chciała zrobić dowcip straży granicznej, żeby sprawdzić czy rzeczywiście są czujni, a ja nie chce jej w tym pomagać. - dodałam, lekko wzruszając ramionami i kontrolnie zerknęłam na przyjaciółkę, upewniając się, że nie palnie teraz nic głupiego.

Luke chyba nie uwierzył w, przyznaję, dosyć marną historię, ale już nic nie powiedział i zaczął przygotowywać sobie kawę.

Tymczasem Florence skończyła jeść swoją jajecznicę, odłożyła talerze do zlewu i wyszła naburmuszona, mamrocząc pod nosem: "Jeszcze cię przekonam, Gwen.". Gdyby nie obecność Luke'a walnęłabym teraz głową w stół. Blondynka potrafiła być naprawdę uparta, czym doprowadzała mnie do szału.

- Skoro Florence wyszła... Możemy chwilę porozmawiać? - Luke dosiadł się do mnie ze swoją kawą.

- Jasne. O co chodzi?

- O nasz układ oczywiście. Udało ci się coś ustalić w związku z moją niewidzialną przeznaczoną? - zapytał, a ja zaprzeczyłam. - No trudno. Po prostu to irytujące, wszędzie czuję ten zapach i zamiast zająć się sprawą śmierci ojca, szaleję, szukając mate.

- Właściwie jak zginął twój ojciec? Przecież miałam ci pomóc, a nie wiem nawet jak wygląda cała sprawa.

- Nie do końca wiadomo co się stało... - Luke westchnął ciężko. - Któregoś dnia po kolacji powiedział, że źle się czuje i poszedł się położyć. Narzekał na zawroty głowy, a potem nagle przyszedł paraliż. Oczywiście od razu zawiadomiliśmy uzdrowicieli, ale niestety za późno.

- To wygląda jakby został otruty... - wypowiedziałam na głos swoje przypuszczenia.

- Dokładnie, też tak myślałem. Czytałem trochę o truciznach. Objawy idealnie pasują do wilczej trutki. - potwierdził moją teorię.

Wilcza trutka? Kojarzyłam nazwę, z tego co pamiętałam była to mieszanka srebra, tojadu i czegoś jeszcze.

- Istnieją odmiany niewyczuwalne dla wilkołaka. - kontynuował. - Wszystko idealnie pasuje. - machnął rękami na boki. - Ale Eric, mój starszy brat, poprosił uzdrowicieli o zbadanie zwłok i nie wykryli zatrucia. Stwierdzili jakiś wewnętrzny wylew. Rozumiesz to? Wylew u wilkołaka!Przecież coś takiego u nas jest prawie niemożliwe, a na pewno nie u zdrowego alfy!

- Rzeczywiście dosyć dziwna i nieprawdopodobna sytuacja. Ty i tak wierzysz, że nie zginął śmiercią naturalną? - dopytałam.

- Nieoficjalnie cała wataha tak uważa.

- No dobrze... Skoro nie mamy żadnych poszlak, pomyślmy o motywie. - zaczęłam, przypominając sobie kryminał (oczywiście należący do Florence), który kiedyś czytałam. - Chodzi mi o podejrzane osoby, takie które miałyby jakąś korzyść ze śmierci Alfy lub po prostu chciały się zemścić. - wyjaśniłam.

Szatyn rzucił mi pełne uznania spojrzenie. A mówią, że kryminały to bezwartościowe książki!

- Myślę, że jest wiele takich osób, ale nie mają dostępu do kuchni. Gotuje dla nas pani Smith ze swoją siostrzenicą. Czasem pomaga im moja mama.

- Hmm... - zamyśliłam się. W mojej głowie tworzyły się dziesiątki raczej nie prawdopodobnych teorii, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, do kuchni wszedł James.

- O, witaj Gwendolyn! Znowu tutaj? Nie masz swojego domu? - jak zwykle, zamiast normalnie się przywitać, zaczął mi dogryzać. Nasze przekomarzania stały się już chyba tradycją.

Większość osób uważała, że to nawet śmieszne i tak naprawdę się lubimy, ale dla mnie była to walka na śmierć i życie, a blondyna po prostu szczerze nienawidziłam. Z resztą z wzajemnością.

Tym razem jednak rzuciłam mu tylko wrogie spojrzenie i nie chcąc prowadzić bezsensownej kłótni przy drugim chłopaku, powiedziałam tylko krótkie: "Pa, Luke!", całkowicie zignorowałam James'a i wyszłam z kuchni.

Pobiegłam jeszcze do pokoju Florence, po swoją torbę i jak najszybciej wyszłam z domu Alfy, zmierzając do swojego, w którym ostatnio rzeczywiście spędzałam mało czasu.

Już z daleka usłyszałam krzyki Agnes i Alexa. Jak zwykle kłócili się o to, kto wygrał w jakiejś kolejnej zabawie.

- Wendy! - krzyknęła siostra, kiedy mnie zobaczyła. - Alex oszukuje!

- Nieprawda. Po prostu nie potrafisz pogodzić się z przegraną! - stwierdził chłopak, a ja mentalnie przybiłam sobie facepalma.

- Hej, hej, spokojnie. - powiedziałam, przytrzymuje ręką Agnes, która chciała rzucić się na brata z pazurami. - Przecież liczy się dobra zabawa. A nie wygrana.

- No właśnie! - wykrzyknął brat.

- Jednak myślę, że Agnes była bliżej wygranej, Alex. - powiedziałam. - Jest młodsza, daj jej czasem wygrać.  - dodałam szeptem, po czym podrę prałam w stronę domu, uśmiechając się pod nosem, na szczęśliwe okrzyki Aggie i prychnięcia jej brata.

Rozdział zgodnie z tytułem, wyszedł beznadziejnie. Ale starałam się ok? Po prostu coś nie pykło. A swoją drogą, jeśli ktoś ma pomysł jak nazwać ten rozdział, niech napisze w komentarzu, przyjmę każdą propozycję, kto pierwszy ten lepszy! XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro