Rozdział XIV
Kto by pomyślał, że ludzie, którzy mają nadzieję, przeciwko potędze wroga, wygrywają?
Ah! Tortuga! Ociekająca błogością i wolnością wyspa. Któż nie chce się jej oprzeć?
Flota piratów dotarła do portu.
Tłumy gapiów stały przy nabrzeżu, salutując i wykrzykując ,,zwycięstwo!".
W tłumie znalazła się także Rosa.
-Udało mu się- pomyślała optymistycznie.
Statki powoli dopływały do zatoki i jeden za drugim ustawiły się, po czym ich załogi zwinęły żagle i zrzuciły kotwice.
John, jako pierwszy zszedł na ląd.
Wtedy, przeciskając się przez tłum, dobiegła do niego Rosa.
-Zdobyłeś go?- pytała z dociekliwością.
-Napaść swe oczy- powiedział, wydawając gest ręką do marynarzy.
Zza pleców mężczyzny wyłonił się bosman, który trzymał w rękach Trójząb.
Dziewczyna zaniemówiła.
-Rosa... mówiłaś, że miał ci się on (Trójząb) przydać- rzekł John.
-Tak...- powiedziała, po czym oburącz chwyciła artefakt.
Fragment Edenu zaczął się samoistnie świecić.
-Kapitanie!- powiedział bosman.
John jedynie postawił przed załogantem rękę, aby ten nie przeszkadzał.
Stało się coś niebywałego. Otóż, gdy Rosa trzymała Trójząb, jej oczy nabrały białej poświaty, a z jej, jak dotąd łysej głowy, zaczęły wyrastać kruczo- czarne włosy, które zakryły czarne kropki wytatuowane na skórze głowy.
-Wiedźma!- wykrzyczał ktoś z tłumu.
-Zamknij mordę!- odparł do niego ,,Trójpalczasty" Henry, także obecny w tłumie.
Wszyscy popatrzyli się na Henry'ego, który zawsze postrzegany był, jako człowiek nie wtrącający się w nic.
-No co?- zapytał ironicznie.
Tłum zamilkł.
Wtedy stała się jeszcze jedna rzecz.
Spod sukni Rosy zaczęły wydostawać się białe pióra, które potem przeistoczyły się w gołębie, wylatujące do góry.
-Ale jak...- niedowierzał John.
-Trójząb zdejmuje klątwy, dlatego go potrzebowałam- powiedziała Rosa.
John zaśmiał się ze szczęścia.
-No... my tutaj gadamy, a trzeba go ukryć- zerwała się Rosa.
-I nawet wiem, gdzie!- krzyknął schodzący z łodzi na brzeg Edward Kenway.
-To znaczy?- zapytał John.
-Widzisz flagę na tamtym statku?- odpowiedział pytaniem Edward, wskazując na galeon w porcie.
-No tak- odparł John.
-Daj kapitanowi Trójząb i powiedz, aby go dobrze ukrył- dodał Edward.
John nie sprzeczał się już dalej z Kenway'em, tylko wziął do ręki artefakt i poszedł na pokład wskazanego przez Edwarda statku.
-Chciałbym rozmówić się z waszym kapitanem- powiedział do obecnych marynarzy.
-Zapraszam- powiedział jeden, prowadząc Johna do kajuty.
-Załogant zapukał do drzwi, po czym je otworzył.
-Kapitanie, ktoś do pana- powiedział, po czym wyszedł.
Przy dosyć dużym stole stał kapitan galeonu, starszy mężczyzna w schludnym stroju i przyodzianym do pasa kordelasem.
-Proszę wejść- powiedział, kładąc na stole mapę.
-Kapitanie...- nie dokończył John.
-Jesteś Asasynem, jak mniemam?- zapytał mężczyzna.
-Nie... ale skąd pan o tym wie?- zaciekawił się John.
-Długa historia- odparł z uśmiechem kapitan.
-Mam tylko jedną prośbę, aby kapitan ukrył to gdzieś, gdzie nie odnajdą tego Templariusze- poprosił John, wykładając na stół Trójząb.
-Możesz mi zaufać- odparł kapitan.
John miał już wychodzić, jednak obrócił się na pięcie i zwrócił do starszego mężczyzny.
-Jeśli mogę wiedzieć... gdzie kapitan płynie?- zapytał.
-Za ocean!- odparł kapitan.
-A do jakiego portu?- znów zadał pytanie John.
-Do Gdańska- powiedział mężczyzna.
Johnowi nigdy nie była znana Europa, bo całe dzieciństwo spędził na Karaibach, jednak zaufał kapitanowi.
Pirat wyszedł z kabiny kapitana, po czym skierował się do portu.
Podeszła dp niego Rosa i Edward.
-Załatwione?- zapytali.
-Tak... nie mamy się już, o co martwić- odparł John.
-Co teraz z nami będzie?- zapytała Rosa.
-Woła nas morze- odparł w swoim i Johna imieniu Edward.
Kobieta rzuciła się na szyję O'Connela, przytulając go.
-Dziękuję- wyszeptała.
-Ależ nie ma za co- powiedział, także przytulając się do dziewczyny.
Rosa odstąpiła od Johna.
-Muszę wracać do burdelu, pomóc Sarze- powiedziała.
-Żegnaj!- pożegnał się z nią John, po czym kobieta zniknęła w tłumie.
W oku mężczyzny zakręciła się łza.
Chwilę ciszy przerwał Edward.
-No chłopie... chyba i czas na nas- stwierdził.
-Tak... Miło było cię poznać- powiedział John, podając rękę Kenway'owi.
Piraci pożegnali się ze sobą, po czym kapitan ,,Kawki" poszedł do tawerny.
John odwrócił swoje spojrzenie na morze.
-Co teraz, kapitanie?- zapytał bosman.
-Wszyscy na pokład!- rozkazał kapitan.
John dostał się na pokład ,,Zemsty", po czym podszedł do steru.
-Rozwinąć żagle!- rozkazał.
Statek ruszył przed siebie, opuszczając Tortugę.
Na pokładzie, piraci zaczęli wykonywać swoje typowe czynności, jednak tym razem, wszyscy zaczęli śpiewać.
- Do you hear its sepulchral tone?
A Call to all, pay heed to the squall
And turn your sail towards home!
Yo, Ho haul together, hoist the colours high
Heave ho, thieves and beggars, never shall we die- śpiewali radośnie chórem.
Do Johna podszedł bosman.
-Kapitanie, jaki kurs?- zapytał, patrząc na trzymaną w rękach mapę.
John spojrzał na rozciągające się przed dziobem jego statku morze.
-Kurs tej wyprawy znajduje się za tamtym horyzontem- powiedział, wskazując palcem na niebieską toń morską, zlewającą się z pomarańczowym, od zachodzącego słońca niebem.
-Aj, aj, kapitanie!- odparł wesoło bosman, wyrzucając za burtę mapę.
KONIEC
~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~¤~
💀 💀 💀 💀 💀 💀 💀 💀 💀 💀
Znów idą podziękowania dla:
Markerek_29
FrytaBrando
LittleGoldenSnidget
BigRedFox
Za zachęcenie do pisania i wspólne kontempletacje w czasie spotkań.
Karcia_
Za chętne czytanie.
Stachcia
Za udzielanie rad w pisaniu.
Darkest_Angel_
Za dzielenie pasji do pisania.
Rosa_Valentine
Za udzielenie pozwolenia na użycie przeze mnie cytatu z jej książki.
Wszystkim oznaczonym dziękuję za wszelkie wsparcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro