Rozdział V
Kradzież? Brzmi nawet znośnie. No, przecież da się ukraść pieniądze, klucze, czy nawet człowieka, ale statek...
Cała akcja została dobrze zaplanowana. Gdy nikt nie patrzył, do galeonu przywiązane zostały cumy, które ciągnęły się od jego dziobu, aż do rufy ,,Feniksa", schowane pod wodą.
W pobliskim składzie prochu, Rosa rozsypała ciurkiem wybuchowy proszek, ciągnąc go od składu z dzięsiątkami beczek, aż do końca budynku.
John i Rosa stali przy nabrzeżu.
-To co? Zaczynamy?- zapytał mężczyzna.
Kobieta odwróciła głowę w jego stronę i przytaknęła.
John podszedł do budynku i podłożył ogień. Wąski pasek zaczął iskrzyć, a sam ogień przemieszczał się w stronę prochowni.
W międzyczasie John odbiegł w stronę Rosy.
-Czy mówiłam ci już, że za spotkanie za mną płaci się krwią?- zapytała.
-Tak i zapewne dlatego nie ma do ciebie kolejek...- odpowiedział.
Wtedy właśnie doszło do eksplozji.
Cały magazyn z prochem wybuchł, wyrzucając w górę kłęby ognia i czarnego dymu.
-Wszyscy do magazynu!- wykrzyczał jakiś pirat z galeonu.
Cała załoga statku wybiegła z jego pokładu, by zbadać, co się stało.
Wtedy właśnie, John i Rosa wbiegli na statek i poodcinali liny, którymi przycumowany był do nabrzeża.
-Już!- wykrzyczał John.
Wtedy, zostały podniesione żagle ,,Feniksa". Przez sprzyjający wiatr, bryg zaczął nabierać prędkości i zaczął ciągnąć za sobą galeon.
Piraci na brzegu zwrócili na to uwagę.
-Wracać na ,,Różę"!- krzyczeli.
Wszyscy rzucili się w pogoń za uciekającym statkiem, który już opuszczał nabrzeże portowe.
Piraci zatrzymali się na końcu nabrzeża i z nienawiścią na twarzach patrzyli, jak ich statek opuszcza Tortugę.
Po wypłynięciu z wyspy, załoga ,,Feniksa" przesiadła się na galeon.
-Tak właściwie, to komu zabraliśmy łajbę?- zapytał John.
-Zważywszy na wygląd bandery i nazwę ,,Bruddy Rose"... Stede Bonnet... Tak, to na pewno Stede Bonnet- odpowiedziała z pewnością Rosa.
-O... no to podłożyłem się jednemu z najkrwawszych piratów...- odpowiedział John.
-No już, już... Trójząb przecież sam się nie znajdzie- stwierdziła Rosa.
Nagle rozległ się głos z bocianiego gniazda.
-Żagiel na trawersie!- wykrzyczał jeden z piratów.
John spojrzał przez burtę i zobaczył goniący ich statek.
-Jakby tego było mało... egh... Ster lewo na burt! Ustaw nas rufą do nich. Kanonierzy, do dział!- wykrzyczał John.
Wysłany w pościgu statek był także galeonem.
-Co teraz?- zapytał mat Johna.
-Nie martw się... Mam pomysł...- odpowiedział kapitan.
-Czemu mam złe przeczucia, co do tego...- pomyślała Rosa.
-Kapitanie, doganiają nas!- wykrzyczał pirat na bocianim gnieździe.
-John...- ponaglała Rosa.
-Chwila...- odpowiedział.
-John!- krzyknęła.
-Teraz! Zrzucić kotwicę z bakburty!- rozkazał.
Ciężka stalowa kotwica uderzyła w taflę wody i opadła na dno.
Co oni robią?- zapytał kapitan na wrogim statku.
Kotwica ,,Bruddy Rose" zaczęła sunąć po dnie morskim, gdy nagle zaczepiła się o skałę.
Galeon Johna został pociągnięty przez kotwicę obracając się lewą burtą w stronę wroga.
-Robią obrót na kotwicy!- wykrzyczał jeden z piratów na wrogim okręcie.
-Ognia!- krzyknął John.
Z furt działowych rozległy się wystrzały armat, które wyrzuciły w stronę wrogiego statku kule armatnie.
Statek wroga oberwał pełną salwą burtową z ,,Bruddy Rose".
O dziwo, Johnowi dopisało szczęście, ponieważ przeciwnicy schowali cały zapas prochu w sekcji dziobowej, co przyczyniło się do tego, że ich statek po uderzeniu kul armatnich, eksplodował.
Wrogi okręt został rozerwany na strzępy.
John podszedł do lewej burty i spojrzał na resztki wysadzonego w powietrze statku.
-Piracka dola- powiedział, po czym zdjął z głowy kapelusz.
-Gdzie teraz płyniemy?- zapytał sternik.
-Kurs na Port Royal!- krzyknęła Rosa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro