Rozdział IV
,,Kto widział kiedykolwiek kolor sycylijskich wód, ten pragnie tam wracać. Może woła go szum fal, a może syreni śpiew..."- ,,Moc akvamarynu" J. Bardini.
Kapłanka odeszła od kominka ze zwróconym ku nim spojrzeniem.
-Co się stało?- zapytał John.
-Ci, Którzy Noszą Krzyże, przejęli władzę na morzach...- odpowiedziała.
-Co to znaczy?- znowu zapytał.
-Templariusze... też szukają Trójzębu Przodków- powiedziała.
John był zdziwiony, ponieważ był od zawsze pewien, że Zakon Templariuszy upadł dawno temu.
-Jesteś pewna, że oni jeszcze istnieją?- zapytał cicho John.
Wdowa odwróciła się błyskawicznie na pięcie i złapała Johna za gardło.
-Nigdy nie podważaj moich słów!- wykrzyczała niskim głosem.
John przestraszył się, ale jednocześnie próbował zachować zimną krew.
-Przepraszam...- wykrztusił z siebie.
Kapłanka odeszła w stronę kominka.
-Jeśli mogę spytać... kim tak naprawdę jesteś? To znaczy skąd pochodzisz i jakie jest twoje prawdziwe imię?- zapytał niepewnie.
Wdowa stanęła w bezruchu, gdy nagle zgasł ogień w kominku.
-Możesz zapytać...- odparła.
John przestraszył się, ale nadstawił uszu z ciekawością.
-Moje prawdziwe imię to Rosa i pochodzę z Sycylii. Pewnie zapytasz, dlaczego wiedźma i w ogóle... Miałam 13 lat, gdy moi rodzice wydali mnie za mąż za syna kupca... niby nic dziwnego, ale nie kochałam go. Wszystko ułożyłoby się w miarę dobrze, gdyby nie to, że znęcał się na moim ciele. Nadszedł taki czas, gdy jego ojciec namówił go, by zrobił dla mnie coś miłego, więc spotkał się ze mną na wysokim klifie. Przystałam na to. Kiedy zaczął mnie obejmować i przystawiać się do mnie, nagle, zleciało się kilka wron. Zaczęły nalatywać na niego, aż ten, oślepiony popłochem czarnych pierzastych skrzydeł, dosięgnął końca klifu. W ostateczności, wrony zaczęły go gryźć, ale on nie miał już drogi ucieczki, więc spadł... Zabił się o skały, a nad jego truchłem zleciały się wrony. Potem zostałam uznana za wiedźmę i tak trafiłam tutaj, prostytutki przyjęły mnie tu, jak siostrę, a ja zaczęłam się interesować voodoo...- powiedziała, odwracając głowę w stronę okna.
-Ja... eh... to przykre...- zająkał się John.
-Mniejsza o to. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie... Widzisz ten statek?- zapytała, wskazując na okręt przycumowany w porcie.
John przytaknął.
-Ten statek to twój cel. Jest lepszy od tego maluszka, którym pływasz- stwierdziła.
-Nie skarżę się na ,,Feniksa"- stwierdził John.
-Może i nie jest zły, ale słabo uzbrojony i mały... nie, że mam jakąś manię rozmiarów, ale ten statek to galeon, jeden z lepszych i szybszych na tych wodach- powiedziała.
-Niech ci będzie... ale jak mam go przejąć?- zapytał.
-O to już się nie martw, pomogę ci w tym- odpowiedziała.
-Czyli, jeśli dobrze rozumiem... pomożesz mi odnaleźć Trójząb?- zapytał.
-Tak... powiedzmy, że też mi się przyda...- powiedziała, po czym podeszła do szafki i wyjęła z niej szablę, którą przyodziała do pasa.
-Ktoś musi zgładzić Templariuszy- rzekła, wsuwając broń białą do skórzanej pochwy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro