Rozdział VIII
,,Trzeba się najpierw zgubić, by dotrzeć do tego, czego nie można znaleźć, w przeciwnym razie każdy by wiedział, gdzie tego szukać"- Hector Barbossa, Piraci z Karaibów Na Krańcu Świata.
Był już wieczór. ,,Zemsta Królowej Anny" płynęła po morzu, przybrana w ogień na pokładowych latarniach i czerwone żagle podmuchiwane przez wiatr.
-Wyspa na horyzoncie!- wykrzyczał pirat z bocianiego gniazda.
John podszedł do relingu i zauważył na kursie kawałek lądy z rzucającą się od razu w oczy prekolumbijską świątynią.
-To tutaj- powiedziała Rosa.
-Przygotować się do zejścia na ląd!- rozkazał John.
Piraci zacumowali statek blisko wyspy i łodzią dostali się na ląd.
-Gdzie teraz mamy iść?- zapytał John Rosę.
-Na północ, tam powinniśmy znaleźć dość nie typowe miejsce, jak na wytwór natury i to tam będzie się znajdywał Trójząb- odparła.
Piraci ruszyli przed siebie.
Wyspa mieniła się pięknymi kolorami liści i kwiatów, między którymi przemieszczały się jakieś malutkie zwierzątka.
Doszło do tego, że na drodze pojawiła się dosyć długa rozpadlina zalana wodą.
Oczywiście, piraci nie mieli wyboru, musieli się przez nią przeprawić. I tym razem, dopisało im szczęście, ponieważ woda sięgała tylko do wysokości brzucha. Szli oni z uniesionymi rękoma, gdy nagle ich drogę przeciął pełzający po wodzie wąż. Rosa, bez chwili zastanowienia, wyciągnęła do niego rękę i złapała, po czym owinęła na ręku, jak szurek.
-Ona tak zawsze?- zapytał lekko zaniepokojony jeden z piratów do Johna.
-Oh, uwierz mi, że potrafi być gorsza...- odparł John.
-Jest!- krzyknęła Rosa.
Oczom piratów objawiło się niezwykłe, ale i tym samym piękne miejsce. Była to dolina, utworzona z powyłamywanych skalnych łuków, które teraz przypominały wręgi kadłuba statku. Dookoła rozciągały się zielone drzewa palmowe i krzewy, które z góry lekko przysłaniały widok na to przepiękne miejsce. Wzdłóż ,,wąwozu" rozciągał się piasek z licznymi kałużami, który tworzył swoistą drogę.
Piraci przeszli do samego końca i dotarli do celu- świątyni.
O dziwo, drzwi były otworzone, więc cała załoga weszła do środka.
Była to piramida stworzona przez Majów, wnioskując po wewnętrznym wystroju i stylu architektonicznym.
-Schodzimy w dół!- nakazał John, wskazując na schody.
Ów schody prowadziły do podziemi, w których paliły się już pochodnie.
-Dziwne...- powiedziała Rosa.
-Coś cię trapi?- zapytał John.
-Te pochodnie... otwarte drzwi... John, ktoś nas uprzedził...- powiedziała zaniepokojona.
John przyznał jej rację, jednak nakazał nie przerywać marszu wzdłóż ciemnej jaskini.
Piraci dochodzili już do końca skalnego ,,mostu", gdy nagle odezwał się rozchodzący echem męski głos.
-Nie spodziewałeś się tu nikogo przed tobą, czy tak?- obwieścił.
John spojrzał w górę i przy ,,ołtarzu" ujrzał wysoką i dobrze zbudowaną postać, skrytą pod beżowym płaszczu z kapturem.
Nieznajomy odwrócił się i zrzucił z siebie płaszcz.
-Niespodzianka!- krzyknął, śmiejąc się złowieszczo.
John już znał tą twarz. To Kenneth Abraham.
-Zdziwiony?- zapytał sarkastycznie Abraham.
John nie wiedział, co powiedzieć.
Nagle, z mrocznych zakamarków ujawnili się brytyjscy redcoat'ci pochwytując piratów i przystawiając im do gardeł szable.
-Czego chcesz?- zapytał John.
-Jesteśmy już blisko, jednak nadal tak daleko... wiem, że znasz hasło do odszyfrowania tych drzwi ze skały, za którymi kryje się potężny artefakt- powiedział, wskazując za siebie.
-A co, jeśli ci tego szyfru nie podam?- zapytał John.
Kenneth wpadł w szał i podbiegł w stronę Johna, pochwycając Rosę.
-Albo powiesz szyfr, albo zrobię tej wiedźmie dziurę we łbie- rzekł.
-John nie rób tego!- krzyknęła Rosa, odczuwając na swoim gardle lufę od przystawianego pistoletu.
-Okażę ci trochę dobroci... Liczę do trzech, a jeśli ty nie podasz hasła, ta pieprzona wiedźma zginie- odparł Kenneth.
-Jeden...- powiedział.
-Dwa...- dodał.
John był w czarnym punkcie, więc nie wytrzymał presji.
-Stój!- krzyknął.
Kenneth spojrzał na pirata pogardliwym wzrokiem.
-Verum Omnia Simul Astra!- krzyknął John.
Właśnie wtedy, skalne drzwi zaczęły się kruszyć i upadły w formie piachu.
-Pilnujcie ich, chłopcy- nakazał Abraham.
Żołnierze brytyjsce złapali wszystkich piratów i trzymali ich blisko siebie, w czasie, gdy Kenneth Abraham odepchnął od siebie Rosę i podbiegł do zniszczonych wrot.
Kiedy tylko przekroczył próg, małe pomieszczenie odkryte przez zaklęcie, zaczęło się rozjaśniać zielonymi kreskami na ścianach, ukazując niezwykłą rzecz- zaginiony od tysiącleci artefakt.
Kenneth Abraham złapał za niego i to właśnie to przyczyniło się do chwilowo niegroźnego trzęsienia ziemi, które potem zaczęło niszczyć grotę.
-Taaak! Taaaak! Taaak!- krzyczał uradowany potęgą artefaktu Abraham.
-Sir, musimy uciekać!- krzyknął jeden z żołnierzy brytyjskich.
Kenneth zwrócił na niego uwagę i wyrwał Trójząb z podłoża.
Brytyjczycy rzucili się do ucieczki, porzucając piratów.
-John! Uciekajmy!- krzyknęła Rosa.
Wszyscy zaczęli uciekać, przez wnętrza walącej się świątyni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro