Rozdział I
Inny niż inni- tak go nazywali. Nazywał się Connor Scott, a to jego historia.
Wyobraźcie sobie nastolatka: 15 lat, blond włosy ścięte po bokach, a góra sterczy w lewą stronę, niebieskie oczy, ubrany w czarną koszulkę, spodnie moro i białe trampki. Niby nic dziwnego, prawda? Jednak nie każdego da się ocenić po wyglądzie.
Był to jeden z cieplejszych wrześniowych dni. Connor miał akurat matematykę w jednej ze szkół w Montrealu. Zawsze uważał na lekcjach, ale tym razem coś bardzo go rozpraszało. Poczuł lekkie zawroty głowy i mroczki przed oczami. Nie przejął się tym za bardzo, jednak sprawiało mu to problemy na lekcji, nie rozumiał słów nauczycielki.
Widział w trochę innych kolorach, coś jakby odcień fioletu zmieszany z barwami rzeczywistymi.
-Proszę pani, czy mógłbym wyjść do toalety?- zapytał chłopak.
-Przecież miałeś od tego przerwę... idź już...- odrzekła nauczycielka.
Connor nie wiedział co zrobić, więc zadzwonił po swoich rodziców. Sam nie wiedział co im powiedzieć, to znaczy przyczynę swojego samopoczucia.
-Halo, m-mamo... czy mogłabyś po mnie przyjechać? Źle się czuję...- zapytał.
-Co ci jest, skarbie?- zapytała.
-Ja... bardzo źle się czuję...- odpowiedział.
-Poczekaj na mnie, postaram się zaraz być- powiedziała.
Po tym, jak Connor zadzwonił do swojej mamy, zadzwonił dzwonek na przerwę.
Osoby z jego klasy wyszły z Sali, w tym jego najlepszy przyjaciel- Jake Stanley- chudy i wysoki 15- latek o brązowych oczach i czarnych włosach.
-Stary, wszystko ok.?- zapytał Jake.
-Nie, niezupełnie...- odpowiedział Connor.
-Co ci jest?- znów zapytał.
-Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale dziwnie się czuję... widzę na fioletowo i widzę te... eh.. mniejsza z tym...- odparł.
-Co widzisz?- zapytał Jake.
-Dziwne białe znaki na ścianach...- powiedział niepewnie.
-Ej ,mordo... nie wiem, co brałeś, ale zmień dilera, albo bierz połowę tego... przecież tutaj nic nie ma!- żartobliwie stwierdził Jake.
Wtedy akurat zjawiła się matka Connora- Monica Scott, 39-latka o krótkich ciemnych blond włosach. Była zaniepokojona tym, co dolega jej synowi, więc zabrała go prosto do domu, by się nim zaopiekować.
Jadąc autem wypytywała się go o to, co mu jest. Mama Connora była bardzo dociekliwą kobietą, więc była wyczulona na kłamstwa innych.
-Kochanie, co ci tak właściwie jest? Nawet mi o tym nie powiedziałeś.- zapytała kobieta.
-Źle się poczułem... nic wielkiego...- odpowiedział niepewnie nastolatek.
-Na pewno? Coś czuję, że to chyba nie przez to do mnie dzwoniłeś...- odparła.
-Nie zrozumiesz...- zwodził ją chłopak.
-Uwierz mi, nie jedno widziałam i słyszałam.- rzekła.
-No dobra... Mamo, wiem że to dziwnie zabrzmi, ale coś jest nie tak z moim wzrokiem... to znaczy... eh... widziałem we fiolecie i te dziwne... te dziwne znaki na ścianach, których wcześniej na nich nie było... wiem, to głupie...- opowiedział chłopak.
Matka chłopaka była wyraźnie zamurowana tym, co powiedział jej syn. Zaczęła się jąkać i stwierdziła, że po przespaniu się, będzie się czuł lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro