Rozdział XI
Wszyscy wyszli z windy i skierowali się w stronę korytarza. Weszli do sali podobnej do tej, w której Susan May miała recepcję. Były tam stanowiska Helixa z dużymi monitorami. Strażnicy posadzili Connora przy jednym z nich.
-OK, Connor, teraz doświadczysz wspomnień osoby niespokrewnionej z tobą. Jest to nic innego, jak gra komputerowa. Po prostu rób w niej to, co podawać ci będą wskazówki- powiedziała Melanie.
Chłopak przytaknął głową, po czym Lemay włączyła komputer i ustawiła Connorowi prawidłowe wspomnienie. Jego oczom na ekranie ukazał się mężczyzna, w wieku około 30 lat, ubrany w biały kontusz, szare spodnie, buty z cholewami i trójkątny kapelusz z bażancim piórem. W ręcę dzierżył rapier. Był to John O'Connel.
Wspomnienie II
Tortuga, 20 maja 1720 roku
Miasto wyjętych z pod prawa opryszków? Wolna piracka republika? Jedno z dwóch. No, ale do rzeczy.
Nad Tortugą zachodziło już słońce. Mewy wracały do swych gniazd uwitych na brzegu... z resztą tak samo, jak miejscowi rybacy. Dookoła słychać było odgłosy pijackich zabaw i graną na hiszpańskiej gitarze szantę ,,Drunken Sailor".
W zatoce stały zacumowane okręty, na których masztach powiewały czarne bandery.
Do portu wpływał właśnie jakiś masywny statek... chyba galeon wojenny. Jego żagle miały krwawo czerwony kolor i komponowały się z jęzorami ognia buchającymi z podpalonych na pokładzie pochodni, galion demona przyprawiłby o strach nawet największego wilka morskiego. Na rufie widniała nazwa- ,,Queen Anne's Revenge".
Statek przybił do nabrzeża. Zrzucony został trap, po którym zszedł wraz z dwoma marynarzami jakiś mężczyzna.
-Kapitanie, czy mam uzupełnić prowiant?- zapytał z pokładu marynarz.
Mężczyzna przytaknął.
Był to kapitan John O'Connel.
Po zejściu ze statku, skierował się do miejscowej tawerny. Przechodząc przez zatłoczone miasto, widział wszechogarniające wyspę bezprawie; piraci pili na umur rum, ganiali się z nożami w rękach i flirtowali z prostytutkami. W końcu po dłuższym spacerze, O'Connel dotarł do wyznaczonego miejsca. Nagle wpadł na niego jakiś mężczyzna.
-Martwi nie snują opowieści!- powiedział ów.
Był to jakiś miejscowy pijak, wnioskując po zapachu z jego ust.
-Odsuń się kanalio!- krzyknął John, po czym odepchnął pijanego człowieka.
Mężczyzna upadł.
-Oni są wszędzie! Nie uciekniesz Templariuszom!- krzyczał sarkastycznie śmiejąc się pijak.
O'Connel podniósł brwi ze ździwienia, po czym stwierdził, że nie będzie się przejmować tym opętańcem i otworzył drzwi tawerny.
Wnętrze śmierdziało zdęchlizną. Odczuwalny był unoszący się zapach alkoholu, a wszechobecny zaduch dawał się we znaki.
John podszedł do baru.
-W czym mogę mości służyć?- zapytał gruby barman.
-Ja na zebranie... Którędy mam się udać?- zapytał pirat.
-Ach... to mości z Asasynami paktuje... Mości uda się na lewo i zapuka w tamte drzwi- ukazał mężczyzna.
-Dziękuję, panie...- O'Connel zawiesił się.
-Henry... różnie na mnie wołają, ale mośvi może mówić Trójpalczasty Henry- powiedział.
-Dziękuję jeszcze raz, Henry- John podziękował.
-Może kolejkę na koszt firmy?- zapytał barman.
-Nie, dziękuję, nie dzisiaj- odpowiedział John, po czym odszedł.
Trójpalczasty Henry- człowiek, który o Tortudze wiedział więcej niż kto inny. Czemu ,,Trójpalczasty"? Nikt nie zna prawdziwej historii pochodzenia jego pseudonimu, ale legenda mówi, że stracił 7 palców u rąk podczas, gdy syrena wciągnęła go do morza z łódki i chciała ugryźć w tętnicę. Biedak zakrył szyję rękoma i stracił palce... Swoją drogą, nie wolno ufać syrenom... te morskie strzygi tylko czekają, by spróbować ludzkiego mięsa. Sprowadzają statki na mieliznę swoimi pięknymi śpiewami, a potem zabijają i pożerają z zimną krwią marynarzy... O ile w ogóle istnieją...
Powracając, John podszedł do drzwi. Otworzył je i wszedł do środka. Była to ciemna sala oświetlona tylko ogniem świec stojących na wielkim stole, dookoła którego stało sporo osób.
-Kim jesteś?- zapytał jakiś mężczyzna.
-Jednym z was- odparł John.
O'Connel bez obaw wszedł do pomieszczenia i stanął wśród zebranych.
Wokół siebie słyszał szepty na swój temat. Nagle przepchnął się przez tłum i wszedł na stół.
-Dla tych, którzy mnie jeszcze nie znają- Jestem John O'Connel, pirat, jeden z was- powiedział.
Do sali wszedł mężczyzna ubrany w kontusz z założonym kapturem.
-Zejdź stąd- rzekł.
John uczynił to. Ów mężczyzna stanął przed zgromadzonymi ludźmi i zdjął kaptur. Ta twarz była wszystkim znajoma. Kim był ten człowiek? To sam Edward Kenway- ten, który pływał z samym Czarnobrodym i zabił Bartholomewa Robertsa.
-Wiem, kim jesteś- powiedział Kenway do O'Connela.
-Jak to?- zapytał John.
-Jesteś kuzynem Edwarda Teacha... znałem go dobrze, to i opowiadał mi o tobie- stwierdził Edward.
-Ale po czym poznałeś, że to ja?- zapytał John.
-Po tym, że dowodzisz ,,Zemstą"... bo przecież kiedyś ten statek należał do twojego kuzyna, a po tamtej pamiętnej bitwie w zatoczce Ocracoke, łajba była pozostawiona... tylko ty nią się zainteresowałeś- odpowiedział Kenway.
John zdziwił się, że jest tak dobrze znany, więc usunął się w tłum.
-No dobrze proszę państwa, przed nami bardzo ważne sprawy do obgadania. Otóż wiemy, że Templariusze są w posiadaniu Trójzębu Edenu. Wszyscy z was są tutaj powiązani z Asasynami, których ja reprezentuję, więc zgodzicie się ze mną, że czas na walkę!- krzyknął Kenway.
-Aj!- wykrzyczał tłum.
-Rada piratów musi teraz wybrać władcę, który przypieczętuje decyzję o dalszych planach- powiedziała jakaś piratka. Byla to Anne Bonny.
Piraci chwilę się naradzali, po czym 9 pirackich lordów (w tym Kenway) podali swoich kandydatów... oczywiście wedle tradycji głosując na samych siebie...
Doszło do Anne Bonny.
-John O'Connel!- krzyknęła.
-Upadłaś na głowę, idiotko?!- zdenerwował się Charles Vane.
-A mi nawet się on podoba. O'Connel!- dodała Mary Reid.
Tłum zaczął się spierać i kłócić.
-Cisza do cholery, albo wam jęzory poodsztelam! Ustalone- Johnie O'Connel, władco piratów, co rozkażesz?- zapytał Kenway wchodząc na stół.
John był zaskoczony decyzją rady, ale mimo wszystko przyjął swoje nowe stanowisko.
-Musimy walczyć. Nasz czas na walkę jest teraz- powiedział O'Connel.
-A jak chcesz tego dokonać?- odezwał się ktoś z tłumu.
-Zbierając was do bitwy. Czy chcecie żeby Templariusze patrzyli na nas, jak na jakieś szczury z zęzy lub jak kat na skazańca? Czy tego właśnie chcecie?! Razem zniszczymy ich... Razem!- krzyknął O'Connel.
-Aj!- krzyknęli wszyscy.
-Z rana wypłyniemy całą flotą. Templariusze nie będą się nas spodziewać, a nam uda się zabrać im artefakt- powiedział Kenway.
Wszyscy podnieśli szable w górę i krzyknęli ,,aj!" (Pirackie ,,tak").
-Przed nami wielkie starcie, kamraci!- powiedział John- nowy władca piratów.
Nad Tortugą świecił już księżyc w pełni, którego lśnienie oświecało całą wyspę.
-Martwi nie snują opowieści...- powiedział Kenway, po czym wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro