« 12 »
Jechał najszybciej, jak tylko pozwalały warunki na drodze, czyli ponad sto na godzinę. Telefon wyrzucił przez okno do przydrożnego rowu. Nie popełniłby tak głupiego błędu, jakim byłoby zmylanie policji, żeby następnie dać się namierzyć.
Początkowo kierował się w stronę Ostrołęki. Kiedy miał pewność, że koledzy z komisariatu go nie zauważą, wjechał w inną drogę i zawrócił bocznymi ulicami. Słyszane na początku wycie syren stopniowo cichło. Policjanci pojechali w stronę miasta. Na razie wszystko szło zgodnie z planem Rafała.
Po jakiejś godzinie szaleńczego kluczenia różnymi ulicami, dotarł do drogi szybkiego ruchu. Rozpędził się do stu dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Radiowozem jechało się bardzo wygodnie. Kierowcy słyszący za sobą wycie syren służb porządkowych grzecznie ustępowali drogi. Rafałowi zależało na tym, aby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Jeśli się pospieszy, nikt nie powinien mu przeszkodzić. Niestety zawsze istniało jakieś ryzyko. Policjanci, z Nidzicy i nie tylko, mogli już wiedzieć, że Sierczyński chce dotrzeć do Warszawy, a wtedy uciekinier mógłby natrafić na blokadę. Miał świadomość, że nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale kto wie?
Policja zrobi wszystko, żeby dorwać takiego szaleńca, jak on.
Samochodów jadących w tę samą stronę, które trzeba by wyprzedzać, na szczęście nie było zbyt wiele. Droga była prosta, więc zanim dojedzie do stolicy, ma dużo czasu na nieprowadzące do niczego nowego rozmyślania.
Zastanawiał się, kim się stał w ciągu ostatnich kilku godzin. Może zmieniał się przez tygodnie, gdy trwało dochodzenie? Może to wszystko zaczęło się te dwa lata temu?
Zrobił sobie rachunek sumienia (nie miał zamiaru iść się wyspowiadać, chociaż akurat w tym momencie właściwie powinien to zrobić).
Ukradłem radiowóz. Straciłem pracę. Postrzeliłem mężczyznę. Podpaliłem kobietę. Wywołałem pożar zabytkowego budynku. Nie powiedziałem „dzień dobry" pani Jagodzińskiej.
Wszyscy znienawidzili go jeszcze bardziej.
Stał się mordercą.
I kim? Czarodziejem? Magiem? Smokiem? A może czymś jeszcze innym?
Wciąż nie mógł przestać myśleć o śledztwie. Coś mocno mu w nim nie pasowało. Wszystkie trzy morderstwa zostały bardzo dobrze zaplanowane. Sprawca wszystko przemyślał, nic nie pozostawił przypadkowi. Poza, wydawałoby się, samymi ofiarami.
Ale jaki miał motyw? Na pozór odpowiedź na to pytanie była oczywista i zawarto ją w zdaniu, które nie dawało Rafałowi spokoju. Nawet nie trzeba było się specjalnie natrudzić, żeby ją dostrzec. Odkąd wiadomości mordercy nabrały sensu, ciągle kręciło się w głowie Sierczyńskiego.
"To wszystko jest naszą zemstą na was!!!"
Zemstą, na kim? Na policji? Podczas śledztwa wyszło, że mężczyzna, który okazał się mordercą, stracił żonę, i to właśnie przez bezmyślność policjantów. Oczywiście, że chciałby się zemścić. Nawet poprzez zmuszanie policjantów, żeby szukali sensu i związku pomiędzy ofiarami tam, gdzie go nie ma. Z pewnością nie był całkiem zdrowy na umyśle i nie obchodziły go straty, szczególnie te w ludziach. Sierczyński przypuszczał, że na końcu Pisarz popełniłby samobójstwo.
Ale co w takim razie znaczyły wiadomości na małych, niebieskich karteczkach? Ostatnią ofiarą będziesz ty, Rafał. Spróbował przypomnieć sobie, kto mógłby chcieć jego śmierci. No cóż, oprócz całego komisariatu w Nidzicy, nikt taki nie przychodził mu na myśl. Było oczywiście kilka osób, których Sierczyński aresztował, ale wątpił, że ktoś aż tak obraziłby się za przyłapanie go na wywożeniu śmieci do lasu, żeby zacząć zabijać. Dlaczego Niebieski Pisarz chciałby akurat śmierci Sierczyńskiego?
To nie miało żadnego sensu.
„To wszystko jest naszą zemstą na was." Wypowiedział to zdanie po cichu pod nosem. Wtedy nagle go olśniło.
Nie było jednego sprawcy. Niebieski Pisarz nie działał sam!
Z wrażenia prawie stracił panowanie nad kierownicą.
Dzięki temu odkryciu, wszystkie elementy układanki wpadły na swoje miejsca. Pasowały idealnie. Jak mógł być tak ślepy, żeby nie zauważyć tego wcześniej?
Mężczyzna z dworku chciał się zemścić na policji, a ta druga osoba, z jakiegoś powodu obrała sobie za cel Sierczyńskiego. I wciąż jest na wolności. Prawdopodobnie nadal poluje.
Cóż, jeśli ktoś chce go zabić, Rafał udaremni jego plany.
Zwolnił.
A gdyby jednak wrócił do Nidzicy? Przecież właśnie wpadł na coś, co mogło pomóc rozwiązać śledztwo, nad którym trudzili się przez kilka ostatnich tygodni. Miał szanse nawet na awans!
Ale czy to by w czymś pomogło? Przypomniał sobie swój rachunek sumienia. Kogo próbował oszukać? Nie ma mowy, żeby wrócił służby. Już nie. Zamiast awansu dostanie kilka lat w więzieniu. Czy ktoś posłuchałby jego wersji wydarzeń? Nie. Sam stałby się Niebieskim Pisarzem. Zamiast kilku lat odsiedzi dożywocie. Zgnije w celi, jako jedyna osoba, która zna prawdę. Chyba, że jakimś cudem komendant znów dopasowałby dowody do wersji wydarzeń, żeby go ratować. A w obecnej sytuacji, to byłoby niewykonalne.
Gdyby Rafał wrócił, mógłby stać się znany z dwóch różnych powodów. Jako świetny śledczy, lub piroman-psychopata. Nie miał stuprocentowej pewności, ale jedna z opcji była zdecydowanie bardzie prawdopodobna.
Za to dobrze wiedział, co się stanie, jeśli dojedzie do Warszawy.
Mógł zawrócić, Mógł jechać dalej.
Przyspieszył.
Nagle ponura atmosfera wydała mu się zbyt ponura. Może posłucha sobie radia? Lubił słuchać radia. Nawet tych durnych reklam. Swoich myśli nie.
Włączył je.
Przywitało go „Counting Stars". Próbował wsłuchać się w angielskie słowa i muzykę. Może i spróbowałby pośpiewać, ale, po pierwsze nie chciał słuchać swojego zawodzenia, a po drugie "trochę powagi, przed tobą ważna chwila!". Zresztą, i tak nie był w nastroju do popisów wokalnych.
Niestety, kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki piosenki OneRepublic, zaczęła się inna. Rafał słyszał ją już wcześniej, i nie miał zamiaru tego powtarzać. Skrzywił się i szybko przełączył na inną stację. Ryknął na niego lektor z reklamy Media Ekspert.
Spojrzał na cyfrowy zegar za kierownicą. Dochodziła jedenasta. Za chwilę zaczną się wiadomości.
Ciekawe, czy powiedzą coś o nim? Jeśli cała Polska zdążyła już zainteresować się trzema morderstwami, na pewno ktoś wspomniałby o jego dokonaniach. Wyobraził już sobie nagłówki gazet.
"Policjant zabił Niebieskiego Pisarza, spalił dom i uciekł"
„Niebieski Pisarz atakuje ponownie! Znamy jego tożsamość!"
Sierczyński wywołałby prawdziwą burzę. Wszystko wskazywało na to, że odejdzie z opinią podpalacza i seryjnego mordercy. A następnie cała sprawa zamieniłaby się w kolejne narzekania na całą policję. Tak jest zawsze. Jedna osoba coś zrobi, winne jest całe społeczeństwo.
Nagle ze zdziwieniem stwierdził, że już od dłuższego czasu nie poczuł żadnego bólu. Wyczerpał zapasy swojego wewnętrznego „paliwa"?
To dobrze.
Reklamy dobiegły końca. Doszedł do wniosku, że jednak nie miał ochoty słuchać wiadomości i wyłączył radio. Reporterka zdążyła powiedzieć tylko "To są fakty...".
Rafałowi znowu towarzyszył tylko monotonny szum silnika.
I niestety jego własne myśli.
*****
Po jakimś czasie usłyszał krótki pisk i za kierownicą rozbłysła czerwona kontrolka.
Kończyło się paliwo.
– Naprawdę? Teraz?! – warknął.
Nie miał wyboru, musiał zaryzykować i zjechać na stację. Bez benzyny nie przejedzie jeszcze stu pięćdziesięciu kilometrów, które zostały do Warszawy. Magią raczej też się nie posłuży.
Mimo, że tą niezwykłą moc odkrył tylko kilkanaście godzin temu, doszedł do wniosku, że zawsze coś u siebie wyczuwał. Coś, w rodzaju tajnego zbiornika energii. Chwilowo był pusty. Rafał czuł się dziwnie, jakby utracił jakiś ułamek siebie. Mógł porównać to uczucie do kataru. Dopiero, kiedy masz zatkany nos zauważasz, jak dobrze ci się wcześniej oddychało. Na dodatek był zmęczony i zaczęło mu się nieco kręcić w głowie.
Spojrzał na konieczność postoju z innej strony. Króciutka przerwa w zasadzie nie powinna mu zaszkodzić, a nawet może pomóc.
Musi wytrzymać jeszcze tylko trochę.
Poza tym, dzięki wypiciu sztucznej kawy, potrzebował pilnie udać się do toalety. Przy okazji kupi sobie wodę. I czekoladę. O tak. Może sobie teraz na nią pozwolić.
Po przejechaniu jeszcze dwóch kilometrów, Rafał wypatrzył górujące nad drzewami, logo Statoil. Postanowił, że nie zatrzyma się na samej stacji, ale gdzieś w lesie, aby nikt go przypadkowo nie rozpoznał. I żeby kamery nie nagrały skradzionego radiowozu.
Jakieś pół kilometra zjazdem, w głębię lasu wcinała się szutrowa droga. Rafał wjechał w nią i zatrzymał się za pierwszym zakrętem. Nie wiedział, dokąd prowadzi dalej i miał nadzieje, że nikt akurat nie będzie nią przejeżdżał. Radiowozem można było jechać szybko, ale stojący samotnie w lesie mógł rzucać się w oczy.
Kiedy silnik zgasł, zapadła dziwna cisza. Sierczyński wysiadł i odetchnął zimnym, październikowym powietrzem. Po skórze, pod cienką koszulą, przebiegły go dreszcze. Pot, który jeszcze nie zdążył wyparować, wysysał ciepło z jego ciała.
Z miejsca, w którym zaparkował, nie było widać drogi. Żółte liście krzaków, które nie zdążyły jeszcze opaść na ziemie, zasłaniały samochód przed wzrokiem przypadkowych kierowców. Gdyby jakiś kierowca się przypatrzył, może dostrzegłby przebłyski srebra i błękitu, ale Rafał szczerze w to wątpił.
Ruszył z powrotem w stronę drogi głównej. Bardzo dobrze słyszał szum opon, kiedy pojedyncze samochody przejeżdżały po mokrym asfalcie. Po chwili szedł poboczem w stronę stacji benzynowej. Szybko przeliczył, że spacer tam i z powrotem, wizyta w toalecie oraz małe zakupy, zajmą mu najwyżej pół godziny. Miał nadzieję, że nic tego nie przedłuży. Wśród dźwięków wydawanych przez samochody przebijało się każde uderzenie jego serca. Zaczął się denerwować. Co jeśli ktoś go rozpozna?
– Zamknij się – mruknął. Spróbował odepchnąć od siebie wszystkie myśli.
Ciężka, szara warstwa wciąż wisiała nad wszystkim, co znajdowało się w zasięgu wzroku byłego policjanta. Chmury warstwowe, pada z nich łagodnie i długo. To pamiętał jeszcze z lekcji przyrody w podstawówce. Ile lat minęło od tamtej chwili? To też policzył. Osiemnaście. Kawał czasu. Do tej pory ani jedna kropla wody nie spadła na jego skórę. Oby nie zaczęło padać akurat teraz.
Momentami droga była pusta, ale co jakiś, czas z obu stron jechało tak dużo samochodów, że Sierczyński musiał schodzić z białej linii i iść po mokrej trawie. Na początku wysoko podnosił stopy w czarnych lakierkach, jednak nie zdało się to na nic i już po kilku minutach w eleganckich butach chlupotała woda. Ze swoją nachmurzoną jak niebo miną musiał wyglądać dość żałośnie. Cieszył się, że nie miał na sobie służbowej koszuli, tej z naszytym nazwiskiem i stopniem. Dzięki temu wyglądał po prostu jak zwykły facet, któremu w drodze do pracy skończyła się paliwo. Nikt nie rozpozna w nim niebezpiecznego policjanta, który, według niektórych, zamordował z dziesięć osób.
Zaskakujące, jak taki szczegół może wpłynąć na cały bieg wydarzeń.
*****
Po trwających całą wieczność dziesięciu minutach, nareszcie dotarł do celu. Na parkingu parkowało kilka samochodów, w tym dwa stały przy dystrybutorze. Najwyraźniej wielu podróżnych zrobiło sobie akurat przerwę.
Przemoczony i nieszczęśliwy Sierczyński z przyjemnością powitał falę ciepłego powietrza. Przed kasą ustawiła się krótka kolejka, na szczęście do toalety nie było żadnej.
Przywołał na twarz wystudiowany służbowy uśmiech. Załatwił się, a potem wyszedł przed sklep i zgarnął kanister paliwa. Zabrał jeszcze butelkę wody mineralnej i na końcu stanął przed półką z czekoladą. Ceny były oczywiście trzy razy wyższe niż w supermarkecie. Ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? W portfelu zostało mu sto złotych. Zapłaci gotówką, nie kartą.
Jego ręką zawisła nad tabliczką gorzkiej czekolady. Zmarszczył brwi i jednak sięgnął po mleczną z orzechami. Już miał podnieść kanister i udać się do kasy, ale po chwili zastanowienia, zabrał obie.
Tak zaopatrzony stanął za plecami jakiegoś łysego mężczyzny, który dzierżył butelkę piwa i paczkę chipsów. Silnie pachniało od niego proszkiem do prania. Dobrze, że nie potem.
Dwie czekolady, były chyba najlepsza rzeczą, jaka spotkała Rafała w tym tygodniu. Niestety, ze smutkiem odnotował brak ekspresu do kawy. A miał taką ochotę na kawę.
Młoda ciemnowłosa kobieta zaczęła kasować jego awaryjne zakupy. Podniosła swój znudzony wzrok na klienta z zamiarem podania ceny, ale zamarła z na wpół otwartymi ustami. Wpatrywała się prosto w oczy Rafała. Szybko wlepiła zawstydzony wzrok ponownie w kasę, jakby zrobiła coś niedozwolonego.
Sierczyńskiemu się to nie podobało. Przez tę sekundę kontaktu wzrokowego, w jej stanowczo zbyt mocno pomalowanych oczach, oprócz wstydu przebłysnęło też przerażenie. Zdecydowanie nie mógł udawać, że tego nie zauważył.
– Wszystko w porządku? – spytał z autentyczną obawą.
Dziewczyna z powrotem na niego popatrzyła i tym razem, nieco ośmielona, uśmiechnęła się.
– Przepraszam, to przez pańskie oczy.
Musiał mieć głupi wyraz twarzy.
– To znaczy, przez te soczewki. – Kasjerka nagle się zarumieniła. Musiała sobie uświadomić, że zabrzmiała jak aktorka rodem z tureckiej telenoweli. – Eee... Po prostu nigdy takich nie widziałam. Czterdzieści trzy złote, osiemdziesiąt pięć groszy.
Rafał otrząsnął się z szoku i wyciągnął z portfela swój ostatni, stuzłotowy banknot. Zapłacił, wrzucił resztę o dużej objętości do portfela, i szybko ruszył między regałami w stronę automatycznych drzwi.
Kobieta go nie rozpoznała. Ale co miała znaczyć ta wypowiedź o soczewkach? Czy coś stało się z jego oczami? Nie mógł tego na razie sprawdzić. Nie miał przy sobie lusterka ani telefonu.
Jego dawna służba najwyraźniej nie chciała wypuścić go ze swoich objęć, bo w drzwiach Sierczyński wpadł na policjanta. Jakoś udało mu się z wrażenia nie upuścić wszystkiego, co kupił na mokrą podeptaną przez wielu klientów, podłogę. Tylko lekko odbił się od ogromnego brzucha.
Mundurowy się zaśmiał.
– Dawno nikt tak na mnie nie leciał!
Rafał przeprosił go z niezręcznym uśmiechem, i nie patrząc mężczyźnie w oczy czmychnął stamtąd. Policjant tylko coś za nim wymamrotał (Rafał nie dosłyszał, co i się z tego cieszył) i w najwyraźniej dobrym humorze poszedł do kasy. Były aspirant uświadomił sobie, że pośpiech w takiej sytuacji nie był wskazany i całą swoją siłą woli próbował nie rzucić się do ucieczki. Starał się nie patrzeć na terenowy radiowóz, którego tankował kolejny policjant.
Nikt go nie rozpoznał, nawet policjanci. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nawet prawie się uśmiechnął. W miarę, jak oddalał się od stacji, jego serce wracało do normalnego rytmu. Miał wrażenie, że pot paruje z niego jak para z gorącej kawy.
Westchnął na to porównanie.
W jednej ręce niósł dziesięciolitrowy kanister, a w drugiej dwie tabliczki czekolady i butelkę wody. Mimo że zakupy nie były dla niego ciężkie, niezbyt wygodnie mu się szło. Ciągle musiał się przechylać na jedną stronę, a do tego zaczęły go boleć palce dłoni, w której niósł prowiant. W połowie drogi przystanął, żeby zmienić ręce.
Po dojściu do radiowozu, pożałował, że jednak nie zabrał kurtki. Jego dłonie zdrętwiały, ciekło mu z nosa i miał wrażenie, że odmroził sobie stopy, choć było jakieś jedenaście stopni na plusie. Rzucił swoje drugie śniadanie na siedzenie pasażera i razem z kanistrem przeszedł do tyłu, żeby wlać paliwo do baku.
Pociągnął nosem i otarł go rękawem koszuli. Gdyby istniało dla niego jakieś jutro, pewnie byłby przeziębiony. Zostałby w domu i czytał cały dzień książkę. I pił kawę.
Wstawił pusty kanister do bagażnika. Mógłby po prostu wyrzucić go w krzaki, ale przecież nie będzie zaśmiecał lasu. Jaki dawałby przykład, i to jeszcze, jako policjant?
Usiadł za kierownicą, w ciepłym wnętrzu pojazdu. Napił się wody. Otworzył czekoladę z orzechami i zaczął ją jeść, jak kanapkę.
Po chwili spojrzał w lusterko nad głową. Powoli je poprawił.
Jego oczy nie były już piwne. Miały barwę ognia. Czerwone przy źrenicy, dalej pomarańczowe i żółte. Wyglądały jak płomienie.
Wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę. To fizycznie niemożliwe.
Do tego dalej miał sine półksiężyce pod oczami.
W przednią szybę zaczęły nieśmiało uderzać pierwsze kropelki deszczu. Rafał potrząsnął głową i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro