« 1 »
Aspirant Rafał Sierczyński nie miał zamiaru jeszcze jechać do domu. Najlepiej pracowało mu się w ciszy, czyli kiedy inni policjanci opuścili już komisariat, dlatego ostatnio brał większość nocnych zmian. Nie wszystkie, bo komendant wyganiał go do domu, żeby mógł się przespać.
Siedział na komisariacie cały dzień i nie spieszyło mu się z powrotem do pustego mieszkania. Oficjalnie nie było go teraz w pracy i z tego powodu nie dzwonił do świadków ani nie przesłuchiwał podejrzanych. Po prostu myślał.
Wrócił z toalety, przeciągnął się i ponownie zasiadł przy swoim biurku, tym razem w nieco innej pozycji, żeby nie wspominać twardego krzesła za kilkadziesiąt lat. Równo o dwunastej w południe Niklewicz chciał widzeć na swoim biurku raport. Dlaczego Rafał nie mógł posiedzieć nad nim teraz, kiedy wreszcie miał ciszę i ochotę na pisanie, a rano oglądać zabieganych kolegów popijając nonszalancko lurowatą kawę?
Cudowne zajęcie, pomyślał. Pisanie raportu. Na kartce, dokładnie jak dziesięć lat temu. A szczególną przyjemnością było pisanie raportu z oględzin miejsca zbrodni i to trzeciego w ciągu niespełna dwóch miesięcy.
Tak późną jesienią zmrok zapadał wcześniej niż latem. Okna komisariatu już dawno zasłonięto, a wnętrze oświetlało blade światło ze starych jarzeniówek. Jedna, znajdująca się za Rafałem, nieco na prawo, wciąż była zepsuta. Uporczywie mrugała i trzaskała mu za plecami. Już miał przekląć tego, kto powinien coś z tym zrobić, ale postanowił potraktować to, jako trening opanowania. Złapał długopis w dłoń, wyciągnął czystą kartkę i skupił się na pracy. Przypomniał sobie wszystko, co widział tego dnia.
Trzecie ciało, tym razem znalezione na ławce. Poderżnięte gardło, tak jak u dwóch poprzednich ofiar. Chociaż „poderżnięte" to delikatne określenie. Morderca musiał być w jakimś szale. Szyja wyglądała, jakby ktoś wbił w nią ostrze kilka razy, i rozszarpywał ranę jak dzikie zwierze. Za to sam denat sprawiał wrażenie, jakby odpoczywał i z lekkim uśmiechem na twarzy podziwiał widoki, czyli szary blok mieszkalny i zaśmiecony trawnik. Zbrodnia żywcem wyciągnięta z serialu kryminalnego.
Motyw rabunkowy od razu został wykluczony (nikt nie zabrał portfela ani dokumentów), tak samo jak samobójstwo (brak narzędzia zbrodni). We wszystkich trzech przypadkach. Zupełnie, jakby sprawca chciał, żeby policja wiedziała, kim były jego ofiary. Albo było mu to obojętne, bo samo zabijanie sprawiało mu przyjemność. Do tej wersji skłaniał się Rafał.
Sprawozdania z dwóch miejsc zbrodni zajmowały lewą stronę jego biurka, gotowe do przekazania komendantowi. Natomiast raporty z obu sekcji zwłok, na które czekali tydzień, leżały po prawej, obok pustego kubeczka po herbacie. Trzeci raport, ten z dzisiaj, dotrze do nich dopiero za kilka dni. Jeśli ktoś pośpieszy patologa, może nawet już jutro. Pod wieczór.
Sierczyński automatycznym ruchem strącił styropianowy kubek do śmietnika. Spojrzał na zegar w telefonie. Białe zbyt jasne cyferki oznajmiały, że za sześć minut wybije szósta.
Aspirant oparł czoło na dłoni i zamknął oczy. Przez kilka sekund rozważał, czy jednak nie wrócić do domu. Do swojego małego, pustego mieszkania na trzecim piętrze PRL-owskiego bloku przy drodze szybkiego ruchu. Mógłby coś poczytać, starając się przy tym ignorować hałas swoich sąsiadów. Problem w tym, że miał dzisiaj gorszy nastrój i niższą tolerancje na idiotów niż zazwyczaj. Do tego skończyła mu się melisa, a nie miał ochoty tłuc się jeszcze do Biedronki.
Rozmyślił się.
Chciał jak najszybciej znaleźć rozwiązanie tej cholernej sprawy. Śledztwo, mimo że na początku było ciekawe i napełniło go entuzjazmem do działania, (czego starał się za bardzo nie okazywać) teraz zżerało go od środka. A może być jeszcze gorzej. Jakimś cudem dziennikarze jeszcze nie wyczuli co dzieje się w niewielkim miasteczku na Mazurach, ale kiedy odkryją, że trzy zbrodnie są dziełem jednego mordercy, media zaczną interesować się dochodzeniem i rozdmuchają sprawę na całą Polskę. Pojawią się jeszcze silniejsze naciski z góry. Jeśli policjanci z Nidzicy szybko nie złapią mordercy, sprawę przejmie jakiś zapatrzony w siebie śledczy z Wydziału Kryminalnego. Ktoś, z kim Sierczyński może by pracował, gdyby jego życie potoczyło się inaczej.
Ale jeśli to jemu uda się dorwać sprawcę... może wyrwie się z tej dziury?
Widział słabą poświatę padającą na panele w korytarzu. Oprócz niego na komisariacie wciąż pracował komendant Niklewicz. Albo zajmował się czymś innym. Z tego, co było Rafałowi wiadomo, inspektor miał jakiś problem w domu, z żoną.
Rafał zacisnął powieki. Przed oczami stanął mu obraz Natalii. Jego żony, która zginęła w wypadku. W wypadku samochodowym, kiedy on beztrosko biegał po lesie. A na dodatek...
– Zamknij się – warknął i potrzasnął głową. Zauważył, że od pewnego czasu zaczyna rozmawiać sam z sobą. Z kimś musiał, prawda?
Skrzywił się. Odłożył długopis i zaczął analizować poszczególne morderstwa.
Siemieniuk. Znaleziony w lesie.
Jastrzębski. Zamordowany we własnym domu.
A teraz Puchalski. Pozostawiony na osiedlu.
Morderca stawał się coraz bardziej zuchwały i pewny siebie. Może w końcu popełni jakiś istotny błąd. Problem w tym, że policjanci nie mają czasu ani możliwości, aby czekać na kolejne zabójstwa. A sprawca wydaje się być zorganizowany, pedantyczny. Te dwie cechy, które doskonale pasowały do psychopatycznego mordercy. Dlatego, według niego, szukanie możliwych powiązań i motywów nie miało sensu.
Ale to nie znaczyło, że mają tego nie robić. Trzeba było sprawdzić wszystkie możliwe okoliczności.
Nic nie wskazywało na to, żeby mężczyźni się znali. Nie byli spokrewnieni. Nie pracowali razem. Nie chodzili do tej samej szkoły. Nie byli w żaden sposób karani.
Ale było coś, co ich łączyło. Ta sama przyczyna śmierci: poderżnięte gardła. I coś jeszcze. Dwie rzeczy, które świadczyły o tym, że morderca jest jeden i ma nie po kolei w głowie.
Sierczyński otworzył swój służbowy notes. Zapisywał tam dosłownie wszystko. Mimo starań, żeby zawarte w nim informacje były uporządkowane, zawsze gdzieś na boku lub w innym wolnym miejscu widniały nabazgrane dopiski. Znalazłoby się też kilka list zakupów i niestaranny portret Niklewicza. Na ostatniej zapełnionej stronie, na samym środku kartki, widniały trzy słowa.
OSTATNIĄ
OFIARĄ
BĘDZIESZ
Trzy słowa z trzech niebieskich karteczek znalezionych w trzech miejscach zbrodni. W całej tej sprawie właśnie one były najciekawsze. Niepozorne kawałki papieru. Karteczki, jakie, można znaleźć praktycznie w każdym biurze i sklepie. Zabójca powkładał je do kieszeni zamordowanych. Zostały złożone dwa razy, bardzo dokładnie. Słowa napisane zostały zwykłym długopisem, równo i drukowanymi literami. Były perfekcyjne, tak jak morderca, który nie zostawił żadnych banalnych śladów, ani na miejscach zbrodni, ani w swoich wiadomościach.
Policjanci zdążyli już ochrzcić mordercę mianem Niebieskiego Pisarza. Według Rafała, to głupie przezwisko. Raz pomyślał, że „Niebieska Karteczka" brzmiałoby lepiej. Weselej.
OSTATNIĄ
OFIARĄ
BĘDZIESZ
Kiedy znajdą kolejne ciała? Kiedy morderca skończy pisać swoją wiadomość? Kto będzie ostatnią ofiarą?
Trzeba być naprawdę ślepym, żeby nie wpaść na pomysł kontynuacji tej wiadomości. „Ostatnią ofiarą będziesz ty". Kto? Kto jest adresatem wiadomości? I kto jest nadawcą?
Rafał miał nieprzyjemne uczucie, że adresatem jest on. To śledztwo wywoływało w nim uczucia, które nie towarzyszyły mu podczas wcześniejszych spraw. Może to dlatego, że jeszcze nigdy nie uczestniczył w poszukiwaniu seryjnego mordercy-psychopaty?
A może jednak Rafał nie miał paranoi, jak mu się wydawało, a morderca naprawdę chciał wciągnąć go do finału swojego przedsięwzięcia.
Nie było wątpliwości, że na następnej kartce będą widziały tylko dwie literki. TY. Chyba, że język polski mordercy kuleje, a on sam nie ma dostępu do Internetu czy choćby zwykłego słownika, co było raczej wątpliwą teorią. Pytanie, kiedy znajdą? I gdzie?
Pierwsze ciało znaleziono dwa tygodnie temu, drugie trzy dni później. A trzecie sześć dni po drugiej ofierze. Czyli dzisiaj.
Sierczyński ponownie podniósł z biurka długopis, i już miał postawić pierwsze wymuszone słowo, kiedy sobie o czymś przypomniał. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej batona muesli z orzechami. Najmilsza rzecz, jaka spotkała go tego dnia. Cofnął się i skrzyżował nogi na blacie biurka.
Usłyszał stłumiony przez drzwi dźwięk telefonu stacjonarnego. Niklewicz odebrał i z jego gabinetu dobiegała teraz jednostronna rozmowa.
Sierczyński delektował się smakiem batona. Niestety mógł przerwać pisanie raportu (albo zaczynanie pisania raportu), ale nie gonitwę myśli we własnej głowie.
Nagle głos inspektora ucichł i nocną ciszę zakłócaną tylko trzaskiem jarzeniówki i przeżuwaniem rozdarł szczęk otwieranych drzwi. Ciężkie kroki rozległy się bliżej i pokaźnej tuszy mężczyzna wparował do pełnego biurek pomieszczenia, szumnie nazywanego salą odpraw. Oczy komendanta były rozszerzone z szoku. Albo od nadmiaru kawy. Jego wzrok padł na samotnego policjanta siedzącego w rogu pomieszczenia.
– Rafał! Dzwoń po Antoniego i Morusa! Zebranie tutaj za pół godziny!
Sierczyński przełknął ostatni kęs batona i westchnął. Najwidoczniej ich genialna ekipa śledcza ma nowe zadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro