Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14

Byłam na granicy snu i jawy. Czułam dotyk, ale jednocześnie przez ciągle zamknięte oczy miałam wrażenie jakbym wciąż spała. Było mi tak dobrze, ciepło i bezpiecznie. Nie wiem o czym śniłam tej nocy, ale musiał być to raj, bo poranek rzadko bywał tak przyjemny. Uchyliłam powieki, usłyszawszy głos.

- Nie chciałem przerywać tej sielanki przez którą ciągle się uśmiechałaś, ale słyszałem, że twoi rodzice już wstali. – Michał nachylił się nade mną, zgarniając za ucho moje włosy.

Odsunął się, ciągle na mnie patrząc, a do mnie dopiero wtedy dotarło, że spałam z nim w pokoju, a za ścianą byli moi rodzice, którzy w każdej chwili mogli zajrzeć do mojej pustej sypialni i wyciągnąć wnioski.

- O nie. – usiadłam na łóżku, poprawiając pidżamę. Podeszłam do drzwi, nasłuchując ich kroków. Gdy byłam pewna, że na górze panuje cisza, wychyliłam się, wychodząc na korytarz i wtedy przede mną wyłoniła się postać... mamy.

Szczęście w nieszczęściu. Zawsze mógł to być mój tata, chociaż tak czy siak nie byłam teraz w najlepszej sytuacji. Przysłoniłam ciałem wnętrze pokoju, w którym Michał szybko ogarniał kołdrę i poduszkę.

- Lena? Co ty tu...? – popatrzyła na mnie podejrzliwie.

- Przyszłam obudzić Michała, bo nie odbierał telefonu, a potrafi spać do południa. – zaśmiałam się niezręcznie, a chłopak pomachał mojej mamie zza moich pleców. – Nie chciałam żebyśmy zmarnowali dzień, zaplanowałam nam dzisiaj... wrotki. Tak, wrotki i zwiedzanie okolicy. – to w sumie była prawda, bo chciałam żebyśmy gdzieś wyszli, chciałam pokazać mu moją małą miejscowość i „atrakcje" jakie tu mamy.

- Och, w porządku. – pokiwała głową. – Ja z tatą jedziemy na zakupy, potem na chwilę do babci, więc zrób jakieś śniadanie i nie zapomnij zamknąć domu jak będziecie wychodzić.

- Jasne. – cieszyłam się, że znów mama postanowiła dać nam trochę wolności w domu. Michał na pewno będzie czuł się swobodniej.

Mama zeszła po schodach, a ja odwróciłam się w stronę Michała, który wciąż ukrywał się z moimi plecami.

- Przypał, ale nieźle wybrnęłaś. – poczochrał moje włosy.

- Idź się ogarnąć, bo potem zajmuje łazienkę.

Wróciłam do mojego pokoju, ogarniając łóżko, w którym i tak za wiele nie spałam. Przygotowałam ciuchy na dziś i odpisałam na parę wiadomości od dziewczyn. Gdy usłyszałam, że drzwi łazienki otwierają się, wyszłam na korytarz, mijając ogarniętego już Michała.

- Możesz się rozgościć w kuchni, moich rodziców już nie ma. – poinformowałam go.

- Wiesz, kiedyś też ci tak powiedziałem i nie skończyło się to dobrze. – zaśmiałam się, przewracając oczami na wspomnienie tej żenującej sytuacji. Machnęłam ręką i zniknęłam w łazience, gdzie w miarę szybko się ogarnęłam.

Gdy wyszłam, Michał stał już pod drzwiami, przeglądając coś na telefonie. Mruknął „w końcu" i ruszył za mną po schodach do kuchni.

- Płatki? – nie chciało mi się robić żadnych naleśników czy wymyślnych dań.

- A wychwaliłem twoje umiejętności kulinarne przed mamą.

- Oboje wiemy, że było to kłamstwem. – spojrzałam na niego z politowaniem. Nigdy nie uważałam się za super kucharkę, wiadomo, że coś tam umiałam, tak czy siak Michał nigdy też nie miał okazji tego sprawdzić.

- Racja, niech będą te płatki. – siadł przy stole, gdy ja przygotowałam nam miski, mleko i cornflaksy.

- Po co wam tyle jajek? – spojrzałam na Michała, nie wiedząc o czym mówi.

Szybko jednak zorientowałam się, że miał na myśli pudełko z jajkami stojące na stole, zaraz obok koszyczka, kiełbasy i cukrowego baranka.

- Mama wzięła się za przygotowanie święconki. Jutro idziemy poświęcić jedzenie. Nie wiem jaki jest twój stosunek do religii czy ogólnie Wielkanocy, więc jeśli nie chcesz iść, to spoko.

- Mogę iść. Wierzę w Boga. Z praktyką gorzej, chociaż chciałbym się w tym poprawić. – wyznał szczerze, dalej wgapiając się w stół.

Rozumiałam go w tej kwestii. Sama miałam podobnie, z tym, że chodziłam do kościoła od czasu do czasu, bardziej z tradycji, przyzwyczajenia i po prostu ku uciesze rodziców. Godzina tam mnie nie zbawiała, a nie chciałam dyskusji z rodzicielką, która była szczególnie na to wrażliwa.

- Proszę. – postawiłam porcję przed Michałem, siadając na krześle obok.

- Pomalujemy jajka? – zapytał nagle, gdy skończyliśmy jeść.

- Nie robiłam tego z dziesięć lat. – kochałam zdobić jajka farbami lub jakimiś naklejkami, gdy byłam mniejsza, z czasem jednak maczałam je w samym barwniku i gotowej „koszulce", a im byłam starsza kompletnie odeszłam od tej tradycji.

- A ja nie robiłem tego nigdy.

- Poważnie?

- Mama zawsze przygotowywała koszyk w dosyć wyniosłym, eleganckim stylu. Nie było tam miejsca na niechlujnie dziecięce pisanki. – momentalnie zrobiło mi się przykro, że ominęła go taka świetna zabawa, dlatego też zgodziłam się, żebyś pomalowali je w tym roku wspólnie. Nie wiadomo czy jeszcze kiedykolwiek będzie taka okazja.

Wygrzebałam z pokoju jakieś farby i kolorowe pisaki, a szufladzie w kuchni nadal zalegały jakieś stare barwniki. Rozłożyłam na stole gazety służące nam za podkładkę i wyjęłam, wcześniej wstawione do wody jajka.

- Od czego mam zacząć?

- Od czego chcesz. Użyj wyobraźni. Możesz namalować cokolwiek dobrze ci się kojarzy lub po prostu ma związek ze świętami. – sama wzięłam jedno z jajek, zastanawiając się co na nim przedstawić.

Zerknęłam na Michała, który w wielkim skupieniu pisał coś na jajku.

- Co to „gombao"? – uniosłam brew, upewniając się, że na pewno dobrze przeczytałam.

- To skład ziomali. Ja, Szczepan, Wygus i Adamo. Długa historia z tą nazwą. – uciął, dorysowując dookoła napisu jakieś małe elementy.

- Oh, fajnie. – przeniosłam spojrzenie na moją pisankę, na której kończyłam rysować kurczątko. Chłopak spojrzał z politowaniem na moje dzieło.

- Nuda. Trochę wyobraźni. – zgarnął kolejne jajko, czując nagłą inspirację. Czekałam chwilę, aż skończy i pochwali się tym co wymyślił tym razem.

Matczak wyszczerzył zęby podstawiając mi pod twarz pisankę, którą zdobił, namalowany przez chłopaka, kutas.

- Michał. – zwróciłam mu uwagę, bo co jeśli to jajko trafi się mojemu tacie? – Przerób go teraz na zajączka.

- Niby jak.

- Trochę wyobraźni. – powtórzyłam jego słowa, na co prychnął, ale zaczął jakoś demaskować swój rysunek.

W końcu skończyliśmy naszą pracę, świetnie się przy tym bawiąc. Naprawdę widziałam radość w oczach Michała, który szczerze cieszył się z tak błahego, dziecinnego zajęcia. To był strasznie słodkie.





Przechadzaliśmy się ulicami, a ja co jakiś czas wskazywałam Michałowi jakieś ciekawsze miejsca i opowiadałam historie z nimi związane lub wspominałam o mojej rodzinie, która mieszkała niedaleko nas. Nie było tu zbyt dużo atrakcji, bo zaledwie pół godziny drogi stąd przed nami otworem stał Kraków, gdzie fajnych miejsc było aż nadto. Chciałam jednak żeby Michał poznał miejscowość, w której spędziłam dzieciństwo i młodość.

- Tak zajebistego kebaba to nawet w Warszawie nie ma. – stwierdził, gdy zatrzymaliśmy się przy budce, niedaleko parku. Uparł się, że musi go spróbować, chociaż sama nigdy nie jadałam w tym miejscu, bo słyszałam niezbyt przychylne opinie.

- Mocne słowa.

- Chcesz? – wystawił kebaba w moją stronę, ale pokręciłam głową.

- Kończ to, bo za chwilę nasz punkt docelowy, czyli wrotkarnia. – uśmiechnęłam się, bo pomysł, który rzuciłam rano nie był w sumie taki głupi. Nie byłam tam jeszcze, bo została otworzona niedawno, ale słyszałam, że to teraz jedno z lepszych miejsc dla młodzieży.

Michał wyrzucił papierek do kosza i dołączył do mnie.

- Bo tak jakby... nie umiem jeździć.

- Żartujesz.

- Poważnie. Jestem straszną łamagą.

- To teraz koniecznie tam idziemy i muszę cię nauczyć. To łatwe. – pociągnęłam go za rękę, gdy byliśmy już blisko.

Pchnęłam drzwi, wchodząc do środka. Rozejrzałam się po wrotkarki, której klimat od razu w nas uderzył. W holu znajdowała się recepcja w holograficznych kolorach, po drugiej stronie szatnia, która także cieszyła oko swoją barwą. Gdzieś dalej znajdował się sklepik i kilka stolików z motywem wrotek. Przed drzwiami naprzeciwko nas była wypożyczalnia, do której była nieduża kolejka, a dalej znajdowała się sala z parkietem. Tam działy się cuda. Światła przypominające te z dyskotek oświetlały różne miejsca, zmieniając swoje kolory, podłoże było w fioletowym odcieniu, a w tle leciała muzyka z lat dziewięćdziesiątych. Widziałam uśmiechy na twarzach ludzi, którzy osobno lub grupą wirowali na torze.

Szybko kupiliśmy bilety i wypożyczyliśmy wrotki, które z trudem wcisnęłam na nogi Michała. Nadal był nie zbyt pozytywnie nastawiony do tego pomysłu.

- Spokojnie, trzymam cię.

- Ale wiesz, że nie masz tyle siły i jeśli upadnę, to spadniemy oboje? – weszłam na tor, trzymając ręce Michała i prowadząc go w swoją stronę. Uważnie obserwował ziemie, stawiając małe, bezpieczne kroki, które co chwila rozjeżdżały się ze względu na wrotki.

- Jeszcze trochę... I proszę. – oboje znaleźliśmy się na torze. Co chwilę mijali nas ludzie, gdy ja stałam do nich tyłem, patrząc na Michała, który nie chciał puścić barierki.

- Zginę.

- Daj mi rękę. – wystawiłam dłoń, którą złapał i mocno ścisnął, aż przyjemny prąd przepłynął przez moje ciało. – To proste. Najpierw jedna do przodu, potem druga, odepchnij się. Pracuj rękami, by trzymać równowagę. – instruowałam go, obserwując jak nabiera pewności.

Po kilku okrążeniach z barierką, w końcu zdecydował się jej puścić, wciąż trzymając moją rękę.

- Chyba zaczynam to kumać. – ledwo powiedział to zdanie, gdy potknął się i runął na ziemie, ciągnąć mnie za sobą. Wylądowałam na nim, w ostatniej chwili utrzymując się na rękach, unikając zderzenia się naszych twarzy. – Ups? – zaśmiałam się, wstając z niego i pomagając mu się podnieść.

- I tak myślałam, że glebę zaliczysz w pierwszych pięciu minutach. – dźgnął mnie w żebro, a ja wystawiłam mu język.

- No nie wierzę... Lena? – odwróciłam się w stronę głosu, którego właściciel pojawił się obok nas.

Powiedzieć, że byłam zaskoczona to mało. Uchyliłam usta, nie wierząc kogo przed sobą widzę. Kompletnie nie spodziewałam się spotkać tutaj mojego byłego.

- Sebastian? – wydusiłam, a chłopak zgarnął mnie w ramiona.

Chodziliśmy ze sobą w liceum, ale nie było to nic poważnego. Trwało krótko, ale zakończyło się dobrze. Ustaliliśmy, że wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Wiadomo, że przez pierwsze tygodnie nie trzymałam się najlepiej, ale wiem, że to nie był chłopak dla mnie, chociaż był naprawdę dobrym człowiekiem. Po prostu nigdy nie czułam z nim tego czegoś.

Długo mieliśmy ze sobą regularny kontakt, ale po tym jak wyjechałam na studia, z dnia na dzień przestaliśmy się odzywać. Nie tęskniłam, momentami nawet zapominałam, że ktoś taki przez jakiś czas był w moim życiu.

Teraz jednak byłam mile zaskoczona. Ciekawiło mnie jak mu się powodzi.

- Nic się nie zmieniłaś... Wciąż piękna. – zaśmiałam się i machnęłam ręką.

- A ty w końcu zmężniałeś! Czy ja widzę zarost? – zbliżyłam się, przejeżdżając ręką po niewielkiej brodzie chłopaka. Pokiwał głową, zaczynając opowiadać o tym, że pakuje na siłowni i stara się zdrowo odżywiać.

- Ale lepiej mów co u ciebie.

- Cóż..., och! - kompletnie zapomniałam o Matczaku, który wciąż stał przy nas, przyglądając się naszej rozmowie. – To jest Michał. – wskazałam na chłopaka, przedstawiając go Sebastianowi. Chłopcy uścisnęli ręce, patrząc na siebie niepewnie.

- Cześć. – mruknął Sebastian, znów skupiając uwagę tylko na mnie. – Słuchaj nie będę wam przeszkadzał, ale wiesz co? Robię dzisiaj domówkę, wpadnij. Adres znasz. – puścił mi oczko, a ja pokiwałam głową.

- Dzięki, ale nie wiem czy to...

- Nie ma ale... lata się nie widzieliśmy. Chociaż na trochę. Wyślę ci więcej informacji na Facebooku. Do zobaczenia. – przytulił mnie i skinął Michałowi, odjeżdżając od nas.

- Jejku, w ogóle nie... - odwróciłam się w stronę Matczaka, który powoli dojeżdżał do wyjścia. – Michał? Mamy jeszcze czas. – bilet był godzinny, więc spokojnie mogliśmy jeździć jeszcze piętnaście minut.

- Mam dość na dziś. – posłał mi słaby uśmiech, zdejmując wrotki.

- Okay. – sama pozbyłam się obuwia, które oddaliśmy i skierowaliśmy się do wyjścia.

W niezręcznej ciszy pokonaliśmy drogę do domu i naprawdę nie wiedziałam co tak nagle zmieniło humor Michała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro