12
Upewniłam się, że zakręciłam krany i wyłączyłam światła, po czym zamknęłam mieszkanie i skierowałam się do windy. Po chwili wyszłam na zewnątrz ciągnąc za sobą walizkę. Rozejrzałam się za autem Michała, który właśnie podjechał. Stanął przy chodniku i wyszedł z samochodu, pomagając mi z bagażem.
- Boże, co ty tam napchałaś. – wepchnął walizkę do bagażnika, gdzie leżała także jego, dużo mniejsza.
- Przecież jedziemy na tydzień. Poza tym w szafie nadal miałam dużo zimowych ubrań, które muszę zwieźć do domu. – przewrócił oczami. – Czyli pierwsze dwie godziny ty? – zapytałam o nasz podział jazdy.
- Myślę, że tak będzie najlepiej, bo nie znam twoich tras, a ty, jak sama mówiłaś, średnio czujesz się w Warszawie i okolicach. – pokiwałam głową i zajęłam miejsce pasażera. Położyłam torebkę obok swoich nóg, bo nie chciałam zostawiać jej z tyłu, gdyż wzięłam nam jakieś przekąski i picie na drogę.
Byłam trochę zestresowana tym, że Michał pozna moją rodzinę i spędzi z nami święta. Myślę, że to wprowadzi naszą relację na jakiś inny poziom. Możliwe, że bardziej się do siebie zbliżymy i lepiej poznamy.
Bałam się także reakcji rodziców, bo nic im nie mówiłam. Miałam nadzieje, że wszystko wyjdzie w miarę naturalnie i unikniemy niezręczności, bo sama nie wiedziałam co mam im konkretnie oznajmić. Może Michał uratuje sytuacje, w końcu on zawsze wie co powiedzieć, żeby rozładować emocje. Myślę, że są duże szanse, że moja rodzina go polubi. Nie dlatego, że są gościnni, po prostu ten chłopak ma w sobie coś takiego, że przyciąga do siebie ludzi.
Pierwsze kilkanaście kilometrów minęło w miarę szybko i przyjemnie. Gadaliśmy o typowych głupotach i po prostu o tym, co nasunęło nam się na język. W tle włączyliśmy muzykę, która miło uzupełniała naszą rozmowę.
- Kurwa, jaki kretyn! – Michał nacisnął na klakson, trąbiąc na gościa, który mu wyjechał. Mocno zahamowaliśmy, przez co pasy wbiły mi się lekko w brzuch przy nagłym pchnięciu do przodu. – Jak ja nienawidzę takich jebanych debili, kto im dał prawko? – machnął rękami, z rozdrażnieniem zmieniając bieg.
- O Boże, czyli mnie też będziesz wyzywał jak będę jechała. – ja byłam średnim kierowcą i nie ukrywałam tego. Michał zaśmiał się, łagodniejąc. Spojrzał w moim kierunku, gdy zatrzymaliśmy się na światłach.
- Spróbuję się powstrzymać. – pocieszająco potarł moje udo, a ja dłużej zatrzymałam wzrok na jego oczach.
- Powstrzymać to ty się miałeś od zioła. – nachyliłam się bliżej w jego stronę, czując i widząc z czym mam do czynienia.
- Nie paliłem. – odparł od razu, unosząc dłonie.
- Tak? To czemu masz takie czerwone gały? – uniosłam brew, a Michał zagryzł wargę, powstrzymując uśmiech.
- No bo wpadłaś mi do oka. – powiedział cicho, gdy dzieliły nas już dosłownie milimetry i wiedziałam co to zwiastowało.
Niestety światło zmieniło się na zielone, a my nawet tego nie zauważyliśmy, dopiero klaksony z tyłu, przywróciły nas na ziemię, szybko odsuwając nas od siebie, zanim doszło do czegokolwiek.
Znów oparłam plecy na siedzeniu, patrząc przed siebie. Zagryzłam wargę, tłumiąc uśmiech.
- My tu gadu gadu, a ja przygotowałam nam rozrywkę na drogę. – odezwałam się w końcu, przerywając niezręczną ciszę. Sięgnęłam do torebki, wyjmując z niej książkę.
- Przyjaźnie się z wariatką. – stwierdził Michał, gdy zobaczył, że to ta sama, z której uczyliśmy się matematyki.
- Matura za parę tygodni, a my trochę opuściliśmy nasze lekcje. – po części czułam się odpowiedzialna za jego przygotowanie, a naprawdę kompletnie zapominaliśmy o korepetycjach.
Czasem miałam też wyrzuty sumienia, gdy widywaliśmy się bez celu kilka razy w tygodniu, a mógł ten czas przeznaczać na naukę na inne przedmioty. Co tyczyło się też mnie, de facto. Chociaż z drugiej strony, zastanawiałam się, czy Michał faktycznie siedziałby wtedy w domu, ucząc się.
- I tak to zdam. – machnął ręką. – Zresztą na twoich lekcjach i tak ciężko mi się skupić. – puścił mi oczko, a ja przewróciłam oczami i schowałam książkę do torebki. Oczywiście żartowałam z tą nauką podczas jazdy. Planowałam ją raczej na wolny czas w domu, który pewnie będziemy mieć.
Pokonaliśmy kolejny kilometry i gdy w połowie drogi zobaczyliśmy stację, zatrzymaliśmy się na niej, by się zmienić - do Krakowa zostały nam jakieś dwie godziny. Musiałam też skorzystać, więc zostawiłam Michała, który za to musiał zapalić.
- Chcesz coś ze sklepu? - zapytał, gdy do niego wróciłam.
- Nie, nic nie potrzebuję i nie jestem głodna.
- Ja jestem, ale nic mnie tu nie satysfakcjonuje. – spojrzał na wywieszone menu z jakimiś kanapkami. – A twoje przekąski są chujowe.
- Dzięki. – burknęłam.
- No, co? Kto normalny je wafle ryżowe lub paluszki?
- Przecież to zwykłe przekąski, które jada każdy.
- Każdy nudziarz. – machnęłam ręką, bo ta dyskusja była bezsensu. Wystawiłam rękę po kluczyki od auta Michała, który szybko odsunął dłoń. – Czy na pewno można ci zaufać?
- Nie. Jestem samobójcą i chcę się rozbić na najbliższym drzewie. – zironizowałam.
- A to spoko. Masz. – wręczył mi kluczyki i oboje zapakowaliśmy się do środka. Tym razem ja na miejscu kierowcy.
Trochę minęło zanim ustawiła pod siebie fotel i lusterka, ale musiałam czuć się całkowicie komfortowo. Cieszyłam się, że była tu manualna skrzynia biegów, bo z taką czułam się najpewniej. W końcu udało mi się płynnie ruszyć, a potem już jakoś szło.
- A to co? – zerknęłam na chłopaka, który z nudów grzebał w mojej torebce i pytał o różne rzeczy.
- To przypina się do stołu i można powiesić torebkę. – nosiłam ze sobą taki gadżet, chociaż nigdy go nawet nie użyłam.
- A to? – obrócił w dłoniach zalotkę.
- Do podkręcania rzęs. – wyjaśniłam, a chłopak zbliżył się do lusterka, próbując zakręcić swoje, krótkie rzęsy.
- Ała, kurwa. – potarł powiekę, którą przyciął. – Codziennie ocierasz się o śmierć. – parsknęłam śmiechem.
- Na to wygląda. – odłożył torebkę, gdy zapytał już chyba o wszystko.
Zerknęłam na nawigację, którą włączyłam, żeby nie pogubić się w tych wszystkich nowych drogach. Została nam jeszcze godzina, ale trasa była naprawdę dobra, więc nie czuliśmy zmęczenia. Dodatkowo Matczak wcale nie krytykował mojej jazdy, a nawet stwierdził, że idzie mi nieźle i już nie martwi się o to, że się rozbijemy, jedynie czasem mogłabym nacisnąć więcej gazu. Tę ostatnią uwagę oczywiście ignorowałam, bo tam gdzie on chciał, żebym jechała szybciej, było to kategorycznie zabronione.
- Skręć tu. – powiedział nagle Michał, wskazując na prawo.
- Przecież nie...
- Dawaj, chcę do maka. – popatrzył na mnie błagalnie, a ja westchnęłam, dając kierunkowskaz.
- Dobra, ale mcdrive.
- Może być. – ucieszył się.
Podjechaliśmy pod okienko i miałam deja vu z tej sytuacji, bo Michał z miejsc obok krzyczał zamówienie, a ja powtarzałam go babce, która nie mogła go dosłyszeć.
- Dwanaście nuggetsów, hamburger i dwa razy duże frytki. – on naprawdę był głodny, bo powiedziałam mu, że nie mam na nic ochoty, a on i tak zamówił jak dla wojska.
- I duża cola.
- I duża cola. – powtórzyłam.
Pani przyjęła zamówienie, przystawiłam do czytnika kartę Michała i podjechaliśmy po odbiór.
Włączyłam się do ruchu, podczas gdy chłopak odpakowywał jedzenie, którego zapach wypełnił całe auto.
- Mak ma lepsze frytki, ale nie ma podjazdu do kurczaków z kfc. – oparł po chwili, przełykając nuggetsa, a ja nie mogłam się nie zgodzić.
- Racja, chociaż nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam w tych fastfoodach. – zwykle gotowałam sama lub zamawiałam coś do domu, niż jadałam na mieście. Jak już to zamawiam tylko rano kawę.
- Chyba musimy się wybrać na wycieczkę po wszystkich knajpach w wawie, bo niedługo znikniesz. Jadłaś chociaż śniadanie?
- Tak, tato.
- Nie kupuję tego. Bierz fryty. – przystawił mi do ust kilka frytek, które zjadłam, uważając, żeby nie odgryźć mu palców. Sama zgłodniałam od tego zapachu.
I tak Michał zjadł całe swoje zamówienie w kilkanaście minut, co jakiś czas karmiąc mnie nuggetsem lub frytkami.
- Jesteś gotowy? – zapytałam, widząc już w oddali mój rodzinny dom.
- Tak. – wypuścił powietrze i popatrzył na mnie. – Mam nadzieję, że nie sprawię, że to będą twoje pierwsze znienawidzone święta.
- Spokojnie. Już sprawiasz, że są lepsze niż inne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro