Rozdział 29
Szatynka siedziała u siebie w mieszkaniu po całym dniu pracy. Zbliżał się wielki dzień. Sukces galerii, choć ta kwestia rozstrzygnie się dopiero w przyszłości oraz spektakl. Stresowała się, a jednocześnie czuła ekscytację, chociaż tego wieczoru dominowało zmęczenie. Zamierzała umyć się, przebrać w piżamę, położyć się i zasnąć. Tylko albo aż tyle potrzebowała do szczęścia.
Spojrzawszy na telefon, zauważyła kilka nieodebranych połączeń, od Ryana oczywiście. Aktualnie nie miała ani siły ani ochoty, żeby oddzwaniać. Porozmawia z nim po premierze i wtedy zakończy ich związek. Tak należało zrobić, skoro nic już do niego nie czuła. Na pewno znajdzie sobie inną, bardziej zaangażowaną w związek dziewczynę, która go pokocha. Tego mu życzyła z całego serca.
Błogą ciszę przerwał jej dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi. Przecież nikogo nie zapraszała. A jeśli to Ryan? Na moment ogarnęła ją panika. Nie była gotowa na poważną rozmowę. Lepiej byłoby zaczekać do spektaklu. Na serio nie chciała zepsuć sztuki przez osobiste dramaty. Pocieszała się myślą, że równie dobrze to mogłaby być Sophie. Przyjaciółka uwielbiała wpadać bez zapowiedzi. Ogólnie ubóstwiała spontaniczne pomysły. To na pewno ona, powtarzała sobie w myślach, idąc w kierunku drzwi. W końcu otworzyła je z wahaniem.
- James?- spytała z ulgą oraz zaskoczeniem, widząc po drugiej stronie bruneta w skórzanej kurtce.- Coś się stało? Nie mów, że znaleziono kolejne... Ciało.
Ostatnie słowo ledwie przeszło jej przez usta, choć i tak zdecydowała się na łagodniejszą wersję niż sformułowanie "zwłoki". Nie chciała jechać na kolejne miejsce zbrodni. Widziała wystarczająco.
- Żadnych nowych denatów. Po prostu odkryliśmy coś bardzo ważnego, tak mi się wydaje. Wpuścisz mnie do środka, Dee?- spytał, utkwiwszy w niej swoje ciemne oczy koloru whisky.
Tymczasem Debbie uświadomiła sobie, że cały czas trzymała dłoń na klamce, przez co drzwi były delikatnie uchylone. Odsunęła się na bok, otwierając je na oścież.
- Jasne, zapraszam. Chcesz coś do picia? Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuję kawy.
- Poproszę kawę. Czarną.
Brunet zajął miejsce na jej kanapie, podczas gdy ona podeszła do aneksu kuchennego, żeby włączyć ekspres. Przez cały czas czuła na sobie spojrzenie gościa. Zwłaszcza, gdy sięgała po kubki, które znajdowały się w szafce będącej nad jej głową. Zdążyła zrealizować jedynie pierwszą rzecz z listy, a właściwie dwie. Wzięła szybki prysznic i ubrała piżamę, składającą się z krótkich niebieskich spodenek i szarej koszulki na ramiączkach. Zdecydowanie nie wyglądała zbyt wyjściowo, ale policjantowi zdawało się to nie przeszkadzać.
- Przeszkodziłem ci? Kładłaś się do łóżka?- odezwał się, taksując wzrokiem jej strój.
- Taki miałam plan, ale nic nie szkodzi. Są ważniejsze sprawy.
Tak naprawdę sam jego widok poprawiał jej humor. W każdym razie nie zamierzała mówić tego na głos. Może kiedyś. Obecnie było na to za wcześnie.
- Postaram się streszczać, chociaż trochę rozpraszasz mnie w tej piżamie.
Mimowolnie się uśmiechnęła. Miała na sobie bardzo zwyczajną piżamę. Ciekawe jak zareagowałby, gdyby miała inną. Nawet znalazłaby taką jedną ciekawą w szafie... Ale nie zamierzała tego robić. Najpierw musieli wyjaśnić sprawę z Sophie i Ryanem.
- Mogę ją zdjąć, jeśli ci przeszkadza- powiedziała najbardziej niewinnym tonem na jaki ją było stać. Rzecz jasna, żartowała. Nie zamierzała tego robić. Brunet wyglądał przez chwilę jakby faktycznie się nad tym zastawiał.
- Nie prowokuj mnie. Wtedy na pewno zajmiemy się czymś innym, a wiem, że tego nie chcesz. Przynajmniej na razie.
- To nie byłoby fer w stosunku do Sophie i Ryana- usprawiedliwiła się szantynka, chociaż nic nie mogła poradzić na to, że jej myśli skierowały się w stronę, w którą nie powinny.
- Masz rację, tyle że wcale mi się to nie podoba.
Dee położyła parujące kubki na szklanym blacie stolika kawowego, po czym usiadła na kanapie w bezpiecznym odstępie od policjanta. Obydwoje musieli skupić się na śledztwie. Zbliżała się wystawa, więc naprawdę nie chciała żadnych niespodzianek.
- Chyba muszę częściej przychodzić na kawę - rzucił brunet, biorąc łyk ciemnego napoju.- Pyszna.
Jej ekspres wcale nie był wyjątkowy. To fakt, kawa była niezła. Jednak jej gościowi wcale nie chodziło o kawę. Widziała jak się na nią gapił niezbyt dyskretnie.
- Jasne, bo tobie chodzi tylko o kawę- odparła z udawaną powagą. Z trudem powstrzymała uśmiech. Zanim zdążył odpowiedzieć, zmieniła temat.- Więc czego się dowiedzieliście? Wcześniej użyłeś liczby mnogiej...
- Tak, razem z Corrie i agentką. Pojechaliśmy do zaniedbanego, przynajmniej z zewnątrz, archiwum na przedmieściach. Nie uwierzysz, ale właśnie tam dowiedziałem się, co wydarzyło się w galerii nieco ponad półtora roku temu. Zadziwiające jak tak mało popularne miejsca potrafią być przydatne.
W tym momencie szatynkę opuściły chęci do spania. Wiadomość była rewelacyjna, chociaż trochę obawiała się odpowiedzi. A jeśli doszło tam do morderstwa? Nie miała pojęcia jak powie to później Benjaminowi.
- Sądzisz, że ktoś zadał sobie tak dużo trudu, żeby zatuszować sprawę, a nie pomyślał o prywatnym interesie?
- Archiwum wcale nie jest prywatne. To państwowa instytucja, dlatego tak bardzo brakuje im funduszy. Zresztą to nieistotne. Przeczytaj to. Wydrukowałem ci nasze znalezisko.
Brunet podał jej kilka kartek. Z ciekawością spojrzała na pożółkłe kartki. Jakość nie była najlepsza, bo to były zdjęcia, które następnie wydrukowano. Jednak dało się odczytać i to było najważniejsze.
Debbie zabrała się do lektury. Usiadła po turecku, żeby było jej wygodnie i pochyliła się nieznacznie nad niewielkim tekstem. Pierwszy artykuł mówił o opłakanej sytuacji pewnej trzyosobowej rodziny o nazwisku Quinton. Matka chwytała się jakiejkolwiek pracy, ale nie miała wykształcenia, więc jej zarobki były wyjątkowo niskie. Ojciec pracował w budowlance do czasu aż go nie zwolniono przez alkohol. Według innych pracowników nie było dnia, żeby nie wypił kilka puszek piwa. Rodzina ratowała się jak mogła. Nawiasem mówiąc, mieli kilkuletnie dziecko. W pewnym momencie przestali całkowicie płacić rachunki, bo zwyczajnie nie mieli z czego. Po kilku miesiącach zaciętej walki i starań właścicieli domu, które wynajmowali, Quintonowie zostali eksmitowani. Stracili dach nad głową.
- Przykre. Stracili dom przez alkoholika. Gdyby matka wcześniej postanowiła pozbyć się męża, może razem z dzieckiem nie skończyliby na bruku- skwitowała pierwszy z tekstów.
Bardzo współczuła tej kobiecie i dziecku. Ciekawe jak dzisiaj żyli oraz jak potoczyło się ich życie w międzyczasie.
- Może- wzruszył ramionami Foster.- Czytaj dalej. To ledwie początek.
Szatynka posłuchała go i ponownie pogrążyła się w lekturze. Drugi już na samym wstępie wzbudził jej zainteresowanie, bo bezpośrednio dotyczył dzisiejszej galerii. W większości składał się z wypowiedzi sąsiadów lub przechodniów, którzy z niepokojem obserwowali poczynania dzikich lokatorów. Podobno kilka razy wzywano policję, ale zawsze kończyło się podobnie. Lokatorzy wracali, gdy tylko oddalił się radiowóz. Do kogo należała ta nieruchomość? Nikt tego nie wiedział. Krążyły plotki, że chodziło o kogoś obrzydliwie bogatego. Tak bogatego, że póki co nie zawracał sobie głowy tak mało interesującą, podniszczoną nieruchomością. Budynek szybko stał się siedliskiem bezdomnych, którzy wiedzieli, że ich stamtąd nie wygonią.
Dopiero trzeci tekst nią wstrząsnął. Zawierał makabryczne szczegóły, które nie mieściły jej się w głowie. W życiu nie spodziewała się czegoś takiego!
Pewnego dnia zadzwoniono na policję, że w budynku dzisiejszej galerii doszło do bójki, dość poważnej, sądząc po odgłosach. Po ulicy rozniósł się mrożący krew w żyłach krzyk, odgłos tłuczonego szkła, a na koniec zapadła niepokojąca cisza. Ponoć z budynku wychynęło mnóstwo bezdomnych. Ludzie byli przerażeni. Uciekali w popłochu, ignorując wszelkie próby rozmowy ze strony przechodniów. Nikt nie odważył się wejść do środka aż do przyjazdu policji. W środku zastali cztery trupy. Dwa mógłby mieć już kilka dni. Zwłoki były nabrzmiałe, sinozielone. Mężczyzna miał nawet kilka zaropiałych ran, a jedna z jego nóg została nadgryziona. Miała nierówne, na wpół wyszarpane, na wpół wycięte ślady noża o ząbkowanej krawędzi. Kawałek dalej znajdowało się ognisko. Wciąż się paliło, ale nie znaleziono tam żadnych śladów biologicznych, potwierdzających kanibalizm. Wszelcy świadkowie już dawno się ulotnili. Policja nie miała kogo przesłuchać. Wątek kanibalizmu porzucono, zupełnie jakby wcale nie posiadano podstaw, żeby wysunąć tak straszliwy wniosek.
Kobieta, a właściwie zwłoki, które przeleżały w ruderze również około tygodnia, nie miały śladów spożycia. Nie miała żadnych widocznych przyczyn śmierci poza znaczącym wychudzeniem. Bardziej przypominała szkielet okryty skórą niż zdrowego człowieka. Prawdopodobnie właśnie niedożywienie było przyczyną śmierci, ale jej też nie poświęcono zbyt wiele czasu. Podobno wysłano jej ciało, żeby zrobić sekcję, jednak nigdzie dalej o niej nie pisano.
Dopiero komplikowała się sytuacja w sprawie dwóch, świeżych ciał. Oba były jeszcze w miarę ciepłe, chociaż reanimacja nie miała najmniejszego sensu. Były zbyt pokiereszowane. Zdaniem koronera kobieta zginęła wcześniej. Specjalista określił to już na miejscu na podstawie temperatury obu ciał. Kobieta miała wiele siniaków. Niewątpliwie była bita przez ostatnie tygodnie. Być może zaczęło się to już wcześniej. Jeśli chodzi o poważniejsze obrażenia, miała strzaskaną prawą kostkę, głęboką ranę na udzie po szklanej butelce, pęknięte żebra po lewej stronie, kilka głębszych nacięć po szkle na rękach oraz pękniętą czaszkę. Wokół niej zebrała się aureola krwi. Właściwie całe jej ciało spryskane było krwią. Widok był makabryczny według naocznych świadków.
Tymczasem mężczyzna dostał tylko trzy silne uderzenia w czaszkę, które okazały się śmiertelne. Poza tym w budynku znaleziono sporych rozmiarów kałużę krwi tuż koło cienkiego materaca i kilku nędznych zabawek dziecka. Zidentyfikowano wszystkie ciała, a wyniki porównawczej analizy krwi z kałuży okazały się w pewnym stopniu pomyślne. Potwierdzono pokrewieństwo z dwoma świeżymi ofiarami z dzisiejszej galerii. Tamci mężczyzna i kobieta byli jego rodzicami. Chociaż nie znaleziono ciała dziecka, uznano je za zmarłe. Nie widział go żaden sąsiad, nigdzie nie trafił do szpitala. Jakby wyparował, ale ślady krwi mówiły co innego. Było jej tyle że chłopiec nie miałby szans na przeżycie bez pomocy lekarskiej. Całą czwórkę pochowano w masowym grobie na koszt państwa, bo nie znaleziono żadnego żywego członka rodziny. Zidentyfikowano ich jako Quintonów. Linda, Tom i ich syn o imieniu Bobby.
- Ja pierdolę- skomentowała szantynka, która na głos przeklinała wyjątkowo rzadko. To całe okrucieństwo nie mieściło jej się w głowie. Kanibalizm i morderstwo kilkuletniego dziecka?! A to wszystko nieco ponad półtora roku temu w Nowym Jorku?!
- Właśnie. Wiesz, że po raz pierwszy słyszę jak przeklinasz?
Jak on mógł teraz o tym myśleć?! Ona potrafiła jedynie analizować w głowie ten przerażający tekst.
- Nic innego nie przyszło mi do głowy w ramach komentarza. Nie mam pojęcia jak mam to powiedzieć wujkowi. Gdyby wiedział... Pewnie nie zdecydowałby się na zakup nieruchomości o takiej historii!
- Chcesz mu to powiedzieć? Jesteś pewna?- zapytał sceptycznie brunet.
- Powinnam, ale... Myślisz, że będę bardzo złym człowiekiem, jeśli to przed nim zataję? Mam dobre intencje i boję się jego reakcji. A co jak postanowi nagle zamknąć interes?
- Czasami dobre intencje nie wystarczają. Chociaż w tym przypadku i na twoim miejscu, raczej bym mu tego nie mówił. Nie ma się czym chwalić. No i to jest przeszłość. Teraz to zupełnie inne miejsce- stwierdził James.
- Może i masz rację- mruknęła z trochę większym przekonaniem. Nie lubiła kłamstw, ale chyba czasami nie miała innego wyboru.- Tylko czegoś nie rozumiem. Co to ma wspólnego z Artystą?
- Jeszcze tego nie wiemy. Mógł być naocznym świadkiem tych zdarzeń. Może znał tych zamordowanych. Próbujemy to ustalić. Cross twierdzi, że jesteśmy na tropie.
Debbie nie twierdziła, że historia galerii jest nieistotna. Po prostu nie rozumiała powiązania z seryjnym mordercą, który najpierw zabija, a potem maluje obrazy krwią tej osoby. Chociaż... Krew była wspólnym elementem. Może faktycznie mieszkał pośród bezdomnych i naoglądał się okropnych rzeczy? A co jeśli te widoki wywarły na nim tak ogromne wrażenie, że postanowił zabijać? No dobra, ta teoria nie trzymała się kupy. Szatynka nie znała się na psychologii i ludzkiej psychice. Nie miała pojęcia co mogłoby skłonić ludzi do zabijania. W pewnym stopniu rozumiała sytuację, kiedy trzeba zdecydować czy zginiesz czy zaatakujesz kogoś w określonych okolicznościach. Jednak Artysta sam z siebie decydował, kogo chce zabić.
- Oby wam się udało. Jak najszybciej.
- Staramy się.
Dee postanowiła trochę zmienić temat na bardziej beztroski. Zaczęła opowiadać o spektaklu. Brunet trochę już na ten temat wiedział. Przecież już podczas ich pierwszego spotkania, miał w rękach scenariusz.
- Chciałbym cię zobaczyć na scenie. Na pewno świetnie sobie poradzisz- rzucił Foster z uśmiechem.
- Wiadomo. Według Sophie powinnam dostać Nobla- zaśmiała się szantynka, a potem spoważniała.- Chętnie bym cię zaprosiła, ale wiesz... Nawet jeśli zdążysz zerwać z Sophie, dalej musimy ukrywać się przed moimi znajomymi.
Brunet skinął głową na znak zgody. On był w znacznie lepszej sytuacji. Nie miał aż tak wiele do stracenia. W końcu to nie on "odbił" dziewczynę swojemu kumplowi.
*****
Następnego dnia szantynka z premedytacją ominęła próbę generalną do spektaklu. Kosztowało ją to dużo wysiłku. Definitywnie nie czuła się pewnie na scenie. Nie zaszkodziłoby jej też powtórzenie kilku dialogów. Jako główna bohaterka miała naprawdę sporo tekstu do zapamiętania. Oczami wyobraźni już widziała jak staje na scenie przed wielką widownią i nagle zapomina cały tak mizernie uczony tekst. Nogi niemal wrastają jej w podłogę. Ręce jej drżą. Serce bije jej w piersi jakby zaraz miało wyskoczyć. Oczy widowni są utkwione w niej, po czym ludzie zaczynają szeptać. Najpierw cicho, dyskretnie, a później to przeradza się w śmiech. Głośny, wypełniający całą salę...
- Zamówiłem ci to ci zwykle. Nie wiedziałem czy chcesz coś słodkiego. Jeśli chcesz, mogę pogadać z Emmą i jeszcze o coś poprosić- powiedział Leo, siadając przy stoliku. Byli w kawiarni koło Art.- Co jest? Skąd ta mina?
- Właśnie przerwałeś mi wizualizację mojej jutrzejszej porażki na premierze. Jednak zapisanie się na zajęcia teatralne na uczelni było fatalnym pomysłem.
- Dlaczego? Dostałaś główną kobiecą rolę. To chyba coś znaczy, nie sądzisz?
- To znaczy, że podczas przesłuchań poszło mi nieźle. A wiesz ile osób tam było? Trzy. Na premierze będzie cała aula. Zrobię z siebie pośmiewisko przed całym Art!
Szatynka dopiero teraz uświadomiła sobie ogrom sytuacji i bynajmniej jej się to nie podobało. Skoro chciała spróbować z teatrem, mogła zapisać się na jakieś zajęcia na drugim końcu miasta, z dala od znajomych i uczelni, gdzie nikt jej nie zna...
- Nie zrobisz. Widziałem cię na próbach, Dee. Jesteś świetna. Wchodzisz w rolę i całą sobą opowiadasz historię. Brawo dla ciebie, że nie robisz z bohaterki mimozy lub co gorsza histeryczki. Scenariusz może ci pokazać co masz powiedzieć, ale ruchy, gesty... To wszystko twoja zasługa. To ty tchniesz w tę postać życie.
Debbie uśmiechnęła się, opierając brodę na zamkniętej dłoni. To co mówił było piękne. Szkoda, że ona tak tego nie widziała. Może wobec siebie zawsze było się bardziej krytycznym i może jej gra aktorska wyglądała choć odrobinę tak, jak to opisał dziennikarz?
- Dziękuję. Potrzebowałam, żeby ktoś podniósł mnie na duchu, niezależnie od tego ile w twoich słowach było prawdy.
- Wszystko było prawdziwe- zauważył Leo.- Zapomniałaś, że ja nie zmyślam? Zawsze jestem szczery.
- Tak, jasne- mruknęła z sarkazmem.- Może i w swoich artykułach nie, ale na żywo... No wybacz. Nie kupuję tego.
Na moment przerwali, kiedy kelnerka przyniosła im napoje. Ona zamówiła kawę, a Leo owocowego shake'a. Nie była to Emma, tylko dziewczyna, która kiedyś pytała ją czy dziennikarz się z kimś spotyka. Kelnerka starała się udawać, że tamto zdarzenie wcale nie miało miejsca, ale tuż po odłożeniu naczyń strasznie przyspieszyła. Gdyby mogła, uciekłaby w popłochu.
- A tej co?- spytał ciemnowłosy, gdy tylko dziewczyna się oddaliła.
Szatynka ściszyła konspiracyjnie głos i pochyliła się nieznacznie.
- Raz pytała się mnie czy masz dziewczynę i powiedziałam jej, że jesteś w szczęśliwym związku z facetem. Spaliła się ze wstydu.
Leo zaśmiał się, po czym zakrył usta dłonią.
- Nie śmiej się. To okrutne- zwróciła uwagę Debbie, choć wtedy też rozbawiła ją ta sytuacja.
- Wiem, ale jakoś nie mogę się powstrzymać. Sama sytuacja jest wręcz komiczna. Niemniej, współczuję jej. Musiała się czuć strasznie upokorzona, skoro teraz tak przed nami uciekała.
- Raczej przed tobą- odparowała szantynka.
- Ale to ty wiesz, że podobał jej się gej.
- Ale właśnie ci to powiedziałam. Teraz też to wiesz. Mogła pomyśleć, że od razu ci o tym mówiłam. Dlatego zwiała aż się za nią kurzyło- zaoponowała Dee.
Nagle zaczął jej dzwonić telefon. Sophie. Na pewno przyjaciółka chciała wiedzieć, czemu nie było jej na próbie generalnej. Przynajmniej mogła być z nią szczera.
- Muszę odebrać. Sophie oczekuje wyjaśnień za moją nieobecność na próbie. Nie będziesz się na mnie gniewał?
- Oczywiście, że nie. Idź i postaraj się w miarę streszczać.
- Świetnie, a ty w tym czasie przeczytaj to- szantynka położyła na stoliku wydruki, które dostała poprzedniego wieczoru od Jamesa.- Istna masakra, ale wyjaśnia czemu cena galerii była taka niska. Oto ten słynny wypadek.
Sformułowanie "wypadek" było szalenie nieadekwatne do sytuacji, która się tam rozegrała. Zresztą wcale nie było wiadomo, co tam się wydarzyło. W artykule pisano jedynie o skutkach, czyli w tym przypadku ciałach.
Dziennikarz z przyjemnością zebrał się za czytanie. Tak jak ona, nie miał pojęcia co tam znajdzie. Właśnie ta ciekawość pchała go do działania tak jak ją samą.
Debbie wyszła na zewnątrz i wybrała numer przyjaciółki. Sophie odebrała niemal natychmiast. Pewnie czekała na jej telefon, trzymając urządzenie w ręce i narzekając na jej "bezmyślne" zachowanie prawdopodobnie Kevinowi.
- Cześć, Soph. Nie złość się tylko daj mi się wytłumaczyć- poprosiła na początku.
- Jak możesz omijać próbę generalną?! To jest ostatnia próba! Brigitte jest wściekła i właściwie jej się nie dziwię...
- Wiem i jest mi przykro. Nie chciałam robić jej kłopotu, ale nie mogłam postąpić inaczej- weszła jej w słowo szantynka.
Miała nadzieję, że jej słowa nieco złagodzą gniew przyjaciółki.
- Zaspałaś, mam rację? Zbierasz się do wyjścia? Mam przekazać, że przyjdziesz?
Dee uniosła wzrok ku górze. Sophie w ogóle jej nie słuchała. Chyba jednak musiała jej to powiedzieć prosto z mostu.
- Nie zamierzam iść na próbę, okej? Czy mogłabyś mnie przez chwilę posłuchać?
- Jak to? Dlaczego?- rzuciła wyraźnie zdziwiona blondynka. Nie wiedziała tylko, że była drugą osobą tego dnia, zadającą takie pytanie. Może powinna założyć grupę z całą paczką i tam wyjaśniać podobne kwestie? Wtedy nie musiałaby się powtarzać.
- Chodzi o Ryana. Nie potrafię iść na próbę i udawać, że ciągle jesteśmy szczęśliwą parą. Mówiłam wczoraj, że zamierzam z nim zerwać po spektaklu...
- Dlatego zamierzasz unikać go do premiery- podsumowała Sophie.- Teraz rozumiem, chociaż uniemożliwiłaś organizację ostatniej próby... Chociaż próba niby jest. Gorzej z jakością.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Brigitte uparła się, że próba generalna jest absolutnie konieczna. Dlatego zamiast ciebie obsadzono jakąś inną osobę, ale tylko na tę jedną próbę. No wiesz, chodzi po scenie z tekstem, jej aktorstwo jest na poziomie zerowym i myli się w czytaniu. Chyba pierwszy raz widzi scenariusz na oczy. Porażka.
Szatynka uśmiechnęła się, słysząc krytyczny ton przyjaciółki. Liczyła, że w przyszłości jej zachowania nie skwituje w ten sposób.
- A Ryan? Jak sobie radzi?
Była ciekawa czy blondyn tak dobrze radzi sobie bez niej na scenie. Albo raczej czy potrafi patrzeć z taką miłością na kogokolwiek innego. Jeśli tak, może istniała szansa, żeby powiedzieć mu prawdę jeszcze dzisiaj.
- Próbuje jakoś to ratować, ale niewątpliwie jest źle. Między tobą i Ryanem jest chemia. Między nimi nie- odpowiedziała przyjaciółka niszcząc jej wszelkie nadzieje. Nie powie mu tego przed spektaklem. Nie ma mowy.- Na pewno chcesz z nim zerwać? Tworzycie taką fajną parę...
- Nie zaczynaj tego tematu, Soph. Proszę.
- Na pewno nic do niego nie czujesz?- przerwała jej blondynka.- Przecież byliście ze sobą tyle czasu.
- Nie mam wątpliwości. To koniec- oznajmiła pewnie. Zaskoczyło ją, jak szczerze to mówiła. To chyba dlatego, że zauroczył ją ktoś inny. Szkoda tylko, że ten ktoś był chłopakiem jej przyjaciółki.
- Szkoda. Oczywiście uszanuję twoją decyzję.
- Powinnam wracać do Leo. Siedzimy sobie w kawiarni koło Art. Mogę liczyć na twoją pomoc jutro rano z kateringiem?
- Jasne - zgodziła się natychmiastowo przyjaciółka.- Pomogę ci jutro w czym tylko zechcesz. Pa.
Szatynka odpowiedziała tym samym, po czym się rozłączyła. W trakcie rozmowy zabrakło jej odwagi, żeby poruszyć temat Jamesa. Chciała zapytać o ich "związek". Była tak strasznym tchórzem.
- Skończyłeś czytać?- spytała dziennikarza po powrocie do środka. Z zadowoleniem stwierdziła, że kawa nie była już gorąca. Idealnie nadawała się do picia.
- Tak- pokiwał głową dziennikarz. Miał szeroko otwarte oczy, a głowę podpierał na dłoni. Jego reakcja była w miarę spokojna.- Okropne.
- Zdecydowanie.
- Skąd to wzięłaś? Szukałem gdzie tylko miałem dostęp, pytałem znajomych dziennikarzy, którzy siedzą w tej branży dłużej niż ja. Nikt nie miał o tym pojęcia.
- Pochlebia mi, że uznałeś, iż mogłam to znaleźć. Jednak to zasługa Jamesa, a dokładnie agentki specjalnej Cross, z którą współpracuje. Dokopali się do tego w jakimś archiwum państwowym. Jeśli chcesz, przy najbliższej okazji zapytam się o adres.
- Nie trzeba. Sam się skontaktuję z Jamesem. To archiwum to prawdziwa perła. Mogę tam znaleźć znacznie więcej tematów na teksty- powiedział z entuzjazmem Leo. Aż mu oczy zabłysły.
- Na pewno, ale m... Nie zamierzasz tego publikować? Prawda? To nie byłaby dobra reklama, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń.
- Oczywiście, że tego nie zrobię. Czy kiedykolwiek zaszkodziłem galerii twojego wujka? Nigdy.
Szatynka uśmiechnęła się, a Leo odpowiedział tym samym.
- Dziękuję.
- Doskonale wiem, do czego by to doprowadziło. Jeszcze ktoś pomyślałby, że galeria jest przeklęta.
- Przeklęta?- zdziwiła się Debbie, unosząc brwi.
- Ludzie uwielbiają dopowiadać sobie tego typu historyjki. Na przykład dom, w którym ktoś się powiesił. Taki z automatu jest przeklęty i na pewno w nim straszy- wyjaśnił ciemnowłosy.
- Faktycznie. Kiedyś morderstwa, teraz krwawe obrazy... Ktoś mógłby do tego wymyślić całkiem niezłą teorię. Rzecz jasna, całkowicie zmyśloną.
- Przyszło mi do głowy... Hmm... Czysto potencjalne wyjaśnienie, związek pomiędzy tamtymi i obecnymi wydarzeniami- mruknął dziennikarz po chwili, bez cienia wesołości.
- Mów. Podziel się nią.
- No cóż... A jeśli tamte zbrodnie były pierwsze. Czytałem kiedyś o seryjnych mordercach, nie dlatego że temat mnie interesował. Chodziło o dziennikarza i sposób narracji. W każdym razie pierwsze morderstwo jest jak chrzest, próba czy dana osoba jest zdolna do zabicia. Dopiero później seryjni doskonalą metody działania- wyjaśnił dziennikarz.
Szatynka na moment umilkła. Szczerze mówiąc, cały ten temat Artysty był przerażający. Nie nadawała się do tego.
- Sądzisz, że Artysta wtedy popełnił swoje pierwsze morderstwo?
- Tak, ale jak mówiłem, to tylko teoria. Nic pewnego- przytaknął Leo.
Debbie kiwnęła głową. Przez chwilę jeszcze rozmawiali, po czym oznajmiła, że musi iść do galerii. Musiała sprawdzić czy na pewno wszystko mają. Po drodze wstąpiła jeszcze do mieszkania po listę, którą wcześniej sporządziła.
Kiedy wreszcie dotarła pod budynek galerii, zatrzymała się. Towarzyszyło jej dziwne wrażenie. Zupełnie jakby... Ktoś ją obserwował. To niemożliwe, nie? Rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Musiało jej się wydawać. Przez te ostatnie wydarzenia powoli dostawała paranoi. Przecież nikt jej nie obserwował. To tylko jej wybujała wyobraźnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro