Rozdział 24
Szatynka tylko przewróciła się na bok, kiedy do jej podświadomości dotarł stłumiony przez sen dźwięk. Była tak bardzo zmęczona. Chciała tylko ponownie odpłynąć, a najlepiej obudzić się za kilkanaście godzin i usłyszeć, że Sindy dochodzi do siebie. To byłoby najlepsze możliwe rozwiązanie. Niestety po bliżej nieokreślonym czasie doszła do wniosku, że sen bezpowrotnie ją opuścił.
Wstała, przecierając zaspane oczy. Powoli jak przez mgłę docierały do niej zdarzenia z poprzedniego dnia. Próba spektaklu, wizyta w Skylight u Leo, rozmowa z Sindy, spotkanie z Jamesem, a później zaczynały się schody. Kolejne obrazy nie były tak przyjemne, w miarę beztroskie. Ciało Carla z okropną, ziejącą raną w tętnicy szyjnej i ogrom krwi wokół niego oraz Sindy. To dopiero był pieprzony rollercoaster. Początkowo była święcie przekonana, że ciemnowłosa nie żyje. Jasne, zrobiła jej masaż serca, ale to nie znaczyło, że wierzyła, iż to cokolwiek da.
Pamiętała też, jak przybiegł James. To znaczy, nie widziała jak się zbliżał. Usłyszała kroki, a zaraz potem poczuła oplatające ją w pasie ramiona, które odciągały ją od ciemnowłosej. Chciała się szarpać, ale zanim zdążyła to zrobić brunet puścił ją i sam zaczął kontynuować pierwszą pomoc. Była mu wdzięczna, bo dopiero teraz zaczynała czuć ból mięśni. Chwilę potem przyjechała karetka i zabrała Sindy do szpitala.
Dee oczywiście pojechała za nią, a dokładnie podwiózł ją tam James. Po dłuższym czasie, szatynka naprawdę nie miała pojęcia ile mogło minąć, przyszedł lekarz. Rzecz jasna, nie chciał jej nic powiedzieć, bo "nie jest członkiem rodziny". Przepisy szpitalne są idiotyczne. No i co, że nie jesteście spokrewnieni?! Czy to znaczy, że nie możesz dowiedzieć się czy twoja znajoma żyje?! W tamtym momencie była w naprawdę fatalnej kondycji psychicznej i fizycznej. Gdyby to od niej zależało, pewnie rzuciłaby się na tamtego lekarza. Na szczęście obok była siostra pacjentki.
- Niech pan powie co z Sindy. Jestem jej siostrą i pozwalam, żeby Debbie była przy tej rozmowie- powiedziała Lisa, na co lekarz nie mógł inaczej zareagować niż zgodzić się i zaprosić je do gabinetu.
- Nieukrywam, że pacjentka jest w ciężkim stanie- poinformował na wstępie lekarz.- Straciła dużo krwi. Kula niby ominęła najważniejsze arterie, ale i tak było sporo szycia w środku... Nie będę wchodził w szczegóły, bo one pewnie pań nie interesują. Najważniejsze jest to, że gdyby nie masaż serca, nie miałaby żadnych szans. Teraz najbliższe dwadzieścia cztery godziny będą decydujące. Póki co pacjentka jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Wybudzimy ją, kiedy jej stan będzie stabilny.
Tuż po wyjściu z gabinetu Lisa bardzo jej dziękowała ze łzami w oczach. Szatynka zbyła ją. To miłe, ale nie potrzebowała podziękowań. Słowa lekarza były wystarczające. Czuła niewypowiedzianą ulgę, że być może uratowała jej życie. Miała tylko nadzieję, że najbliższe godziny wypadną pomyślnie i że ciemnowłosa szybko z tego wyjdzie. Ponadto James dopilnował, żeby przydzieleni do ochrony policjanci zjawili się w szpitalu jeszcze przed jego wyjściem. W końcu sprawca tego całego zamieszania ciągle był na wolności. Nie mogli ryzykować, że wróci dokończyć to co zaczął.
Tyle się działo, że szantynka nie odezwała się do Sophie, a tym bardziej do Ryana. Nie mogła też nie opowiedzieć o tym Leo. Potrzebowała jego pomocy. W końcu obiecała sobie, że znajdzie Artystę. Chociaż obietnica była niejako wymuszona przez silne emocje, zamierzała jej dotrzymać. Zidentyfikuje mordercę, a potem przekaże posiadane informacje policji. Nie była na tyle szalona, żeby samemu wymierzać sprawiedliwość. Chciała podejść do sprawy z maksymalnym rozsądkiem. W każdym razie postanowiła porozmawiać z całą paczką, żeby nie musieć opowiadać tego samego co najmniej trzy razy.
Najpierw zadzwoniła do Sophie. Przeprosiła ją i zaznaczyła, że miała coś bardzo ważnego do powiedzenia. Przyjaciółka bynajmniej nie była zadowolona z faktu, że powie jej to na żywo, a nie przez telefon. Trochę pomarudziła, ale ostatecznie zgodziła się na jej warunki. Z kolei Leo całkowicie ją zaskoczył.
- Chętnie przyjdę, chociaż wiem o co chodzi- zauważył dziennikarz. Tylko jedna osoba mogła mu to powiedzieć.
- Rozmawiałeś z Jamesem?
- Tak, zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, tuż po wyjściu ze szpitala. Przepraszam, że nie przyszedłem sprawdzić jak się trzymasz... Chciałem to zrobić, ale nie mogłem zwlekać. Z takimi sensacjami trzeba ścigać się z konkurencją. Naprawdę mi przykro, Dee.
Szatynka zapewniła go, że nic się nie stało. W tej kwestii była wyjątkowo szczera. Zdążyła zapamiętać, że jego szef ma bzika na punkcie konkurencji. Poza tym cieszyła się sukcesami Leo i życzyła mu jak największych sukcesów w świecie dziennikarzy.
Został jej tylko jeden telefon. Najtrudniejszy, dlatego siłą rzeczy zostawiła go na koniec. Ryan, którego ostatnio systematycznie unikała. W końcu wybrała numer i przyłożyła urządzenie do ucha. Już myślała, że ją zignoruje, ale, co mocno ją zdziwiło, odebrał. W sumie należało jej się ignorowanie jej telefonów, co najmniej.
- Cześć?- rzuciła niepewnie. Nawet nie miała pojęcia od czego zacząć. Przecież nie będzie mu wymieniać dni i powodów, dla których nie miała dla niego wtedy czasu.
- Hej, Debbie. Dzwonisz powiadomić mnie, że znowu spędzasz cały dzień w galerii albo z przyjaciółkami na zakupach?
Jest źle, pomyślała. Ryan przeraźliwie rzadko używał jej całego imienia. Zazwyczaj zwracał się do niej "skarbie" albo "Dee". Był na nią zły. Sama dała mu ku temu powody, chociaż nie wiedział o najgorszym.
- Przepraszam, okej? Jest mi strasznie przykro. Nie wiem co jeszcze mogę ci powiedzieć... Ostatnio tyle się dzieje, a wczoraj to wszystko osiągnęło jakieś pieprzone apogeum. Nie chcę się powtarzać, więc proszę, żebyś przyszedł do kawiarni koło Art. Wyjaśnię wszystko, a potem zrobisz co zechcesz.
Spodziewała się odmowy albo pytań, ale nie błyskawicznej zgody. Cóż, pewnie zgodził się tylko dlatego że nie przypadał za kłótniami przez telefon. Poważniejsze rozmowy wolał załatwiać na żywo. Wiedziała, że powinna być całkowicie szczera ze swoim chłopakiem, ale żeby to zrobić musiałaby wiedzieć, co czuje do Jamesa. Sprawa z tym konkretnym policjantem nie dawała jej spokoju. Kiedy byli sami, zachowywał się jakby tylko ona się dla niego liczyła. Nawet jej to raz powiedział. Jednak ciągle spotykał się z Sophie. Raz byli na potrójnej randce! Kompletnie nic nie rozumiała.
Debbie podeszła do szafy. Zaczęła przeglądać ubrania, szukając w głowie jakiegokolwiek pomysłu, co mogłaby ubrać. Szczerze mówiąc, tego dnia nie przywiązywała szczególnej wagi do wyglądu. Wybrała jedną ze sprawdzonych stylizacji, czyli wysokie czarne jeansy oraz pastelowo różowy top. Włosy zostawiła rozpuszczone i zrobiła naprawdę delikatny, najbardziej minimalistyczny makijaż jaki potrafiła.
Po drodze zadzwoniła jeszcze do Lisy. Musiała wiedzieć jaki jest stan Sindy. Oby tylko jej się nie pogorszyło.
- Kto mówi?- spytała wyraźnie zaspana siostra poszkodowanej. Szatynka wcale nie chciała przeszkadzać jej w odpoczynku. Zwłaszcza, że Lisa pewnie była na nogach całą noc, umierając z nerwów o Sindy.
- Debbie. Poznałyśmy się wczoraj w szpitalu. Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.
- Pamiętam kto uratował moją siostrę, a jeśli chodzi o budzenie... Ciągle jestem w szpitalu. Przysnęło mi się na korytarzu, więc może to i lepiej, że mnie budzisz.
Rozumiała Lisę, ale to nie znaczyło, że zamierzała odpuścić banały. Spanie w poczekalni nie było najlepszym pomysłem.
- Powinnaś iść do domu i przespać się w łóżku, a nie na szpitalnym krześle. Porozmawiaj z lekarzem, chociaż wydaje mi się, że to ich obowiązek powiadomić rodzinę o potencjalnym pogorszeniu. Oczywiście mam nadzieję, że to nie będzie konieczne... W każdym razie idź do domu. Jeśli coś się stanie, zadzwonią do ciebie.
- Może i masz rację. Chciałam... Zresztą to głupie- stwierdziła Lisa.- Zapomnij o tym, że cokolwiek mówiłam.
- Skoro już zaczęłaś, powiedz o co chodzi- poprosiła Dee.- Wiesz, że nie będę się śmiać. Poza tym zawsze możesz zrzucić winę na zmęczenie i emocje.
- No dobra. Myślałam, że jak się obudzi, to będę mogła z nią porozmawiać o sprawcy. Nie mam pojęcia, dlaczego ktokolwiek miałby atakować moją siostrę. Ten ktoś omal jej nie zabił, a ja nawet nie wiem dlaczego!
W tym momencie szatynka ucieszyła się, że rozmawiają przez telefon. Czyli Lisa nie wiedziała o morderstwie przyjaciółki Sindy. Na żywo pewnie nie umiałaby jej okłamać. Za to przez telefon... Uważała, że to nie był odpowiedni moment. Lisa miała już za sobą wystarczająco dużo emocji, a poza tym była potwornie zmęczona. Obiecała sobie, że jej to powie, ale nie dzisiaj.
- Policja na pewno to ustali i na pewno złapią sprawcę. Nie przejmuj się tym, tylko idź odpocząć, okej?
- Tak jest- odpowiedziała pogodniejszym tonem Lisa.- Swoją drogą masz bardzo troskliwego chłopaka.
Przez ułamek sekundy szatynka chciała przytaknąć. Przyzwyczaiła się do tego rodzaju uwag z ust Sophie. Problem w tym, że dotyczyły one Ryana, a jego Lisa nie miała okazji poznać. Musiała mieć na myśli Jamesa. Wytrzeszczyła oczy, ale jej rozmówczyni nie mogła tego zobaczyć. Na jakiej podstawie stwierdziła, że niby są razem?!
- Powiedziałam coś nie tak? Stąd to milczenie?
- Nie... To znaczy... Nie jesteśmy razem. Absolutnie nic nas nie łączy z Jamesem- mruknęła ze zdenerwowaniem.
- Nie znam was zbyt dobrze. Poprawka, tego policjanta w ogóle nie znam, a ciebie odrobinę, ale mogę powiedzieć, co widziałam. On się o ciebie troszczył, ale nie tak jak o zwykłą znajomą czy przyjaciółkę. Byłam święcie przekonana, że jesteście parą. Wybacz.
Szatynka przeklęła w myślach. Serio? Czy obca osoba zauważyła, że coś ich łączy?! Jak to możliwe?! Jeszcze wzięła ją i Jamesa za parę! To niedorzeczne. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy jej znajomi niczego nie widzieli. Gdyby tak było, raczej ktoś by jej powiedział, co nie?
- Nic się nie stało. Zadzwoniłam, żeby zapytać, co z Sindy. W porządku?
- Myślę, że tak. Przed wyjściem do domu jeszcze się upewnię, ale jakiś czas temu przyszedł lekarz z wiadomością, że jej stan jest stabilny. Co prawda, dalej jest w śpiączce. Podobno to konieczne.
Debbie podziękowała Lisie i zakończyła połączenie. Przez resztę drogi pieszo, tym razem postanowiła się przejść, dudniły jej w głowie słowa siostry Sindy.
On się o ciebie troszczył, ale nie tak jak o zwykłą znajomą czy przyjaciółkę. Byłam święcie przekonana, że jesteście parą.
Jakoś ona w szpitalu nie zauważyła nic szczególnego. Może pytał się jej czy coś jej przynieść. Ostatecznie skończyło się na kawie z automatu, a później butelce wody. W każdym razie James chciał być uprzejmy i tyle. Jak przez mgłę, przypomniała sobie, że raz objął ją ramieniem. No i po odjeździe karetki chyba się do niego przytuliła. W tamtym momencie naprawdę potrzebowała, żeby ktoś zapewnił ją, że wszystko będzie dobrze. Czy Foster faktycznie zachowywał się jakby mu zależało czy po prostu się o nią martwił? Jeśli wyglądała tak jak się czuła, skłaniałaby się ku wersji z litością.
Okazało się, że przyszła jako ostatnia. Wszyscy na nią czekali w środku. Leo i Kevin jak zwykle w pakiecie, Sophie oraz Ryan. Przywitała ich nieśmiało, przepraszając jednocześnie za spóźnienie.
- To my przyszliśmy za wcześnie- zauważyła przyjaciółka.- Ty przyszłaś punktualnie. Opowiadaj, co się wydarzyło. Martwimy się.
- Leo mówił, że to coś poważnego, ale nie chciał powiedzieć nic więcej- dodał Kevin.
Ryan poza krótkim "hej" nie powiedział ani słowa. To nie wróżyło dobrze dla ich związku. Co mocno ją zdziwiło, wcale nie czuła się z tego powodu źle. Może czas zakończyć ten związek, skoro ciągnęło ją do kogoś innego? Oczywiście, to nie znaczyło, że od razu zacznie spotykać się z Jamesem. Policjant ciągle był chłopakiem Sophie, niezależnie od tego co mówił.
Szatynka wzięła głęboki wdech i opowiedziała o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Czasami wcinał się Leo, ale jego uwagi były pomocne. Dziennikarz dopowiadał to, co nie przechodziło jej przez gardło. Była mu za to bardzo wdzięczna. Kilka faktów musiała nieznacznie zmienić jak chociażby powód, dla którego odwiedziła miejsce zbrodni. Owszem, ciągle chodziło o Sindy, tyle że znała ją z liceum. Na uczelni praktycznie straciły kontakt, ale ciemnowłosa odezwała się do niej niedawno. Tak prezentowała się wersja dla jej znajomych. Miała nadzieję, że nigdy nie będą mieli okazji spotkać się z Sindy. W przeciwnym razie, jej kłamstwo szybko wyjdzie na jaw.
Gdy skończyła, Sophie miała oczy wielkie niczym spodki, a usta choć ułożone w kształcie litery "o", zakrywała dłonią. Kevinowi wyrwało się z ust przekleństwo. Ryan ścisnął pod stołem jej dłoń w geście wyrażającym troskę, co byłoby całkiem miłe z jego strony... Gdyby nie wspomnienie z poprzedniego dnia, kiedy zachowała się identycznie w stosunku do Jamesa. Na miejscu zbrodni. Tylko Leo nie wydawał się poruszony. Nic dziwnego, skoro już wcześniej o tym wiedział.
- To straszne- skwitowała przyjaciółka.- Jak mogłaś nie zadzwonić wczoraj? No wiesz, żeby ktoś ci dotrzymał towarzystwa czy coś.
- Przecież nic mi się nie stało- zauważyła Dee, przewracając oczami.- Zresztą wyszłam ze szpitala koło trzeciej. Tak mi się wydaje. Nie będę was budzić o takiej godzinie z powodu głupoty.
- To wcale nie jest głupota- przerwał jej Kevin.- Nie dla wszystkich widok zwłok jest łatwy do zniesienia.
- Przynajmniej ja go nie znałam jak James- odparła, zanim zdążyła to przemyśleć.- Sindy przynajmniej żyje. Jest w szpitalu, ale jej stan jest stabilny.
- James znał tego faceta?- przerwała jej blondynka.
Debbie skarciła się w myślach. Może nie powinna o tym mówić? To James powinien jej to tym powiedzieć, a nie ona.
- Tak, pracowali razem. Nic więcej nie wiem.
- Jak on to zniósł?- kontynuowała przejęta Sophie. Niepotrzebnie zaczynała ten temat. James był przybity, a jednocześnie wściekły, że zginął niewinny człowiek z powodu głupiego opóźnienia. Szatynka ostatecznie zdecydowała się na półprawdę.
- Musiało go to ruszyć. W końcu nie jest z kamienia. Ciężko mi stwierdzić, co myślał. Świetnie potrafi ukrywać emocje.
- Pogadam z nim. Muszę to zrobić- mruknęła bardziej do siebie nic do nich blondynka z widoczną troską. Widać było, że jej zależy. Szarynce to bynajmniej nie poprawiło nastroju.
- Czyli mówisz, że z tą dziewczyną w porządku?- upewnił się Leo. Debbie skinęła głową.- Można z nią porozmawiać?
Pewnie już miał w głowie wstępny scenariusz rozmowy z niedoszłą ofiarą Artysty. To byłby niezły tekst, ale póki co musiał się z tym wstrzymać.
- Na razie to niemożliwe. Jest w śpiączce.
Pierwszeństwo do rozmowy z Sindy na pewno miała policja. Oby niedługo udało im się stworzyć portret pamięciowy. Z tego co słyszała od Jamesa, to obecnie ich jedyny pomysł, żeby złapać zabójcę.
- Byłaś naprawdę dzielna- odezwał się Ryan.- Nie dałaś ogarnąć się panice, tylko postanowiłaś ratować jej życie.
Uśmiechnęła się do Ryana.
- Każdy zrobiłby na moim miejscu to samo.
Jeszcze przez jakiś czas rozmawiali o tamtych zdarzeniach. Później przeszli na znacznie przyjemniejsze tematy. Szatynka z ulgą przyjęła żarty przyjaciół. Właśnie tego potrzebowała. Śmiać się i na chwilę zapomnieć o wszelkich zmartwieniach.
- Przepraszam was, ale muszę iść- oznajmiła w pewnym momencie Dee, zauważając kilkanaście wiadomości od Luke'a. Coraz bardziej zaniedbywała galerię wujka. Nie mogła sobie na to pozwolić.
- Nie mów, że zostawiasz nas dla galerii- westchnęła Sophie.
- Muszę- przyznała szczerze, nie spoglądając w stronę Ryana. Mieli kilka spraw do wyjaśnienia, ale jeszcze nie była na to gotowa. Chciała mieć absolutną pewność zanim zakończy ten związek. Jeśli podejmie taką decyzję, nie będzie już odwrotu. Z bólem musiała przyznać, że będzie kilka rzeczy, za którymi z pewnością zatęskni, ale nie mogła go za długo okłamywać.
*****
- Porażka, co?- podsumowała z niezadowoleniem ciemnowłosa, kręcąc się niecierpliwie na krześle. Tego dnia wyjątkowo nie miała ochoty na złośliwość. Chociaż mówiła Jamesowi, że całe gówno spłynie na niego, wcale nie była tego taka pewna. Po raz pierwszy trafiła na poważną sprawę tak wielkiego kalibru i spieprzyła swoją szansę.
- Rozwiążemy tę sprawę, jak tylko Sindy się obudzi. Będziemy mieli portret pamięciowy i wsadzimy go do aresztu śledczego. Potem zdobędziemy więcej dowodów i sukinsyn się nie wywinie- odparł Foster.
Corrie obrzuciła go pełnym niedowierzania spojrzeniem. Co jak co, ale po swoim partnerze nie spodziewała się myślenia życzeniowego.
- O ile się wybudzi- poprawiła go bezlitośnie.- Przypominam ci, że to jedynie spekulacje. Nawet jeśli obecnie ma się dobrze, o ile można mieć się dobrze będąc w śpiączce, dalej może zginąć zanim zdążymy z nią porozmawiać.
- Co konkretnie masz na myśli?
- Eliminację. Zdziwiłoby mnie, gdyby psychol nie zadał sobie trudu, żeby dokończyć to, co zaczął. Pozbył się laski, która nakryła go na uniwersytecie, tej która węszyła wokół jego kryjówki...
- Nie wiemy tego- zastrzegł policjant. Martin przewróciła oczami.
- Oraz tej, która go widziała i była na policji- dokończyła Corrie.- No i Carla. To kwestia czasu zanim nie postanowi pozbyć się niewygodnego świadka. Tym razem nie popełni tego samego błędu. Jeśli uda mu się do niej dotrzeć, nie będzie następnego razu.
- Myślisz, że zdoła niepostrzeżenie wkraść się do szpitala?- zapytał z powątpieniem.- Tam są kamery, personel medyczny, policyjna i zwykła ochrona... Nie uda mu się kimkolwiek jest.
- Może masz rację, a może nie. Jak się przekonamy, będzie już za późno- wzruszyła ramionami ciemnowłosa.- Gdzie ten federalny?
Wcześniej Colby zawołał do siebie Jamesa i poinformował go, że od dzisiaj zaczynają współpracę z FBI. Problem był taki, że ten sukinsyn jeszcze nie zjawił się na komisariacie.
- Nie mam pojęcia. Miał być już jakiś czas temu. Najwidoczniej się spóźnia.
Takie były uroki FBI. Nie dość, że mają większą swobodę, to jeszcze mogą się spóźniać. Nieoficjalnie oczywiście. Co z tego mają? Nic. A co by się stało, gdyby policjant lub policjantka spóźnili się na spotkanie z federalnym? Rozpętałoby się piekło.
- Wkurwiają mnie te snoby z FBI. Myślą, że są lepsi i zawsze chcą rządzić. Macie dużo wspólnego.
Corrie po prostu nie mogła się powstrzymać od tego komentarza. James rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Jak zwykle je zignorowała.
- Lepiej, żebyś ty mnie nie wkurwiła, Martin, bo to nie skończy się dla ciebie dobrze.
- Jeśli chcesz mi grozić, postaraj się bardziej. Z przyjemnością zgłoszę groźby karalne. Zapamiętaj na przyszłość, że chętnie cię nagram- odpowiedziała z przebiegłym uśmiechem policjantka.
- Koniec dyskusji- zarządził James.- W jednym się zgadzamy. Tak samo nie cierpimy FBI. Skoro ten federalny się spóźnia, zajmijmy się swoimi obowiązkami.
- Idziemy do kostnicy?- zgadła Martin. Brunet przytaknął. Nie mogła powstrzymać uśmiechu na myśl, jak bardzo wkurzą tym agenta specjalnego. Już wyobrażała sobie te zaciśnięte ze złości usta i pięści oraz morderczy wzrok. Cudownie!
*****
- To tutaj byliśmy ostatnio?- upewniła się Corrie, gdy dojechali pod obrośnięty roślinnością płot przy Morris Avenue.
- Tak. Głównie ta kostnica zajmuje się denatami do policyjnych dochodzeń większej wagi.
- Seryjni to największy kaliber- zgodziła się z nim policjantka.
W środku przywitał ich lodowaty chłód. Klimatyzacja włączona na maksa i jeszcze ten biało metalowy, posępny wystrój. Tutaj nie było co liczyć na ciepłe przyjęcie.
- Państwo w jakiej sprawie?- spytała ich recepcjonistka w charakterystycznych, krzykliwych różowych okularach. Kto takie ubierał? Podstarzała fanka Barbie? Poza tym jej głos był tak wyprany z emocji. Idealnie pasowała do unoszącej się w tym miejscu atmosfery.
- Policja- rzuciła Corrie, pokazując odznakę.- Chcemy porozmawiać z koronerem, który zajmował się zwłokami technika policyjnego. Wie pani o kogo chodzi.
Takie sprawy nie zdarzały się często. Recepcjonistka musiała znać sprawę, mimo wszystko obrzuciła ją niezadowolonym spojrzeniem. Po chwili niespodziewanie się uśmiechnęła.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Współpracują państwo z FBI, mam rację?
Martin starała się ukryć złość z powodu delikatnej odmowy. Skąd ona, do cholery, wiedziała o FBI?!
- Owszem. Dlaczego pani pyta?- odezwał się Jamesa. Wydawał się równie mocno zbity z tropu, co ona.
- Przed chwilą zjawiła się tutaj pewna agentka FBI. Myślę, że ona przekaże państwu potrzebne informacje.
Co kurwa?! Policjantka z trudem powstrzymała się przed przeklnięciem na głos. Po pierwsze: agentka?! Czemu wszyscy mówili o niej w rodzajniku męskim?! Po drugie: jak ona śmiała przychodzić do kostnicy za ich plecami?! No dobra, może ona z Jamesem chcieli zrobić to samo, ale dlatego że nie przyszła na komisariat. Postępowali zgodnie z regułami!
- Proszę pokazać nam gdzie rozmawiają. Chcemy do nich dołączyć, natychmiast- poleciła Corrie nieco ostrzej niż zamierzała. Była cholernie wkurwiona i tyle.
W końcu recepcjonistka skapitulowała. Poprowadziła ich wgłąb korytarza, skręciła, a później wskazała drzwi.
- Uprzedzam, że tam w środku może być z nimi denat. Mogą państwo wejść na własną odpowiedzialność.
James podziękował krótko pracowniczce kostnicy. Ciemnowłosa, choć wymagało to od niej sporo trudu, zapukała. Była w pracy. Musiała powstrzymać gniew. Za morderstwo federalnej grozi cholernie wysoka kara, szczególnie za takie z wyjątkowym okrucieństwem. Musiała o tym pamiętać.
Po usłyszeniu uprzejmego "proszę" zastała w środku dwie osoby. Jedną już znała. Koroner Shira Kenneth. Miały okazję porozmawiać przy poprzednich ofiarach Artysty. Większe zainteresowanie wzbudziła druga osoba. Rudowłosa, szczupła i wysportowana agentka FBI. Ciemnowłosa musiała przyznać, że agentka robiła wrażenie. Jej gęste rude włosy wyróżniały się z daleka, sylwetki mogłoby pozazdrościć jej wiele kobiet, a poza tym było w niej coś tajemniczego. Miała najbardziej nieprzenikniony wyraz twarzy, jaki Corrie kiedykolwiek widziała.
- Czy mam przyjemność poznać Corinne Martin i Jamesa Fostera? Moich współpracowników z policji przy tej niezwykle kłopotliwej sprawie?- odezwała się rudowłosa, taksując ich wzrokiem.
Pod wpływem jej spojrzenia Corrie poczuła się jak ciekawy obiekt muzealny. Poza tym jej ton był taki spokojny i uprzejmy, kompletnie niepasujący do sytuacji. Dziwna ta agentka, stwierdziła w myślach ciemnowłosa.
- Owszem. Nie usłyszałem jak się pani nazywa- odparł Foster, nie okazując ani odrobiny zdziwienia z powodu jej niecodziennego zachowania.
- Faktycznie. Agentka specjalna Lara Cross- przedstawiła się rudowłosa, po czym ponownie pochyliła się nad ciałem Carla. Nagim, przeraźliwie bladym z bardzo głębokim wcięciem w szyji. Rana wyglądała o tyle lepiej, że krew otaczająca ranę została zmyta. W powietrzu unosił się nieznośny duszący zapach rozkładu zmieszany z nieznanymi policjantce chemicznymi specyfikami. Okropność.
Corrie kilka razy widziała go na komendzie. To smutne, że skończył w kostnicy jako obiekt dochodzenia. Niestety powiązania z policją zawsze niosły ryzyko, większe lub mniejsze.
Rudowłosa nie kłopotała się podaniem ręki na powitanie. Zamiast tego założyła lateksowe rękawiczki, po czym tknęła krtań denata. Na jej twarzy malowało się głębokie skupienie. Shira wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. To zdecydowanie nie było standardowe zachowanie w kostnicy.
- Mówiłam pani, że pod żadnym pozorem nie można dotykać ciała- zwróciła uwagę Kenneth.- Proszę się odsunąć.
Cross obrzuciła zagadkowym spojrzeniem koroner, po czym powoli skinęła głową. Nie odsunęła się, ale zabrała dłonie.
- Naturalnie. Proszę mi wybaczyć tę chwilę zapomnienia- mruknęła agentka.- Więc mówi pani, że został dźgnięty jakimś narzędziem w tętnicę szyjną?
- Tak, ale może najpierw wyjaśnię pozostałe wątki policjantom. W końcu dopiero co przyszli...- zaczęła Shira, ale rudowłosa przerwała jej w pół zdania.
- Zastanawia mnie pewna kwestia, ale zanim wyrażę moje przypuszczenia na głos, wolałabym zadać kilka pytań. Ile krwi ma człowiek? Najlepiej byłoby, gdyby podała pani tę wartość w litrach.
Shira wydawała się kompletnie zbita z tropu tym pytaniem. Zresztą tak samo jak dwójka policjantów. Corrie stała jak osłupiała, próbując zrozumieć co się dzieje. Do czego były jej potrzebne takie pytania, do cholery?!
- Około ośmiu procent masy ciała. W zaokrągleniu jakieś pięć litrów. Po co pani ta informacja?
- Utrata jakiej ilości krwi jest zagrożeniem dla życia? Może pani podać ilość w procentach- kontynuowała Cross, ignorując pytania rozmówczyni.
- Wydaje mi się, że trzydzieści procent- odpowiedziała Kenneth po chwili zastanowienia.
Rudowłosa przyłożyła dłoń do podbródka jakby mocno się nad czymś zastanawiała.
- Czyli jakieś półtora litra krwi- mruknęła bardziej do siebie niż do nich agentka. Niby od niechcenia sięgnęła po czystą strzykawkę, leżącą na jednej z szafek.- Czy czysto teoretycznie taką strzykawką można byłoby pobrać krew?
Koroner zmarszczyła brwi.
- Tej strzykawce brakuje ostrego końca, które przebiłoby skórę, więc raczej nie. Zazwyczaj używam takich strzykawek do pobierania próbek płynów ustrojowych w przypadku kiedy, nie muszę nic przekuwać. Z pewnością pani rozumie.
- Czy ta strzykawka zostawiłaby ślad?
- Musi pani rozwinąć tę myśl. Gdzie konkretnie? Przekłuwanie się przez skórę byłoby, powiedzmy, bardzo kłopotliwe.
- W przeciętą tętnicę. W jedną z głównych artylerii.
- Mówiłam, że przebicie się przez skórę byłoby bardzo trudne, wręcz niemożliwe.
- A gdyby rana już istniała? Czy zostałby jakiś ślad?
Koroner zamyśliła się na moment, po czym odpowiedziała.
- Jeśli rana miałaby podobną wielkość, co strzykawka, raczej nie. Ilościowo też byłoby ciężko określić czy ubyło trochę krwi... Sugeruje pani, że ofierze pobrano krew zanim się wykrwawiła?
Agentka uśmiechnęła się tajemniczo.
- Wyjęła mi to pani z ust. Bardzo dziękujemy, koroner Kenneth. Myślę, że to już wszystko, co chcieliśmy wiedzieć.
Zanim Corrie zdążyła ogarnąć to, co właśnie rozegrało się na jej oczach, rudowłosa miękko niczym kot wymknęła się z pomieszczenia. Kurwa. Z kim ona musiała współpracować?! Przy Larze Cross już nawet James był w porządku! To ona jest tą piekielnie dobrą agentką?! Jak na razie miała wątpliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro