Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Pojawił się kolejny krwawy obraz, te słowa odbijały się w głowie Debbie przez całą drogę do galerii. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież Benjamin się załamie... Nie mogła do tego dopuścić! Nie pozwoli mu się poddać i tyle. Choćby miała przykuć się do drzwi wejściowych, galeria pozostanie otwarta!

Tym razem przyjęła tę informację całkiem spokojnie. W mediach i tak cały czas trombiono o seryjnym zabójcy. Sprawa była aktualna i dziennikarze ścigali się w zdobywaniu nowych informacji. Jeśli miała być szczera... Prasa nie miała nic. To znaczy dziennikarze poza Leo. Szatynka jako że znała sprawę, szacowała, że mieli same strzępy. Większość to spekulacje lub info o nowych zwłokach lub obrazie. Żadnych szczegółów, przeważnie. Zawsze znajdowały się pojedyncze wyjątki od reguły. W gruncie rzeczy wszyscy, łącznie z policją błądzili po omacku. Bynajmniej jej się to nie podobało.

Kiedy zadzwonił do niej telefon, automatycznie odebrała nawet nie spoglądając na wyświetlacz. Przez chwilę łudziła się, że architektka wujka znalazła dokumenty albo Leo odkrył coś nowego... Trwała z takim pozytywnym nastawieniem do momentu aż nie usłyszała głosu swojego chłopaka.

- Cześć, nie odezwałaś się wczoraj. Może dzisiaj znajdziesz chwilę, żeby się spotkać?- spytał Ryan.

Momentalnie szatynkę ogarnęły wyrzuty sumienia. Uświadomiła sobie, że coraz mniej czasu poświęcała swojemu chłopakowi. A wczoraj... Nie miała głowy, żeby do niego zadzwonić. Nie napisała nawet głupiej wiadomości, że jest zajęta albo spędza wieczór w galerii.

- Przepraszam, powinnam była zadzwonić. Cały wieczór spędziłam w galerii. Na moje usprawiedliwienie dodam, że zostałam zaproszona na wyjście ze znajomymi do baru i też odmówiłam.

Zauważyła, że była już blisko celu. Jak miała mu powiedzieć, że w tym momencie nie może rozmawiać, bo jedzie do galerii? Teraz na pewno uzna, że go spławia, a tym razem wcale tak nie było!

- Przeprosiny przejęte, chociaż wolałbym je w trochę innej formie.

Szatynka pokręciła głową z rozbawieniem. Doskonale wiedziała jak jego zdaniem wyglądają idealne przeprosiny. Była w stanie na to przystać, ale najpierw trochę się z nim podroczyć.

- Jesteś strasznie interesowny, wiesz? Myślisz tylko o jednym- stwierdziła z udawanym oburzeniem. W miejscu publicznym wolała raczej nie nazywać rzeczy po imieniu. Brudna gadka raczej nie była jej mocną stroną.

- Żartuję. Jesteś u siebie?

Dee westchnęła pod nosem. Uznała, że najlepsza będzie szczerość. Prędzej czy później i tak będzie musiała mu powiedzieć, że teraz nie ma dla niego czasu.

- Niestety nie. Jadę do galerii. Luke dzwonił, że podrzucono im kolejny krwawy obraz... Muszę tam pojechać, ale obiecuję, że później wszystko ci wynagrodzę. Będziesz zachwycony.

Ta uwaga o nagrodzie miała go trochę rozproszyć. Skupić jego uwagę na drugiej części, pomijając pierwszą. Nie udało się.

- A jeśli Artysta dalej gdzieś tam się kręci?! Możesz być w niebezpieczeństwie! Wysiądź na najbliższej stacji. Przyjadę po ciebie, bezpiecznie odwiozę cię na miejsce i zostanę z tobą ile będzie konieczne...

- Nie trzeba- przerwała mu szatynka, starając się zamaskować w głosie irytację. Znowu to samo. Możesz się narazić. Jesteś w niebezpieczeństwie. Tego typu sformułowania działały jej na nerwy. Doskonale potrafiła o siebie zadbać i żadnemu facetowi do tego!- Po pierwsze Artysty już tam nie ma. Po drugie nie będę sama. Na miejscu czekają na mnie: Benjamin, Luke i Hartley. Oprócz tego, wezwali policję. Może nawet już są na miejscu. Uwierz mi, będę tam bezpieczniejsza niż obecnie, jadąc metrem.

- Może masz rację- skapitulował Ryan.- Po prostu się o ciebie martwię... To nie jest sztuka teatralna czy film, ten morderca jest prawdziwy.

W pełni zdawała sobie z tego sprawę. Być może nawet dosadniej niż Ryan. Ciągle prześladował ją widok ciał. Ta krew wypływająca z roztrzaskanej z tyłu czaszki... Oczywiście, kiedy była na miejscu zbrodni krew już jakiś czas temu zastygła. To jej umysł wyobrażał sobie rozlewającą się niczym aureola posokę.

- Nie masz się czym martwić. Wiem o tym i jestem bardzo ostrożna. Odezwę się później, przysięgam na galerię mojego wujka, a teraz muszę kończyć. Do później.

- Dobrze. Do zobaczenia.

Szatynka zakończyła połączenie. Ostatecznie była całkiem zadowolona z przebiegu rozmowy. Chyba udało jej się jakoś ułaskawić Ryana, chociaż część tego zadania czeka ją jeszcze później.

Wyskoczyła z metra i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wyjścia podziemnego. Przez chwilę mroczki tańczyły jej przed oczami. Na stacji panował półmrok, a na zewnątrz pięknie świeciło słońce. Mimowolnie się uśmiechnęła, czując na skórze ciepło. Może po zakończeniu roku akademickiego powinna pomyśleć o jakichś wakacjach? Nie pogardziłaby taką słoneczną Hiszpanią albo Grecją. Obiecała sobie, że jak to wszystko się skończy, pojedzie na wakacje i w końcu porządnie sobie odpocznie.

Tuż po wejściu do środka, minęła policjantów bez słowa. Z Jamesem nie miała ochoty rozmawiać, a Corrie... Pewnie dalej się na nią gniewała za wejście na wcześniejsze miejsce zbrodni. Dlatego zwyczajnie przeszła przez hol i przywitała się z Luke'iem oraz stojącą obok Hartley.

- Jak bardzo jest źle?- spytała szatynka, obserwując krzątających się techników. Tym razem nie zauważyła wśród nich znajomej techniczki Lindsay.

- Chyba nie gorzej niż poprzednio- wzruszyła ramionami Hartley, nic sobie z tego nie robiąc.

Debbie zignorowała uwagę blondynki i spojrzała pytająco na Luke'a. Z jego strony liczyła na trochę więcej powagi.

- Dobrze nie jest... Tragicznie chyba też nie... Ciężko określić.

Szatynka mimowolnie, bez udziału świadomości zerknęła w kierunku Fostera. Brunet z nieodgadnionym wyrazem twarzy rozmawiał z partnerką. Nie widziała nawet odrobiny irytacji. Wyjątkowo musiał dogadywać się z Corrie, co wcale nie zdarzało im się często. Targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony, niestety, strasznie ją do niego ciągnęło, a z drugiej chciała się trzymać jak najdalej od niego.

- Jak Benjamin? Gdzie on w ogóle jest?- zapytała, skupiając się na ważnych rzeczach.

- W swoim gabinecie. Zamknął się tam, kiedy znaleźliśmy obraz- odpowiedział szatyn.

Dee westchnęła. Będzie musiała porozmawiać z wujkiem i przekonać go, że nie jest tak źle. Może i galeria będzie się kojarzyła z seryjnym mordercą, ale z czasem ludzie o tym zapomną. Póki co było o tym głośno. Jednak morderstwa dalej były tylko sensacją, która z czasem minie. Po prostu musieli przeczekać ten okres.

- A policja? Co ustalili?

- To twoi znajomi, przynajmniej ten policjant.

Szatynka starała się zachować uśmiech, choć obecnie pewnie bardziej przypominał grymas. Jej znajomi... Może w pewnym sensie. Musiała z nimi porozmawiać, nawet jeśli nie miała na to ochoty. Przypomniała sobie, że ciągle nie zadzwoniła po Leo... Tym bardziej musiała wyciągnąć od Jamesa zdjęcia obrazu, bo na Corrie raczej nie miała co liczyć. Poza tym płótno tkwiło już w specjalnym pokrowcu.

- Pójdę się czegoś dowiedzieć- bąknęła Debbie. Podeszła do dwójki policjantów, przez co od razu została obrzucona nieufnym spojrzeniem ciemnowłosej.- Możemy porozmawiać na osobności, James?

Brunet skinął głową, zapraszając ją gestem na zewnątrz.

- Jasne- prychnęła Corrie.- Idźcie sobie porozmawiać, nie krępujcie się. Przecież to nie jest miejsce zbrodni.

Obydwoje zignorowali złośliwą uwagę policjantki. Wyszli na zewnątrz. Chociaż dalej świeciło słońce, nie sprawiało już jej tyle radości ile wcześniej. Teraz, chcąc nie chcąc, całą jej uwagę pochłonął James. Brunet skrzyżował ramiona na piersi, co nieco uwydatniło mięśnie przedramion. Czy ten gest oznaczał, że zamierza trzymać ręce przy sobie, a może po prostu jest na nią zły, że ciągle się wycofuje?

- Nie przyszłaś ostatnio na spotkanie ze swoimi znajomymi- zwrócił uwagę brunet, zaczynając temat, którego nawet nie zamierzała poruszać.

- I twoją dziewczyną- dodała, nie mogąc się powstrzymać. Wydawało jej się czy coś drgnęło w twarzy Jamesa. Jakby był nieco zirytowany?- Zwyczajnie miałam sporo pracy. Powinieneś to doskonale rozumieć.

- Wyjaśnijmy coś sobie. Sophie nie jest moją dziewczyną. Jeśli ona tak mówi, to...

Teraz naprawdę ją zdenerwował. Po pierwsze na serio zamierzał zaczynać od tego?! Może powinien od tego, dlaczego umawia się z Sophie, chociaż twierdzi, że zależy mu na kimś innym?! Do tej pory jakoś fakt, że on i jej przyjaciółka "nie byli razem" nie przeszkadzał mu w umawianiu się na randki. Palant.

- To co? Powiesz mi, że jest wariatką i ma urojenia? Albo że jest walniętą eks? Uważaj o kim mówisz, bo znam Sophie znacznie lepiej niż ty- oznajmiła szatynka.

Wiedziała, że obrona przyjaciółki zabrzmiała sztucznie. Przynajmniej tak mógł to odebrać James po tym jak prawie całowała się z facetem przyjaciółki. Ale nie mogła słuchać tego typu wyjaśnień. Nie wciśnie jej takiego kitu!

- Nie to chciałem powiedzieć. Gdybyś dała mi dojść do słowa...

- Nie potrzebuję twoich wyjaśnień. Nie zrobię tego ani Sophie, ani Ryanowi. Mógłbyś uszanować moją decyzję?

- Kurwa- mruknął cicho brunet, po czym zaczął się do niej zbliżać. Szatynka automatycznie się cofnęła aż napotkała ścianę. Położył dłonie na ścianie po dwóch stronach jej głowy. Po raz pierwszy usłyszała z jego ust przekleństwo.- Nie powiesz mi, że też nie czujesz tego napięcia i że nie masz ochoty na więcej.

Był tak blisko, że gdyby tylko trochę się pochylił, mógłby ją pocałować. Powinna go odepchnąć, ale jakoś nie mogła. Jego dłoń wylądowała na odsłoniętym kolanie. W myślach zaczęła przeklinać swój pomysł na ubranie krótkiej, chociaż nie odsłaniającej jej tyłka spódniczki. Jednak wychodząc z domu, nie wiedziała, że spotka się z Jamesem. Jego dłoń powoli sunęła w górę, sprawiając że miała nogi jak z waty. Chciała więcej, ale nie mogła na to pozwolić. Kiedy jego dłoń zaczęła nieznacznie podwijać materiał, chwyciła ją i odsunęła. Ja pierdole, przeklęła. Oddychała tak szybko jakby przed chwilą biegała. Już nawet oddech z nią nie współpracował.

- Dość. Gwarantuję, że później będziemy tego żałować, przynajmniej ja.

Debbie wytrzymała jego intensywne spojrzenie, po czym szybko odsunęła się od ściany i policjanta. Wymagało to od niej ogromnie dużo samokontroli, ale jej się udało.

- Nie zamierzam cię do niczego zmuszać- powiedział po chwili Foster, chociaż wcale nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Raczej sfrustrowany... Szatynka nie odważyła się spuścić wzroku z jego twarzy. Nie chciała tego wiedzieć.- W takim razie czego chcesz?

Niebezpieczeństwo minęło, stwierdziła w myślach z ulgą. Teraz czas przypomnieć sobie, co miała na myśli zanim się do niej zbliżył. Jego bliskość sprawiła, że większa część myśli po prostu wyparowała jej z głowy.

- Chciałam cię prosić, żebyś... Skontaktował się z Leo. No wiesz... Dał mu materiał do nowego tekstu. Wcześniej to ja wysyłałam mu zdjęcia krwawych obrazów, ale tym razem... Nie miałam jak ich zrobić. Jeśli jest coś, co chcesz zataić dla dobra śledztwa, w porządku. Jednak pewne informacje i tak wypłyną. Mógłbyś to zrobić?

- Pewnie będę tego żałował, ale... Dobrze. Skontaktuję się z nim pod jednym warunkiem. Dasz mi swój numer.

Naiwnie liczyła na jego bezinteresowność. Zmrużyła ze złości oczy, a potem kiwnęła głową. Wyciągnęła otwartą dłoń w jego kierunku.

- Daj telefon, wpiszę ci go- mruknęła z ciężkim westchnieniem. Pocieszała się myślą, że zawsze może go ignorować. Jeśli do niej zadzwoni, może wrzucić jego numer do spamu.

Brunet podał jej telefon w zwykłym, czarnym etui. Mogła się tego spodziewać. Wpisała swój prawdziwy numer, z jednym drobnym mankamentem.

- Serio?- zapytał James, spoglądając krytycznie na wyświetlacz telefonu, gdzie widniał napis: przyjaciółka twojej dziewczyny.

- Chciałeś numer, więc masz. Dzięki temu podpisowi lepiej zapamiętasz kim jestem. Wpisałam ci też drugi kontakt.

- Widzę. Dziennikarz Leo.

- Przy okazji możesz mi też wysłać zdjęcie obrazu.

Zdążyła obrócić się tyłem do bruneta. Chciała wracać do galerii. Uważała tę rozmowę za skończoną, kiedy usłyszała za sobą jego głos.

- Nie wierzę, że porzuciłaś swoje śledztwo. Byłaś taka uparta, że pojechałaś na miejsce zbrodni, chociaż wiem ile cię to kosztowało- zauważył z typową dla niego pewnością siebie. Niestety miał rację, ale w tym momencie zwyciężyła chęć oddalenia się od niego.

- Przecież tego właśnie chciałeś. Zmierzasz do czegoś konkretnego? Muszę wracać do pracy.

- Jako konsultantka mogłabyś zobaczyć obraz, wystawić fachową opinię i usłyszeć tę innego specjalisty... Jeśli oczywiście chcesz.

Dopiero teraz jej o tym mówił?! Czyli bez powodu dała mu swój numer, bo sama mogłaby zrobić zdjęcie?! No nie wytrzyma z nim!

- Chcesz powiedzieć, że wcale nie potrzebowałam, żebyś to ty kontaktował się z Leo? Cudownie- prychnęła z sarkazmem.

- Tego nie powiedziałem- zaprzeczył James.- Twój znajomy bardziej skorzysta na kontakcie ze mną, wierz mi. Dotrzymuję słowa. Gdybyś chciała, mogłabyś zobaczyć obraz i odwiedzić razem ze mną i Corrie pewną specjalistkę.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Co na to powie Corrie? Już wróciła do pracy...

- Biorę ją na siebie. Więc jak?

Szatynka nie musiała się długo zastanawiać. Zgodziła się. Dlaczego? To było bardzo dobre pytanie. Przecież ostatnio podobna akcja nic nowego nie wprowadziła do jej okrojonego śledztwa. Zastanawiała się czy tym razem będzie tak samo. Niestety nie było innego sposobu, jak przekonać się o tym na własnej skórze.

Razem z Jamesem wrócili do galerii. Uparcie informowała intensywne spojrzenie policjanta. Przecież powiedział, że do niczego jej nie zmusi... Problemem było jej własne ciało, którego wcale nie musiał specjalnie przekonywać. Wystarczył niewinny dotyk, a gdyby posunął się dalej... Nie wiedziała czy zdołałaby to powstrzymać.

- Skończyliście już rozmawiać? To świetnie. Wiesz co musimy zrobić, Foster- rzuciła Martin z nową energią.- Czas dorwać drania.

- Musimy jeszcze o tym porozmawiać, Corrie. Za chwilę wrócimy do tematu. Najpierw zaprezentuję ci nowe wsparcie. Debbie będzie konsultantką w naszym śledztwie- poinformował brunet, czym zasłużył sobie na mordercze spojrzenie swojej partnerki.

- No chyba sobie, kurwa, żartujesz- syknęła ciemnowłosa z oburzeniem.

- Mówię całkowicie poważnie. Debbie jako osoba posiadająca doświadczenie w zakresie sztuki może nam bardzo pomóc w śledztwie i trzymajmy się tej wersji.

- To by miało sens, gdybyśmy próbowali znaleźć Picassa, a nie pieprzonego mordercę z jego psychopatycznymi obrazami!

- Ciszej- nakazał Foster podwładnej. Ciemnowłosa zamilkła, chociaż jej spojrzenie było równie zabójcze, co przed chwilą.- Ten temat nie podlega dyskusji. Debbie idzie z nami. Jasne?

Zamiast odpowiedzieć Corrie zripostowała:

- A co w twoim przypadku podlega dyskusji, bo mam wrażenie, że nic? Poczekam na was w radiowozie. Pokaż swojej konsultantce obraz.

Ciemnowłosa nie oglądając się ruszyła do wyjścia. Dee nie wtrącała się do dyskusji, bo zwyczajnie nie miała pojęcia co powiedzieć. Nie miała nawet pomysłu jak mogłaby załagodzić sytuację z policjantką. Może i z prawnego punktu widzenia jako konsultantka mogła przebywać w miejscach zakazanych dla osób postronnych, ale Corrie miała rację. Nie powinno jej tam być. Nie mogła wnieść nic nowego do ich śledztwa.

- Nie przejmuj się nią. Przejdzie jej- zapowiedział Foster takim tonem, jakby w żaden sposób się tym nie przejął. Jak on to robił?!- Nick, pokaż jeszcze na chwilę ten obraz.

- Tylko że jej uwagi są... Trafne.

Brunet nie zdążył odpowiedzieć, bo przyszedł niejaki Nick. Technik, który usposobieniem przypominał wiecznego imprezowicza. Szatynka nie wiedziała, dlaczego nasunęło jej się akurat takie skojarzenie. Może chodziło o niezwykłą swobodę i zadziorny uśmiech?

- Robi się, James. Wydawało mi się czy pracujesz z kimś innym? Taką ciemnowłosą laską, której przekleństwa słychać na pół korytarza?

Szatynka mimowolnie zaśmiała się, słysząc taki opis Corrie. W każdym razie Nick trafił w sedno.

- Masz rację. Corrie czeka w radiowozie. To jest Debbie, nowa konsultantka. Poznajcie się. Debbie. Nick.

Foster wybrał uproszczoną formę przedstawienia ich sobie. Wymieniając ich imiona po prostu na nich wskazywał, chociaż nie było to konieczne.

- Miło mi cię poznać. Powiedz od czego jesteś specjalistką, Debbie?- zapytał z uśmiechem Nick, podając jej dłoń. Wydawało jej się czy technik przyglądał jej się z nieukrywanym zainteresowaniem? Wydawał się miły, wyglądał też nieźle, ale... Jakby to powiedzieć? Nie był w jej typie.

- Szeroko pojęta sztuka. Przede wszystkim malarstwo, techniki malowania... Coś w ten deseń- odpowiedziała dość ogólnikowo.

- Rozumiem. Artystka, oczywiście mam na myśli pozytywny aspekt. Nie mogę się przestawić. Ostatnio to wyrażenie ma dość negatywny wydźwięk.

- Mógłbyś w końcu pokazać ten obraz, Nick?- zapytał z nutką irytacji brunet.

- Tak, jasne. Oto on. Moim skromnym zdaniem nie ma zbyt wiele wspólnego ze sztuką, ale oko fachowca nigdy nie zaszkodzi- rzucił Nick, odsłaniając płótno. Jednocześnie mrugnął w kierunku Debbie, która nie wiedziała jak na to zareagować. Skupiła się na obrazie.

Ten krwawy obraz był inny. Tak jak i w poprzednich można było zobaczyć zobaczyć na środku niewielką ludzką sylwetkę. Żadnych szczegółów, jedynie rozmazany szkic. Wokół niego można było zauważyć kaskadę kresek. Jedne były cieńsze, drugie grubsze. Ponadto po całym obrazie rozrzucone były kleksy z krwi, tym razem szatynka nie miała wątpliwości. Ale najbardziej rzucał się w oczy jeden kształt, sporych rozmiarów czarna sylwetka. Była wręcz olbrzymia w porównaniu z tą drugą. Jednego nie można było odmówić twórcy: talentu.

- Dzięki, Nick- mruknęła w stronę technika.- Myślę, że możemy już iść, James. Corrie pewnie zastanawia się, dlaczego tak długo nas nie ma.

Szatynka chętnie oddaliła się od technika. Mężczyzna pomachał jej na pożegnanie z tym samym niedbałym uśmiechem, co na początku. Dopiero w samochodzie wznowili rozmowę.

- Co za fachową opinię nam wysmarujesz, Debbie?- spytała z sarkazmem ciemnowłosa.- No wiesz, jako konsultantka.

Dee zignorowała złośliwy wydźwięk wypowiedzi policjantki.

- Szczerze mówiąc, ciężko mi powiedzieć o tym cokolwiek... Zauważyłam, że te obrazy jakby ewoluują. Zabójca dodaje lub zmienia poszczególne elementy. Tym razem dodał... Ja wiem... Większą ludzką sylwetkę... A może po prostu kształt symbolizujący strach. Naprawdę nie wiem.

- Akurat tyle to sama potrafiłabym się domyśleć, ale skoro James potrzebuje twojego wsparcia mentalnego to w porządku- stwierdziła Martin.- Nie rozumiem tylko, dlaczego jeszcze nie wysłano ani jednego, pieprzonego radiowozu do Harlemu! Nie rozumiesz, że Artysta może nam przez to zwiać, James?!

- Mówiłem ci, że nie mamy wystarczających dowodów. Powinnaś wiedzieć, że potrzebujemy nakazu na konkretną nieruchomość, a żeby go zdobyć musimy mieć solidne podstawy...

- Od kiedy cię, kurwa, obchodzi prawo?!- przerwała mu Corrie.- Sprowadzasz sobie cywila na miejsce zbrodni, ale masz problem z przeszukaniem ruder. Oświeć mnie, bo ja tu logiki nie widzę.

Brunet westchnął jakby ta rozmowa była istną udręką. Szatynka nie wtrącała się. Wiedziała jedynie, że znaleziono gdzieś w okolicy Harlemu zwłoki. Czyżby Corrie myślała, że gdzieś tam znajduje się kryjówka Artysty?

- Pozwól, że ci to wytłumaczę. Większość z tych ruder, jak to określiłaś, ma prawnych właścicieli. Chociaż sam budynek od lat nie jest używany, być może zaraz zostanie sprzedany jakiemuś inwestorowi lub coś tam wybudują. W każdym razie jest to własność prywatna. Nie możemy przeszukać tych budynków bez nakazu.

- Skoro nie chcesz wysłać tam ekipy, możemy to zrobić sami- zaproponowała ciemnowłosa.- Ty, ja i nasze glocki. Co na to powiesz?

- To skrajne wariactwo. W tych budynkach możemy znaleźć wszystko. Od gangów czy dilerów zaczynając... Nawet seryjnego mordercę, którego się tam spodziewasz... To zbyt niebezpieczne. Nie pójdziemy tam w pojedynkę.

Corrie prychnęła, skrzyżowała ramiona na piersi i pokręciła głową z dezaprobatą. Jej oczy ciągle pałały rządzą mordu.

- Świetnie, pozwólmy mordercy dalej zabijać. Przekonajmy się ile jeszcze ofiar musi być zanim taki wzorowy policjant jak ty uświadomi sobie, że czas działać.

- Proszę przestań Corrie. Wiesz, że zależy mi na tym śledztwie równie mocno jak tobie...- zaczął James, ale ciemnowłosa nie dała mu dokończyć.

- Jasne- mruknęła pod nosem z niedowierzaniem.

W pewnym stopniu Corrie miała rację. Jeśli mogli schwytać mordercę i zapobiec kolejnym zbrodniom, warto było pominąć kilka przepisów. Jednak James też miał rację. Nie mogą działać na podstawie domysłów, a przeszukiwanie opustoszałych budynków nie było bezpieczne.

- Ale pewnych przepisów nie da się ominąć. Dlatego jedziemy teraz do psychiatry, niejakiej Meghan Verny.

Dee nie miała pomysłu po co mieliby jechać do psychiatry. Brunet wspominał o jakimś specjaliście, ale myślała, że miał na myśli kogoś bardziej zaznajomionego ze sztuką niż ona. Kompletnie nie spodziewała się osoby o takiej profesji.

- Od dawna wiedziałam, że potrzebujesz pomocy specjalisty, ale po co jesteśmy tam potrzebne ja i Debbie?- spytała ciemnowłosa.

Najwidoczniej obie nie zrozumiały powodu tak osobliwego spotkania.

- Przezabawne- skomentował beznamiętnie Foster.- Zdaliśmy zauważyć, że opinie osób związanych ze środowiskiem artystycznym nie dają żadnych efektów. Nie przybliża nas to ani trochę do sprawcy. Powstrzymaj się od komentarza, Corrie. Czas skonsultować się z kimś z innej dziedziny.

- I tym kimś jest psychiatra? Co nam może powiedzieć bez rozmowy z pacjentem? Cierpi na schizofrenię? Co za wnikliwa diagnoza.

- Nie mamy zbyt wiele tropów. Warto spróbować. Nie mamy nic do stracenia. Zresztą jesteśmy na miejscu- odparł Foster.

Corrie jako pierwsza wyskoczyła z auta. James i Debbie postąpili tak samo, tylko nieco wolniej. Zatrzymali się przed niewielkim domem. Jednopiętrowym z niewielkim ogrodem. Właściwie sam budynek niczym specjalnym się nie wyróżniał.

- Nie przeszkadzaj nam, Debbie. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj- poprosiła ciemnowłosa zanim nacisnęła przycisk dzwonka. Szatynka skinęła głową. Nie zamierzała spierać się z policjantką.

- Dzień dobry. Kim państwo są?- zapytała kobieta niemal natychmiast, otwierając drzwi. Meghan Verny była kościstą, wysoką pięćdziesięciolatką. Miała jasną, trupio bladą wręcz karnację i kręcone włosy okalające ostro zarysowane kości policzkowe. Na nosie miała duże okrągłe okulary.

- Jesteśmy z policji. Nazywam się James Foster, a to moja partnerka Corinne Martin. To jest nasza konsultantka. Dzwoniłem do pani wcześniej.

- Gdzie ja mam głowę- westchnęła kobieta, otwierając szerzej drzwi i wskazując im drogę do salonu.- To przez pana musiałam przełożyć spotkanie z jednym z moich pacjentów. Zapraszam do środka.

- Wie pani, że to nie jest oficalne spotkanie, pani Verny?- odezwała się Corrie.- Ściśle mówiąc, nie musiała pani przekładać spotkania z pacjentem.

- Oczywiście początkowo tak chciałam zrobić. Ale kiedy usłyszałam o przedmiocie rozmowy, nie mogłam odmówić. Z zawodowej ciekawości. Śledzę sprawę Artysty z coraz to większym zainteresowaniem.

- Mogłaby pani rozwinąć tę myśl?- spytała Martin.

- Jak tylko dowiem się od państwa, czego się napijecie. Kawy czy herbaty?

Meghan zebrała zamówienia od obecnych, po czym zniknęła w kuchni. Debbie poprosiła o herbatę, bo niedawno piła kawę, a nie zamierzała przesadzać z ilością. Ta psychiatra była trochę... Dziwna. Mówiła o mordercy jak o ciekawym przypadku, jakby zapominała, że przez niego giną ludzie. No cóż... To pewnie zboczenie zawodowe.

Właścicielka domu wróciła, stawiając przed nimi kubki z kawą lub herbatą, w zależności od tego co chcieli. Sobie nie zrobiła nic.

- Więc pytała pani, dlaczego Artysta jest dla mnie tak ciekawym przypadkiem. Wiem tylko to, co było w mediach, ale... Ta osoba wydaje mi się inna. Czytałam wiele książek na temat ludzkiego umysłu, seryjnych morderców... Ale w żadnej z nich nie spotkałam czegoś takiego. Osoby, która morduje, a później maluje krwią tej ofiary obraz. Ze względów zawodowych jestem bardzo ciekawa, co kryje się w jego lub jej głowie- wyjaśniła Verny.

Dla Debbie tym bardziej wydawała się dziwna, ale pewnie dlatego że z psychologią nie miała nic wspólnego. Z jednym się zgadzała, przypadek Artysty był unikatowy.

- Widziała pani zdjęcia krwawych obrazów w internecie?- tym razem pytanie zadał James. Kobieta pokiwała głową.- W każdym razie przygotowałem zdjęcia, żeby mogła pani odświeżyć sobie pamięć. Mam też zdjęcie trzeciego, najnowszego krwawego obrazu. Tego na pewno pani nie widziała. Zależy nam na pani opinii jako psychiatry.

- Naturalnie- rzuciła Verny, biorąc do ręki ostatnie zdjęcie. Przyglądała mu się przez chwilę, w skupieniu. Potem wróciła jeszcze do poprzednich. Na koniec ponownie zlustrowała wzrokiem najnowsze zdjęcie i pokiwała głową.- Sprawa jest bardzo osobliwa, ale powiem państwu co mi to przypomina. Klasyczny rysunek każdego zamkniętego w sobie dziecka, które prawdopodobnie przeżyło traumatyczne wydarzenie w przeszłości.

- Nie rozumiem. Chce pani powiedzieć, że mordercą jest dziecko?- zdziwiła się Corrie. Kobieta pokręciła głową.

- Och, nie. Źle to ujęłam. Wiadomo, że obraz narysował człowiek dojrzały z talentem artystycznym. Proszę przyjrzeć się temu czarnemu kształtowi. Pojawił się dopiero teraz, na żadnym poprzednim obrazie go nie ma. Można śmiało założyć, że Artysta kimkolwiek jest ma za sobą trudną przeszłość. Ten czarny kształt może symbolizować strach, zwróćcie uwagę, że znacząco góruje nad tą sylwetką. Można go też potraktować bardziej dosłownie. Ojciec alkoholik lub taki, który znęca się nad dzieckiem fizycznie bądź psychicznie. Bez wątpienie mogę stwierdzić, że to on jest źródłem psychozy naszego zabójcy- oznajmiła Meghan.

Policjanci podziękowali psychiatrze za opinię. Szatynka nie wiedziała, co powiedzieć. W jej głowie panował mętlik. Tysiące myśli wędrowało jej po głowie. Źródło psychozy. A więc faktycznie mieli do czynienia z psychopatą. Tylko skąd tak dziwny sposób zabijania?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro