Rozdział 1
Debbie zaczęła studiować na uniwersytecie Nowojorskim w tym roku, zaledwie trzy miesiące temu. Przeprowadzka była dla niej ogromną zmianą. Zostawiła za sobą dom, rodzinę, znajomych, właściwie wszystko, co do tej pory znała, a jednak nie żałowała podjętej decyzji. Nie należała do osób, które patrzyły wstecz. Patrzyła w przyszłość, a ta malowała się znacznie lepiej w Nowym Jorku niż w jakiejś dziurze, która nie potrafiła zrozumieć prawdziwej sztuki. Tutaj miała swoją szansę.
Rozpościerał się przed nią potężny gmach University of Art, czyli w skrócie, czego przeważnie używali studenci, Art. Budowla nieznacznie i tylko biorąc pod uwagę przód, bez dachu, przypominała koloseum. Koło wejścia wznosiły się dwie masywne kolumny oraz schody w kształcie lekko zdeformowanego rombu z dodatkową, równie pochyloną co inne ścianką.
Tym razem szatynka nie miała czasu na podziwianie architektury. Spieszyła się na zajęcia, które miały się zacząć za pięć minut. Przeklęła cicho, zerkając na zegarek. Była zbyt daleko, żeby przyjście na czas w ogóle wchodziło w grę. No trudno, pomyślała. Jeśli jej się poszczęści, Brigitte zacznie od sceny, w której nie występuje. Niestety, co w tym przypadku wcale nie wychodziło na jej korzyść, grała jedną z głównych ról. Siłą rzeczy występowała w większości scen.
Biegnąc, nawet nie zauważyła, kiedy zbliżył się do niej całkiem przystojny brunet. Zauważyła go dopiero, gdy na siebie wpadli. Zderzyli się. Ona upuściła scenariusz, a on książkę. Debbie niemal straciła równowagę, kiedy przytrzymał ją nieznajomy.
- W porządku?- spytał brunet. Szatynka przytaknęła odsuwając się od niego. Teraz mogła mu się przyjrzeć. Miał krótkie, sterczące w kompletnym nieładzie ciemne włosy i lekki zarost okalający szczękę. Jego oczy przywodziły na myśl whisky. Poza tym musiał chodzić na siłownię, bo nawet w skórzanej kurtce można było zauważyć lekki zarys mięśni pod spodem. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłaby się, gdyby był modelem albo aktorem.
- Przepraszam. To moja wina. Spieszyłam się na zajęcia- powiedziała Debbie. Facet odpowiedział czarującym uśmiechem.
- Nic się nie stało. Obawiam się, że też jestem winny. Nie wiem gdzie jestem myślami, ale na pewno nie tutaj. Jedna rzecz mnie ciekawi, czas przeszły? Już się nie spieszysz?
Zadał to pytanie wyjątkowo pewnym siebie tonem, jakby doskonale wiedział jak reagują na niego kobiety. Szatynka przygryzła wargę specjalnie, zwracając uwagę na swoje usta. Chciała mu pokazać, że nie jest jedyną osobą spośród ich dwójki, która potrafi wykorzystać swoje atuty. Udało jej się, bo rozmówca zerknął w dół. Przelotnie i krótko, ale jednak.
- Już i tak jestem spóźniona. Nie zamierzam wchodzić na scenę dysząc jak pies w upalne dni.
- Nie wyglądasz na taką, która unika sportu- zauważył nieznajomy, lustrując ją wzrokiem bez skrępowania.
- Ćwiczę, ale nie regularnie. Za to ty wyglądasz jakbyś często przesiadywał na siłowni- odparła podobnym, niezobowiązującym tonem. Czemu jeszcze nie przerwała tej rozmowy? To idiotyczne, a poza tym miała zajęcia. Nie wiedziała, co jeszcze trzyma ją przy nieznajomym.
- To prawda, często tam przesiaduję. Upuściłaś to- zwrócił uwagę na scenariusz, który wylądował na podłodze podczas zderzenia. Nawet nie zauważyła, że jej go brakuje. Co z nią było nie tak? Jak mogła zapomnieć o przedmiocie, który jeszcze chwilę temu trzymała w dłoniach?
Wyciągnęła dłoń wierzchem do góry. Jednak nieznajomy zamiast jej go oddać, spojrzał na okładkę, gdzie widniał tytuł.
- Najciemniej jest pod latarnią- przeczytał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Przez tę jego mimikę nie miała pojęcia czy drwił z, wyjątkowo nie odkrywczego, tytułu.- Całkiem prawdziwe. Kogo grasz?
- Główną żeńską rolę. Gwen Stephens. Czy mógłbyś mi to oddać?- zapytała z lekką irytacją, kiedy zaczął przeglądać scenariusz.
- Proszę- rzucił brunet, oddając jej spięte zszywkami kartki.- Winny jest komendant policji, mam rację?
Debbie zaniemówiła. Spojrzała na bruneta jakby zmarterializował się przed nią duch. Była zaskoczona jego przenikliwością.
- Skąd to wiesz? Nie doszedłeś do końca, a poza tym... Przeczytałeś zaledwie kilka kwestii. Jak...?
- Zwyczajna dedukcja- wzruszył ramionami nieznajomy z pełnym zadowolenia uśmiechem.- Biorąc pod uwagę tytuł, to musi być najmniej spodziewana osoba. Nie ma lepszego kandydata na pierwszej stronie niż komendant policji, chociaż ten agent FBI też byłby niezłym podejrzanym. Jednak to policjanci narzekają na zarobki i warunki pracy. Ci z FBI mają większą swobodę. Nie mieliby powodu brać łapówki.
- Tam nie ma żadnej łapówki. Komendant jest winny, to prawda, ale zrobił to, żeby zatuszować własną zbrodnię- zwróciła uwagę Dee, nie wchodząc w niuanse. Niemniej rozmówca zaimponował jej swoim tokiem myślenia.
- Nie znam scenariusza. Jak sama zauważyłaś, ledwie go przekartkowałem. Naprawdę miło mi się z tobą rozmawia, ale miałaś iść na zajęcia. Grasz główną rolę, prawda?
- Tak. Masz rację. Muszę iść- przyznała Debbie i bez słowa poszła w stronę auli, gdzie z pewnością zaczęła się już próba. Nie zrobiła nawet dwóch kroków, kiedy nieznajomy chwycił ją lekko za ramię. Obróciła się w jego kierunku, próbując się przekonać, że ten dotyk wcale nie zrobił na niej wrażenia. Najmniejszego. Wcale nie czuła jakby przechodził przez nią prąd.
- Nie chciałabyś wyjść gdzieś wieczorem? Znam świetny bar- zaproponował brunet. Chociaż jego bliskość działała na nią... Aż za bardzo, nie straciła jeszcze zdolności logicznego myślenia. Nie mogła tego zrobić i miała ku temu bardzo dobry powód.
- Mam chłopaka, tak dla twojej wiadomości.
W tym momencie uśmiech z twarzy bruneta zniknął i mężczyzna bez słowa poszedł w przeciwnym kierunku.
Szatynka zrobiła to samo, starając się uspokoić oddech. Nie widziała, co w nią wstąpiło. Powinna zacząć od faktu, że ma chłopaka i nie zaczynać rozmowy, a już tym bardziej nie powinna mówić o tamtej siłowni. Co ją podkusiło? Z drugiej strony, co bardzo ją wkurzało, czuła się odrobinę zawiedziona. Skoro niewinny dotyk robił na niej takie wrażenie, co byłoby później? Szybko skarciła się w myślach. Nie powinna o tym myśleć, a tym bardziej sobie tego wyobrażać. Miała chłopaka i tyle. Postanowiła skupić się na najistotniejszej w tej chwili kwestii, czyli zajęciach teatralnych.
Kiedy w końcu dotarła na aulę, zauważyła na scenie Ryana i Drake'a, obaj grali policjantów. Czy to możliwe, że miała takie szczęście i Brigitte wybrała jedną z niewielu scen, gdzie jej nie ma? Choć nie wierzyła w cuda, jeden właśnie zdarzył się na jej oczach.
- Stop!- zarządziła Brigitte, kobieta po pięćdziesiątce z powoli siwiejącymi, jasnymi włosami. Miała na sobie długą, kolorową suknię do ziemi, co było dla niej dość charakterystyczne. Nie dało się jej przegapić. Właściwie prawie zawsze ubierała się dość nietypowo, ekstrawagancko, z dużą ilością kolorów. Uwielbiała ogromne kapelusze, jak największe okulary i wyróżniającą się biżuterię. Tego rodzaju dodatki łączyła z kompletnie niepasującymi kolorowymi lub dla kontrastu czarno-białymi ubraniami. Krótko mówiąc, należała do tych osób, za którymi mimowolnie oglądasz się na ulicy, zastanawiając się co ona ma na sobie.- Może być. Popracuj nad emocjami Drake. Wczuj się w rolę. Debbie, Ryan teraz wy. Przedostatnia scena.
Szatynka odszukała odpowiedni fragment, po czym weszła na scenę. Zamaszystym ruchem strąciła papiery ze stołu. Posłała rozmówcy najbardziej mordercze spojrzenie na jakie było ją stać.
- Nie rozumiesz?! To wszystko jest ze sobą powiązane!- krzyknęła.- To nie może być zbieg okoliczności!
- Zastanów się nad tym, tylko logicznie. Zapomnij na chwilę, że jesteś z nim związana i pomyśl jak to wygląda z zewnątrz- poprosił Ryan uspokajającym tonem.
Debbie pokręciła głową. Na każdy krok Ryana w jej stronę, ona robiła co najmniej jeden w tył. Nie pozwoliła mu się do siebie zbliżyć.
- Jak ci to wygląda z zewnątrz?! Kocham go i wiem, że nie byłby do tego zdolny! Myślisz, że to on ją zabił?!- wykrzyczała mu prosto w twarz.
- Niestety tak- przyznał rozmówca, posłusznie zatrzymując się w miejscu.- Policja to udowodni, ale ty nie musisz wylądować w więzieniu za współudział, bo o niczym nie miałaś pojęcia. Możesz pomóc...
- Nigdy nie pomogę wam wsadzić do pierdla mężczyznę, którego kocham. Prędzej sama się przyznam do pomocy- przerwała mu z niezachwianą pewnością, krzyżując ramiona.
- Nie rozumiem, czemu ściągasz na siebie wyrok, skoro to on jest winny. Już wystarczająco przez niego wycierpiałaś. Ten romans...
- Nie było żadnego romansu! On by mnie nie zdradził! To wymysł policji, która na siłę próbuje znaleźć motyw zbrodni- poprawiła go Debbie.
Ryan spuścił głowę, przecierając palcami jednej dłoni skronie.
- Niedługo powiesz, że to wina kosmitów, którzy robią test na ludzkości. Nie słyszysz jakie to nieprawdopodobne, nierealne? On cię omotał!
Ryan po raz pierwszy podniósł głos. Szatynka przestraszyła się, chociaż w jej oczach pozostała determinacja.
- Ta rozmowa nie ma sensu, komisarzu. Spotkamy się na komisariacie, jeśli będziecie mieli obciążające dowody. Chociaż wątpię, że takowe znajdziecie. Jest niewinny. Zamknęliście niewłaściwego człowieka.
- Wiesz co?! Masz, kurwa, rację!- wykrzyknął Ryan, rozkładając ręce na boki. Szatynka otworzyła szerzej oczy z niedowierzaniem.
- Co takiego?!
- To nie on zabił. Mam dla ciebie ofertę. Jeśli jej nie przyjmiesz, przysięgam, że wsadzę tego twojego kochasia do pudła. Nawet zadbam, żeby odpowiednio go tam traktowano- mówiąc to komisarz uśmiechnął się złośliwie. Debbie zakryła dłonią usta. W jej oczach pojawiły się łzy.
- Nie możesz tego zrobić- mruknęła ze złudną nadzieją, że pod tą okropną skorupą znajdzie jeszcze okruchy człowieczeństwa.
- Ależ mogę, moja droga. Mam odpowiednie kontakty, żeby... Pewnie domyślasz się, co się dzieje w więzieniu. Obawiam się, że jeśli tam trafi, nie wróci taki sam, o ile w ogóle przeżyje. Nic tam nie jest pewne.
I znowu pozwolił sobie na ten straszny uśmiech. Uśmiech bestii, czyhającej na swoją ofiarę.
- Skąd wiesz że jest niewinny? Czekaj... Chyba nie...- zaczęła szatynka, ale w porę umilkła, uświadamiając sobie najgorszą prawdę. Zakryła dłonią usta.
- Tak. Zgadłaś. Ja to zrobiłem- przyznał Ryan bez skrępowania, z czymś na kształt dumy.
- Jesteś komisarzem policji. Jak mogłeś zabić człowieka i wrobić w to niewinną osobę?! Powinieneś łapać przestępców i zapobiegać zbrodniom. Po to jest policja.
- Nic nie rozumiesz, moja droga- westchnął teatralnie Ryan.- Kocham cię, od lat. Starałem się zwrócić twoją uwagę od samego początku, ale ty widziałaś tylko jego! Tego dupka, który czystym przypadkiem umówił się z tobą na randkę! Uwierz mi, wiem o czym mówię w końcu jesteśmy dobrymi znajomymi. Zastanawiał się też nad zaproszeniem twojej przyjaciółki, ale moneta podpowiedziała mu reszkę. Nie zasługuje na ciebie.
- Zapominasz o jednej rzeczy. Ja go kocham, a on mnie. Może masz rację, na początku nie był ze mną szczery, ale się zmienił. To miłość go zmieniła, a ty nie masz prawa decydować z kim mam być- wyrzuciła z siebie Debbie, powstrzymując łzy. Bolało ją, że ktoś, kogo uważała za przyjaciela, zadał jej taki cios.
- Teraz tak ci się wydaje. Że to miłość i będziecie żyć jak w jakiejś pieprzonej bajce, ale to bzdury. Żarty się skończyły. Masz dwie opcje. Możesz uratować swojego faceta przez spędzenie kilku nocy ze mną. Zapewniam, że później nie będziesz chciała do niego wracać. Możesz też pozwolić mu zgnić w więzieniu w naprawdę paskudnych okolicznościach. Nie będę się oszczędzał. Znam wielu ludzi, którzy wiszą mi przysługuje. Co wybierasz?
- Stop!- przerwała im Brigitte z entuzjazmem. Z uśmiechem przechadzała się po scenie, patrząc to na Debbie, to na Ryana.- Cudownie! Jesteście do tych ról stworzeni! Lepszych aktorów nie mogłabym sobie wymarzyć. Chwila przerwy.
Studentka starła łzę z policzka, wymieniając uśmiech z Ryanem. Blondyn zeskoczył ze sceny, nie robiąc nawet kroku w kierunku schodów, żeby kulturalnie po nich zejść. To było bardzo w jego stylu.
- W pełni się z nią zgadzam. Jesteś niesamowita, Dee- oznajmił Ryan, wyciągając w jej kierunku dłoń. Debie pozwoliła sobie pomóc. Potem obydwoje zajęli miejsca na widowni wśród kilku niewielkich grupek. Większość osób w auli stanowili pozostali aktorzy do tej lub innej sztuki. Brigitte była bardzo chaotyczna, jak większość wykładowców artystycznych kierunków na uczelni, nawiasem mówiąc.
- Przesadzasz. Po prostu wczułam się w rolę- odparowała z uśmiechem. Jej chłopak potrafił być naprawdę uroczy i czarujący, chociaż ciągle w jej myślach gościł nieznajomy. Nawet nie wiedziała jak się nazywał. Może to i lepiej.- Zresztą ty też, chociaż grasz prawdziwego skurwysyna.
Blondyn ze śmiechem pokiwał głową.
- I to jakiego. Gość jest komisarzem, a zabił niewinną osobę i wrobił w to faceta dziewczyny, w której podkochuje się od lat, żeby się z nim przespała. Jest totalnie popieprzony.
Właśnie dlatego Debbie uwielbiała Ryana. Świetnie się rozumieli. Mieli podobne poczucie humoru, podobne zainteresowania, a jednak nie narzucali się sobie. Każde z nich miało własną przestrzeń, czego brakowało jej w poprzednich związkach. Co ciekawe, ze swoimi byłymi nie miała nawet w połowie tyle wspólnego ile z Ryanem, a oni się jej narzucali. Właściwie, związek z Ryanem był najlepszym, w jakim do tej pory była.
- Nie czytałeś scenariusza? Na koniec moja bohaterka odkrywa brudną przeszłość komisarza i znajduje kilka trupów, dosłownie. Typ nie zabił po raz pierwszy.
- Domyślam się. Ma zbyt duże doświadczenie. Dobrze zacierał ślady, do pewnego momentu- przyznał Ryan.- Skoro przeczytałaś cały scenariusz... Zdradź mi kto zdobędzie dowody. Podejrzewam, że twoja bohaterka się do tego przyczyni, ale ostatecznie zrobi to ktoś inny. Prawda?
Nie musiała nawet udawać oburzenia. Wyszło jej to naturalnie. Dlaczego on tak myślał?! Gwen może i była trochę za bardzo naiwna, płaczliwa i ślepo wierzyła w przeznaczenie, ale była też odważna i pomysłowa. Na koniec to dzięki niej udało się schwytać tego świra!
- Dlaczego tak myślisz? Przecież Gwen jest bardzo pozytywną bohaterką, błyskotliwą, inteligentną... Wychodzi z tej sytuacji jako absolutna zwyciężczyni. Jej facet został uniewinniony, nie przespała się z komisarzem i nic jej się nie stało. Sukces na wszystkich frontach.
Blondyn uniósł brwi, przekrzywiając głowę z pobłażaniem.
- Bądźmy szczerzy, sama nie dałaby rady. W pełni zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Jest waleczna, wbrew pozorom, ale zbyt krucha psychicznie. Miłość kompletnie ją zaślepiła, pozbawiła logicznego myślenia. Poza tym nie jest policjantką, ani prywatnym detektywem. Nie zna się na prowadzeniu śledztwa.
Jej chłopak miał rację, w pewnym stopniu. Jego sposób myślenia był trochę irytujący, tak kurewsko zimny, pozbawiony emocji, a jednocześnie logiczny. Chociaż najwidoczniej kiepsko wczuł się w sytuację Gwen.
- No dobra, masz rację. Częściowo- skapitulowała Debbie.- Poprosiła o pomoc agenta FBI. To on znalazł obciążające dowody, ale w miejscu, które ona mu podpowiedziała.
- W każdym razie to on je znalazł- zauważył Ryan.
- Jednak to ona pokazała mu miejsce. Gość z FBI bez jej pomocy nic by nie zrobił. Odznaka to nie wszystko- zaoponowała Dee.
- To tylko głupia sztuka teatralna na zaliczenie. Nie kłóćmy się, okej?- zaproponował Ryan, odgarniając jej za ucho kosmyk włosów z twarzy. Uśmiechał się w ten swój specjalny, czarujący sposób, a był przystojny. Nie w ten sposób, co nieznajomy, pomyślała, mimowolnie karcąc się w myślach. Ryan miał jasne włosy ułożone w ściśle określony sposób, chociaż trochę krótsze niż nieznajomy. Nie miał na twarzy ani śladu zarostu, bo systematycznie się golił. Poza tym nie bywał na siłowni. Był szczupły, ale nie umięśniony.
- To nie była kłótnia, ale w porządku. Zakończmy ten temat- zgodziła się, patrząc prosto w jego szaro-zielone oczy. Swoją drogą, miał niesamowite oczy. Szare smętne obwódki, które przechodziły w pełną życia zieleń. Miał rację, tym razem, bo co do Gwen chętnie by z nim podyskutowała. Jej bohaterka zasługiwała na więcej szacunku. W każdym razie przyszli tutaj, tylko dlatego że musieli wybrać jakieś zajęcia dodatkowe. Brigitte, lekko nawiedzona profesorka od teatru, już na sam ich widok stwierdziła, że idealnie nadają się na głównych bohaterów w jej nowej sztuce. Nie mogli zrobić nic innego, jak się zgodzić. Choć początkowo szatynka traktowała to jako konieczny obowiązek, coraz częściej przyłapywała się na tym, że sprawiało jej to przyjemność. Wcielanie się w nowe role było nowym doświadczeniem, całkiem interesującym.
Ryan zamiast odpowiedzieć po prostu ją pocałował, przyciągając ją na swoje kolana. Debbie nie oponowała. Szybko wyparowały jej z głowy wszelkie myśli. No prawie. Zastanawiała się czy z nieznajomym byłoby lepiej czy gorzej... Dość, nakazała sobie stanowczo. Przecież miała chłopaka, z którym było jej dobrze. Poza tym, pewnie widziała nieznajomego pierwszy i ostatni raz. Więcej go nie zobaczy. Po co myśleć o czymś, co nigdy się nie zdarzy?
- Nie chcę wam przeszkadzać gołąbeczki, ale byliście niesamowici- odezwała się Sophie, przyjaciółka Dee.
Miała długie błąd włosy z nieco krótszymi pasmami po bokach twarzy. Ubrana była w niebieski kombinezon i szpilki. Blondynka miała to do siebie, że wręcz obsesyjnie dbała o wygląd. Debbie nigdy nie widziała jej w dresach lub workowatych bluzach, które akurat ona uwielbiała. Zazwyczaj ubierała je tylko w mieszkaniu, ale wyjście na zewnątrz nie byłoby dla niej trudne czy koszmarne, jak twierdziła Sophie. Kiedyś całkowicie serio poprosiła, żeby zabrać ją do najbliższego lekarza, jeśli kiedykolwiek zobaczy ją w dresie. To z pewnością będzie oznaczało, że jest poważnie chora.
- Dzięki- mruknął Ryan krótko.
Lubił Sophie, ale chyba niezbyt mu się spodobało, że im przerwała. Debbie skorzystała z okazji i usiadła na swoim poprzednim miejscu. Blondynka usadowiła się koło niej.
- Gdybym was nie znała, uznałabym, że ty Dee faktycznie go nienawidzisz, a ty Ryan... Na żywo i podczas sztuki jesteś w niej zakochany- dodała z ekscytacją.
- Do szaleństwa- potwierdził blondyn bez zastanowienia.
- Jakie to słodkie- skomentowała Sophie, po czym zwróciła się do Debbie.- Masz świetnego faceta, wiesz Dee?
- Najlepszego- mruknęła automatycznie szatynka.- Jak ci poszło zaliczenie? To o którym wczoraj mówiłaś?
Sophie rozpromieniła się na to pytanie. Lubiła być w centrum zainteresowania, nawet jeśli niebyt skutecznie starała się to ukryć.
- Zdałam- oznajmiła triumfalnie.
- To super.
- Tak, chociaż ledwo mi się to udało. Wszystko przez profesora, który miał odmienne poczucie estetyki. Robin Hood jest totalnym dupkiem- stwierdziła blondynka z grymasem na twarzy.
Robin Hood był jednym z wykładów, tak go nazywano wśród studentów. Ksywka pochodziła od specyficznego podejścia profesora, który wprost uwielbiał temat bogatych i biednych. Twierdził, że gdyby bogacze podzielili się swoimi pieniędzmi, nie byłoby głodu na świecie. Ich Uniwersytet był pełen dziwnych artystów-wykładowców. To czyste fakty, niestety.
- Niech zgadnę: dużo błyszczących elementów?- spytała Debbie. Jej przyjaciółka pokiwała głową.- I dużo złota i srebra?
- No oczywiście- odparła blondynka takim tonem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Szatynka przyłożyła dłoń do czoła w geście rezygnacji.- Efekt był olśniewający.
- Zwariowałaś? Kto idzie do Robin Hooda ze złoto srebrnym transparentem? Przecież to tak jakbyś...- zaczęła Dee, ale umilkła, kiedy zabrakło jej metafory. To było nie do pomyślenia.
- Jakbyś prosiła się o oblanie jego przedmiotu- dokończył Ryan. Szatynka podziękowała mu uśmiechem.
- Właśnie.
- Ale taka była moja koncepcja. Nie zamierzam zmieniać pomysłu ze względu na profesora. Po moim trupie- zaoponowała Sophie.
Prawda wyglądała tak, że nierzadko trzeba było dostosowywać się do wykładowców. Większość zdawała się być w porządku, ale jeśli komuś zależało na średniej, musiał zastanawiać się co spodoba się temu czy tamtemu profesorowi. Jej przyjaciółka zawsze miała to gdzieś i robiła projekty po swojemu. Wychodziła na tym różnie.
- Najważniejsze, że zdałaś, prawda?- odezwał się Ryan.
Blondynka przytaknęła.
- Na serio cię lubię, Ryan, ale... Muszę porozmawiać z Dee... Na osobności. Nie obrazisz się, prawda? Wiesz, że jesteś moim ulubionym chłopakiem naszej kochanej Bee?
- Nie ma problemu. Widzimy się później, Dee- powiedział blondyn, wstając. Przed odejściem jeszcze raz przelotnie pocałował Debbie. Właściwie ledwie musnął jej usta, ale to był miły gest, który u niego lubiła.
- Bee, serio? Niedługo zrobisz ze mnie DVD- prychnęła szatynka. Powoli zaczynały ją irytować te nowe zdrobnienia jej imienia. Dee było w porządku, ale Sophie i tak ciągle wymyślała nowe. Dlaczego? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.
- Po prostu szukam dla ciebie nowej ksywki. Ale nie o tym chciałam porozmawiać na osobności. Poznałam cudownego faceta- pochwaliła się Sophie.
- Chcę wiedzieć wszystko ze szczegółami- oznajmiła Debbie.
Jej przyjaciółka wyglądała na podekscytowaną. To dobrze. Ostatnio mocno rozczarowała się pewnym chłopakiem, który zdradzał ją z inną laską z tej samej uczelni. Nawet nie postarał się, żeby poszukać kogoś w innym miejscu! Wcale nie chodziło jej o to, że pochwalała zdrady. Była temu absolutnie przeciwna, ale tamten gość nawet się z tym nie krył. Sophie zasłużyła na szczęście u boku faceta, który będzie ją kochał tak mocno jak ona niego.
- Jest starszy o jakieś pięć lat, plus minus trzy lata. Nie wiem dokładnie. Jest zajebiście przystojny i byłam z nim na randce...
- Co?!- przerwała jej szatynka ze zdziwieniem- Kiedy? Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć?
- To zdarzyło się przypadkiem. Spotkałam go wczoraj po waszym wyjściu. No wiesz, twoim i Ryana- wyjaśniła Sophie. Poprzedniego dnia w kilkuosobowym składzie po zajęciach na uczelni udali się do pubu. Ona i Ryan wyszli dość szybko. To znaczy było już ciemno, ale pozostałe towarzystwo dopiero się rozkręcało. Wspólnie doszli do wniosku, że wolą zakończyć ten wieczór w mieszkaniu wynajmowanym przez Ryana. Debbie mogła powiedzieć tyle: nie żałowała tego. Czas z jej chłopakiem nigdy nie był stracony.- Kiedy przyszła moja kolej na zamawianie drinków, poszłam do baru... Spotkałam go podczas czekania. Sam do mnie zagadał. Był bardzo miły i czarujący i przystojny.
- O tym ostatnim już wspomniałaś- zauważyła szatynka.
- To prawda. W każdym razie resztę wieczoru spędziłam w jego towarzystwie i było świetnie.
W tym momencie na twarzy blondynki zagościł szeroki uśmiech. Najwidoczniej mocno wkręciła się w nową relację, co było dla niej normalne.
- Byłaś u niego?- zapytała Debbie.
- No wiesz?- oburzyła się Sophie.- Tak na pierwszej randce? Jasne, że nie! Nie sypiam z facetami na pierwszej randce.
Szatynka przewróciła oczami. Obie dobrze wiedziała, że zdarzyły się wyjątki, ale jako dobra przyjaciółka nie zamierzała jej tego wytykać.
- Wiesz o nim coś więcej? Gdzie pracuje? Jakie ma hobby? Czy na pewno nie jest żonaty?
- Jest singlem, to na pewno. A reszty dowiesz się kiedy indziej. Może nawet ci go przedstawię, jeśli to będzie coś poważniejszego. Nie chcę zapeszać, okej?
Debbie miała zamiar wyciągnąć z przyjaciółki więcej informacji, kiedy przerwał jej dzwonek telefonu. Spojrzała na wyświetlacz z zamiarem odrzucenia połączenia od kogokolwiek by ono nie było. Chciała dokończyć rozmowę. Szybko zmieniła zdanie. Wujek Benjamin nie dzwonił bez powodu.
- Cześć wujku. Mam zajęcia, więc pośpiesz się...- zaczęła szatynka, ale przerwał jej stanowczy głos z nutką hiszpańskiego akcentu.
- Musisz natychmiast przyjechać do galerii! To katastrofa! Tragedia! Istny koszmar!
Po tych słowach Benjamin rozłączył się. Debbie znała wujka wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie panikuje z byle powodu. Nie aż tak. Musiało się coś wydarzyć, a ona była potrzebna na miejscu. Chyba nic się nie stanie, jeśli przegapi tego dnia zajęcia, prawda? Miała taką nadzieję, bo umierała z ciekawości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro