Rozdział 2
Debbie weszła do galerii tylnym wyjściem przeznaczonym tylko dla personelu. Uznała, że tak szybciej dostanie się do Benjamina i tej arcy pilnej sprawy, przez którą musiała przełożyć zajęcia. No i nie wyciągnęła więcej informacji od Sophie o jej nowym facecie. Jej wujek musiał mieć naprawdę dobry powód, bo inaczej się zdenerwuje.
- Co jest, Luke?- spytała, podchodząc do pierwszej znajomej osoby, którą napotkała.
Luke był niewiele młodszy od niej. Jego włosy były w niemal tym samym odcieniu, co jej, tylko nieco ciemniejsze. Przez to często byli brani za rodzeństwo, chociaż nie byli ze sobą spokrewnieni. Kiedyś to sprawdzili, bo podobieństwo było uderzające. Mimo tego, szatynka traktowała go trochę jak młodszego brata. W każdym razie Luke pracował dla jej wujka. Był kimś w rodzaju osobistego asystenta, czyli zajmował się wszystkim i niczym. Wachlarz jego zajęć był bardzo różnorodny. Począwszy od robienia kawy, a kończąc na rozmowami z nowymi artystami. Mimo braku doświadczenia, był nadzwyczaj pomocny.
- Miło cię widzieć, Dee, ale to ci się nie spodoba- odpowiedział Luke, jeszcze bardziej ją wkurzając.
Czy mogliby w końcu przestać mówić zagadkami? Miała dość sformułowań typu "tragedia", "to koszmar" czy "nie jest dobrze". Chciała konkretów.
- Przejechałam pół miasta najszybciej jak to było możliwe. Co się, do cholery, stało?
Szatynka miała już w głowie kilka potencjalnych scenariuszy. Najbardziej prawdopodobne było, że jeden z głównych artystów galerii nagle zrezygnował lub przeniósł się do konkurencji. Strata kogokolwiek w tym momencie byłaby dużym ciosem dla ich budżetu, który ledwie wiązał koniec z końcem. Galeria jej wujka była nowością, prosperowała zaledwie kilka miesięcy. Dopiero się rozkręcała i prawdę mówiąc, raczej pochłaniała pieniądze niż je produkowała. Drugim równie realnym scenariuszem były długi, o których wujek jej nie powiedział. Benjamin zdecydowanie był zdolny do zawyżania zarobków galerii. To miejsce było jego marzeniem. Był gotowy zrobić absolutnie wszystko, aby ono działało, nawet jeśli miałby wpędzić się w długi.
- Chodź za mną. Pokażemy ci- rzucił Luke, po czym udał się w stronę dolnego piętra, które póki co było w surowym stanie. Wujkowi zabrakło funduszy, żeby je wykończyć. Na razie to miejsce pełniło funkcję dużego schowka. Przynajmniej doprowadzono tam instalacje.
- Nienawidzę niespodzianek- mruknęła pod nosem Debbie. Jednak Luke uporczywie milczał.- Już cię nie lubię.
Luke przewrócił oczami, ale potem, ku jej zdziwieniu, odezwał się.
- To szantaż emocjonalny, ale dobrze. Wprowadzę cię do tematu- zaczął Luke ugodowym tonem, kiedy przemierzali przepastną przestrzeń pod główną salą.- Dzisiaj rano dostarczono nam nowy obraz, a właściwie ktoś podrzucił nam go pod drzwi.
- Dziwne- skomentowała Debbie.- Kto podrzuca obrazy? Podpisał się chociaż? Zostawił wiadomość?
- Właśnie w tym rzecz. Nie zrobił tego. Zostawił płótno na ziemi przy drzwiach, zadzwonił dzwonkiem i zwiał jakby się paliło.
Szatynka nie potrafiła znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia dla takiego zachowania.
- I co z tym obrazem?- podjęła Debbie.- Totalny badziew czy coś wartego uwagi?
- Zdecydowanie to drugie, ale sama musisz zobaczyć dlaczego. Więcej ci nie powiem.
Świetnie, skomentowała w myślach. Chociaż nie lubiła niespodzianek, w milczeniu udała się do gabinetu jej wujka, nawiasem mówiąc, jedynego umeblowanego pomieszczenia w podziemiach. W środku zastała nie tylko Benjamina, ale też nieznanego jej mężczyzny. Był niski, na oko czterdziestoparoletni i prawie łysy. Miał na sobie szarą marynarkę, zwykłą ciemną koszulkę oraz ciemne jeansy.
- Nareszcie, Dee- ucieszył się Benjamin. Przez ułamek sekundy na jego twarzy zagościł wyraz ulgi. To już coś.- To jest Cecil Montgomery, znajomy z laboratorium. Cecilu to jest moja siostrzenica, Debbie.
Szatynka wymieniła uścisk dłoni z Cecilem. Gość uśmiechnął się do niej ciepło.
- Miło mi pana poznać.
- Daj sobie spokój z tym per pan. Czy możemy sobie mówić po imieniu?- zapytał Cecil na co przytaknęła.
- Oczywiście. Wyjaśni mi ktoś w końcu co to za tragedia? Wujku, dobrze wiesz, że miałam dzisiaj zajęcia. Nie mogę tak sobie wybiegać z uczelni na każde twoje zawołanie...
- Tak, wiem, ale to koszmar! Nie mam pojęcia co z tym zrobić. Miałem nadzieję, że mi coś doradzisz.
Szatynka była coraz bardziej zirytowana. Czy oni w końcu mogli powiedzieć o co chodzi i przestać mówić zagadkami dla wtajemniczonych?
- Powinnaś zobaczyć obraz- odezwał się Luke, odsłaniając odpowiednie płótno.- Wiesz jak się do nas dostało.
Debbie nie widziała w tym obrazie nic niezwykłego, chociaż niewątpliwie przykuwało wzrok. Obraz wyglądał jak abstrakcja, styl zazwyczaj niedoceniany przez większość osób niezwiązanych ze sztuką. Z pozoru nie przedstawiał nic, ale właśnie w tym tkwiła siła obrazu. W zależności od osoby, która na niego patrzy, można było zinterpretować go w różny sposób. Szatynka widziała skupisko różnej grubości linii i kresek, które układały się w samotną sylwetkę pośród śniegu, może zamieci. Wyobraźnia mimowolnie ożywiła w jej głowie obraz. Samotny podróżnik, który rozgląda się w poszukiwaniu drogi, ale przez śnieżycę nie potrafi jej znaleźć.
- Jest świetny. Ma w sobie wrażliwość, ciekawą technikę i przekaz. Musimy się dowiedzieć, kto go namalował. Czemu robicie z tego tragedię?- spytała Dee, kompletnie ich nie rozumiejąc.
- Bo widzisz...- zaczął Benjamin.- Nam też się podobał, do czasu. Cecilu czy mógłbyś jej to wyjaśnić?
- Naturalnie- przytaknął pracownik laboratorium.- Debbie, widzisz w jakich barwach jest utrzymany obraz, prawda?
Dee nie miała pojęcia, do czego zmierzał, ale skinęła głową. Był utrzymany w odcieniach czerwieni, karmazynu. Te barwy dodawały swego rodzaju dramatyzmu. Sprawiały, że była jeszcze bardziej ciekawa, co miał na myśli twórca. Co chciał pokazać poprzez ten obraz?
- Odcienie czerwieni. Różne, od jaśniejszych do ciemniejszych... Teraz pozwolę sobie nieznacznie zmienić temat. Znasz taką substancję jak luminol?- kontynuował swój dziwny monolog Cecil.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam- przyznała szczerze.- Co to jest?
- Substancja, która zazwyczaj jest wykorzystywana w badaniach kryminalistycznych. Powoduje że zawarte w krwi cząsteczki żelaza zaczynają świecić w ciemności- wyjaśnił Montgomery.
- Do sedna, proszę- wtrąciła Debbie, starając się zachować spokój. Nie rozumiała do czego zmierza.
- Czy mógłbyś zgasić światło, Luke?- zapytał Cecil.- Pozwoliłem sobie, oczywiście na prośbę Benjamina, nanieść luminol na obraz.
Luke posłusznie zgasił światło. Dee zaniemówiła. Obraz świecił. Nie każda z linii, ale większość. Przeklęła pod nosem. Czy to znaczyło, że obraz był namalowany ludzką krwią?! I ktoś to podrzucił do galerii?! Nic dziwnego, że nikt się nie podpisał!
- Zapal światło, Luke- poprosił Benjamin. Młody asystent wykonał prośbę. - Co powiesz, Dee?
- Nie mam pojęcia. Nie spodziewałam się tego. Nie mogliście mnie jakoś ostrzec?!- wykrztusiła szatynka, nerwowo przechadzając się po niewielkim pomieszczeniu.- Zakryjcie to płótno, do cholery.
Cecil narzucił biały materiał na obraz.
- Też jesteśmy w szoku- mruknął Luke, nerwowym ruchem przeczesując dłonią włosy.
- I co my mamy teraz zrobić, Dee?- ponowił pytanie Benjamin.- A co jeśli to odbije się na reputacji mojej galerii?
Debbie uciszyła wujka ruchem dłoni. Wzięła głęboki wdech. Panika to ostatnia rzecz jakiej potrzebowali. Trzeba podejść do tematu racjonalnie.
- Porozmawiajmy z dala od tego obrazu. Może na górze, w sali konferencyjnej?- zaproponowała szatynka, uznając że atmosfera ponurej piwnicy za bardzo im się udziela. Wszyscy zgodnie udali się na górę.
Sala konferencyjna była średniej wielkości, przestronnym pomieszczeniem. Tak jak w całej galerii dominowały sporych rozmiarów okna, od podłogi aż do sufitu, co zapewniało dużo światła. Wszystkie ściany były białe, dzięki czemu bez problemu można było wyświetlić prezentację z projektora na którejkolwiek z nich. Na samym środku znajdował się okrągły stolik i kilka krzeseł. Głównym przeznaczeniem tej sali było miejsce do rozmowy z nowymi artystami w celu przekonania ich do współpracy z galerią.
W kompletnej ciszy usiedli przy stoliku.
- Musimy powiadomić policję- zaczęła Dee.- Nie możemy ukrywać czegoś takiego. To zbyt poważne.
- A co jeśli uznają, że mamy z tym coś wspólnego? To będzie koniec mojej galerii- zaprotestował Benjamin. Szatynka była przyzwyczajona, że myślał tylko o dwóch rzeczach: sobie i swojej galerii. Tylko to było dla niego ważne. No może w pewnym stopniu też ona, jako że była jego rodziną.
- A któryś z was to namalował? Jeśli nie, myślę, że nie mamy powodu do zmartwienia. Jak będzie trzeba, udamy się do prasy i opowiemy o sytuacji z naszej perspektywy. Temat podrzuconego obrazu, który został namalowany krwią, z pewnością zainteresuje dziennikarzy.
- Jeśli nam się poszczęści, będą trąbić o naszej galerii w gazetach. Możemy to wykorzystać jako promocję, darmową reklamę- podjął temat Luke, z nutką entuzjazmu.
- Dokładnie- zgodziła się z nim szatynka.- Po co tak dramatyzować? To nie koniec. To dopiero początek. Przecież nie znaleźliśmy w galerii ciała, tylko obraz.
W tym momencie atmosfera stała się dużo bardziej przyjazna. Jakby powietrze rozrzedziło się w międzyczasie, pozwalając wszystkim odetchnąć. Wujek przestał panikować, a Debbie wpadła na pewien pomysł, ale najpierw musiała pogadać z przyjaciółką. Zerknęła na telefon i z ulgą uświadomiła sobie, że miała jeszcze czas. Mogła zdążyć na zajęcia z historii sztuki, za którymi, szczerze mówiąc, nie przepadała. Jednak musiała je zaliczyć.
- Skoro już to omówiliśmy, wracam na uczelnię- oznajmiła Dee.- Wiecie, co macie robić. Zadzwońcie na policję i powiedzcie prawdę. Uwierzcie mi, to najlepsze wyjście. Informuj mnie na bieżąco, Luke.
- Jasne- przytaknął szatyn, proponując że odprowadzi ją do drzwi.
To było zbędne. Przecież nawet pomagała wujkowi wybierać ten budynek jako przyszłą galerię. Nadzorowała remont. Była tu setki razy. Mimo wszystko, nie oponowała.
- Pilnuj ich, proszę. Nie chcę, żeby palnęli jakieś głupoty- mruknęła Debbie.
- Oczywiście. Dzięki, że to ogarnęłaś. Byli w totalnej rozsypce, a teraz jak gdyby nigdy nic rozmawiają o promocji. Jesteś niezastąpiona.
Szatynka z uśmiechem zmierzwiła Luke'owi włosy. Oznajmiła, że to nic takiego, po czym wyszła z galerii głównym wyjściem. Doszła do wniosku, że najszybciej będzie wezwać taksówkę. Niestety musiała poczekać kilka minut, ale miała jeszcze trochę czasu. Powinna zdążyć.
Czekając, rozglądała się wokół. W pewnym momencie zobaczyła radiowóz policyjny. Z zaskoczeniem stwierdziła, że zna jednego z dwójki policjantów. To był ten nieznajomy z uczelni. Automatycznie założyła, że był studentem ze starszego rocznika, a tu taka niespodzianka. Co robiła policja na uniwersytecie?
Akurat w tym momencie przyjechała zamówiona przez nią taksówka. Przeklęła. Musiała iść, chociaż tak bardzo chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak zanim wsiadła do pojazdu, zrobiła kilka zdjęć nieznajomemu. Dlaczego? Na pewno nie po to, żeby sobie na niego popatrzeć. Intuicja podpowiadała jej, że jeszcze przyda jej się to zdjęcie.
*****
- Nie rozumiem, po co tu jesteś, James- zaczęła Martin z wojowniczą miną. Młoda policjantka była wyjątkowo głośna i waleczna, trochę też irytująca. Kiedy uparła się na czymś, w żaden sposób nie dało się jej tego wybić z głowy. Takie podejście wprost niemożliwie go denerwowało w przypadku podwładnych.- Kurwa, mówię coś do ciebie!
- Ciężko ciebie nie słyszeć, Martin. Mogłabyś przekrzyczeć syrenę- odparł Foster.- Jestem tutaj służbowo, jako twój partner. Czy to jasne?
- Nie- zaprotestowała ostro.- Miałam się tym zająć sama. Nawet w zwykłe zgłoszenie musisz się wpieprzyć? Nie miałeś przypadkiem morderstwa na głowie?
- Słownictwo, Martin- mruknął niewzruszony wybuchem złości James.- W przeciwieństwie do ciebie, mam doświadczenie. Mogę prowadzić sprawę morderstwa i doradzać ci w twoich pierwszych zgłoszeniach.
- A jeśli nie chcę twojej pomocy?- spytała Corrie.- Już nawet nie patrząc na mnie, pewnie lepiej zajmiesz się śledztwem, jeśli będziesz miał więcej czasu. To logiczne, prawda?
- No dobra. Mam sprawdzić twoje umiejętności. Nie mogę sobie pójść, okej? To rozkaz z góry- oznajmił, uznając że część prawdy powinna zaspokoić jej ciekawość.
- Himalaje?
- Sam Everest komisariatu- rzucił Foster, dostosowując się do górskiego porównania.
- Rząd?! Kurwa, co chce ode mnie rząd?!- przeraziła się Corrie. James miał ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Skąd ona to wzięła?
- Zbyt dużo teorii spiskowych. Oczywiście, że nie. Wbrew pozorom tylko pojedyncze przypadki są skorumpowane. Miałem na myśli Colby'ego. Wiesz kto to taki, bo na pewno nie prezydent?
James zerknął przelotnie na młodą policjantkę. Aż zarumieniła się z upokorzenia. I jak tu z takimi pracować?
- Tak. Nie jestem idiotką. Po prostu myślałam... A zresztą nie ważne- mruknęła Corrie, po czym zamilkła.
W końcu. Foster rozkoszował się ciszą. Cały czas kontrolując jezdnię wrócił myślami do poprzedniego dnia. Na nowojorskim uniwersytecie artystycznym znaleziono zwłoki jednego ze studentów. A wyglądało to mniej więcej tak:
Rano zadzwonił mu telefon. Przełożony w dość niewybrednych słowach kazał mu ruszyć tyłek na uczelnię. James uznał to za żart w stylu "doedukuj się kretynie". Takie poczucie humoru miał właśnie Rey. Jednak okazało się, że chodziło o trupa. Na miejscu zastał bladego nastolatka, tak przynajmniej jego zdaniem wyglądał, z trzema ranami postrzałowymi w okolicy klatki piersiowej. Na miejscu nie było krwi, łusek z broni, ani pocisków. Wciąż czekał na raport techników.
- Więc co tu się twoim zdaniem wydarzyło, Scarrow? Liczę na twoje obserwacje- zwrócił się do techniczki, jednej z lepszych, jeśli miał wyrazić swoją opinię.
Kobieta obrzuciła spojrzeniem zwłoki. Szczególną uwagę zwróciła na rany.
- Trzy rany postrzałowe. Dwie przeszły na wylot, a jedna utknęła w okolicy obojczyka. Spójrz na tę trzecią- Mistle wskazała na najbardziej postrzępioną ranę. W przeciwieństwie do pozostałych ich granice nie były regularne.- Morderca wyciągnął pocisk z rany, używając, na moje oko, noża i pęsety. Chłopak był już martwy.
- Jak długo? Wiem, że konkretne określenie czasu zgonu będzie dopiero po sekcji...
- Ale jesteś niecierpliwy jak wszyscy policjanci- dokończyła za niego Scarrow, chowając dłonie do kieszeni.- Dałabym mu od czterdziestu ośmiu do siedemdziesięciu dwóch godzin.
- Dwie do trzech dób- mruknął James.- To trochę za długo jak na przypadkowe pozbycie się zwłok.
Scarrow wzruszyła ramionami. Foster nie naciskał. Teraz to on musiał odkryć resztę. Bez wyników sekcji nie miał zbyt wielkich możliwości. Przynajmniej udało mu się powstrzymać media. Jeszcze nikt nie trąbił o zabójstwie na uczelni.
- Jesteśmy na miejscu, Foster. Kurwa, gdzie ty jedziesz?- wyrwała go z zamyślenia Corrie.
Spoglądając na drogę, musiał przyznać, że miała rację. Przejechał koło galerii zamiast się przy niej zatrzymać. Nakręcił auto przy najbliższym zjeździe, tym razem zatrzymując się w odpowiednim miejscu.
- Wybacz- rzucił, uznając że upierdliwa policjantka nie potrzebuje wyjaśnień.
- Skoro musisz tu być, przynajmniej mnie nie spowalniaj- powiedziała Martin, po czym nie czekając na niego, wysiadła z auta. Foster pospieszył za nią. Bądź co bądź, miał jej pomagać.
- O co właściwie chodziło w tym zgłoszeniu?- zapytał James, narażając się na mordercze spojrzenie młodej policjantki.
- Gratulacje. Świetny moment na pytanie- odparła głosem wręcz ociekającym sarkazmem.- Obawiam się, że nie mamy czasu na pogawędkę. Za chwilę zobaczysz na własne oczy, co się stało.
Policjantka uśmiechnęła się. Wiedziała, że ma nad nim przewagę i może zacząć w taki sposób, jak chce. On nie wie, o co chodzi, więc automatycznie nie powinien się wtrącać. Uznał, że tym razem jej odpuści, bo jest nowa, ale to pierwsza i jedyna taka sytuacja.
Martin weszła do środka. Jako że galeria była otwarta, mogła to zrobić bez żadnych przeszkód i w pełni legalnie. Nieopodal wejścia stało biurko recepcjonistki. Dziewczyna miała długie blond włosy i wyglądała jak typowa studentka. Przywitała ich z czarującym uśmiechem skierowanym przede wszystkim do niego. Foster wiedział, że podoba się kobietom, ale nie odwzajemnił uśmiechu. Recepcjonistka była ładna, ale nie w jego typie.
- Jesteśmy z policji- oznajmiła Corrie, pokazując swoją odznakę.- Przyjechaliśmy w sprawie zgłoszenia.
- Proszę schować tę odznakę- poprosiła ściszonym głosem blondynka.- Chyba nie chce pani wystraszyć wszystkich klientów. Już państwa zaprowadzę do szefa. To on dzwonił.
Młoda policjantka schowała odznakę. Jamesowi wydawało się, że szli przeraźliwie długo. Najpierw recepcjonistka zaprowadziła ich do końca długiego korytarza, gdzie we wnękach były oświetlone różne obrazy. Jak na jego oko, były brzydkie. Nie przedstawiały niczego konkretnego, tylko jakieś kropki, paski, figury geometryczne. Abstrakcja, czy tam sztuka nowoczesna. Nie interesowało go to. Te obrazy nie miały w sobie niczego, co mogłoby przykuć jego wzrok.
Potem zeszli schodami na niższe piętro. Foster z irytacją zauważył, że wszystko w tym budynku było białe. Ściany, płytki, a nawet schody. Nasuwało mu to skojarzenie ze szpitalem zwykłym lub psychiatrycznym, w obu dominowała biel. Ze względu na swój zawód miał okazję bywać w obydwóch tego typu miejscach. Nie lubił ich, tak samo jak tej galerii.
Tak jak od początku podejrzewał, budynek był świeżo wyremontowany. To po pierwsze wyjaśniało śnieżnobiały kolor ścian. Po drodze piwnica nie była w ogóle zrobiona. Ledwie położono tynk na ścianach oraz doprowadzono prąd. Gdzieniegdzie ze ścian wystawały kable. Pewnie w tych miejscach miały pojawić się kontakty albo lampy.
W końcu dotarli do niewielkiego pomieszczenia, gdzie stało biurko i piętrzący się na nim stos papierów. Na krześle leżało zakryte materiałem płótno. I to tyle jeśli chodziło o meble. Czekały na nich trzy osoby. Najstarszy mężczyzna mógł mieć koło pięćdziesiątki. Na twarzy gościły już liczne zmarszczki, a włosy były siwe i przerzedzone. Był ubrany w starannie wyprasowany, jasny garnitur, tylko odrobinę staromodny. Drugi mężczyzna był trochę młodszy. Niewiele, ale kilka lat na pewno. Był prawie łysy i ubrany tylko odrobinę mniej formalnie, w marynarkę, zwykłą koszulkę i jeansy. Ostatni był najmłodszy z całej trójki. Szczupły, tyczkowaty i brązowowłosy. Miał maksymalnie dwadzieścia lat.
- Nazywam się Corinne Martin, a to jest mój partner, James Foster. Zostałam przydzielona do zgłoszenia. Najpierw muszę wiedzieć, kto z państwa dzwonił- powiedziała Corrie, która nie wydawała się ani trochę speszona faktem, że była jedyną kobietą w pokoju. Recepcjonistka zdążyła się oddalić.
- To ja. Na prośbę szefa- mruknął zdenerowowany nastolatek.
Młoda policjantka szybko spisała wszystkich trzech, żeby mieć formalności za sobą.
- Teraz możecie opowiedzieć, co się stało. Rzekomo podrzucono do was jakiś obraz? Czy to ten?- zapytała ciemnowłosa, wskazując zakryte płótno.
- Tak- mruknął właściciel galerii, odsłaniając obraz. Tak samo jak te wszystkie na górze nie przedstawiał niczego konkretnego. Skupisko linii i kresek, które właściwie nic specjalnego nie tworzyło. Foster nie potrafił zrozumieć jakim cudem ludzie byli gotowi płacić pokaźne sumy za takie bazgroły.
- Był podpisany? Zostawiono jakiś list?- kontynuowała Martin. Benjamin zaprzeczył.
- Nie ma nawet inicjałów na obrazie, chyba że gdzieś ukryte- dodał właściciel.
- Czy macie monitoring przy tym wejściu, gdzie podrzucono obraz?
- Naturalnie. W tych czasach trzeba pilnować miejsc publicznych. Ludzie już nie mają szacunku dla czyjejś własności.
- Świetnie. Przed wyjściem poproszę o zapisy z tego dnia dzisiejszego. Czy któryś z panów ma podejrzenia, kto mógł go namalować? Może któryś z artystów z galerii...
- Ależ proszę pani- przerwał jej właściciel.- Żaden szanujący się artysta nie podrzuciłby swojej pracy po kryjomu do galerii i nie zostawiłby jej na progu. Przecież ktoś mógłby przechodzić tamtędy i zabrać obraz, bo doskonale było go widać z ulicy. Oprócz tego był narażony na ryzyko. A gdyby zaczął padać deszcz zanim go znaleziono?
- Rozumiem. Czy jest coś jeszcze o czym powinnam wiedzieć?
Foster przez cały czas milczał, obserwując przesłuchiwanych i przesłuchującą. Musiał przyznać, że nowa radziła sobie nieźle. Była konkretna, nie wdawała się w dyskusję czy rozmowy na zupełnie inny temat.
- Tak. Nazywam się Cecil Montgomery i jestem dobrym znajomym szefa galerii. Na co dzień pracuję w laboratorium. Benjamin zadzwonił do mnie rano z pewnymi podejrzeniami... Nawet nie wiem jak zacząć ten temat...
- Proszę kontynuować- nakazała Corrie, słuchając go z uwagą.
- No dobrze, więc zadzwonił do mnie z dziwnym pytaniem. Czy da się wykryć różnicę pomiędzy krwią, a czerwoną farbą na obrazie? Odpowiedziałem, że na pierwszy rzut oka nie, ale skład chemiczny znacząco się różni.
Ciekawe, pomyślał James. Czy na tym obrazie była krew? Zaczął mu się dokładniej przyglądać. Widział tylko różne odcienie czerwieni.
- Skąd to pytanie?- spytała Corrie Benjamina. Ten wzruszył ramionami.
- Siedzę w tej branży od lat. Potrafię rozpoznać różne odcienie jednej barwy, ale te...- wskazał na obraz.- Część z nich pierwszy raz widzę na oczy, a biorąc pod uwagę moje doświadczenie, to dość niespotykane. Zastanawiałem się skąd można wziąć czerwony barwnik... I naturalnym skojarzeniem była krew.
- Dobrze. Co było dalej?
- Przyjechałem tutaj z luminolem, środkiem, który sprawia, że zawarte w krwi cząsteczki żelaza zaczynają świecić. Nie brałem tego na poważnie, ale uznałem, że skoro prosi mnie o to Benjamin, mogę wyświadczyć mu tę przysługę. Niestety, część z tych linii to faktycznie krew. Czy mógłbyś zgasić światło, Luke?
Chłopak posłusznie nacisnął włącznik. Oczom policjantów ukazał się zdumiewający widok. Niektóre elementy obrazu faktycznie świeciły.
- Trzeba wykonać analizę- mruknęła Martin bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Na jej twarzy malował się wyraz zaskoczenia.
*****
- Pierwsza interwencja i już coś takiego. Gratulacje- powiedziała Lindsay, laborantka, która chodziła z Jamesem do liceum. Wiedział, że jest jednym z najlepszych specjalistów i właśnie dlatego poprosił ją o pomoc.
- Dzięki. Corinne Martin, dla przyjaciół Corrie- przedstawiła się ciemnowłosa.
- Lindsay Graham. Muszę wam powiedzieć, że ta próbka, którą przynieśliście jest bardzo ciekawa. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Od razu przeszła do tematu pracy. Cała Lindsay. Tymczasem omal nie potknęła się o pudełko leżące na podłodze. Porucznik musiał przyznać, że miała bałagan. Zaskakujące, że potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć.
- Z naszego też. Co udało ci się odkryć?- zapytała Martin.
- Przede wszystkim muszę was zapytać czy zwróciliście uwagę na intensywną barwę obrazu? To znaczy światła wytworzonego przez luminol, tak w ogromnym skrócie.
Entuzjazm wyzierający z głosu laborantki był zdumiewający. Foster znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż był on autentyczny.
- A jest w tym coś niezwykłego?- wtrącił policjantka z niezrozumieniem.
- Ach, kompletnie się na tym nie znacie- westchnęła Lindsay, nie tracąc entuzjazmu. - Wiecie dlaczego luminol sprawia, że krew świeci? Chodzi o cząsteczki żelaza zawate przede wszystkim w hemoglobinie. Już rozumiecie?
- Mogłabyś mówić... Hmm... Normalniej? Kompletnie się na tym nie znamy- przyznała Corrie.
- No dobrze. Postaram się uprościć sprawę do minimum. Światło z obrazu jest intensywniejsze niż powinno być w tym przypadku. Dlaczego? Tutaj bardzo istotna jest kwestia składu krwi.
- To akurat wiemy- mruknął Foster, zakładając ramiona na piersi.- Osocze, krwinki czerwone, białe i tak dalej.
- W nauce nie ma czegoś takiego jak "i tak dalej". Krótko wam przypomnę. Głównymi składnikami krwi są: osocze, którego jest najwięcej, erytrocyty, to one zawierają hemoglobinę, płytki krwi i leukocyty, które dzielą się na granulocyty i agranulocyty. Dalszy podział nie ma dla nas znaczenie. Krew z obrazu jest ludzka, ale ma pewną szczególną cechę- wyjaśniła laborantka.
James miał wielką ochotę jej przerwać, ale tego nie zrobił. Postanowił poczekać na wnioski końcowe.
- Jak rozumiem ma więcej tych... Erytrocytów, tak?- spytała Martin.
- Właściwie to są same erytrocyty. Zanim twórca obrazu zaczął go malować, musiał odwirować krew w kalibrowanej probówce. Robi się tak głównie w przypadku wyliczania wskaźnika hematokrytowego.
- A ten wskaźnik to po co jest?- zapytał James. Nadążał za tym, co mówiła, ale nie miał pojęcia czym był hemacoś. Gdyby Lindsay usłyszała tę nazwę, pewnie by się wkurzyła.
- Chodzi główne o zbadanie krzepliwości krwi. Podsumowując, potencjalny zabójca ma dostęp do specjalistycznego sprzętu wykorzystywanego do badań krwi. Mam nadzieję, że to wam jakoś pomoże w śledztwie.
James wymienił sugestywne spojrzenie z Corrie. To była ważna informacja.
- Można określić grupę krwi na podstawie... Tych erytrocytów?
- Oczywiście. To właśnie na nich znajduje się szereg różnych białek, które pewnie was nie interesują. Osoba od której wzięto krew ma grupę AB i ma antygen D, czyli Rh plus- odpowiedziała Lindsay z uśmiechem.
- Dzięki, Lindsay. Wiedziałem, że nam pomożesz- odparł Foster.
Martin dołączyła się do podziękowań, po czym wyszli z laboratorium. Mieli jeszcze mnóstwo pracy, a James miał też na głowie trupa. Czy porównanie krwi ofiary i tego dziwnego obrazu było dobrym pomysłem? Na pewno nie zaszkodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro