Rozdział 17
Diane Kaufman do tej pory nie oddzwoniła. Debbie coraz bardziej się niecierpliwiła. Aż tyle mieli zamówień, że nie mogła znaleźć tych zdjęć?! A może już pozbyli się dokumentacji sprzed półtora roku?! Raczej nie, stwierdziła w myślach. Architektka pewnie by jej o tym powiedziała. Wydawała się całkiem miła. Może trochę zbyt formalna, bo cały czas były na "pani", ale chętna do pomocy. W końcu szatynka nie prosiła o nic nielegalnego. Ot, dokumentację dawnego klienta, który wyrazi każdą konieczną zgodę, jakiej będzie potrzebować.
- Co o tym myślisz, Dee?- wyrwała ją z zamyślenia Sophie. Reszta obecnych, czyli Emma i Kevin spojrzeli w jej kierunku, czekając na odpowiedź.
Szatynka miała dwie opcje. Mogła przyznać, że się wyłączyła i nie ma pojęcia o co jest pytana albo przytaknąć bez zbędnych wyjaśnień. Zdecydowała się na to drugie.
- W pełni się zgadzam z przedmówczynią- odparła ostrożnie, mając nadzieję, że jakoś z tego wybrnie.
Przyjaciółka posłała jej pełne niedowierzania spojrzenie. Natomiast Kevin skrzywił się z niesmakiem, co w jego przypadku oznaczało, że kompletnie się z tym nie zgadza.
- Widzicie? Dee mnie rozumie. To chyba nie jest aż tak zły pomysł- zaprotestowała Emma.
- Laski, przecież wystawna knajpa dla sztywniaków to beznadziejny pomysł na pierwszą randkę. Zero prywatności, o kontakcie fizycznym nie wspominając i wykwintne jedzenie, które nie wszystkim odpowiada. No ja bym chętnie zwiał z takiej randki, nawet jeśli musiałbym uciec przez okno w toalecie- stwierdził Kevin.
Dopiero teraz szatynka zrozumiała jaki był temat rozmowy. Pierwsza randka Emmy i tej dziewczyny z imprezy. Rudowłosa poprosiła ich o radę w kwestii wyboru miejsca. Z ich paczki brakowało tylko Leo, który musiał iść do pracy oraz Ryana, do którego, szczerze mówiąc, nawet nie zadzwoniła. Po wczoraj jakoś nie miała na to ochoty. Poza tym nie będzie mu zawracać głowy prośbą jej znajomej o znalezienie idealnego miejsca na pierwszą randkę.
- Właśnie. To tragiczny pomysł. Zabijesz ten związek jeszcze zanim pójdziecie do łóżka- zwróciła uwagę Sophie. Debbie posłała blondynce potępiające spojrzenie. Ta w odpowiedzi zmarszczyła brwi z niezrozumienia.- No co? Powiedziałam coś złego?
Szatynka kątem oka zerknęła na Emmę, która mocno się zaczerwieniła. W pewnym sensie rozumiała jej skrępowanie. Z tego co zrozumiała, to był pierwszy związek rudowłosej z inną dziewczyną. Do tej pory miała tylko kilku chłopaków, ale z tego co wiedziała, nie było ich dużo i żaden z nich nie był zbyt poważny.
- Zmieniam zdanie- rzuciła Debbie.- Faktycznie to nie jest najlepszy pomysł. Stresujesz się, Em, ale to nic złego. Po prostu atmosfera eleganckiej restauracji ci nie pomoże. Będzie tylko gorzej.
- Ujęłaś to w sposób bardzo łagodny- stwierdziła Sophie.- Ale popatrz na to jeszcze pod innym kontem. Poznałyście się na domówce, pijane, trochę naćpane i od razu się całowałyście, kto wie co jeszcze... Oczywiście, nie potępiam tego. Nie raz zdarzyło mi się przesadzić na imprezie. Wiem co to znaczy. Po prostu to trochę inny klimat.
- Sophie- jęknęła Dee.- To nie jest... Odpowiedni argument.
- Nie, luz. Rozumiem, że elegancka restauracja jest miejscem zbyt poważnym dla tak niepoważnego związku, który nie ma przyszłości... Może jednak w ogóle nie powinnam była do niej pisać?- westchnęła Emma.
- Nie o to mi chodziło- zreflektowała się natychmiast blondynka.- Myślisz o niej od tamtej imprezy, więc bardzo dobrze, że się do niej odezwałaś. Czas najwyższy. Wróćmy do właściwego tematu. Potrzebujesz jakiegoś nieoficjalnego, przyjemnego miejsca. Na pierwszej randce musicie się rozluźnić i po prostu pogadać, poznać się.
- A wy gdzie byliście na pierwszych randkach ze swoimi partnerami?- zapytała rudowłosa.
- Właściwie to... Tutaj- odpowiedział Kevin jako pierwszy. Jak zwykle spotkali się w kawiarni najbliżej Art. To było ich ulubione miejsce, poza tym pasowało wszystkim.- Tylko wieczorem, w pubie. Akurat miałem nocną zmianę i przyszedł Leo... Usiadł przy barze i zamówił drinka. Czekał na kogoś, aż gość napisał mu, że nie przyjdzie. Zagadałem do niego i później już samo poszło.
- Ciężko mi określić, kiedy była ta pierwsza randka- wzruszyła ramionami Sophie.- Na pierwszym spotkaniu, kiedy przysiadłam się do niego w barze albo... No dobra, dwa pierwsze spotkania były w tym samym barze, a kolejne u niego...
Dee słuchała tego z niezwzruszoną miną, chociaż zdziwiła się, że to Sophie zagadała do Jamesa, a nie na odwrót. Nie było w tym nic złego. Przecież mieli równouprawnienie, ale... Może miała błędny obraz sytuacji i ten związek wcale nie był taki udany, a jakby... Jednostronny? Skarciła się w myślach. Nawet jeśli tak było, a mogła się mylić, Foster dalej nie był w porządku. Nie powinien robić nadziei dziewczynie, na której mu nie zależy... Dość, nakazała sobie stanowczo. Nie powinna tego roztrząsać.
- A ty Debbie?- spytała rudowłosa.
- Sorki, na chwilę się wyłączyłam. O co chodzi?- mruknęła szatynka.
- O twoją pierwszą randkę z Ryanem. Jak ona wyglądała?
Szatynka mimowolnie się uśmiechnęła. Doskonale pamiętała tamten dzień. Oficjalnie nazwali to randką dopiero pod koniec, tuż po tym jak się całowali.
- To również nie było planowane, przynajmniej z mojej strony. Spotkaliśmy się wieczorem na uczelni w pustej sali teatralnej, żeby zrobić projekt na zaliczenie. Ryan przyniósł koc, jedzenie, wino i świece. W efekcie w ogóle nie zrobiliśmy tego dnia projektu, ale było bardzo romantycznie.
- Tak, Ryan wygrywa, jeśli chodzi o romantyczne gesty- wtrąciła blondynka.- Jego niespodzianki są najlepsze. Jesteś taką szczęściarą, Dee.
Szatynka spojrzała pytająco na przyjaciółkę. Czy to znaczy że... Lepiej poczeka na odpowiedź.
- Przecież spotykasz się z Jamesem. Nie masz mi czego zazdrościć.
- Tak się tylko mówi- rzuciła Sophie beztrosko.- Bądźmy szczerzy, James jest zupełnie inny niż twój Ryan. Romantyzm raczej nie jest jego mocną stroną, jak u wielu facetów...
- Ej, jeśli to aluzja w moim kierunku, to źle trafiłaś. Potrafię być bardzo romantyczny- obruszył się Kevin.- Zobaczycie, zrobię Leo taką niespodziankę, że będziecie mi wszystkie zazdrościć.
- Potraktuję to jako obietnicę. Czekam na relację Leo- zaśmiała się Sophie.
Debbie zignorowała sprzeczających się Sophie i Kevina, którzy zaczęli przekrzykiwać się już nawet nie wiedziała o co. Dla nich każdy pretekst dobry był do sprzeczki. Godzili się równie szybko, jak rozpoczynali kłótnie. Szatynka zwróciła się do Emmy.
- I co, masz już jakiś pomysł?
- W sumie... Tak. Nie obrazisz się, jeśli spapuguję pomysł z piknikiem? Rzecz jasna, nie zamierzam robić tego na uczelni na auli. Nie szukam problemów, a przecież nawet nie studiuję w Art.
Dlaczego miałaby mieć z tym problem? Pikniki to akurat świetny pomysł na randkę. Ale co do jednego Emma miała rację. Lepiej nie organizować tego na terenie uczelni. Właściwie nawet ona i Ryan zrobili to nie do końca legalnie...
- Nie ma sprawy. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, chętnie ci pomogę. Masz już pomysł na miejsce?
- Dzięki. Myślałam o Central Parku.
Szatynka już to sobie wyobraziła. Oczami wyobraźni widziała tą magiczną scenerię. Kocyk na trawie, pyszne jedzenie, kieliszki z winem, może jakieś światełka zawieszone na drzewach. A to wszystko w otoczeniu przyrody oraz oświetlonych wieżowców na tle ciemności. Aż sama żałowała, że jej pierwsza randka z Ryanem była w środku. Chociaż musiała przyznać, że pusta aula Art oświetlona świecami też prezentowała się bez zarzutów.
- Dobry wybór. Tylko musisz się z nią umówić po zmroku. Wtedy to będzie wyglądało fenomenalnie.
- Na czym stanęło?- zapytała w pewnym momencie blondynka. Zdążyła zakończyć spór z Kevinem i chciała wrócić do tematu rozmowy.
- Spóźniliście się. Już wszystko ustalone, a skoro was to nie interesowało... Dowiecie się po fakcie- oznajmiła rudowłosa z szerokim uśmiechem.
- Dee? Powiesz o co chodzi?- poprosiła blondynka, robiąc błagalne spojrzenie.
- Wybacz, ale nie. Mogłaś bardziej skupić się na rozmowie, a nie kłócić z Kevinem o pierdoły- odpowiedziała szatynka.
- Tak to jest mieć przyjaciół- fuknęła niezadowolona Sophie, krzyżując ramiona pod biustem.- Przychodzisz specjalnie, żeby im pomóc, a potem oni i tak wbijają ci nóż w gardło.
To zdecydowanie szło inaczej. Debbie postanowiła przemilczeć ten fakt. Wiedziała, że przyjaciółka nie potrafi się długo gniewać w tak błahych sprawach. Za chwilę jej przejdzie. Jeśli chodzi o poważniejsze spory... Nie dawała drugiej szansy. Nigdy.
*****
Dee zjawiła się w galerii od razu po telefonie Luke'a. Spodziewała się najgorszego, czyli w tym przypadku kolejnego krwawego obrazu. Martwiła się czy po raz kolejny nie będzie musiała odwieźć Benjamina od pomysłu zamknięcia galerii. Poza tym kolejny taki obraz będzie się wiązał z wizytą policji... Tym samym wizytą Jamesa. Na pewno tutaj przyjdzie, a nie chciała go widzieć. Nie po tym co ostatnio między nimi zaszło. Chociaż ta mniej racjonalna część jej umysłu chciała go lepiej poznać, przekonać się co jeszcze kryje się pod maską niewzruszonego niczym gliniarza.
- Co się stało?!- spytała szatynka, niemal wbiegając do galerii. Od razu rzuciła okiem w kierunku drzwi czy aby nie stoi tam obraz... Nic takiego nie zobaczyła. Zmarszczyła brwi.
- A kto powiedział, że coś się stało?- rzucił Luke.- Masz minę jakbyś co najmniej spodziewała się trupa... Chyba nie dałem ci do zrozumienia, że jest awaria? Jeśli tak, to przepraszam.
Wcale nie spodziewała się trupa, bo już go widziała. A nawet trzy. Prawdopodobnie ten widok będzie prześladował ją do końca życia.
- Nie, okej. Wiadomość przyjedź natychmiast wcale nie znaczy, że coś się stało- ironizowała szatynka, po czym machnęła lekceważąco ręką. Temat nie był warty uwagi.- Co nowego w kwestii wystawy?
- Kolejny nowy ar... To znaczy malarz. Nie jest zbyt znany, ale chyba o to nam chodziło, nie?
Debbie przytaknęła. Nie mogli pozwolić sobie na samych znanych artystów, bo zwyczajnie nie mieli na to funduszy. Nowi nie mieli wygórowanych wymagań i nie domagali się zbyt wielkiego honorarium. Cieszyli się, że ktoś ich dostrzegł. Poza tym może taka wystawa pomoże im rozwinąć karierę, kto wie?
- Mają motyw?
Oczywiście miała na myśli wystawę. Jak na złość, jej myśli mimowolnie skierowały się w innym kierunku... Czy obrazy były motywem tych wszystkich morderstw czy jednak najważniejsze było samo zabijanie?
- Jeszcze nie, ale udało mi się już podpisać z nimi umowy. Mam nadzieję, że się nie gniewasz... Poprosiłem o pomoc znajomego, który studiuje prawo. Znam go od lat. Ręczę za niego, że wszystko przygotował bez zarzutów...
- W porządku- przerwała mu szatynka. Skup się, poleciła sobie w myślach. Nie jesteś policjantką, ani dziennikarką.- Skoro ty mu ufasz, to ja też.
- Jeśli chcesz skonsultować ją z innym prawnikiem, nie ma problemu- kontynuował Luke jakby nie słyszał jej poprzedniej wypowiedzi. Czasami ten jego kompletny brak wiary w siebie był rozbrajający. Debbie nie raz odnosiła wrażenie, że bardziej mu ufa, niż on sobie. Miała nadzieję, że za jakiś czas to się zmieni. Asystent wujka był naprawdę zdolny, powinien mieć tego świadomość.
- Posłuchaj mnie przez chwilę, Luke- poprosiła szatynka.- Nie zamierzam tego robić. Mówiłam, że skoro ty mu ufasz, to ja też. Jesteś najlepszym możliwym asystentem. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
Szatyn uśmiechnął się z zażenowaniem. Bąknął cicho podziękowanie.
- A ty jesteś najlepszą możliwą szefową- dodał głośniej.- W każdym razie zadzwoniłem do ciebie w sprawie oświetlenia. To ty wyszłaś z propozycją fluorescencyjnej wystawy, więc chciałbym poznać twoją wizję.
Szatynka uśmiechnęła się lekko. Rozmowa o wystawie odpowiadała jej dużo bardziej niż roztrząsanie kwestii szefostwa w galerii.
- Świetnie. Tak się składa, że przygotowałam prezentację i wstępny kosztorys.
Szczerze mówiąc, spodziewała się, że ten temat prędzej czy później wróci. Zajęła się tym poprzedniego wieczoru po powrocie z miejsca zbrodni. Musiała czymś zająć umysł, a tego typu zajęcia ją rozluźniały. Wbrew pozorom, jej zadanie wcale nie było takie trudne. Tylko przeglądała internet w poszukiwaniu światełek z jej wyobraźni po niezbyt wygórowanej cenie. A prezentacja... To było skrystalizowanie jej pomysłu. Podsumowując, to była czysta przyjemność.
W pewnym momencie jej prezentację przerwał telefon. Obawiała się, że to Ryan, ale na szczęście to był ktoś inny. Ktoś z kim chętnie by porozmawiała. Przeprosiła ładnie Luke'a i wyszła na zewnątrz, gdzie mogła mieć absolutną pewność, że nikt nie usłyszy jej rozmowy.
- Hej, coś nowego?- rzuciła szatynka z niecierpliwością. Zdecydowanie lepiej czuła się działając niż czekając.
- Niestety nie. Nie napalaj się tak, Dee. Wszystko w swoim czasie- odparł enigmatycznie Leo.
Na jej usta wpłynął grymas. Denerwowały ją tego typu sformułowania. Wszystko w swoim czasie. Czy istniało coś gorszego?
- W swoim czasie? To znaczy kiedy? W przyszłym stuleciu?
Po drugiej stronie usłyszała śmiech. Miała ochotę spiorunować go spojrzeniem, ale na odległość to nie było możliwe. Bardzo nad tym ubolewała.
- Raczej trochę wcześniej. Ale nie po to dzwonię- mruknął dziennikarz.- Kevin kazał mi zadzwonić i zaprosić cię do baru. Uda ci się znaleźć dla nas chwilę i wcisnąć spotkanie w swój napięty grafik? Wiem, że w twoim podwójnym życiu jako dziennikarka po godzinach może to być trudne.
Tym razem to Debbie się zaśmiała. Ten żart nieco rozładował atmosferę. Leo miał rację. Czasami można było tylko czekać. Poza tym wiedziała, czemu się tak niecierpliwiła. Chciała zająć czymś myśli.
- Nawet nie wiesz jak- odparła pseudo poważnym tonem.- Nas to znaczy ty i Kevin czy cała paczka?
- Cała paczka, oczywiście. Myślisz, że Sophie przegapiła by okazję, żeby zaprosić Jamesa? Nie ma mowy.
Cała Sophie, pomyślała. Nie mogła jej tego zrobić.
- Wybacz, ale mam ogromnie dużo pracy w galerii. Nawet jeśli chcę, a przecież tak jest, nie dam rady.
Coraz lepiej radziła sobie z kłamstwem. Z każdym kolejnym razem wychodziło jej to płynniej i jakby łatwiej. Nie wiedziała czy to dobry znak, ale co innego miała zrobić?
*****
Corrie wparowała do biura Jamesa, otwierając drzwi na oścież. Klamka uderzyła w komodę, czym kompletnie się nie przejęła. Podeszła do biurka bruneta z uśmiechem.
- Tęskniłeś? Nie musisz odpowiadać, bo doskonale znam odpowiedź. Kurwa, James, nie zadzwoniłeś ani jednej pieprzony raz, żeby zrelacjonować nowości- warknęła na dzień dobry.
Chociaż na twarzy rozmówcy gościł uśmiech, wydawał się on wymuszony, sztuczny. Ciemnowłosa zignorowała to. On jej nie lubił, ona jego. Idealny duet, co nie? W tej jednej kwestii wyjątkowo się zgadzali.
- Szybko wyzdrowiałaś- rzucił brunet. Jego spojrzenie mówiło "znowu przeklinasz, ale nawet nie chce mi się ciebie pouczać". Genialna zmiana.
- Musiałam- stwierdziła ciemnowłosa takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Myślałeś, że zostawię ci śledztwo? Nie doczekanie. Poza tym nie mogę pozwolić, żeby nam je odebrano, no nie? Niech tylko federalni spróbują je tknąć, a będę mieli ze mną do czynienia!
- Jeszcze nam go nie odebrano. Mamy co najmniej kilka dni.
Żeby znaleźć cokolwiek, dopowiedziała sobie w myślach. Nie przyjmowała tej pesymistycznej wersji do świadomości. Jeszcze nie mieli noża na gardle w postaci upierdliwego szczytu szczytów, jak kiedyś nazwali go w rozmowie z Jamesem. Colby póki co nie wcinał się do śledztwa ze swoimi psuedo mądrościami o rzekomym rasizmie panującym wśród policjantów. O jego opowieściach krążyły już legendy. Podobno był pierwszym czarnym komendantem czy jaką tam funkcję obecnie zajmował. Szczerze mówiąc, Martin nie znała się na hierarchii.
- Słyszałam o trupie- podjęła Corrie, widząc że James nie jest zbyt rozmowny.- Od Lindsay oczywiście, bo ty nie raczyłeś ruszyć swoich szanownych czterech liter...
- Skończ z tymi pretensjami, Marin. Miałem sporo pracy, całe śledztwo na głowie.
- Tak, oczywiście- mruknęła ciemnowłosa z udawanym zrozumieniem. Nawet jeśli Foster wyczuł sarkazm, nie skomentował tego.- Co mnie ominęło? Chcę znać każdy pieprzony szczegół!
- Myślisz, że znajdziesz coś, czego nie zauważyłem? Wątpię. Mamy kolejnego trupa. Kobieta, dwadzieścia sześć lat. Doskonale pasuje do modus operandi Artysty. Zanim zdążysz zapytać, uprzedzę cię, że tak, ma ślady igły. To jeszcze nie jest potwierdzone, mogła być ćpunką, ale pewnie jest kolejną ofiarą tego mordercy.
Ciemnowłosa zmarszczyła brwi jak zawsze, kiedy intensywnie myślała.
- Miejsce zbrodni?
- Harlem. Zaraz znajdę ci dokładny adres...
Kiedy James zaczął przeglądać papiery, policjantka machnęła ręką. Później przejrzy dokumentację.
- Nie University of Art?- zdziwiła się Martin. To byłoby pewną anomalią w stosunku do poprzednich morderstw.
- Nie tym razem. Po raz kolejny zamordowano ją gdzie indziej, jeszcze nie wiemy gdzie. Za paznokciami miała grudki ziemi, więc mamy jakąś szansę.
Kolejna nowość, stwierdziła w myślach Corrie. Nowość, która mogła doprowadzić ich do kryjówki Artysty.
- Dzwoniłeś do Lindsay?
Domyślała się, że właśnie do niej trafiły próbki, co było dobrą wiadomością. Jeśli cokolwiek można wyczytać z tych grudek ziemi, Graham to zrobi. Do niej miała zaufanie, chyba jako jedynej.
- Nie. Jak tylko będzie coś miała, zadzwoni.
W przypadku każdego innego technika, mogłaby się sprzeczać. Niestety teraz ci wszyscy laboranci uwielbiali zwlekać i utrudniać pracę wymiarowi sprawiedliwości. Nie robili tego celowo, zazwyczaj, chodziło o formalności.
- Wyniki sekcji?
- Możesz przeczytać. Na moje oko nie wprowadzają nic nowego. Jak zdążyliśmy zauważyć, morderca zabija w różny sposób. Jedynym wspólnym elementem jest ślad po igle i zazwyczaj krew z obrazu.
- Zazwyczaj?- podchwyciła ciemnowłosa.- Tym razem nie ma obrazu?
- Nie, chociaż wydaje mi się, że to kwestia czasu.
To morderstwo nosiło tyle różnych anomalii. Musiało być w jakiś sposób wyjątkowe. Nie, to złe określenie, stwierdziła w myślach. Raczej było inne. Tylko dlaczego? Pierwsze morderstwa zazwyczaj wyróżniały się, ponieważ zabójca dopiero tworzył swój własny modus operandi. Jednak tutaj zadziałał inny czynnik. Musiała tylko odkryć jaki.
- To ty popracuj, a ja się zmywam. Życzę powodzenia- rzucił brunet, ubierając skórzaną kurtkę.
On chyba nie mówił poważnie?! Wychodził?! Tak po prostu sobie, kurna, wychodził do domu albo lepiej, na pieprzoną kolejną randkę?!
- Co ty odpierdalasz?! Żartujesz, tak?!- syknęła, rzucając mu nienawistne spojrzenie. Foster nic sobie z tego nie robiąc, podszedł do drzwi.
- Jak mówiłem, idę. Na dzisiaj kończę swoją pracę. Nie rób scen, Martin. Pamiętaj, że kiedy byłaś chora, pracowałem za naszą dwójkę. Nawet uzupełniłem zaległe raporty. Chyba należy mi się jedno wolne popołudnie?
Zanim Corrie zdążyła odpowiedzieć, Jamesa już nie było. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Sukinsyn, pomyślała. Mówił takim tonem jakby co najmniej zrobiła sobie wakacje w jakimś tropikalnym kraju, a nie wzięła chorobowe! Przecież ona leżała w łóżku pokonana przez gorączkę, całkowicie poznawiona sił! Wcale nie wypoczęła, a ten idiota w ramach, jego zdaniem, rekompensaty, robi sobie wolne popołudnie! Czy choć przez chwilę pomyślał, że Artysta nie robi sobie wolnego?! Seryjni nigdy nie robią sobie wolnego, oni po prostu czekają na dogodną okazję lub aż ich najdzie chęć na kolejną ofiarę!
Przez chwilę układała w głowie krótką, aczkolwiek zawierającą dużą ilość przekleństw wiadomość skierowaną do partnera. W końcu zrezygnowała z tego pomysłu. Nie da mu tej satysfakcji. Przekieruje całą swoją złość na śledztwo i następnego dnia zademonstruje mu wyniki. Pokaże mu, że bez niego radzi sobie znacznie lepiej.
Postanowiła przejrzeć akta. Zaczęła od informacji osobowych. Imię, nazwisko, miejsce zamieszkania... Nic specjalnego aż do punktu na temat wykształcenia i obecnej pracy. Do tej pory każda z ofiar studiowała na University of Art. Georgia nie. Latami była tylko odrobinę starsza niż poprzednie ofiary. Gdyby tylko chciała i udało jej się dostać, mogłaby studiować. Spośród wszystkich ofiar Artysty wyróżniała się jedynie tym, że nie studiowała niczego w Art.
Skoro znalazła już trzy różne elementy, musiało być coś więcej, pomyślała. Nagle ją olśniło. Przy poprzednich zwłokach znaleziono jeszcze jedne. Studentka zginęła później, prawdopodobnie nakryła Artystę jak podrzucał zwłoki i dlatego została kolokwialnie mówiąc "sprzątnięta". Może z Georgią było podobnie tyle że w zupełnie innym miejscu? Ta teoria trzymała się kupy, co więcej wydawała się całkiem prawdopodobne. Napastnik uderzył ją czymś ciężkim w tył głowy. Może po prostu znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie?
Corrie zadzwoniła do osoby, która jako jedyna mogła potwierdzić lub całkowicie wykluczyć jej teorię. Lindsay odebrała niemal natychmiast.
- Hej. Jak się czujesz, Corrie? Już lepiej?- odezwał się po drugiej stronie przyjazny, ciepły głos techniczki.
Ciemnowłosej aż zrobiło się cieplej na sercu. Miło było mieć świadomość, że po raz pierwszy od dawna ktoś się o nią martwi. Że nawet jeśli, czysto teoretycznie, coś by jej się stało w pracy, ktoś bez munduru odwiedziłby ją w szpitalu. O innej, gorszej alternatywie wolała nie myśleć. Akurat do grobu jej się nie spieszyło.
- Wyśmienicie. Tak dobrze, że już jestem w pracy. Nie gniewaj się, pamiętam o obietnicy, ale...
- Tak, wiem- westchnęła rozmówczyni.- Sprawa sama się nie rozwiąże, a praca w terenie cię wzywa. Tylko uważaj na siebie i bierz leki.
- Jasne- przytaknęła ciemnowłosa.- Co z tymi próbkami zza paznokci ofiary?
- Mam dobrą i złą wiadomość. Masz jakieś szczególne życzenia?
- Zacznij od tej dobrej. Potem zła.
- Okej, więc... Ziemia pochodzi z okolic Manhattanu. Tak jak przypuszczaliście, morderca ma kryjówkę gdzieś w okolicy. Nie będę się zagłębiać w geologiczne szczegóły, ale... Tutaj będzie zła wiadomość... Nie potrafię powiedzieć skąd konkretnie ona pochodzi. To może być miejsce gdziekolwiek, w obrębie Manhattanu. Na podstawie wilgotności mogę stwierdzić, że jest gdzieś pod ziemią. Mogą to być dawne tunele metra, piwnica, tunel kanalizacji... Wachlarz możliwości jest wiele dość szeroki.
Czas na rozstrzygające pytanie, stwierdziła w myślach policjantka. Trawiła ją ekscytacja, z niecierpliwością oczekiwała na odpowiedź.
- Czy to może być Harlem?
- Jak najbardziej- odpowiedziała bez wahania Lindsay.- Myślisz, że skoro tam znaleziono zwłoki to...
- Dzięki, jesteś najlepsza- rzuciła Corrie, po czym się rozłączyła.
Policjantkę rozpierała radość. Teraz miała absolutną pewność. Była na tropie mordercy. Musieli tylko przeszukać Harlem i znaleźć miejsce zbrodni, ewentualnie miejsce, które zostało starannie oczyszczone. W drugim przypadku mieliby więcej problemów... Ale to nieistotne. Najważniejszy był fakt, że miała trop i jeśli będzie się go trzymać, uda jej się złapać sprawcę. Pieprz się, James, pomyślała z uśmiechem. Nie jesteś do niczego potrzebny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro