Rozdział 14
Debbie z przyjemnością rzuciła się w wir pracy z drobnymi przerwami na naukę. Praktycznie od momentu, kiedy wstała, nie oderwała się od telefonu. Nawet śniadanie jadła, rozmawiając z Luke'iem na głośniku. Dyskutowali na temat wystawy. Okazało się, że malarze, których znaleźli wcale się nie wycofali. Na szczęście.
- Stop. Za bardzo się rozpędzasz. Wiem, że to trochę nie na temat, ale moim zdaniem to bardzo istotna uwaga. Myślę, że nie powinniśmy używać terminu "artyści". Obecnie może się nie kojarzyć najlepiej. Podczas spotkania nie chcemy im dawać dodatkowych powodów, żeby się wycofali.- przerwała mu łagodnie.
- Masz rację, Dee. Wystarczy nam powiązań z... Mordercą. Udało mi się trochę uspokoić Benjamina. Wiesz, że w pierwszej chwili chciał zamykać galerię... Teraz chce jak najszybciej zorganizować wystawę, żeby dać mediom coś innego. Sama rozumiesz.
- Tak, tylko pewnych rzeczy nie da się przyśpieszyć. Nie możemy wystawić byle czego... Mimo wszystko, to pierwsza wystawa. Musimy zorganizować prawdziwe show. Jeśli nam się poszczęści, reklama zadziała na naszą korzyść i przyjdą prawdziwe tłumy... Poczekaj chwilkę.
W tym momencie szatynka usłyszała pukanie do drzwi. Na pewno do nikogo nie dzwoniłam, żeby go zaprosić. Tego była absolutnie pewna. Więc... Ryan chciał zrobić jej niespodziankę? To było całkiem prawdopodobne rozwiązanie. Jej chłopak często robił jej niespodzianki.
Podeszła do drzwi i je otworzyła. Jednak po drugiej stronie wcale nie zastała Ryana. Przyszła do niej Sophie. Blondynka skrzyżowała ramiona pod biustem i wpatrywała się w nią spod nieznacznie przymrużonych powiek. Do tego miała lekko wydęte usta. Taka postawa zazwyczaj oznaczała, że była na nią zła. Tylko dlaczego? Przecież nie mogła wiedzieć o niej i Jamesie, prawda? A jeśli jej powiedział?! To byłaby czysta głupota z jego strony! Chyba tego nie zrobił?!
- Wybacz, Luke. Muszę kończyć. Później wpadnę do galerii. Zadzwoń do tego artysty... To znaczy malarza, o którym rozmawialiśmy. Pa.
Rozmówca ledwie zdążył odpowiedzieć "pa", bo ułamek sekundy później połączenie zostało zakończone. Tymczasem blondynka wparowała do środka i usadowiła się na kanapie, zakładając nogę na nogę.
- Wszystko w porządku, Dee? Wczoraj nie odezwałaś się ani słowem... Już zaczynałam się martwić. Tylko mi nie mów, że cały czas pracujesz, bo ci w to nie uwierzę.
W duchu odetchnęła z ulgą. Przyjaciółka nie przemilczałaby, że niemal całowała się z jej chłopakiem. Zresztą pewnie od razu zasugerowałaby, że mają romans. Byłaby wściekła i Debbie w pełni to rozumiała. Sama na jej miejscu byłaby wkurzona, dlatego nie mogła pozwolić, żeby doszło do czegokolwiek więcej między nią a Jamesem. Nie zrobiłaby jej tego.
- No cóż... Obawiam się, że tak było. Uczyłam się, pracowałam... Nie miałam czasu nawet dla Ryana, jeśli to cię pocieszy.
- Jesteś niereformowalna- skwitowała Sophie, kręcąc głową z dezaprobatą.- Nie poczęstujesz swojej najlepszej przyjaciółki kawą?
Szatynka podeszła do ekspresu i zaczęła robić kawę. Nie musiała pytać się jaką, bo doskonale to wiedziała.
- Niektórzy przejmują się studiami, pracą albo obydwoma jednocześnie.
Nie każdy ma bogatych rodziców, dodała w myślach. Jednak nie zamierzała jej tego głośno wytykać. W końcu się przyjaźniły, prawda? Nie chciała jej obrażać czy zaczynać kłótni.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze... Jak na przykład James. Widziałam się z nim wczoraj wieczorem. Miałaś rację.
Mimo że szatynka ciągle się uśmiechała, poczuła jakby właśnie uderzono ją w głowę czymś cholernie ciężkim. No tak... James ją podrywał, ale to nie znaczyło, że mu choćby odrobinę zależało. Po prostu chciał się zabawić i tyle. Szatynka była na siebie zła. Dlaczego tego rodzaju argumenty nie przychodzą jej do głowy w jego towarzystwie? Wtedy kompletnie nie potrafi skupić się na logicznych argumentach, nad czym ubolewała.
- W czym konkretnie?- spytała Debbie, wyciągając mleko z lodówki.
- Przy tych morderstwach ma mnóstwo pracy. Przeraźliwie dużo. Nie dość, że cały dzień siedzi na komisariacie lub w terenie, to jeszcze później dostaje opieprz od przełożonych, że jeszcze nie ma winnego. Wyobrażasz to sobie?
Szatynka wzruszyła ramionami, kładąc kubki na stoliku.
- Tak już jest z policją. Najważniejsze są wyniki, tylko że ta sprawa jest bardziej nietypowa niż inne. Potrzeba na nią więcej czasu.
Chociaż mogła doświadczyć na własnej skórze małego procenta pracy policji, wiedziała, że wcale nie była taka łatwa. Choć momentami ekscytująca. Jeśli miała być szczera, nie mogła się doczekać następnej akcji w stylu tej z lombardu. To po prostu było... Niezwykłe.
- Właśnie. Nawet my jako osoby kompletnie niezwiązane z policją o tym wiemy- mruknęła przyjaciółka, popijając kawę.- Mam pomysł i koniecznie musisz mi w tym pomóc.
- Już się boję. Co wymyśliłaś?
- Mówiłaś, że chcesz lepiej poznać Jamesa. Dzisiaj będzie ku temu idealna okazja. Zaproszę jeszcze Kevina, Leo... Może Emmę? No i koniecznie weź ze sobą Ryana. Spotkamy się u mnie albo na mieście, jeszcze pomyślę gdzie będzie lepiej. Nie przyjmuję wymówki, że musisz pracować. Przez jeden wieczór galeria sobie bez ciebie poradzi, no nie?
Szatynka przeklęła w myślach. Spotkanie ze znajomymi brzmiało dobrze. Szkoda tylko, że miał być tam James. Nie wyobrażała sobie, że miałaby siedzieć naprzeciwko niego i udawać, że nic się nie wydarzyło. Albo jeszcze lepiej, że kompletnie się nie znają. Wczoraj prawie się całowali, do cholery!
- Nie mogę ci niczego obiecać. Chciałabym przyjść, ale wiesz o nowej wystawie. Mamy z nią tyle kłopotów, tyle szczegółów do ustalenia. Masakra.
- To dla mnie bardzo ważne, Dee. Postaraj się przyjść. Chcę żebyście się polubili, bo jesteście dwójką najważniejszych dla mnie osób. Obiecaj, że zrobisz wszystko, żeby przyjść- poprosiła Sophie, posyłając jej błagalne spojrzenie.
Jak miała jej odmówić? Zgodziła się, bo co innego miała zrobić? Prawdę mówiąc, galeria wcale nie była tak absorbująca.
- Dobrze, zrobię wszystko, żeby przyjść tylko daj znać o której. Chyba powinnyśmy iść na zajęcia. Mamy pół godziny.
Szatynka czuła się coraz gorzej. W głowie niczym echo odbijały jej się słowa przyjaciółki. Chcę żebyście się polubili, bo jesteście dwójką najważniejszych dla mnie osób. Gdyby tylko znała prawdę... Już się w pewien sposób lubili, tak bardzo, że aż między nimi iskrzyło.
*****
- Na pewno ci nie przeszkadzam?- upewniła się Debbie, co dziennikarz skwitował uśmiechem. Szatynka zobaczyła go siedzącego samotnie w kawiarni blisko Art. Był zajęty pisaniem, ale gdy tylko ją zauważył, zamknął laptopa.
- Żartujesz? Zawdzięczam ci zbyt dużo, żebyś kiedykolwiek mi przeszkadzała. Zresztą ciągle nie poznaliśmy związku Artysty z galerią.
Dee przewróciła oczami.
- Mówiłam, że nie jesteś mi nic winny- zauważyła.- Pomagałam ci całkowicie bezinteresownie, jasne?
- Oczywiście. Więc jak mówiłem, nigdy mi nie przeszkadzasz. Przejdźmy do sedna...
- Czekaj- przerwała mu, ściszając konspiracyjnie głos. Rozejrzała się na boki. W kawiarni było mnóstwo studentów. Mieli rozmawiać w takich warunkach?- Mamy tutaj rozmawiać? Przy tych wszystkich ludziach?
Leo skwitował jej reakcję śmiechem. Popatrzyła na niego pytająco. Nie rozumiała, co w tym było takiego zabawnego. Miała solidne podstawy, żeby być taka podejrzliwa. Morderca cały czas był gdzieś na wolności.
- Dlaczego nie? Nie jesteśmy agentami FBI, badającymi spisek wśród partii rządzącej. Tylko w filmach zdarza się, że osoba, której ten temat dotyczy magicznie pojawia się gdzieś z tyłu i wszystko słyszy. Wierz mi, łatwiej się ukryć w tłumie niż zaszyć się w jakimś ciemnym zaułku.
- Skoro tak uważasz- skwitowała Debbie, wzruszając ramionami. No dobra, może jej reakcja była nieco przesadzona. Przecież to nie tak, że za nimi siedzi sobie Artysta, prawda? Morderca pewnie unika miejsc publicznych, chociaż kto go tam wie.
- Dzięki wczorajszej rozmowie upewniliśmy się, że miejsce nie zostało wybrane przypadkowo. Teraz czas dowiedzieć się, dlaczego. Jak długo twój wujek jest właścicielem tego budynku?
Szatynka umilkła, próbując sobie przypomnieć, kiedy go kupił. Na pewno po rozwodzie. Remont też zajął mu kilka dobrych miesięcy. Jej wujek chciał dopiąć wszystko na ostatni guzik, a w międzyczasie zbierał fundusze. Finalnie nie ukończył swojej początkowej wizji. Najniższe piętro dalej było w stanie surowym, poza jego gabinetem oczywiście, ale to w niczym mu nie przeszkadzało. Póki co nie potrzebowali więcej miejsca.
- Myślę, że jakieś półtorej roku temu. Znajomy wujka powiedział mu o tej nieruchomości. Podobno to była bardzo opłacalna okazja poniżej ceny rynkowej. Ten znajomy oczywiście wiedział o marzeniach wujka o posiadaniu własnej galerii. A czemu pytasz?
- Podejrzewam, że morderca nie ma z wami żadnych prywatnych zatargów. Te zbrodnie nie pasują do tego typu modus operandi. Może chodzi o przeszłość tego budynku. W jakim stanie był budynek po zakupie, przed remontem?
Debbie starała się wrócić myślami do tamtych wspomnień. Niby minęło zaledwie półtorej roku, ale przez ten czas jej życie diametralnie się zmieniło. Pamiętała jak Benjamin z ekscytacją obwieścił, że kupił nieruchomość. W pierwszym odruchu byli zaskoczeni, ona i reszta rodziny. Jej rodzice na przykład uznali to za przejaw... Głupoty? Czegoś w rodzaju szoku po rozwodzie. Kiedy człowiek jest tyle lat w jednym małżeństwie, zazwyczaj później nie wie co ze sobą zrobić, jak ułożyć nowe życie. Dlatego chwyta się różnych, czasem zwariowanych nowych hobby. Tak właśnie traktowano pomysł z galerią do czasu aż powstał projekt wystroju i, co istotniejsze, przyszły rachunki za owy zakup. Za to sam budynek... Wyglądał tragicznie.
- Kompletna rudera i siedlisko bezdomnych. Straszny syf, smród, okna zabite deskami. Do sprzątnięcia tego trzeba było wynająć ekipę sprzątającą i całkiem sporo im zapłacić. Jedyny szczegół, który zainteresował wujka, to typowe uliczne murale narysowane sprayem.
- Myślisz, że ma jeszcze zdjęcia sprzed sprzątania? Ewentualnie te z ogłoszenia, jeśli było gdzieś w internecie?
Szatynka wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia czy wujek udokumentował stan sprzed remontu. Ta rudera aż prosiła się o zmiany. W sumie, gdy pierwszy raz o tym usłyszała, zaskoczyło ją, że w pobliżu centrum Manhattanu można znaleźć coś takiego.
- Zapytam się. Jeśli gdziekolwiek jeszcze można je znaleźć, dam ci znać- obiecała. Zauważyła, że oczy dziennikarza aż iskrzyły z podniecenia. Czyżby miał jakiś trop? A może po prostu instynkt podpowiadał mu, że budynek to klucz do rozwiązania zagadki, kim był Artysta?- Myślisz, że te murale narysowane sprayem mają z tym coś wspólnego? Niby w obydwóch jest motyw artystyczny, ale nie wydaje mi się, żeby miały cokolwiek wspólnego. Sztuka uliczna, a krwawe obrazy to zupełnie co innego.
- Nie wiem. Póki co wolę nie wykluczać żadnych tropów. Wiesz... Nawet policja nie ma najważniejszego elementu układanki. Wiem to od mojego kontaktu na komisariacie.
- Najważniejszego elementu? Podejrzanego?- zgadywała Debbie. Leo pokręcił przecząco głową.
- Motywu. Nie wiadomo dlaczego zabija. Cała reszta to tylko spekulacje, ciąg przyczynowo skutkowy możliwości i decyzji umysłu psychopaty.
Po słowach Leo zapadła cisza. Nie była ani trochę krępująca. Po prostu... Szatynka czuła się dziwnie. Już wiedziała, że nigdy nie zrozumie, co takim człowiekiem może kierować. W każdym razie myśl, że Artysta mógł kiedyś bywać w galerii, przed kupnem oczywiście, nie napawała jej optymizmem. Nawet więcej... Przerażała ją. A co jeśli kiedyś postanowi wejść do środka? Przekładowo, zostawić obraz w jakimś widocznym miejscu?
- Idziesz dzisiaj do Sophie? Słyszałem od Kevina, że nawet postanowiła sama zrobić kolację niespodziankę dla tego swojego faceta- odezwał się po chwili dziennikarz, wyrywając ją z zamyślenia.
Kolacja robiona przez Sophie. Niewiarygodne, pomyślała. Szatynka znała ją już jakiś czas i nie słyszała, żeby chociaż raz przygotowała specjalną kolację. Obiad owszem, ale kolację chyba pierwszy raz.
- Przecież wiesz jaka jest Sophie... To znaczy, pewnie zdążyłeś się zorientować. Jej się w niektórych sprawach nie da odmówić- mruknęła szatynka, siląc się na nikły uśmiech. Jednak radość nie sięgała oczu. Nie chciała iść na tę kolację. Tylko czy miała wybór? Nie, bo złożyła obietnicę.
*****
Przygotowania do kolacji ruszyły pełną parą. Przyjaciółka naprawdę się postarała. Zdążyła nawet poprosić Kevina, żeby kupił wino. Jej oczywiście nie raczyła o tym poinformować. Razem z Ryanem przyszli z pustymi rękami, co by się nie zdarzyło, gdyby blondynka napisała choć krótką wiadomość. Za to zdążyła jej napisać, że tego wieczoru akceptowalny jest dress code tylko jednego rodzaju. Strój wieczorowy.
Cała Sophie, o drobnym dodatku nie napisze, ale o stroju jak najbardziej. Zdążyła nawet poinformować o tym Jamesa, który zjawił się w granatowej koszuli i spodniach garniturowych. Wyglądał... Zajebiście. Na jego widok dosłownie brakło jej słów. Na co dzień wyglądał świetnie, a teraz... Po prostu wyszedł poza jakąkolwiek skalę. Tego faktu nie polepszał pewien szczegół. Ryan miał na sobie podobny strój różniący się jedynie odcieniem, ale nie robił nawet w połowie takiego wrażenia jak James. Przynajmniej na Debbie.
- Mam nadzieję, że ci się podoba- powiedziała Sophie do Jamesa, kiedy już wszyscy usiedli przy stole. Mówiąc to, blondynka uśmiechnęła się do niego w ten czarujący, uwodzicielski sposób. Głównie dzięki temu owijała sobie facetów wokół palca, ale tym razem było inaczej. Jej spojrzenie było inne... Jakby głębsze.
- Oczywiście. Nie spodziewałem się... Tego- odparł brunet, wskazując ręką stół i aromatycznie pachnącą zapiekankę.
To będzie długi wieczór, pomyślała Dee. Nie dość, że w jego towarzystwie, to jeszcze udając że nic ich nigdy nie łączyło. Nigdy nie przyznałaby tego głośno, ale kiedy tak na nich patrzyła, czuła się zazdrosna. Mimowolnie zastanawiała się czy ta chemia między nią, a Jamesem to wynik jego uroku i charyzmy. Czy między nim, a Sophie było podobnie, mniej czy bardziej? Przecież gdyby mu na niej nie zależało, nie byłby z Sophie, co nie?
*****
Georgia Carlton lubiła porównywać swoje życie do jachtu, pływającego po morzu. Właściwie uosabiała się z jachtem, który choć bardzo stara się być niezależny, i tak musi sprawdzać pogodę. Wobec pewnych sił, w tym przypadku warunków atmosferycznych, był całkowicie zależny. Choćby nie wiadomo jak bardzo chciał wypłynąć na pełne morze, w każdej chwili mógł go powstrzymać sztorm. Jakie szanse miał mały jacht wobec szturmu? Praktycznie zerowe. Większa fala mogła wywrócić łódkę dnem do góry i w spektakularnie powolnym tempie zabrać ją na samo dno. Tak głęboko, że nikt jej nigdy nie znajdzie.
Pomimo tak barwnego porównania, Georgia nie czuła się pesymistką. Z reguły unikała sztormów. Po prostu płynęła razem z prądem, gdziekolwiek ją poniósł. Nie interesował jej kierunek. Raczej skupiała się na reagowaniu, ustawianiu jachtu w taki sposób, żeby go nie zatopić. Zwyczajnie żyła, żeby żyć. Nie miała wygórowanych ambicji, wielkich planów. Robiła to, co akurat miała ochotę, co podpowiedział jej impuls.
Tym razem ten impuls doprowadził ją w doprawdy osobliwe miejsce. Przede wszystkim do redakcji. Była dziennikarką, co początkowo brzmiało ciekawie. Opisywanie ważnych wydarzeń, eventów, skandali albo zbrodni. Do tego elastyczny grafik i praca poza jednym miejscem. Brzmiało świetnie, bo nie musiała nawet siedzieć w biurowcu.
Dopiero po fakcie uświadomiła sobie, że ta praca wcale nie jest taka ekscytująca. Musiała krążyć po mieście, szukając nie wiadomo skąd się biorącej sensacji. Dziennikarstwo szybko jej się znudziło. W wielu przypadkach oznaczało to ślęczenie godzinami w jednym miejscu, czekając na przełom. Tylko w filmach nagle zaczynają się strzelaniny czy pojawiają się potwory, których eliminację na żywo śledzą różne stacje. Na żywo to wcale tak nie wyglądało.
Idealnym przykładem było jej obecne położenie. Siedziała w podrzędnym, wynajętym na jeden dzień pokoju hotelowym, żeby pstryknąć jedno głupie zdjęcie pary naprzeciwko. Idiotyczne, nie? Najgorsze było to, że wcale nie zbliżali się do okna. Tyle kombinowała, żeby zdobyć odpowiednie ujęcie, a tu klapa. Po pierwsze dowiedziała się, gdze są. Po drugie znalazła hotel z oknem wychodzącym idealnie w tamtą stronę, tak, żeby z jej okna można było zobaczyć, co się u nich dzieje. Przynajmniej w teorii. W praktyce ledwie mignęli jej przez okno w drodze do łóżka.
Dlaczego tkwiła tu, próbując zdobyć dobre ujęcie pary kochanków? Tak zażyczył sobie jej szef, wyjątkowy drań, pieprzony pan i władca. Facet myślał, że skoro założył redakcję, wynajął niewielką klitkę i kupił kilka biurek, to może decydować o wszystkim. Carlton do tej pory ignorowała jego humorki, ale teraz miała dość. Co ją obchodzi celebrytka zdradzająca obrzydliwe bogatego męża? Miała to gdzieś. Poza tym z celebrytami nigdy nic nie wiadomo. Mogli być kochającym się małżeństwem albo dwójką ludzi, którzy odgrywali wzorową rodzinkę dla publiki.
Ostatni artykuł, pomyślała. Jeszcze dwa dni i skończy się miesiąc. Weźmie pensję i może spadać z tej mikro redakcji. Postanowiła, że odwiedzi tą klitkę tylko jeszcze jeden, jedyny raz. Potem pożegna się z tym władcą bez królestwa. Znajdzie sobie inny pomysł na siebie, zobaczy gdzie poniesie ją prąd. Zdecydowanie tak. To był genialny pomysł, stwierdziła w myślach.
Z nudów zaczęła rozglądać się po okolicy. Widziała panią adwokat, która wyglądała jak żywcem wyciągnięta z magazynu z modą dla business women. Biała koszula, granatowa marynarka i okropna obcisła spódnica do kolan. Carlton nie rozumiała jak można nosić coś takiego. Ją sam widok automatycznie odrzucał. Do tego miała jeszcze okulary w czarnych kanciastych oprawkach i włosy związane w zwykły kucyk, spływający jej po plecach. Okropność, pomyślała.
Uwagę zwróciła na znacznie ciekawszy widok kłócącej się pary lub małżeństwa, kto wie. Kobieta wychylała się przez okno, grożąc partnerowi i wyrzucając mu jego ubrania. Widok był o tyle groteskowy, że nie wyrzuciła mu całej torby, tylko pojedyncze sztuki ubrań. Mężczyzna próbował ją przeprosić, na pewno jej nie groził to było pewne, a w międzyczasie schylał się po ładujące na bruku części garderoby. Jeśli byli małżeństwem, to jak nic skończy się rozwodem, uznała w myślach.
Carlton widziała mnóstwo osób. Niektórzy tylko przechodzili, czasami z psem. Przez okna zauważała w hotelu zarówno pary kochanków, małżeństwa z dziećmi lub bez. W pewnym momencie jej uwagę przykuł pewien mężczyzna. Nie chodziło o to, że jej się podobał. Zdecydowanie nie był w jej typie. Za stary i za brzydki. Za to zauważyła, że trzymał płótno. Czyżby kupił albo namalował własny obraz? Próbowała przyjrzeć się dokładniej obrazowi, który trzymał. Utrudniała to odległość, a poza tym mężczyzna szedł tak, że w jej stronę zwrócony był tył obrazu. Machnęła na to ręką. Co ją obchodził jakiś pasjonat sztuki? Gdyby był chociaż przystojny, nieco od niej starszy... Ale tak nie było.
Georgia ponownie zwróciła lornetkę w kierunku celebrytki i jej nowego kochanka. Nie mogąc się powstrzymać, walnęła dłonią w najbliżej znajdujący się niej przedmiot, czyli w poduszkę. Chrzanić to, pomyślała. Nie dokończy mu tego tekstu. Znajdzie inny, ciekawszy temat. Ewentualnie zagra na zwłokę do końca miesiąca, weźmie pensję i wyniesie się z tej dziury. To był dopiero genialny plan.
Zadowolona z siebie opuściła pokój hotelowy. Wyszła na "świeże" powietrze, choć powszechnie wiadomo, że Nowy Jork wcale nie był aż tak ekologiczny. Spójrzmy prawdzie w oczy, które duże miasto w dwudziestym pierwszym wieku było ekologiczne? Żadne. Po krótkim namyśle skierowała się do restauracji, którą zauważyła jeszcze z hotelowego okna. Była potwornie głodna. Miała ochotę na jakiegoś fast fooda. Może hamburger albo pizza?
Nie zdążyła wejść do środka, gdy zauważyła tego samego mężczyznę, co wcześniej. Szedł po drugiej stronie ulicy. Ciekawe, pomyślała. Dopiero co szedł w przeciwną stronę, tylko tym razem bez obrazu. Dał go komuś czy go sprzedał? Czemu tak szybko wracał? Dziennikarka zerknęła przez szybę do restauracji. Widziała apetycznie wyglądającą pizzę, która aż prosiła ją, żeby tam weszła i ją zjadła. Niemal czuła jej zapach... Z drugiej strony instynkt podpowiadał jej, że coś z tym facetem było nie w porządku. Z przekleństwem na ustach oddaliła się od restauracji. Pizza jej nie ucieknie, a ten facet tak.
Szła w bezpiecznej odległości. Głównie przez zatłoczone chodniki. Manhattan był wprost idealnym miejscem do śledzenia, pieszo oczywiście. Jadące za tobą auto dużo łatwiej zobaczyć w lusterku wstecznym. Za to wśród tłumu była całkowicie niewidoczna. Nie wyróżniała się nawet wyglądem. Jej uroda była dość pospolita. Ubrania również, bo nie lubiła ani specjalnie eleganckich, ani ekstrawaganckich ciuchów.
Im dłużej szła, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że miała rację. Który nowojorczyk szedłby pieszo przez dwadzieścia minut, oddalając się od centrum? To nie miało sensu. Większość ludzi jeździło swoim autem, komunikacją miejską, taksówką, a w ekstremalnych przypadkach rowerem. Jeszcze w kierunku centrum, mogłaby pokusić się o stwierdzenie, że poszedł coś załatwić albo z kimś się spotkać. Ale w przeciwną stronę? A może trafiła na sprzedawcę ekskluzywnych obrazów?
Po chwili mężczyzna skręcił w prawo. Oddalili się aż tak od centrum, że Georgia nie wiedziała, co to za ulica i dokąd prowadzi. Jeśli dobrze myślała, znajdowali się gdzieś w obrębie Harlemu. Tłumy na chodnikach również się przeżedziły. Niedobrze, pomyślała. W tłumie była niewidoczna, a teraz aż za bardzo rzucała się w oczy, zwłaszcza jeśli facet zwrócił na nią wcześniej uwagę, choćby przelotnie. Przez moment zastanawiała się czy nie wrócić. Po co zapuszczać się nie wiadomo gdzie w pogoni za mężczyzną, który właściwie nic nie zrobił? Miał obraz, sprzedał go lub zastawił w lombardzie i tyle. Koniec historii. Niepotrzebnie dopowiedziała sobie resztę.
Doszła do wniosku, że definitywnie kończy z dziennikarstwem. Przez tę pracę zaczęła szukać rzeczy, których nie ma. Dopisywała sobie teorię spiskową w całkowicie normalnej sytuacji, marząc o jakiejś ciekawej historii. Kiedy upadła tak nisko?
Już chciała się wycofać, gdy zobaczyła, że mężczyzna wszedł do jakiegoś magazyny. Dużego budynku, który wyglądał na nieużywany przez co najmniej ostatnie dziesięć lat. Carlton długo ze sobą walczyła zanim ostatecznie zdecydowała się zajrzeć do środka. Była ciekawa, co znajdowało się w środku. Budynek z daleka wyglądał podejrzanie. Idealne miejsce do rozkręcenia jakiegoś nielegalnego biznesu. Miejsce pozornie niedostępne, oddalone od centrum... Musiała sprawdzić, co tam jest. Po prostu nie mogła inaczej. Taki temat... Miała rzucić dziennikarstwo, ale... Chrzanić to. Po prostu znajdzie sobie bardziej przyzwoite miejsce pracy z w miarę normalnym szefem. Ciekawość zwyciężyła.
Najciszej jak umiała podkradła się do drzwi, którymi chwilę wcześniej wszedł do środka obserwowany mężczyzna. Drzwi były metalowe, stare, z miejscem na kłódkę, której nie było. Zauważyłaby, gdyby facet majstrował przy kłódce. Drzwi były jedynie przymknięte. Powinna być zadowolona z braku dodatkowych przeszkód jednak...Ogarnął ją dziwny, bliżej niezidentyfikowany niepokój. Uciszyła wewnętrzny głos, który mówił jej, żeby zawróciła. Nie zamierzała wracać do podglądania pary kochanków przez lornetkę. Nie była zboczona, okej?
W środku nie zauważyła nic podejrzanego. Ot, zwykły pusty magazyn. Gdzieniegdzie stały kartonowe pudła z resztkami towaru, który niegdyś tu przetrzymywano. Zajrzała do jednego z pudeł, ale nie zauważyła tam niczego, co mogło być warte uwagi. Zdecydowanie nie przetrzymywano tam narkotyków lub broni. Może się pomyliła... Nagle przyszedł jej do głowy inny pomysł. Nie widziała nigdzie tego faceta, a skoro tak to to po co tutaj przyszedł było dalej. No tak. Jaka ona była naiwna? Myślała, że tuż przy wejściu znajdzie pudło z napisem, przykładowo, "kokaina".
Ostrożnie zaczęła iść przed siebie. Szła najciszej jak była w stanie. Poza tym uważnie się rozglądała. Była gotowa w każdej chwili zerwać się do biegu w przeciwnym kierunku. Oczami wyobraźni już widziała te nagłówki o znalezieniu opuszczonego magazynu z mnóstwem narkotyków. Jeśli jej się poszczęści, to trafi na towar jakiegoś powszechnie znanego gangu. Może...
Jej rozmyślania przerwał dźwięk. Z początku nikły, ledwie słyszalny, dobiegający z oddali. Jednak jak w miarę zbliżała się do źródła, odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy. Po chwili już wiedziała, co to. Metalowe schody prowadzące do piwnicy. Strasznie głośne. Chwilę później znalazła kolejne metalowe drzwi i schody, które spiralnie opadały w dół. Stąd nie dało się dostrzec co jest na dole. Dół był spowity w ciemności. Zawróć, mówił jej głos. Uciszyła go i zaczęła schodzić po schodach. Powoli i ostrożnie. Krok po kroku. Nie mogła przecież pozwolić, żeby mężczyzna ją usłyszał. Mógł być zwykłym dostawcą albo dilerem.
Miękko zeskoczyła z ostatniego stopnia. Pod stopami miała beton. Ściany również pokrywał beton. Zdążyła zauważyć na nich coś interesującego, rysunki. Podeszła bliżej do jednego z nich. Zastanawiała się, co przedstawiał. Ciężko było to określić, bo cokolwiek było pod spodem, mural był jakby zamalowany czerwoną farbą. Wyciągnęła dłoń i dotknęła ściany. Jakież było jej zdziwienie, kiedy uświadomiła sobie, że to wcale nie jest farba. Konsystencja była... Inna. Dopiero teraz zwróciła uwagę na otaczający ją zapach krwi. Na ścianie była krew! Otaczała ją krew!
Odruchowo cofnęła się, niemal potykając się na równej powierzchni. Ogarnęła ją panika. Serce zaczęło jej szaleńczo bić, a jej myśli niemal krzyczały "uciekaj". Uświadomiła sobie, że wdepnęła w niezłe bagno. Co miała teraz zrobić? Puścić się biegiem i zdradzić swoją obecność czy ostrożnie wycofać się do wyjścia i nigdy więcej tutaj nie wracać?
Nie zdążyła podjąć decyzji. Cofając się, wpadła na coś twardego. Poczuła uderzenie w głowę. Ból eksplodował w jej czaszce. Był tak intensywny, że bezwładnie osunęła się na posadzkę. Momentalnie przestała cokolwiek widzieć czy czuć. Jej ostatnią myślą było to, że trafiła na sztorm, którego tak usilnie starała się do tej pory unikać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro