Ostatnia czekoladka
Siedziałam nad książką, czytając ją. Nie była jakaś ciekawa, przez co nie chciało mi się jej zbytnio czytać, no ale nie miałam nic do roboty, a niemieckiej telewizji oglądać nie zamierzałam. A poza tym byłam sama w mieszkaniu Ludwiga i Gilberta, bo bracia Beilschmildt postanowili gdzieś wyjść i nie raczyli mnie ze sobą wziąć, ech... Popytam ich później o to, co takiego ważnego robili.
W sumie to mogłabym zadzwonić do Elki, dawno z nią nie rozmawiałam ni w żywe oczy, ni przez tę nowoczesną elektronikę.
Jakże pomyślałam, także zrobiłam. Przynajmniej prawie, bo kątem oka ujrzałam fioletowe pudełko jakiś czekoladek. Niemiecka, czy też nie, ważne, że jest! Szybkim więc krokiem podeszłam do nich i zdjęłam z półki. Oczywiście musiałam na wpół wleźć na blat, bo były wysoko, a ja nie należę do ludzi wybitnie wysokich. Otworzyłam je i... się rozczarowałam. W środku były tylko dwie czekoladki! Jak je teraz zjem, to na pewno zauważą, że to ja je zjadłam, a wściekły Niemiec, to zły Niemiec. Chociaż z drugiej strony, nie powiem kto zjada mi wszystkie słodycze jakie chowam w szafkach. Także tego... To wcale nie bywa Gilbert, wcale! One po prostu magicznie znikają. Tsa... Więc raczej miałam dobrą wymówkę, a poza tym nie może być aż tak źle... Ludwig, czy tam Gilbert, raczej aż tak się nie wścieknie, prawda?
A trudno z tym! Raz kozie śmierć, jak to mówią. Także uciszając swoje wrzeszczące sumienie wzięłam jedną, miała ona na sobie wzorek z kwiatków, który szybko rozpuścił się w moich ustach. Miała waniliowy posmak, więc dobrze trafiłam. Przynajmniej nie była pomarańczowa, szczerze nie mam nic do pomarańczy, ale źle smakują w połączeniu z czekoladą. Już lepsze kokosowe, te przynajmniej mają jako taki smak.
Chciałam wziąć się za drugą, ale drzwi do mieszkania się otworzyły. Szybko położyłam pudełko na swoje miejsce, by następnie „niewinnie" wejść do sieni.
- Gdzie żeście wy tyle byli? – spytałam się ich po niemiecku, bo Ludwig to ni huhu, po polsku nie potrafił.
- To tu, to tam – odpowiedział mi Gilbert, na co wywróciłam oczami.
- A gdzie dokładniej?
- Oj, Fela, to nie takie ważne – machnął na to ręką Gilbert.
- Ech... - westchnęłam. – Ludwig?
- No... Byliśmy w-
- Ludwig – przerwał mu jego brat syknięciem.
- To chyba nie jest jakaś tajemnica, co nie? – zaśmiałam się na reakcję Gilberta.
- Nie, to po prostu męskie sprawy, które nie dotyczą kobiet – warknął białowłosy.
- No niech ci będzie – westchnęłam. Wiedziałam bardzo dobrze, że teraz nic mi nie powiedzą, dlatego spróbuję się tego dowiedzieć od Ludwiga na osobności, on pewnie będzie bardziej rozmowny, a jeśli nic mi nie powie, to spróbuję pewnego sposobu, który zawsze działa na Gilberta.
W odpowiedzi starszy z braci uśmiechnął się do mnie i udał się do salonu, by tylko klapnąć na kanapę i włączyć telewizor. Prychnęłam na to, ale poszłam za nim i usiadłam koło niego. Ten chyba tylko na to czekał, bo od razu otoczył mnie ramieniem. Nie zaprotestowałam, ale udałam niezadowolenie, no bo jakżeby inaczej? Gilbert zachichotał, ale nie wziął ramienia. Nie pozostało mi nic, jak tylko wtulić się w jego pierś. Hm... Czasami się zastanawiałam, co Ludwig o tym myśli. Czy jego to irytuje? Gdyby Radmila się tak do kogoś przytulała, to chyba bym z siebie wyszła i stanęła obok, nie żebym była wtedy zazdrosna czy coś, tylko... Ach, nieważne.
- Nie ma nic po polsku? – wymruczałam w jego koszulkę. – Albo przynajmniej jakiś polski serial, by się nie znalazł?
- Przecież dobrze wiesz, że nie ma – zaśmiał się.
- No ja wiem... - jęknęłam i sięgnęłam po książkę, którą wcześniej czytałam. – Ale u nas, w polskiej telewizji, emitują niemieckie filmy, na przykład „Galileo", czy „Komisarz Rex".
- W „Galileo" masz polskich prowadzących.
- Ale reszta jest niemiecka... - otworzyłam książkę w miejscu, gdzie wcześniej skończyłam.
- Hahah, może uda mi się coś znaleźć, ale niczego takiego nie obiecuję – wziął pilot do ręki i zaczął skakać po kanałach, a ja wgłębiłam się w lekturę.
Po jakichś dwóch minutach zwrócił się z powrotem do mnie:
- Niestety, nie ma.
- Ech... Co za szwaby, niczego normalnego nie można już oglądnąć! – warknęłam po polsku. – Zgermanizować chcieliby już każdego.
- Ejejej, bez takich – pogroził mi palcem.
- No doooobra – prychnęłam.
Wstałam z kanapy i położyłam książkę na brzuchu Gilberta, by móc następnie udać się do kuchni. W niej krzątał się Ludwig, próbując coś upichcić. Nawet nie chciałam sprawdzać, co on tam takiego robi, pewnie jakieś niedobre niemieckie kiełbasy, czy coś podobnego i równie niesmacznego, albo i gorzej. Młodszy z braci spojrzał się na mnie kątem oka, przez chwilę nic nie powiedział, ale w końcu sięgnął po pudełeczko czekoladek. Już serce podeszło mi do gardła, ale on mi je po prostu wręczył. Spojrzałam nań pytającym wzrokiem.
- Masz, w środku powinny być dwie czekoladki, podziel się z Gilbertem – odpowiedział mi, tak po prostu.
- Aye! – powiedziałam ów szkockie przytaknięcie i poszłam z pudełkiem na kanapę, następnie usiadłam koło pruskiej zarazy i udałam, że zjadam jedną czekoladkę. Chłopak spojrzał na mnie kątem oka podejrzliwe, pewnie spodziewał się, że mu nie dam tej ostatniej czekoladki. I miał rację. Obserwując go, na oślep sięgnęłam po ostatnią czekoladkę, którą już miałam włożyć sobie do ust, ale nagle czyjaś ręką złapała mnie za nadgarstek. Ta ręka należała oczywiście do Gilberta, no bo do kogóż by to innego?
- Miałaś się ze mną podzielić, głuchy nie jestem i Ludwiga słyszałem.
- Ooo... Czyli ty jednak głuchy nie jesteś - prychnęłam. - Ale tak czy siak, to czekoladka jest moja - pokazałam mu język.
- Ach, tak? – prychnął.
- Ach, tak – przytaknęłam.
- No to patrz – pociągnął moją dłoń z czekoladkę w stronę swoich ust, ale ja nie chcąc by mi ją zjadł, walnęłam go drugą ręką w brzuch, dzięki czemu uwolniłam swoją i przy okazji zjadłam smakołyk. – Osz, ty...!
Chciał mnie złapać i prawdopodobnie połaskotać, ale mu się wyrwałam i uciekłam do kuchni. Oczywiście schowałam się za Ludwigiem, ten (jak zwykle zresztą) nic sobie z tego nie zrobił, tylko dalej coś tam pichcił, chyba był już nadto przyzwyczajony do nas... Chociaż częściej mieszkamy u mnie w Gdańsku, czy czasem w Warszawie, niż tu, w Berlinie, więc raczej nie jest aż tak źle dla niego.
- Pchełko~. Weź wyjdź z Ludwiga – powiedział przesłodzonym głosem po polsku.
- Z Ludwiga? – zaśmiałam się.
- Oj, wasz polski jest straszny – wywrócił oczami, jakby to było oczywiste.
- Może... Ale nie aż taki, jak wasz niemiecki! – prychnęłam po niemiecku, by Ludwig też zrozumiał.
- Ej! – zakrzyknęli obydwoje.
Masz ci babo placek...
Młodszy z braci odwrócił się w moją stronę i pogroził łyżką... Może wyglądałoby to strasznie, gdyby była to ta wielka i drewniana łyżka, a nie ta zwykła metalowa. No cóż, przykro mi Ludwig, ale tym razem wyglądasz po prostu komicznie z tym fartuszkiem z napisem: „I love tomato". Zgaduję, że był to prezent od Feliciano.
- Wiesz, ile razy on nabijał się z mojego języka? – prychnęłam. – Niech teraz ma, zaraza pruska...
Ludwig odpowiedział tylko westchnięciem i powrócił do przyrządzania posiłku. Niestety przysunął się bliżej blatu, przez co Gilbert mógł się do mnie dostać... Czemu tu było tak mało miejsca, przez co nie mogłam się wymknąć?! Ugh... W przyszłym tygodniu jedziemy do mnie.
- Mam cię! – krzyknął białowłosy, uradowany.
- Pfft, chciałbyś – prychnęłam, ale uciec już nie mogłam. Pruska zaraza podniosła mnie na pannę młodą, przez co nie mogłam mu się wyrwać i dodatkowo przez przypadek strąciłam nogą garnczek. Ech... Czemu faceci muszą być fizycznie silniejsi od kobiet? To nie fair! Przecież czasem chciałoby się wygrać z chłopakiem w siłowanie na rękę...
- Oj, chciałbym, bardzo – zaśmiał mi się koło ucha tak głośno, że aż zabolało.
- Auć, moje ucho – jęknęłam.
- Nie udawaj.
- Ja nie udaję.
- Wcale.
- A żebyś wiedział.
- A założymy się?
Muszę przyznać się do tego, ale niestety nie odpowiedziałam na to pytanie. Uznajmy, że było ono teoretyczne.
- Ha!
- Nie ciesz się tak, bo... bo ci Gilbird magicznie zniknie, o!
Teraz to pruska zaraza nie odpowiedziała. Postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie spode łba. On coś kombinował, ja to wiedziałam, oj jak ja to wiedziałam, ale nic z tym nie zrobiłam. No bo cóż by mi mógł zrobić?
- Hm... odkupujesz mi czekoladki! – oznajmił nagle.
- Ja? No chyba żartujesz! – prychnęłam. Ile ja już dzisiaj razy prychałam? Ze... sto? Może więcej?
- Tak, ty – powiedział jakby to było oczywiste.
- O nie, nie, nie! A kto ostatnio mi zbił szklankę? Hm?
- No...
- No właśnie! – uśmiechnęłam się szeroko i położyłam na kanapie. Muszę przyznać, że spędzamy na niej za dużo czasu... No ale cóż tu robić? W mieście żadnych atrakcji w domu nie ma, no chyba, że się kupi jakąś konsolę czy cóś podobnego. Ale to nie to co kiedyś... Kiedyś nie było tych wszystkich czarowników i się jakoś człowiek nie nudził, a teraz? Jak się czegoś nie obejrzy w telewizji, czy na komputerze to się można porządnie nudzić, przynajmniej ja tak mam, nie wiem jak inni.
Gilbert usiadł koło mnie i sięgnął po książkę, którą wcześniej czytałam. Oglądnął ją dokładnie, przeczytał opis, potem kilka linijek z tekstu i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Serio? Książka dla dzieci? – zaśmiał się.
- No co? Tylko ona była po polsku – prychnęłam i schowałam głowę w kołnierz.
- Przecież umiesz niemiecki.
- I?
- Dobra, niech ci będzie – westchnął zrezygnowany. Jak teraz łatwo i szybko można „kłócić" się z facetem... - Ale i tak mogłaś wziąć coś po niemiecku...
- Gilbert! – rzuciłam w niego poduszką, którą akurat miałam pod głową. Była ona różowa w białe i tęczowe jednorożce. Nie wiem skąd oni taką wytrzasnęli, ale... nie powiem, była bardzo męska. Idealnie pasowała do ich mieszkania. I to wcale nie był sarkazm! Wcale...
- No co? – pochylił się nade mną.
- Nie, nic.
Przechylił głowę i zlustrował mnie wzorkiem. Poczułam się niekomfortowo, ale niech mu już będzie, pozwalam, tym razem. Nachylił się bliżej w moją stronę. Wiedziałam, co miał ochotę zrobić. Wiedział, że ja to wiedziałam, także się na to uśmiechnął. Wywróciłam tylko oczami i pocałowałam go w usta. Niech mu już będzie! Co dzieciak będzie tyle czekał?
Zamruczał zadowolony i położył się na mnie. Włożył mi dłonie pod bluzkę i zaczął kciukami zataczać powoli kółka na moich biodrach. Oczywiście nie byłam mu dłużna, bo zaczęłam się bawić jego platynowymi włosami. Spojrzałam w jego czerwone tęczówki, błyszczały się z zadowolenia. Moje zielone pewnie podobnie błyszczały.
Hm... Ciekawi mnie, co on sobie takiego myślał w tej chwili... Szkoda, że nie dane jest mi czytać w umysłach ludzi.
------
To jest moje dość stare opowiadanie z gdzieś 2016 roku, więc mogą być błędy, a jako, że jestem leniem nie chciało mi się tego zbytnio poprawiać, nawet tego nie czytałam.
Z tego, co pamiętam z tego miała być druga część, ale... ale ale Aleksandra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro