Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Clarke żyła.

W momencie gdy to do mnie dotarło, cały świat się na mnie zawalił. Jakby tego było mało, żył również Roan, a ja nie miałem pojęcia jak im się to udało. Pogrzebałem ich sześć lat temu i powoli godziłem się z tą myślą, a kiedy wreszcie mi się to udało, okazało się, że oboje przez cały ten czas żyli. Byli sami, a ja ich tam zostawiłem.

Stałem przy oknie i wpatrywałem się w jedyny zielony kawałek Ziemi, który pozostał po Fali Śmierci. Przez ostatnie lata w kosmosie patrzyłem się na Clarke niemal codziennie i nawet o tym nie wiedziałam. Była gdzieś tam, w ostatnim czasie zdana tylko na siebie i Roana, podczas gdy ja wiodłem bezpieczne życie tutaj. Byłem tak beznadziejny, że nawet nie mogłem jej pomóc.

Kiedy usłyszałem czyjeś kroki za sobą, nawet nie zastanawiałem się kto to może być. Byłem zbytnio ogarnięty swoimi myślami, aby zwrócić na to uwagę. Zaraz jednak obok mnie pojawiła się Harper z apteczką w jednej ręce i wymownie spojrzała na moje poranione od uderzania w ścianę dłonie.

- Wiedziałam, że zrobisz sobie krzywdę, dlatego przyszłam z zaopatrzeniem – powiedziała, podając mi bandaż, abym owinął nim poranione kostki palców.

- Dzięki – mruknąłem, nie odrywając wzroku od okna.

Harper usiadła na małej ławce mieszczącej się przy ścianie i wpatrywała się we mnie bez słów. W normalnych okolicznościach uznałbym to za dziwne i zapewne zapytał o co jej chodzi, ale to co się stało w ciągu ostatniej godziny zdecydowanie nie należało do codzienności. Potrafiłem się wyłączyć i nie myśleć o niczym innym jak tylko o Clarke.

W końcu jednak, po około dziesięciu minutach ciszy, Harper postanowiła ją przerwać.

- Chcemy zaryzykować i wykorzystać algi do produkcji paliwa i powrotu na Ziemię. Czekamy jedynie na twój głos.

Westchnąłem, po czym zwróciłem głowę w stronę kobiety.

- Znasz moje zdanie – powiedziałem cicho, ledwo zdobywając się na wypowiedzenie choćby tych paru słów. – Zrobię wszystko, żeby zobaczyć Clarke.

Harper kiwnęła tylko głową ze zrozumieniem i nie odezwała się już ani słowem. Mimo to została na swoim miejscu, jakby samą swoją obecnością chciała dotrzymać mi towarzystwa. Byłem jej za to wdzięczny, ponieważ przez ostatnie lata to chyba ona najbardziej mnie w tym wszystkim wspierała, choć wcześniej nigdy nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Oczywiście miałem również Raven, która uważała Clarke za swoją najlepszą przyjaciółkę, więc rozumiała mój ból, ale brunetka miała też swoje problemy. Mówię tu chociażby o jej poronieniu i rozstaniu z Jasperem.

- Jeżeli Monty'emu nie uda się wyprodukować paliwa – zacząłem. – to tu zginiemy z powodu braku zapasów, prawda?

- Tak – potwierdziła szatynka.

Westchnąłem i spuściłem głowę.

- Jeżeli robicie to z mojego powodu...

- Nie, Bellamy – przerwała mi. – Dobrze wiemy, że nawet po tych sześciu latach Clarke jest dla ciebie bardzo ważna, ale wszyscy razem podjęliśmy tę decyzję. Skoro wtedy, sześć lat temu, ona zaryzykowała swoje życie dla nas, to teraz my chcemy to zrobić dla niej. Jesteśmy jej to winni.

Rozumiałem to bardzo dobrze i byłem im wszystkim wdzięczny. Do tej pory chciałem wrócić na Ziemię jedynie do mojej siostry, ale teraz miałem tam także Clarke, której życie było zagrożone przez ludzi z Eligiusa, o których Raven dowiedziała się wystarczająco dużo, abyśmy mogli sobie wyrobić zdanie na ich temat. Octavia, według słów Clarke, była w bunkrze razem z resztą, więc nie mogła czuć zagrożenia ze strony Więźniów, ale też nie miałem pewności jak wygląda jej życie pod ziemią, skoro ich pobyt tam przedłużył się o rok. Po wiadomości Clarke nie byłem już pewien niczego.

Odwróciłem głowę w stronę Harper i uśmiechnąłem się lekko.

- Dzięki – powiedziałem.

Dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech, po czym wstała i poklepała mnie po ramieniu.

- Jak będziesz gotowy to przyjdź do maszynowni – powiedziała. – Monty i Jasper chcieli wziąć się do pracy od razu, więc już niedługo powinniśmy znać wyniki.

Powiedziawszy to, odeszła, zostawiając mnie samego z moimi myślami.

Nie musiałem już kryć łez, które powoli zaczęły spływać po moich policzkach. Nie było ich zbyt wiele, ponieważ przed przyjściem Harper wykorzystałem chyba cały swój zapas, ale czułem zbyt duży wewnętrzy ból. Nie mogłem oczywiście nie cieszyć się z wiadomości Clarke, ale cały ten czas w mojej głowie istniała myśl, że naraziłem ją na śmierć, w którą wierzyłem aż do dzisiaj, i zostawiłem. Nawet jeśli przeżyła, to nie dzięki mnie. Podobnie zresztą sprawa wyglądała z Roanem. Czy jeśli poczekałbym jeszcze parę minut, to mógłbym ich uratować?

Ta myśl nie dawała mi spokoju. I choć wiedziałem, że Clarke taka nie jest, to bałem się, że ma mi za złe nasz odlot. Przez tę jedną decyzję dziewczyna spędziła na Ziemi ostatnie sześć lat, mając przy sobie jedynie Roana oraz jakąś trzecią osobę, o której wspomniała. Nie miała nawet pewności, że żyjemy, ponieważ nigdy jej nie odpowiedzieliśmy, a do bunkrów nie mogła się dostać.

Przymknąłem powieki, pozwalając ostatniej łzie spłynąć po mojej twarzy, póki nie opadła ona na podłogę przy czubkach moich butów. Nadal nie otwierając oczu sięgnąłem do lewego nadgarstka, na którym miałem zapięty zegarek blondynki. Był zimny w dotyku, dlatego zaraz pobudził moje zmysły. Po chwili westchnąłem i rozwarłem powieki, mając przed sobą widok spustoszonej Ziemi i małego skrawka zieleni widocznego w oddali. To właśnie gdzieś znajdowała się ona.

Wciągnąłem głośno powietrze i położyłem dłoń na szybie, nadal patrząc się w miejsce, gdzie prawdopodobnie teraz znajdowała się Clarke.

- Wrócę, skarbie – szepnąłem. – Przysięgam, że jeszcze się zobaczymy. Już wkrótce.


Dwa dni po znalezieniu tej kobiety, udało nam się odnaleźć również jej osadę. Była bardzo malownicza, niemalże bajkowa i spokojnie mogła pomieścić całą naszą grupę, dlatego zatrzymaliśmy się właśnie tam. Tamtejsze ślady wyraźnie wskazywały na obecność również innych osób, a przynajmniej jednej, lecz blondynka nic nie chciała nam powiedzieć. Podejrzewaliśmy, że nie zna naszego języka, ale równie dobrze mogła udawać. W każdym nie było tam niczego prócz śladów.

Taran uwziął się na nią i chciał wydusić z niej jakieś informacje, chociażby torturami. Nie podobało mi się takie zagranie, ale hej!, przecież jeszcze parę dni temu sam zostałem zamknięty w celi – nie miałem nic do gadania. Wypuścili mnie tylko z powodu moich zdolności snajperskich, które mogłyby okazać się przydatne w razie obecności jakichś przyjaciół naszej więźniarki.

Tamtego wieczoru, kiedy wreszcie skończyli swoje przesłuchanie w kościele, w którym ją przetrzymywali, kazali mi z nią zostać całą noc jako jej strażnik. Widziałem, że była w nienajlepszym stanie, ale odważnie starała się utrzymać jak najbardziej wyprostowaną pozycję, w czym pomagała ściana za jej plecami. Krzywiła się, wykonując jakikolwiek bardziej gwałtowny ruch, choć przestała to okazywać, kiedy zorientowała się że na nią patrzę.

Rozumiałem Tarana i resztę, która pozwalała na wymuszenie jakiejś jej odpowiedzi siłą, ale było mi jej żal. Może naprawdę nie znała angielskiego. Zresztą nawet jeśli próbowała kogoś chronić, to się jej nie dziwiłem. Jeżeli z jej przyjaciółmi czy rodziną mielibyśmy postępować tak samo jak z nią, to miała prawo się nas obawiać.

Jeszcze raz popatrzyłem na kobietę siedzącą pod ścianą i próbującą pokazać jak bardzo silna jest, choć wewnątrz bardzo cierpiała, po czym westchnąłem i nalałem do jednego z kubków trochę wody. Wprawdzie nie dostałem żadnego zalecenia, że mam ją napoić, ale gówno mi mogli zrobić. Jedyną osobą, która by o tym wiedziała była właśnie tamta blondynka, a ona przecież do nikogo się nie odzywała, więc nie mogła mnie wydać. Nie miałem nic do stracenia, dlatego chwyciłem naczynie i wolnym krokiem ruszyłem w stronę więźniarki.

Kiedy podałem jej kubek, popatrzyła na mnie spod byka, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że mi nie ufa i niczego ode mnie nie weźmie. Westchnąłem i kucnąłem naprzeciwko niej.

- Gdybym chciał cię zabić, to zrobiłbym to w inny sposób niż otrucie – powiedziałem, nadal wyciągając w jej stronę dłoń z wodą.

Kobieta przez chwilę patrzyła na mnie niepewnie, ale chyba zrozumiała, że mam rację, ponieważ wzięła ode mnie naczynie i łapczywie wypiła całą ciecz znajdującą się w środku. Po tym spojrzała na mnie nieco łagodniejszym wzrokiem, jednak nadal uważała mnie za wroga. Zresztą, jakby nie patrzeć, byłem nim.

- Wiem, że nam nie ufasz – oznajmiłem, nadal kucając naprzeciwko blondynki. – Zresztą nie dziwię ci się. Ale możesz nam zdradzić chociaż swoje imię? Albo co tu się w ogóle stało?

Nadal nieprzerwanie milczała. Nie miałem nawet pewności, że mnie rozumie. Mimo to mówiłem dalej.

- Wiesz, kiedy sto lat temu opuszczaliśmy Ziemię, wyglądała normalnie. Mieszkałem wtedy w Rosji, a właściwie siedziałem tam w więzieniu. I choć nigdy nie miałem zbyt dobrych wspomnień związanych z tamtym krajem, to nadal uważałem go za piękny. To tam się urodziłem i wychowałem, nie mogłem uważać inaczej. Kiedy jednak kilka dni temu pojawiliśmy się na orbicie, nie zobaczyłem w tamtym miejscu nic prócz suchej ziemi, a jedyny zielony skrawek znajdował się właśnie tutaj. Wyobraź sobie co wszyscy musieliśmy pomyśleć, nie wiedząc nawet co się stało. Ty na pewno posiadasz tę wiedzę, dlatego moi ludzie będą cię traktować jak gówno, dopóki im czegoś nie powiesz.

Kobieta musiała zacząć myśleć nad tym rozwiązaniem, ponieważ wyraźnie spojrzała na mnie innym wzrokiem. Pewnie nadal nie była pewna czy mówię prawdę i prosto z serca, czy może miałem po prostu zdobyć jej zaufanie. Cóż, gdyby to Taran kazał mi udawać miłego, to na pewno starałbym się o wiele mniej. W tamtej chwili starałem się działać jedynie na swoją korzyść, ponieważ chciałem dowiedzieć się dlaczego dawna Ziemia już nie istnieje.

Nawet jeżeli blondynka chciała mi coś odpowiedzieć to nie zdążyła, ponieważ zaraz do budynku wszedł jeden z ludzi Tarana, z tego co pamiętam nazywał się Tragart. Przez chwilę patrzył na mnie wzrokiem pytającym „Powiedziała coś?", jednak pokręciłem przecząco głową.

- Taran chce, żebyś przyprowadził ją na mostek – poinformował. – Z tej stacji kosmicznej na orbicie, co do której myśleliśmy, że jest opuszczona, wyleciała jakaś kapsuła. Taran chce ją jeszcze raz przesłuchać.

Spojrzałem na kobietę. Na jej twarzy od razu pojawił się blask, jakby doskonale wiedziała kim są ci ludzie, którzy właśnie zmierzali w stronę Ziemi. Nawet uśmiechnęła się lekko, jakby z niedowierzaniem. Teraz miałem pewność, że rozumie nasz język.

Związałem ręce blondynki, aby nie uciekła, po czym zaprowadziłem ją na statek. To tam znajdowało się centrum dowodzenia, z którego mieliśmy dostęp do różnego rodzaju satelit i kamer na naszym Statku zawieszonym w kosmosie. Przyznaję, że czym bliżej biura Tarana się znajdowałem, tym większa ciekawość mną kierowała. Zarówno ta kobieta, która była naszym więźniem jak i ludzie znajdujący się w kapsule byli dla nas jedną wielką tajemnicą, ponieważ nie wiedzieliśmy o nich kompletnie nic, a to właśnie oni byli kluczem do wyjaśnienia tego, co stało się na Ziemi podczas naszej nieobecności.

- Posadź ją na krześle – rozkazał Taran, kiedy wreszcie znaleźliśmy się w jego biurze.

Oczywiście za każdym razem, kiedy patrzyłem na mężczyznę, nie opuszczała mnie chęć rzucenia się na niego i zabicia. Miałem dość dobry refleks, dlatego bez problemu mógłbym szybko wyciągnąć broń i strzelić mu w głowę, zanim reszta strażników by się w ogóle zorientowała w sytuacji. Mój instynkt przetrwania był jednak zbyt duży, a dobrze wiedziałem, że po zabiciu Tarana śmierć czekała także na mnie. I choć ręce trzęsły mi się z nerwów na samą myśl, że mężczyzna jest tak blisko i mam idealną okazję do pozbycia się go, wolałem poczekać na lepszy moment. Kiedyś musiał nadejść.

W pomieszczeniu, oprócz Tarana, zauważyłem również kilku innych Więźniów oraz dwóch pilotów, którzy postanowili przejść na naszą stronę podczas buntu. Pewnie mimo to już dawno by nie żyli, ale wszyscy ich potrzebowaliśmy, ponieważ tylko oni potrafili pilotować i pomogli tam się tutaj dostać. Ponadto mieli dostęp do satelit i zamierzano utrzymać ich przy życiu, póki są nam potrzebni.

Wykonałem polecenie i posadziłem kobietę na krześle znajdującym się na środku pomieszczenia. Taran wolnym krokiem obszedł ją dookoła, jakby zastanawiał się jak zmusić ją do mówienia. Dopiero kiedy znalazł się naprzeciwko blondynki, a ta spojrzała mu w oczy bez żadnego strachu, ten zamachnął się i wymierzył jej policzek.

- Kim są ludzie z kapsuły? – zapytał z mocno zaciśniętymi zębami. Widać było, że czuł zagrożenie ze strony tych ludzi i jeszcze bardziej chciał wydusić z naszej więźniarki jakiekolwiek informacje.

- Jeżeli nie rozumie naszego języka to nie odpowie – rzucił jeden z pomocników Tarana.

- Rozumie – odrzekł z pewnością. – Kiedy tylko wpuściliśmy ją tutaj, od razu spojrzała na obrazy z satelity, czyli zrozumiała, kiedy Tragart powiedział Artemowi o kapsule, która zmierza w stronę Ziemi. Co więcej, musi znać tych ludzi.

Przez cały czas patrzył się blondynce prosto w oczy, która natomiast utrzymywała pokerową twarz. Mężczyzna mógł ją przejrzeć, ale nie mógł jej zmusić do mówienia. A przynajmniej mi się tak wydawało.

W końcu westchnął i, uśmiechając się lekko, powiedział:

- Skoro nadal nie chcesz nic powiedzieć, to nie powinnaś mieć również nic przeciwko zestrzeleniu kapsuły.


Hej słońca! 

Jak widzicie ekipa (z) Pierścienia już zmierza w stronę Ziemi, więc niedługo nastąpi spotkanie Bellamy vs Roan oraz Bellamy vs Jake. Nie wiem czy ta scena jest tak dobrze napisana jak tego chciałam, ale mam nadzieję, że wam się spodoba xd

Zapraszam do pozostawienia po sobie jakiegoś śladu i pozdrawiam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro