Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

- Murphy, musisz postarać się iść szybciej – sapnąłem, niemalże ciągnąc chłopaka po ziemi. Roan osłaniał nas z tyłu, dlatego nie mogłem liczyć na jego pomoc w przetransportowaniu John'a.

- No chciałbym, ale ktoś postrzelił mnie w nogę! – wykrzyknął, mocniej opierając się na moim ramieniu i starając się szybciej powłóczyć nogą. – Jak daleko jeszcze?

- Roan mówił, że za tamtym zakrętem – powiedziałem, wskazując przed siebie. – Damy radę. Jeszcze tylko kawałek.

- Tak, damy radę – powtórzył Murphy, jednak bez przekonania.

- Pospieszcie się – zakomenderował Roan, któremu właśnie udało się do nas dobiec i zaraz sięgnął pod drugie ramię John'a, nieco mnie przy tym odciążając. – Odciągnąłem ich, ale nie wiem na jak długo.

Choć od magazynu dzieliło nas może kilkadziesiąt metrów, miałem wrażenie, że nigdy nie uda nam się tam dotrzeć. Że zostaniemy zastrzeleni po drodze, a nasza krew oznaczy ścieżkę, którą podążaliśmy. Że ostatnimi twarzami jakie zobaczę będzie dwójka moich prawie martwych przyjaciół, którzy będą wykrwawiać się tuż obok mnie, aby w końcu wydać ostatnie tchnienie.

Nawet nie potrafiłem opisać paniki, jaka mną kierowała. W życiu nie czułem na sobie takiej presji, ponieważ po był pierwszy raz, kiedy byłem pod tak bezpośrednim ostrzałem i nie mogłem nawet biec, ponieważ wtedy musiałbym zostawić jednego z nas na pastwę losu. Po za tym zawsze miałem do czynienia jedynie z Ziemianami, mającymi za broń włócznie i strzały. To nie równało się z karabinami czy pistoletami. Tym razem dostałem właśnie to.

Oddychałem coraz ciężej, a moje serce nie nadążało z pompowaniem krwi do żył i tętnic. Podobnie było z Murphy'm, jednak na jego niekorzyść cała ta substancja przesiąkała przez prowizoryczny opatrunek na jego nodze zrobiony z oderwanego kawałka mojej koszulki i oblewała nogawkę jego spodni oraz ziemię, po której stąpaliśmy, zostawiając tym samym za sobą czerwony ślad. W tamtym momencie nie miałem już nawet siły myśleć – po prostu szedłem przed siebie, ciągnąc za sobą John'a. Nawet słysząc obok siebie świst pocisków i krzyk Roana, że nas dogonili, nie zmieniłem kierunku. Parłem przed siebie, zapominając o wszystkim.

Z tego transu wyrwał mnie dopiero widok wyłaniających się przede mną Bellamy'go, Emori i Artema, którzy otworzyli ogień na ludzi znajdujących się za nami, tym samym osłaniając nas i kupując nam trochę czasu. To dodało mi sił i sprawiło, że już po chwili znajdowaliśmy się za rogiem, ukrywając się za jednym z domów.

- Co się stało? – zapytał Bellamy, zaraz rzucając się w moja stronę.

- Dostałem w nogę – stęknął Murphy, wykrzywiając twarz w grymasie.

Artem uklęknął naprzeciwko mężczyzny i zdjął opatrunek, pobieżnie przypatrując się ranie.

- Tętnica – odparł cicho, jakby do siebie. Chłopak oderwał kawałek swojej koszulki, po czym zwinął ją w rulon. – Muszę włożyć to w ranę, siedź spokojnie.

- Co?

- Luz, zrobię to szybko – burknął. – Tylko tak zatamuję krwawienie, a przynajmniej na tyle, żeby dojechać w jakieś bezpieczne miejsce. Ty – tutaj wskazał na mnie, w tym samym czasie wkładając materiał w ranę Murphy'ego na tyle szybko, że nawet się nie zorientował. – poprowadzisz kład.

- Nie wiem jak to się robi – jęknąłem.

- Gaz, hamulec, kierownica – wytłumaczył, po kolei wskazując na części pojazdu. – Tyle ci wystarczy do szczęścia, reszty nauczyć się w trakcie. Bellamy, ja jadę z tobą.

- Nie prowadzisz? – zdziwił się.

- Nie – odpowiedział z kamienną twarzą, po czym wstał. – Mam coś innego do załatwienia.

Nie chciałem nikogo zabijać, ale nie miałem wyjścia. Jeżeli mieliśmy wyjść z tego w jednym kawałku, to musiałem przejąć inicjatywę i zacząć robić wszystko po swojemu. Szybko poinstruowałem Roana i Jaspera jak się kieruje oraz zmienia szybkość, po czym kazałem im wsiąść na kłady i odjechać, nawet nie oglądając się za siebie. Pierwsi zrobili to Jasper i Murphy, który nadal niepewnie trzymał dłoń na ranie. Mógł uważać mój prowizoryczny opatrunek za głupotę, ale prawda była taka, że tylko tak mogłem na tamtą chwilę zabezpieczyć tętnicę. Kolejni byli Roan i Emori, a dopiero na samym końcu ja i Bellamy.

- Co ty robisz? – zapytał mężczyzna, kiedy zobaczył, że siadam za nim, ale tyłem do kierunku jazdy.

- Zobaczysz – powiedziałem, sięgając po granatnik i zaczynając go odbezpieczać. – Jedź.

Bellamy nie zadawał więcej pytań, tylko wykonał polecenie i ruszył, rozrzucając za sobą tuman kurzu.

Utrzymanie się w takiej pozycji nie było łatwe, zwłaszcza trzymając w dłoniach siedmiokilogramową broń, która spokojnie mogłaby pokonać czołg. Mimo to próbowałem opanować panikę powoli ogarniającą moje ciało i zacząłem się przygotowywać w momencie, kiedy minęliśmy granicę obozu i znaleźliśmy się na odsłoniętym terenie.

Sięgnąłem w dół rury, naprzeciwko celownika, gdzie znajdowała się osłonięta iglica. Uzbroiłem ją, wyciągając wewnętrzną, aluminiową rurkę. Następnie przekręciłem pierścienie sprężynujące z przodu i z tyłu. Wszystko to robiłem powoli i dokładnie, jednak kiedy zauważyłem, że z wioski wynurzają się trzy kolejne kłady, na których ludzie strzelają prosto do nas, zacząłem się spieszyć. Czując presję czasu, rozłożyłem celownik i cofnąłem osłonę spustu, aż usłyszałem jak zaskoczyła. Wtedy zostało mi już tylko wstać i wycelować.

- Cokolwiek robisz, rób to szybciej! – krzyknął Bellamy z przedniego siedzenia. – Doganiają nas!

Położyłem granatnik na ramieniu i wycelowałem. Wziąłem kilka głębszych wdechów, uspokajając tym samym mój szybki oddech, dzięki czemu mniej się trząsłem, a cele wydawały się wyraźniejsze. Następnie pochyliłem się nieco do przodu i z oczekiwaniu na odrzut, nacisnąłem spust.

To, co wydarzyło się później, to była chwila. W miejscu, gdzie jeszcze parę sekund wcześniej widziałem ludzi, z którymi spędziłem w kosmosie ostatnie lata, widniała jedynie kula ognia, która zaraz została zastąpiona przez chmurę dymu. Odczekałem moment, aby mieć pewność, że z tamtego miejsca nikt się nie wynurzy – dopiero wtedy zyskałem pewność, że nawet jeśli ktoś przeżył, to jego pojazd był niezdolny do dalszego pościgu.

Wyrzuciłem niepotrzebną mi już broń i odwróciłem się na siedzeniu tak, aby mieć przed sobą kierunek jazdy. Nikt w tym czasie nie zwolnił, wręcz przeciwnie; większość ogarnęła już jak kieruje się kładem i że nie jest to trudne, dlatego postawili na nieco większość szybkość. Jasper nawet zaryzykował odwrócenie się do mnie z wielkim uśmiechem na ustach i pokazanie mi kciuka w górę.

Nie mogłem uwierzyć w to, że wszystko się udało i pomimo pewnych problemów zdobyliśmy wszystko co potrzebne i uciekliśmy bez żadnych strat w ludziach – przynajmniej z naszej strony. Kiedy Więźniowie na kładach ruszyli za nami zacząłem panikować, że wcześniej czy później nas złapią; razem z Roanem i Jasperem baliśmy się przyspieszać, ponieważ już przy obecnej prędkości z trudem panowaliśmy nad maszynami, a co dopiero gdyby ją zwiększyć. Przez cały ten czas nie znałem planu Artema, co jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału.

Kiedy chłopak wreszcie wypuścił pocisk, wszystko jakby się zatrzymało. Miałem wrażenie, że czas przestał płynąć i cała reszta skupiła się wokół momentu eksplozji. Wybuchu nie wiedziałem bezpośrednio, a jedynie w bocznym lusterku, ale sam błysk oślepił mnie na niecałą sekundę. Potem w miejscu, gdzie jeszcze parę chwil wcześniej znajdowały się kłady z jadącymi na nimi Więźniami, widniała jedynie chmura dymu.

Żaden z nas nie zwolnił, nadal wyczuwając niebezpieczeństwo. Nie było to bezpodstawne, ponieważ w wiosce nadal znajdowała się cała reszta takich jak oni, tyle że nie mieli żadnych pojazdów, którymi mogliby nas gonić. Nie zmieniało to faktu, że w każdej chwili ktoś z nich mógłby nam zagrozić w taki czy inny sposób.

Artem wyrzucił niepotrzebną nam już broń i szybkim ruchem odwrócił się tak, aby usiąść przodem do kierunku jazdy. Nie wiem jakim cudem ten chłopak robił to z taką łatwością i nie spadał, ale musiałem przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty. Jeżeli do tej pory nie byłem pewny co do jego intencji, teraz nie mogłem zaprzeczyć, że zdecydowanie był po naszej stronie. W końcu w innym wypadku nie zabiłby swoich ludzi, aby ratować nas.

Na miejsce udało nam się dotrzeć w ciągu kilkudziesięciu minut, a przynajmniej tak myślę. Moje serce biło z tak zawrotną prędkością, pompując ogromne ilości adrenaliny do każdej części mojego ciała, że nie potrafiłem się skupić na jednej rzeczy. Nie myślałem o tym, że mamy wszystko to, czego do tej pory potrzebowaliśmy i już niedługo reszta naszych przyjaciół oraz rodzin znajdzie się na powierzchni, ale jedynie o akcji, która jeszcze jakąś godzinę wcześniej miała miejsce.

Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo nudne i pełne rutyny było moje życie na Pierścieniu. Byłem pewien, że Clarke oraz Roan nie żyją i przez cały ten czas opłakiwałem ich rzekomą śmierć, wykorzystując na to sześć lat mojego życia. Żyłem wspomnieniami z Ziemi, kiedy to byliśmy wszyscy i codziennie ryzykowaliśmy życiem dla siebie nawzajem. W kosmosie nie musiałem się o to martwić, ponieważ żaden człowiek nie mógł nam zagrozić.

Dopiero po ponownym powrocie na Ziemię zrozumiałem, że uzależniłem się od adrenaliny.

To szybciej bijące serce, krew niemal rozrywająca moje żyły, ciepło otulające moje ciało; choć oznaczało to niebezpieczeństwo i rychle zbliżającą się śmierć, nie mogłem bez tego funkcjonować. Czułem, że chęć działania to cząstka mnie i nigdy się tego nie pozbędę. Pragnąłem pokoju i szczęścia moich bliskich, ale z drugiej strony nie wyobrażałem sobie życia bez ryzyka, które bezustannie przy nas trwało.

I dopiero kiedy sobie to uświadomiłem, przeraziło mnie to.

Hejka skarby! Wiem że rozdział dość późno ale po prostu nie miałam go kiedy dodać. Praktycznie w ogóle nie mam czasu na pisanie, dlatego zaczynam się zastanawiać nad zawieszeniem tego opowiadania. Narazie jeszcze udaje mi się co jakiś czas znaleźć chwilkę żeby naskrobać parę zdań, ale nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać na dłuższą metę. Dodatkowo nie chce żebyście musieli czekać 2 tygodnie albo nawet więcej na kolejny rozdział bo po takim czasie zapomina się co działo się wcześniej i chce wam tego oszczędzić. Ogólnie dam sobie jeszcze parę tygodni i w razie czego powiadomię was xd

Ogólnie jak wam się podobał rozdział? Wiem że nie było Bellarke, ale mam nadzieję że nie było źle xD Czekam na opinie 😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro