Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Obudziły mnie promienie słońca, które wdzierając się do środka spomiędzy drzew, wylądowały wprost na mojej twarzy. Zacisnąłem mocniej powieki i próbowałem zasłonić się włosami, ale niewiele to dawało. Jęknąłem i chciałam podnieść rękę, aby przysłonić nią nieco oczy i powoli zacząć przyzwyczajać się do jasności panującej w pokoju, kiedy zorientowałem się, że coś ją przygniata.

A raczej ktoś.

Clarke leżała z głową na moim ramieniu i nogą przerzuconą przez moje biodra, w wyniku czego jej stopa wystawała poza koc narzucony na nasze ciała. Jej lekko rozchylone usta dotykały mojej rozpalonej skóry, a ciepły oddech powodował dreszcze w tamtym miejscu. Lewa dłoń kobiety spoczywała na mojej klatce piersiowej, obejmując mnie mocno, jakbym mógł w każdej chwili zniknąć. Jej krótkie, jasne włosy okalające twarz odbijały promienie słońca, przez co kobieta wyglądała niczym anioł. Nie mogłem przestać się w nią wpatrywać.

Przez ostatnie sześć lat czułem się winny jej śmierci, a w tamtej chwili leżała obok mnie cała i zdrowia, wtulając się we mnie jakbym był całym jej światem. Wczorajsza rozmowa mocno wpłynęła na naszą dwójkę, ponieważ po raz pierwszy wyraźnie powiedzieliśmy co czujemy i jak ta rozłąka na nas wpłynęła. Zawsze kochałem Clarke, to nie uległo zmianie, ale poczucie winy zżerające mnie od środka nie pozwalało mi ponownie się do niej zbliżyć. Świadomość, że została zmuszona do prawie że samotnego życia na Ziemi oraz urodzenia dziecka, kiedy nawet nie mogło mnie przy niej być dobijała mnie.

Przejechałem delikatnie dłonią po całej długości pleców blondynki, w pewnym momencie natrafiając na małe wybrzuszenie. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem dość nową bliznę, prawdopodobnie spowodowaną przez Więźniów, ciągnącą się wzdłuż lewej łopatki. Nieco niżej znajdowała się kolejna rana, choć nieco mniejsza. Zacisnąłem usta na samo wyobrażenie, co Clarke musiała tam przechodzić, podczas gdy ja nawet nie mogłem jej ochronić. Obiecałem sobie, że teraz kiedy wreszcie jesteśmy razem, zapewnię bezpieczeństwo jej i Jake'owi, nie pozwalając, by podobne sytuacje mogły mieć miejsce.

Leżałem już tak kilka minut, nie mogąc przemóc się i wstać wreszcie z łóżka, kiedy Clarke jęknęła cicho i przeciągnęła się, przejeżdżając ręką wzdłuż mojej klatki piersiowej, natomiast nogą przerzuconą przez moje biodra niemalże dotykając podłogi. Miałem wrażenie, że zaraz spadnę z łóżka, ale kobietę chyba nawet to zbytnio nie obeszło – wtuliła twarz w moją szyję i burknęła coś przez sen, chyba moje imię.

- Clarke – powiedziałem niepewnie.

- Hmm – mruknęła, nawet nie otwierając oczu.

- Jeżeli nie chcesz, żebym w ciągu najbliższych kilku sekund znalazł się na podłodze, to musisz się trochę odsunąć.

Kobieta początkowo nie reagowała i dopiero po chwili powoli zaczęła rozwierać swoje powieki, zaraz mrużąc oczy pod wpływem jasnego światła. Na mnie zdołała skupić swój wzrok dopiero po kilku chwilach, choć nadal patrzyła na mnie bez jakiejkolwiek reakcji na moje słowa.

- Zakładając, że się odsunę – zaczęła lekko zachrypniętym głosem. – to czy będę mogła potem znowu się do ciebie przytulić.

- Odpowiedź jest chyba oczywista – zaśmiałem się, całując blondynkę w czubek nosa.

Kobieta pod wpływem mojego dotyku przymknęła oczy i uśmiechnęła się lekko. Jednym, szybkim ruchem przesunęła się w bok, a kiedy poszedłem za jej przykładem, ponownie przywarła do mnie całym swoim ciałem.

- Boże, jak ja za tobą tęskniłam – mruknęła w moją szyję. – Możemy zostać w tym łóżku na zawsze? Murphy będzie przynosił nam posiłki. Albo nie, lepiej Raven. Ona przynajmniej nie będzie się gapić.

- Gdyby John zbyt długo się na ciebie patrzył, to miałby zapewnioną utratę paru zębów.

- Skąd ta agresja, Blake – zapytała, wyciągając rękę spoczywającą na mojej piersi i dotykając mojego policzka. – Nie znałam cię od tej strony.

- Nie wiesz jeszcze o mnie wielu rzeczy, Griffin.

Clarke zaśmiała się, przejeżdżając delikatnie palcami po mojej twarzy. Odwróciłem głowę i ucałowałem wnętrze jej dłoni i właśnie wtedy zauważyłem pierścionek widniejący na jednym z palców, który do tej pory uszedł mojej uwadze. Złapałem dłoń blondynki i przyglądnąłem się podarunkowi, który dałem Clarke sześć lat wcześniej, a ona nadal go miała. Mało tego, cały czas go nosiła.

- Nie zdjęłaś go – powiedziałem.

- Jak mogłabym to zrobić? – zapytała retorycznie. – Dostałam go od ciebie, nie byłam w stanie się z nim rozstać. Był jedynym przedmiotem, który został mi po tobie i przypominał każdego dnia, że już niedługo się zobaczymy – odparła, składając kilka pocałunków na mojej szyi i podbródku, podczas gdy ja nadal przyglądałem się pierścionkowi.

Zupełnie zapomniałem o tym prezencie. Zrobiłem go pod wpływem chwili, chyba dzień po naszej pierwszej nocy spędzonej razem. Stworzyłem go ze zwykłych drucików i choć włożyłem w to wiele serca, nie spodziewałem się, że pierścionek będzie tak wiele znaczyć dla Clarke. Nosiła go codziennie, nawet kiedy nasz powrót opóźnił się o rok i nie zapowiadało się to, że stanie się to w najbliższej przyszłości. Cały czas miała za sobą jakąś cząstkę mnie, tak ja miałem cząstkę niej.

Wyplątałem się z objęć blondynki, przy czym nie protestowała, najwyraźniej widząc, że chcę zrobić coś ważnego. Podniosłem się do pozycji siedzącej i sięgnąłem do kieszeni kurtki leżącej obok łóżka, skąd wyciągnąłem nadal tam spoczywający zegarek należący niegdyś do Jake'a Griffin. Przed naszym lądowaniem na Ziemi musiałem go ściągnąć i od tamtej pory spokojnie leżał w bezpiecznym miejscu. Aż to teraz.

- To z kolei chyba należy do siebie – odparłem, wyciągając w kierunku blondynki jej pamiątkę rodzinną.

Kobieta podniosła się na łokciu, po czym niepewnie sięgnęła po przedmiot, ważąc go w dłoni i oglądając z każdej strony. Przy tej czynności jej oczy błyszczały, jakby patrzyła się na największy skarb świata. Kąciki moich ust drgnęły na widok reakcji Clarke, która swoją drogą w ogóle mnie nie dziwiła, ponieważ wiedziałem jak dużo ten zegarek dla niej znaczy. Oglądała go z każdej strony, a kiedy wreszcie podniosła na mnie swój wzrok, uśmiech na jej ustach rozświetlił cały pokój.

- Dziękuję – szepnęła, po czym podniosła się i przytuliła do mnie, wtulając twarz w moje ramię. – Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.

Wiedziałem. Ponieważ widok mojego podarunku, który nadal nosiła na palcu wywołał u mnie podobne emocje.


Kiedy razem z Bellamy'm ubraliśmy się i zeszliśmy na dół w celu zjedzenia śniadania zastał nas widok niczym po pijackiej imprezie, która najwyraźniej miała miejsce. Murphy leżał na podłodze z głową pod stołem, trzymając ręką nogę od mebla, jakby w drodze do pokoju upadł właśnie w tym miejscu i postanowił tam zostać. Jasper natomiast spał na kanapie w pozycji półleżącej, obejmując ręką Roana przytulonego do jego ramienia. Całość wyglądała tak komicznie, że z trudem stłumiłam śmiech.

- Dobrze, że przynajmniej są ubrani – szepnął Bellamy do mojego ucha, swoim ciepłym oddechem wywołując u mnie ciarki. – bo mógłbym nabrać niezbyt przyzwoitych podejrzeń.

Prychnęłam, uderzając mężczyznę z ramię.

- Ty się śmiejesz, a gdyby nie ja to pewnie leżałbyś tu teraz z nimi – powiedziałam. Bellamy wykrzywił twarz w dziwnym grymasie, ale po chwili musiał przyznać mi rację. – Zostawiamy ich tak?

- Chyba żartujesz – zaśmiał się. – W życiu nie przepuszczę takiej okazji.

Ciemnowłosy poszedł do jeden z karabinów leżący pod ścianą w korytarzu, po czym podszedł do John'a i z całej siły uderzył kolbą broni w podłogę obok przyjaciela. Murphy zerwał się z taką prędkością, że rąbnął głową o stół, ponownie kładąc się na podłodze i jęcząc z bólu. Podobnie zareagował Jasper, który podnosząc się po pozycji siedzącej, zrzucił z kanapy Roana.

- Co to było?! – wrzasnął Jordan, rozglądając się dookoła. – Co się dzieje? Ktoś atakuje?

- Zwaliłeś mnie z kanapy, kretynie – warknął Roan, ponownie dźwigając się na mebel i z całej siły uderzając Jaspera w ramię.

- Jak się spało, chłopaki? – zapytał Bellamy, który wyluzowany stał oparty o ścianę z rękami zaplecionymi na klatce piersiowej i przyglądał się przyjaciołom z szyderczym uśmieszkiem. – Sądząc po pozycji, w jakiej was zastaliśmy, to raczej dobrze.

Jasper i Roan spojrzeli po sobie, podczas gdy Murphy wyczołgiwał się spod stołu, nadal trzymając się za głowę i powtarzając jakieś przekleństwa.

- Spaliście jak para – powiedziałam. – No wiecie: przytuleni do siebie, obejmujący się ramieniem. Aż szkoda było was budzić.

Mężczyźni początkowo nie mogli uwierzyć w moje słowa, myśląc, że żartuję. Dopiero po chwili, kiedy zrozumieli ich sens, popatrzyli po sobie przerażeni. Roanowi wyraźnie nie podobało się to, że ktoś widział ich w takiej sytuacji, ale Jasper olał to jak wszystko inne.

- No i co z tego? – zapytał wyzywająco, obejmując nic nierozumiejąco Roana ramieniem. – Może się kochamy, co?

- Weź się ode mnie odsuń – odparł ten drugi, zdejmując z siebie jego rękę i odsuwając się nieco, po czym zwrócił się do mnie i Bellamy'ego z przerażająco poważną miną. – Jeżeli komukolwiek o tym powiecie, to was zabiję.

- Chcesz osierocić Jake'a – zapytałam.

- Racja – przyznał. – Zabiję samego Blake'a.

- Ej! – zaprotestował ciemnowłosy.

- No co? Clarke jest dobrą matką, a ty dzieciaka tylko zdemoralizujesz. Po za tym i tak jesteś tylko wrzodem na dupie.

- Wrzodem to ja się dopiero stanę – warknął Bellamy, po czym poszedł do kuchni po dwie puste butelki po rumie i wrócił do pokoju, uderzając nimi o siebie nawzajem. Ten dźwięk nie był przyjemny nawet dla mnie, a co dopiero dla skacowanego Roana, który upadł na kanapę i zasłonił głowę poduszką. – Jak tam, Roanie? Nie jestem trochę za głośno?

- Zabiję cię, dupku – warknął przyjaciel, mrużąc oczy i próbując zagłuszyć dźwięk dłońmi, które trzymał przy uszach.

- Co? Możesz powtórzyć? Nie słyszę co mówisz, bo coś cię zagłusza!

- Mamo!

Słysząc głos Jake, odwróciłam głowę w stronę schodów w chwili, gdy chłopiec wbiegł do salonu. Od razu przyczepił się do mojej nogi i spojrzał na Murphy'ego, który nadal okupował podłogę z wykrzywionym wyrazem twarzy.

- Dlaczego wujek John leży na podłodze? – zapytał, podnosząc głowę i patrząc na mnie wyczekująco.

- Musisz się przyzwyczaić do tego, że wujek robi różne dziwne rzeczy – wyręczył mnie Bellamy, który postanowił dać Roanowi spokój i podszedł do nas, czochrając Jake'a po głowie. – Podobnie jest z jego żartami, których nikt nie rozumie.

- Dlaczego nikt mnie tutaj nie szanuje? – zapytał retorycznie Murphy, próbując dźwignąć się z podłogi. – Gdybym tylko mógł wstać to zapewne już bym wyszedł z tego pomieszczenia pełnego nienawiści.

- Nikt cię nie szanuje, bo nie dajesz do tego żadnego powodu – mruknął Jasper, z zamkniętymi oczami masując sobie skronie. – Tylko popatrz na siebie: kto miałby brać cię na poważnie?

- Odezwał się – syknął John. - Cesarz libacji alkoholowych. Król nielegalnego nocnego życia i imperator wysokoalkoholowego bimbru, pan Jasper jestem kompletnie trzeźwy Jordan.

Jasper oczywiście nie mógł się powstrzymać i odpowiedział równie uszczypliwym komentarzem, który wywołał kolejną lawinę. Bellamy wywrócił oczami i zaproponował, żebyśmy zostawili ich samych sobie i poszli do kuchni coś zjeść, do czego dołączył się również Roan. Wprawdzie widać było, że głowa nadal mu dokucza, ale w porównaniu do John'a nie miał przynajmniej problemu w stanięciu na nogi.

- Jesteście kompletnie nieodpowiedzialni – odezwał się do mężczyzny Blake. – Dzisiaj wieczorem atakujemy wioskę, a wy dzień wcześniej upijacie się do nieprzytomności. Z waszymi głowami wszystko w porządku?

- Szczerze mówiąc trochę mnie boli...

- Miałem na myśli zdrowie psychiczne – przerwał mu ciemnowłosy, piorunując go wzrokiem. – Tylko chory na umyśle mógłby zrobić coś takiego. I wasza trójka, ale chyba i tak zaliczacie się do tej pierwszej grupy.

- Daj spokój – Roan machnął ręką. – Odeśpimy wszystko i w ciągu kilku godzin będziemy zwarci i gotowi. Już nieraz przerabiałem taki rodzaj kaca.

- Miejmy nadzieję – odezwałam się. – Bo od tego, co dzisiaj się wydarzy, zależy życie nasze i ludzi w bunkrach.


Hejka ludziska! Rozdział miał być wczoraj, ale jakoś nie było na to czasu + w ogóle nawet nie włączałam laptopa. Muszę też zaznaczyć, że nie wiem czy kolejne rozdziały będą pojawiały się idealnie co tydzień, ponieważ do przodu mam napisany tylko jeden rozdział, a najbliższy miesiąc będzie raczej nawalony nauką i innymi sprawami, które muszę załatwić. Także w razie niepojawienia się rozdziału, po prostu...nie miałam kiedy napisać ok? Z góry za to przepraszam.

Czekam na wasze opinie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro