Rozdział 12
Obudziłam się chwilę przed wschodem słońca i dopiero podnosząc się z miękkiego łóżka poczułam jak bardzo posiniaczona jestem. Wcześniej całe dnie spędzałam związana w kościele, gdzie za posłanie służyła mi twarda podłoga. Przez tę niewygodę cały czas byłam obolała, nawet nie wiedząc czy to przez miejsce gdzie spałam czy może przez odniesione rany.
Przeciągając się, spojrzałam w stronę okna. Pierwsze promienie próbowały przedostać się zza niewysokich gór i musnąć swoim ciepłem powierzchnię Edenu – jedyny zielony skwarek na tej planecie. Nie mogłam uwierzyć, że przez sześć lat żyłam tutaj w ciszy i spokoju, a teraz musiałam walczyć o to miejsce. Walczyć o swój własny dom.
Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie te pesymistyczne myśli. Musieliśmy jedynie jakoś uwolnić ludzi z bunkrów, a wtedy mielibyśmy zdecydowaną przewagę nad przeciwnikiem. Do tej pory byłam jedynie ja i Roan, przy czym żadne z nas nie miało pojęcia o mechanice ani inżynierii. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy wrócili nasi przyjaciele z kosmosu. Mieliśmy Monty'ego i Raven, a byłam pewna, że oni nie odpuszczą. Do tego jeszcze dochodził Artem, który chciał się z nami spotkać w tej sprawie, jednak bałam się, że Bellamy się na to nie zgodzi. Nadal mu nie ufał, chociaż nam pomógł, ale nie mogłam go za to winić.
Westchnęłam, przeczesałam niesforne włosy palcami i postanowiłam zejść na dół. Byłam strasznie głodna i pewnie jeszcze poprzedniego dnia, zaraz po powrocie bym coś zjadła, ale byłam zbyt wykończona, aby o tym myśleć. Doszłam do wniosku, że najpierw odpocznę, a potem się najem. Dokładnie w takiej kolejności.
Zmierzając w stronę kuchni, musiałam przejść przez salon. To właśnie tam się zatrzymałam, widząc kogoś siedzącego w fotelu. Początkowo myślałam, że to Roan, ponieważ często zdarzało mu się przysypiać podczas ostrzenia miecza lub noży. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to Bellamy z Jake'iem na kolanach. Obejmował chłopca mocno obiema rękami, natomiast głowa małego spoczywała na ramieniu mężczyzny. On sam oparł policzek na głowie synka i najwyraźniej w takiej pozycji zasnął.
Cała ta scena była tak rozczulająca, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. Po cichu ruszyłam w ich stronę, stawiając kroki tak, aby stare deski podłogowe nie skrzypiały. Kiedy pokonałam dzielące nas metry, kucnęłam naprzeciwko fotela i wpatrzyłam się w twarz Bellamy'ego.
Kiedy zobaczyłam mężczyznę po raz pierwszy od sześciu lat jego twarz była pełna strachu i determinacji. Jedynie kiedy spał byłam w stanie zobaczyć to, jak wygląda naprawdę: łagodne rysy twarzy, drobne piegi rozsypane po policzkach i nosie, długie rzęsy. W tamtej chwili nie był zabójcą ani nawet po prostu ocalałym po Fali Śmierci. Był mężczyzną, który próbował jedynie ochronić swoją rodzinę, o której do tej pory nie miał pojęcia. Był Bellamy'm Blake'iem.
Jako pierwszy obudził Jake, kilkanaście sekund po tym jak ich zobaczyłam. Ziewnął przeciągle i odwrócił głowę, patrząc na mnie mglistym wzrokiem, jakby jego oczy musiały dopiero przyzwyczaić się do światła dziennego.
- Dzień dobry, słońce – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
- Hej, mamo.
Jake odpowiedział mi równie promiennym uśmiechem i wyciągnął w moją stronę swoje drobne dłonie, abym wzięła go na ręce. Spełniłam tę prośbę, choć bardzo delikatnie, aby nie obudzić Bellamy'ego. Wiedziałam, że gdy tylko wstanie zaraz zacznie rozmyślać nad ludźmi z Eligiusa, jak otworzyć oba bunkry i nad całą resztą, więc chciałam dać mu jeszcze trochę pospać. Przynajmniej dopóki nie wstanie również Murphy i nie postawi całego domu na nogi.
- Co będziemy dzisiaj robić? – zapytał chłopiec, kiedy z nim na rękach zaczęłam iść w stronę kuchni.
- Nie jestem pewna – odpowiedziałam. – Ale pewnie razem z tatą i całą resztą będziemy musieli wymyślić jak wydostać ludzi spod ziemi.
- Poznam wreszcie babcię i ciocię Octavię? – ucieszył się, wiercąc się tak mocno, ze nieomal nie wypuściłam go z rąk. Całe szczęście byłam przyzwyczajona, ponieważ często miał takie ataki.
- Nie tak szybko – ostudziłam jego zapał. – Nie wiemy, kiedy uda nam się to zrobić. Na razie musimy wszystko zaplanować, a to może potrwać dłuższy czas.
- Jak długi?
- Nie wiem.
- Dłużej niż opowiadasz mi bajkę?
- Zdecydowanie.
- Dłużej niż jem śniadanie?
- Na pewno.
- Dłużej niż....
- Jake – przerwałam mu. – Wiem, że jesteś podekscytowany, ale musisz się uspokoić. Pamiętasz jak długo czekałeś na tatę i resztę? Byłeś wtedy bardzo wytrwały, a tym razem również musisz uzbroić się w cierpliwość. Jak będę coś wiedzieć to dowiesz się jako pierwszy, obiecuję.
Chłopiec kiwnął rozumiejąco głową i chyba naprawdę dotarły do niego moje słowa, ponieważ uspokoił się i nie zadawał więcej pytań. Postanowiłam go na ziemi i zabrałam się za przygotowywanie śniadania z obecnych w kuchni produktów. Przeważały tu owoce, które najwyraźniej udało się zebrać Roanowi pod moją nieobecność. Ta część lasu przeważała w tego typu produkty, jednak zdecydowanie brakowało tutaj rzeki obfitej w ryby.
Po jakimś czasie dołączyli do nas Emori, Roan, Raven oraz Murphy, który zaraz zaczął przeczesywać całą kuchnie i wyjadać wszystko co możliwe. Został oczywiście upomniany przez Roana, który wyraźnie dał mu do zrozumienia, że sam znalazł tę żywność i jeśli chce więcej to niech sam ruszy swoje cztery litery – mężczyzna użył innego słowa, ponieważ Jake akurat poszedł się bawić do innego pokoju – w poszukiwaniu owoców, ale na John'ie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Mruknął coś nieartykułowanego przez ilość jedzenia włożoną do ust, po czym wskazał na swój tyłek, co miało najprawdopodobniej oznaczać zachętę do pocałowania go w tamto miejsce, po czym również wyszedł. W ślad za nim poleciała gruszka rzucona przez naszego Króla i o mało co nie uderzyła Bellamy akurat wchodzącego do kuchni, który z szokiem wymalowanym na twarzy spojrzał na swojego przyjaciela.
- Rozumiem, że możesz być zły za nasz o rok opóźniony powrót na Ziemię, ale żeby od razu chcieć mnie zabić? – zapytał, teatralnie łapiąc się za serce.
- Ta gruszka była przeznaczona dla tego Karalucha – burknął obrażony. – Możesz powiedzieć swojemu przyjacielowi, żeby nie wyżerał nam całych zapasów? Zbierałem to kilka dni, a on zje wszystko w jeden.
- Musisz założyć w kuchni kłódkę – zaproponowała Emori. – Albo blokadę na skaner siatkówki. Tylko to go powstrzyma, chociaż też nie miałabym stuprocentowej pewności.
Bellamy zaśmiał się tylko i ruszył w stronę stołu. Mijając mnie, nasze oczy się spotkały. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jednak kiedy się uśmiechnęłam, mężczyzna odchrząknął i odwrócił wzrok.
Nie miałam pojęcia co się dzieje. Kiedy tylko dotarliśmy do domu Bellamy zaczął się dziwnie zachowywać, jakby mnie unikać. Zaczęłam się nawet zastanawiać czy przez ten czas od naszego ponownego spotkania zrobiłam coś złego, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. W jednej chwili stał się oschły i zaczął mnie unikać, a ja nie mogłam udawać, że tego nie widzę i mnie to nie obchodzi. Czekałam na chwilę naszego spotkania przez sześć lat i nie mogłam pozwolić na to, żeby nasza relacja teraz tak wyglądała. Poprzedniej nocy postanowiłam dać mu czas, jednak spodziewałam się jakiejś poprawy między nami, a było tak samo, o ile nie gorzej. Pocieszał mnie jedynie fakt, że w stosunku do Jake'a jest naprawdę dobrym ojcem.
Kiedy dołączyła do nas reszta, Clarke opowiedziała wszystkim o tym całym Artemie, który rzekomo mógł nam pomóc wydostać ludzi z bunkrów. Dla mnie był to pic na wodę i nawet tego nie ukrywałem, ale większość uważała zaufanie mu za coś godnego ryzyka.
- Bellamy, w jednym z tych bunkrów jest twoja siostra – powiedział Roan. – Naprawdę nie chcesz chociażby pójść spotkać się z tym chłopakiem, żeby dowiedzieć się, co ma do powiedzenia?
- Nie. Nie bardzo – odparłem. – Wymyślimy coś innego. Nie podoba mi się to, że jeden z nich chce nam pomóc. Bo niby po co miałby to robić? Przecież kiedy dowiedzą się, że to właśnie on jest naszą wtyką to zaraz go zabiją. Musiałby być cholernie głupi, żeby tak ryzykować.
- Dawny Bellamy by działał, zamiast zastanawiać się nad ryzykiem.
Spojrzałem w stronę Clarke, z której ust wydostały się te słowa. Początkowo myślałem, że mnie ocenia i nie podoba jej się taki mój sposób postępowania. Potrzebowałem chwili, aby zorientować się, że była...dumna? W jej oczach dojrzałem coś, co utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Nie oznaczało to niestety, że się ze mną zgadza.
- Dobrze, że chcesz to wszystko rozłożyć na części pierwsze – zaczęła. - i wszystkiemu się przyjrzeć, ale tym razem po prostu mi zaufaj, dobrze? Przecież gdyby chciał nas złapać, to zrobiłby to wtedy w obozie. Po co miałby się tak trudzić?
- Żeby złapać także resztę – odparłem.
- Za dużo roboty i udawania przede mną przez ostatni dni, że jest dobry. Gdyby chciał, to zostalibyśmy pojmani jeszcze wczoraj i dzisiaj służyli jako przynęta na resztę.
Clarke mogła mieć rację i musiałem to przyznać, ale intencje tamtego faceta nadal pozostawały mi nieznane. Ratowanie Clarke z rąk tamtych ludzi było dla mnie przepełnione stresem, ponieważ bałem się, że ktoś z nas może ucierpieć. Jedynie cudem nikomu nic się nie stało i wszyscy wróciliśmy cali do domu. Bałem się, że tym razem możemy nie mieć tyle szczęścia, a ja nie chciałem tracić nikogo z naszych przyjaciół. Ani z rodziny.
- Dobra – odparłem. – W takim razie pójdę tam sam.
- Chyba cię coś boli, mój drogi – prychnął Roan. – Nie ma szans, żeby ominęło mnie takie coś.
- Ja też idę – zadeklarowała Clarke.
- O nie, ty zostajesz – zaprotestowałem od razu. – Dopiero co cię uratowaliśmy. Nie pozwolę, żeby znowu cię złapali i tam zamknęli.
- Czyli ty możesz ryzykować, ale ja mam tutaj spokojnie siedzieć i czekać na jakiekolwiek wieści? – zapytała retorycznie. – Nie ma szans, idę z wami. I zanim znowu zaczniesz się ze mną kłócić, to muszę tylko wspomnieć, że z naszej grupy Artem zna tylko mnie. Wiem jak z nim rozmawiać i mu ufam, podczas gdy ty byłbyś zdolny w każdej chwili go odstrzelić. Muszę cię pilnować.
- Roan może to robić.
- Poważnie? – prychnęła. – On będzie chciał go zabić, kiedy tylko go zobaczy. Pod tym względem jest jeszcze gorszy od ciebie.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł wyżej wspomniany. – Czyli ustalone, idziemy we trójkę.
Hejka ludziska! Jak tam u was? Ja osobiście jestem załamana, bo w ostatnim czasie nie napisałam ani słowa, podczas gdy wcześniej udawało mi się codziennie naskrobać choć kilka zdań do nowego rozdziału. Wprawdzie mam malutki zapas (nieskończony 16 rozdział xd), ale niedługo skończy się i to i nie wiem co wtedy zrobię. Także jeśli nagle rozdziały zaczną się pojawiać rzadziej, to przez to.
P.S. Jeszcze takie pytanko: oglądał ktoś może "Lost"? Bo chciałabym się za to zabrać, prawdopodobnie jak tylko skończę "Gotham" (<3) i jestem ciekawa czy warto.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro