Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Kilka dni później, po śniadaniu, na które mnie i Harry'ego zawołała moja mama, znów znalazłem się w swoim pokoju. Celowo spóźniłem się na posiłek, by zjeść go w samotności. Nie chciałem, by mama zobaczyła moją twarz lub poranione knykcie. Nie wyglądałem źle, bo nie miałem dużo śladów zranienia, które swoją drogą zaczynały się goić, ale były one w pewnym stopniu zauważalne i z pewnością wzbudziłyby podejrzenia u innych. Fakt, nie znikną z dnia na dzień, ale zrobię wszystko, by nikt nie dowiedział się o tym w jaki sposób znalazły się na mnie i jeśli ukrywanie się z nimi pójdzie mi tak dobrze jak dotychczas, będzie wspaniale.

Zająłem miejsce na parapecie zabierając ze sobą paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Nie paliłem przez ponad kilkanaście godzin i to była prawdopodobnie moja najdłuższa przerwa od nałogu.

Biorąc w palce papierosa przyjrzałem się moim knykciom i spodobał mi się ich wygląd. Nie pierwszy raz były w takim stanie, bo często brałem udział w bijatykach. Nie oszukujmy się, ale zawsze byłem zawzięty i nie dawałem sobą pomiatać.

Otworzyłem okno, po czym zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się nim i powoli wypuściłem dym spomiędzy moich ust zamykając przy tym oczy. Cieszyłem się smakiem nikotyny i tym, że paląc mogłem wyluzować, czego teraz najbardziej potrzebowałem. Pobyt w Holmes Chapel sprawił, że stałem się kłębkiem nerwów przez wiele rzeczy.

Wyjrzałem przez okno i ucieszyłem się widząc zbliżające się w naszym kierunku ogromne, ciemne chmury.

Burza? Tak, proszę.

Słysząc pukanie do drzwi zgasiłem fajkę i usiadłem tak, by nikt nie zobaczył mojej twarzy oraz piepierosów.

- Tak? - odezwałem się i wtedy drzwi otworzyły się.

- Hej - słysząc Harry'ego westchnąłem rozdrażniony, po czym postanowiłem zapalić ponownie.

- Nie strasz mnie, do cholery - wymamrotałem - Paliłem.

- Przepraszam... ale mam plan.

- Jaki? - spytałem wyciągając papierosa z paczki.

- Powiem ci, jeśli odstawisz to co masz w dłoni - wręcz rozkazał, a ja unosząc brwi ze zdziwienia zaśmiałem się pod nosem.

- A co jeśli tego nie zrobię?

- Nie będę odzywał się do ciebie - powiedział pewnie, czym mnie zadziwił.

- Harry, nie poznaję cię - uśmiechnąłem się odstawiając na bok papierosy - Co chciałeś mi powiedzieć?

- Skoro chcesz unikać mamy, a trudno ją mijać w domu, możemy spędzać całe dni po za nim.

- Pod jakim pretekstem?

- Pod takim, że jako ułożony syn zmieniłeś nastawienie i chcesz pozwiedzać - wzruszył ramionami, a ja zaśmiałem się.

- To będzie podejrzane.

- Poza tym, spędzimy wspólnie czas.

Racja.

- Dobrze, aniołku - powiedziałem schodząc z parapetu, by zamknąć okno - Możemy tak zrobić. Ale skąd w tobie taka pewność siebie?

- Staram się być silny, taki jak ty.

- Nie wiesz co mówisz. Nie chciałbyś być taki jak ja.

Harry zachował ciszę, podczas której podszedłem do niego, by objąć go w talii. Gdy to zrobiłem Harry opuścił głowę, a ja uśmiechając się sprawiłem, że znów na mnie spojrzał.

- Jesteś silny bez tego - powiedziałem - Jestem z ciebie dumny.

- Naprawdę? - zapytał, a jego oczy wręcz zabłysnęły.

- Tak - skinąłem głową - Wiem co mówię.

W tym momencie zdałem sobie sprawę, że takie słowa motywują go i podnoszą na duchu, co jest dobre. Swoją drogą zauważyłem, że on jak i ja zaczęliśmy się zmieniać. On mimo wszystko stawał się silniejszy, a ja zacząłem zwracać uwagę na innych, a chociażby na niego. Stopień mojego egoizmu nieco spadł.

Harry skradł mi całusa w policzek, co mnie zaskoczyło, ale zadowoliło. Odsunąłem się od niego, by podejść do szafy, w której aktualnie znajdowały się moje rzeczy i wyciągnąłem z niej czarną bluzę.

- Co robisz? - zapytał.

- Idziemy na spacer - uśmiechnąłem się, a on podchodząc do mnie zrobił to samo.

Unikając spojrzeń naszych mam wyszliśmy z domu i zaczęliśmy iść w dół ulicy. Spojrzałem na niebo, na którym przybywało ciemnych chmur i to sprawiało, że dziwiłem się, że mimo tego Harry wyszedł ze mną z domu.

Możliwe, że nie zwrócił uwagi na pogodę, ale będę złym człowiekiem i nie powiem mu, że nadchodzi burza.

- Gdzie idziemy, aniołku? - zapytałem i wtedy miałem ogromną ochotę złapać go za rękę.

Nie mogę tego zrobić. Co jeśli sobie czegoś nawyobrażam i tym samym zranię Harry'ego, gdyby do czegoś pomiędzy nami doszło, a ja nigdy bym tu nie wrócił?

I właśnie takie ciągłe myślenie o nim sprawia, że w nim się zakochuję.

Czekaj, co?

- Co ty na to, by pójść pod wiadukt?

Właśnie tam doprowadziłem Harry'ego do płaczu za co mnie znienawidził, ale po tym wydarzeniu zrozumiałem kilka rzeczy, dzięki którym zmieniłem się i teraz nasze relacje są bardzo dobre.

Mam do tego miejsca naprawdę mieszane uczucia.

- Dobrze, prowadź.

- W sumie to... - odetchnął.

- Co jest? - spytałem, gdy zmieniliśmy kierunek drogi, by pójść we wyznaczone miejsce.

- Idąc tędy przejdziemy obok... No wiesz - powiedział przebierając palcami przez zdenerwowanie.

- Domu Alexa?

- Uhm, tak.

- Mówiłem ci, że nawet na ciebie nie spojrzy. Poza tym, zagroziłem mu, że jeśli komuś powie, że to ja go pobiłem, nie będzie miał okazji komukolwiek i kiedykolwiek coś powiedzieć.

W tym momencie Harry otworzył szerzej oczy będąc widocznie przestraszony lub zszokowany.

- Czy ty chcesz go... Uhm, zabić? - spytał na co się zaśmiałem.

- Chciałbym, ale tego nie zrobię - odpowiedziałem, a Harry głęboko odetchnął.

- Jesteś chory, wiesz? - podniósł brew, a ja byłbym głupi, gdybym się z nim nie zgodził.

- To nie tak, że kiedyś trafiłem do szpitala przez bójkę, z której ja i pewien frajer prawie nie wyszliśmy cało - powiedziałem i wtedy Harry zatrzymał mnie ciągnąc za moje przedramię.

- Obiecasz mi coś?

- Co takiego?

- Już nigdy nikogo nie uderzysz i nie będziesz przez to wprowadzać się w kłopoty. Dobrze? - rzekł patrząc w górę, prosto w moje oczy.

- A co jeśli tego nie obiecam?

- To będę na ciebie naprawdę zły, bo nie chcę, by coś złego tobie się działo.

- To urocze, Harry - z uśmiechem na ustach uszczypnąłem go w policzek, a gdy odsunął się przez to, zaśmiałem się.

- W porządku - westchnąłem - Jeśli będziesz czuł się z tym lepiej, to obiecuję tak się nie zachowywać.

- Naprawdę?

- Tak, chyba że ktoś będzie ciebie zaczepiał.

- Troszczysz się o mnie! - uradował się przygryzając wargę, a ja chciałem stąd pójść, bo miał rację i czułem się z tym dziwnie.

- Tak, a teraz chodź - powiedziałem szybko, po czym automatycznie chwyciłem go za dłoń idąc na przód, a gdy zdałem sobie z tego sprawę, przygryzłem wargę czując tworzące się rumieńce na moich policzkach.

Kurwa, Horan, co z tobą?

Ignorowałem ten fakt udając, że zrobiłem to od tak, a gdy Harry właściwie splótł nasze palce, byłem szczęśliwy jak nigdy wcześniej.

Nie wiem jak to zrobiłeś, ale zdobyłeś moje twarde serce, Harry.

Zapewne teraz zastanawiacie się jak wygląda wytatuowany chłopak z masą kolczyków na twarzy oraz z fioletowymi włosami idący za rękę z niepozornym, niższym od siebie szatynem, którego rumieńce na twarzy sprawiają, że ten pierwszy się uśmiecha?

Powiem wam, że cudownie.

~

Ciemne chmury goniły nas i naprawdę było blisko do opadu deszczu. Jednakże zanim zaczęło padać dotarliśmy na polanę przy ogromnym wiadukcie, który swoją drogą był dobrze kojarzony z miejscem, w którym mieszkam już miesiąc.

- Okej, co teraz? - zapytałem, a Harry puścił moją dłoń, by się rozejrzeć, a mi zaczęło brakować ciepła, które utworzyło się pomiędzy nimi.

- O nie - powiedział cicho patrząc w niebo - Nie ma mowy.

- Nadchodzi burza, co? - westchnąłem dotykając jego ramienia.

- T-tak i dlaczego tego nie zauważyłem?!

Bo spędzaliśmy ze sobą dobrze czas, nie sądzisz?

Wtedy zaczęło kropić, a Harry wpadał w panikę.

Mogłem to przewidzieć i mu o tym powiedzieć.

- Schowamy się pod wiaduktem i wszystko będzie dobrze - powiedziałem, a on od razu tam podążył i to dość szybko, więc potruchtałem za nim.

- To przez ciebie - powiedział - Na pewno widziałeś chmury! - oburzył się siadając pod ceglaną kolumną wiaduktu.

- Jesteś teraz na mnie zły?

Szliśmy za pieprzone ręce, co było niewyobrażalne, a teraz tak po prostu przejmujesz się głupim deszczem?

Harry nie odpowiedział, więc usiadłem obok niego, kiedy on objął swoje kolana i odwrócił głowę w bok, by na mnie nie patrzeć.

- Przez pół godziny tego nie widziałeś i po prostu szedłeś szczęśliwy. To znaczy... tak myślę? - zmarszczyłem czoło.

- Bo tak było.

- A teraz jesteś bezpieczny - powiedziałem i wtedy nad nami rozległ się grzmot, przez którego Harry wręcz przytulił się do mnie.

- Dlaczego tak sądzisz?! Przecież...

- Bo jestem przy tobie - powiedziałem cicho i wtedy chłopak automatycznie się uspokoił. Chciał objąć mnie swoimi drobnymi ramionami, ale wyprzedziłem jego ruch i sam go przytuliłem. Po chwili usadowiłem go na swoich udach, a on siadając na nich wygodniej rozkrokiem uśmiechnął się do mnie delikatnie.

Aktualnie siedziałem oparty o ceglaną ścianę, a przy dźwięku spadającego deszczu mogłem wpatrywać się ze wzajemnością w oczy chłopaka, który sprawiał, że stawałem się kimś zupełnie innym, lepszym i szczęśliwszym.

- N-niall? - odezwał się i szczerze mówiąc wyglądał na spiętego.

- Tak? - zapytałem kładąc dłonie na jego biodrach.

- Chciałbym ci coś powiedzieć.

- Słucham - uśmiechnąłem się pokrzepiająco.

- Dużo dla mnie zrobiłeś - zaczął - Pomogłeś mi stać się silnym i za to ci dziękuję.

- Nie ma za co, Harry. Cieszę się, że taki jesteś - uśmiechnąłem się lekko, a on nerwowo przygryzł wargę patrząc gdzieś w bok. - Hej, coś nie tak? - spytałem zmartwiony dotykając jego policzka.

- J-ja nie wiem. To dziwne.

- Co takiego?

Harry wziął głęboki oddech, by po chwili niespokojnie wypuścić z siebie powietrze.

- W sumie to nic - pokręcił głową.

- Zacząłeś mówić, więc wypadałoby dokończyć, prawda?

- Nie będziesz zły?

- Ani trochę - pokręciłem głową, a Harry odbył próbę szybkiego uspokojenia się, po czym rozluźnił się i spojrzał prosto w moje oczy.

- Uhm...

- Proszę, mów.

- Kocham cię - powiedział i wtedy moje serce razem z otaczającym mnie światem zatrzymało się, a jedyne co słyszałem to odtwarzające się w mojej głowie słowa, które zostały przez niego wypowiedziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro