Rozdział 14
Kilka dni później, po śniadaniu, na które mnie i Harry'ego zawołała moja mama, znów znalazłem się w swoim pokoju. Celowo spóźniłem się na posiłek, by zjeść go w samotności. Nie chciałem, by mama zobaczyła moją twarz lub poranione knykcie. Nie wyglądałem źle, bo nie miałem dużo śladów zranienia, które swoją drogą zaczynały się goić, ale były one w pewnym stopniu zauważalne i z pewnością wzbudziłyby podejrzenia u innych. Fakt, nie znikną z dnia na dzień, ale zrobię wszystko, by nikt nie dowiedział się o tym w jaki sposób znalazły się na mnie i jeśli ukrywanie się z nimi pójdzie mi tak dobrze jak dotychczas, będzie wspaniale.
Zająłem miejsce na parapecie zabierając ze sobą paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Nie paliłem przez ponad kilkanaście godzin i to była prawdopodobnie moja najdłuższa przerwa od nałogu.
Biorąc w palce papierosa przyjrzałem się moim knykciom i spodobał mi się ich wygląd. Nie pierwszy raz były w takim stanie, bo często brałem udział w bijatykach. Nie oszukujmy się, ale zawsze byłem zawzięty i nie dawałem sobą pomiatać.
Otworzyłem okno, po czym zapaliłem papierosa. Zaciągnąłem się nim i powoli wypuściłem dym spomiędzy moich ust zamykając przy tym oczy. Cieszyłem się smakiem nikotyny i tym, że paląc mogłem wyluzować, czego teraz najbardziej potrzebowałem. Pobyt w Holmes Chapel sprawił, że stałem się kłębkiem nerwów przez wiele rzeczy.
Wyjrzałem przez okno i ucieszyłem się widząc zbliżające się w naszym kierunku ogromne, ciemne chmury.
Burza? Tak, proszę.
Słysząc pukanie do drzwi zgasiłem fajkę i usiadłem tak, by nikt nie zobaczył mojej twarzy oraz piepierosów.
- Tak? - odezwałem się i wtedy drzwi otworzyły się.
- Hej - słysząc Harry'ego westchnąłem rozdrażniony, po czym postanowiłem zapalić ponownie.
- Nie strasz mnie, do cholery - wymamrotałem - Paliłem.
- Przepraszam... ale mam plan.
- Jaki? - spytałem wyciągając papierosa z paczki.
- Powiem ci, jeśli odstawisz to co masz w dłoni - wręcz rozkazał, a ja unosząc brwi ze zdziwienia zaśmiałem się pod nosem.
- A co jeśli tego nie zrobię?
- Nie będę odzywał się do ciebie - powiedział pewnie, czym mnie zadziwił.
- Harry, nie poznaję cię - uśmiechnąłem się odstawiając na bok papierosy - Co chciałeś mi powiedzieć?
- Skoro chcesz unikać mamy, a trudno ją mijać w domu, możemy spędzać całe dni po za nim.
- Pod jakim pretekstem?
- Pod takim, że jako ułożony syn zmieniłeś nastawienie i chcesz pozwiedzać - wzruszył ramionami, a ja zaśmiałem się.
- To będzie podejrzane.
- Poza tym, spędzimy wspólnie czas.
Racja.
- Dobrze, aniołku - powiedziałem schodząc z parapetu, by zamknąć okno - Możemy tak zrobić. Ale skąd w tobie taka pewność siebie?
- Staram się być silny, taki jak ty.
- Nie wiesz co mówisz. Nie chciałbyś być taki jak ja.
Harry zachował ciszę, podczas której podszedłem do niego, by objąć go w talii. Gdy to zrobiłem Harry opuścił głowę, a ja uśmiechając się sprawiłem, że znów na mnie spojrzał.
- Jesteś silny bez tego - powiedziałem - Jestem z ciebie dumny.
- Naprawdę? - zapytał, a jego oczy wręcz zabłysnęły.
- Tak - skinąłem głową - Wiem co mówię.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że takie słowa motywują go i podnoszą na duchu, co jest dobre. Swoją drogą zauważyłem, że on jak i ja zaczęliśmy się zmieniać. On mimo wszystko stawał się silniejszy, a ja zacząłem zwracać uwagę na innych, a chociażby na niego. Stopień mojego egoizmu nieco spadł.
Harry skradł mi całusa w policzek, co mnie zaskoczyło, ale zadowoliło. Odsunąłem się od niego, by podejść do szafy, w której aktualnie znajdowały się moje rzeczy i wyciągnąłem z niej czarną bluzę.
- Co robisz? - zapytał.
- Idziemy na spacer - uśmiechnąłem się, a on podchodząc do mnie zrobił to samo.
Unikając spojrzeń naszych mam wyszliśmy z domu i zaczęliśmy iść w dół ulicy. Spojrzałem na niebo, na którym przybywało ciemnych chmur i to sprawiało, że dziwiłem się, że mimo tego Harry wyszedł ze mną z domu.
Możliwe, że nie zwrócił uwagi na pogodę, ale będę złym człowiekiem i nie powiem mu, że nadchodzi burza.
- Gdzie idziemy, aniołku? - zapytałem i wtedy miałem ogromną ochotę złapać go za rękę.
Nie mogę tego zrobić. Co jeśli sobie czegoś nawyobrażam i tym samym zranię Harry'ego, gdyby do czegoś pomiędzy nami doszło, a ja nigdy bym tu nie wrócił?
I właśnie takie ciągłe myślenie o nim sprawia, że w nim się zakochuję.
Czekaj, co?
- Co ty na to, by pójść pod wiadukt?
Właśnie tam doprowadziłem Harry'ego do płaczu za co mnie znienawidził, ale po tym wydarzeniu zrozumiałem kilka rzeczy, dzięki którym zmieniłem się i teraz nasze relacje są bardzo dobre.
Mam do tego miejsca naprawdę mieszane uczucia.
- Dobrze, prowadź.
- W sumie to... - odetchnął.
- Co jest? - spytałem, gdy zmieniliśmy kierunek drogi, by pójść we wyznaczone miejsce.
- Idąc tędy przejdziemy obok... No wiesz - powiedział przebierając palcami przez zdenerwowanie.
- Domu Alexa?
- Uhm, tak.
- Mówiłem ci, że nawet na ciebie nie spojrzy. Poza tym, zagroziłem mu, że jeśli komuś powie, że to ja go pobiłem, nie będzie miał okazji komukolwiek i kiedykolwiek coś powiedzieć.
W tym momencie Harry otworzył szerzej oczy będąc widocznie przestraszony lub zszokowany.
- Czy ty chcesz go... Uhm, zabić? - spytał na co się zaśmiałem.
- Chciałbym, ale tego nie zrobię - odpowiedziałem, a Harry głęboko odetchnął.
- Jesteś chory, wiesz? - podniósł brew, a ja byłbym głupi, gdybym się z nim nie zgodził.
- To nie tak, że kiedyś trafiłem do szpitala przez bójkę, z której ja i pewien frajer prawie nie wyszliśmy cało - powiedziałem i wtedy Harry zatrzymał mnie ciągnąc za moje przedramię.
- Obiecasz mi coś?
- Co takiego?
- Już nigdy nikogo nie uderzysz i nie będziesz przez to wprowadzać się w kłopoty. Dobrze? - rzekł patrząc w górę, prosto w moje oczy.
- A co jeśli tego nie obiecam?
- To będę na ciebie naprawdę zły, bo nie chcę, by coś złego tobie się działo.
- To urocze, Harry - z uśmiechem na ustach uszczypnąłem go w policzek, a gdy odsunął się przez to, zaśmiałem się.
- W porządku - westchnąłem - Jeśli będziesz czuł się z tym lepiej, to obiecuję tak się nie zachowywać.
- Naprawdę?
- Tak, chyba że ktoś będzie ciebie zaczepiał.
- Troszczysz się o mnie! - uradował się przygryzając wargę, a ja chciałem stąd pójść, bo miał rację i czułem się z tym dziwnie.
- Tak, a teraz chodź - powiedziałem szybko, po czym automatycznie chwyciłem go za dłoń idąc na przód, a gdy zdałem sobie z tego sprawę, przygryzłem wargę czując tworzące się rumieńce na moich policzkach.
Kurwa, Horan, co z tobą?
Ignorowałem ten fakt udając, że zrobiłem to od tak, a gdy Harry właściwie splótł nasze palce, byłem szczęśliwy jak nigdy wcześniej.
Nie wiem jak to zrobiłeś, ale zdobyłeś moje twarde serce, Harry.
Zapewne teraz zastanawiacie się jak wygląda wytatuowany chłopak z masą kolczyków na twarzy oraz z fioletowymi włosami idący za rękę z niepozornym, niższym od siebie szatynem, którego rumieńce na twarzy sprawiają, że ten pierwszy się uśmiecha?
Powiem wam, że cudownie.
~
Ciemne chmury goniły nas i naprawdę było blisko do opadu deszczu. Jednakże zanim zaczęło padać dotarliśmy na polanę przy ogromnym wiadukcie, który swoją drogą był dobrze kojarzony z miejscem, w którym mieszkam już miesiąc.
- Okej, co teraz? - zapytałem, a Harry puścił moją dłoń, by się rozejrzeć, a mi zaczęło brakować ciepła, które utworzyło się pomiędzy nimi.
- O nie - powiedział cicho patrząc w niebo - Nie ma mowy.
- Nadchodzi burza, co? - westchnąłem dotykając jego ramienia.
- T-tak i dlaczego tego nie zauważyłem?!
Bo spędzaliśmy ze sobą dobrze czas, nie sądzisz?
Wtedy zaczęło kropić, a Harry wpadał w panikę.
Mogłem to przewidzieć i mu o tym powiedzieć.
- Schowamy się pod wiaduktem i wszystko będzie dobrze - powiedziałem, a on od razu tam podążył i to dość szybko, więc potruchtałem za nim.
- To przez ciebie - powiedział - Na pewno widziałeś chmury! - oburzył się siadając pod ceglaną kolumną wiaduktu.
- Jesteś teraz na mnie zły?
Szliśmy za pieprzone ręce, co było niewyobrażalne, a teraz tak po prostu przejmujesz się głupim deszczem?
Harry nie odpowiedział, więc usiadłem obok niego, kiedy on objął swoje kolana i odwrócił głowę w bok, by na mnie nie patrzeć.
- Przez pół godziny tego nie widziałeś i po prostu szedłeś szczęśliwy. To znaczy... tak myślę? - zmarszczyłem czoło.
- Bo tak było.
- A teraz jesteś bezpieczny - powiedziałem i wtedy nad nami rozległ się grzmot, przez którego Harry wręcz przytulił się do mnie.
- Dlaczego tak sądzisz?! Przecież...
- Bo jestem przy tobie - powiedziałem cicho i wtedy chłopak automatycznie się uspokoił. Chciał objąć mnie swoimi drobnymi ramionami, ale wyprzedziłem jego ruch i sam go przytuliłem. Po chwili usadowiłem go na swoich udach, a on siadając na nich wygodniej rozkrokiem uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Aktualnie siedziałem oparty o ceglaną ścianę, a przy dźwięku spadającego deszczu mogłem wpatrywać się ze wzajemnością w oczy chłopaka, który sprawiał, że stawałem się kimś zupełnie innym, lepszym i szczęśliwszym.
- N-niall? - odezwał się i szczerze mówiąc wyglądał na spiętego.
- Tak? - zapytałem kładąc dłonie na jego biodrach.
- Chciałbym ci coś powiedzieć.
- Słucham - uśmiechnąłem się pokrzepiająco.
- Dużo dla mnie zrobiłeś - zaczął - Pomogłeś mi stać się silnym i za to ci dziękuję.
- Nie ma za co, Harry. Cieszę się, że taki jesteś - uśmiechnąłem się lekko, a on nerwowo przygryzł wargę patrząc gdzieś w bok. - Hej, coś nie tak? - spytałem zmartwiony dotykając jego policzka.
- J-ja nie wiem. To dziwne.
- Co takiego?
Harry wziął głęboki oddech, by po chwili niespokojnie wypuścić z siebie powietrze.
- W sumie to nic - pokręcił głową.
- Zacząłeś mówić, więc wypadałoby dokończyć, prawda?
- Nie będziesz zły?
- Ani trochę - pokręciłem głową, a Harry odbył próbę szybkiego uspokojenia się, po czym rozluźnił się i spojrzał prosto w moje oczy.
- Uhm...
- Proszę, mów.
- Kocham cię - powiedział i wtedy moje serce razem z otaczającym mnie światem zatrzymało się, a jedyne co słyszałem to odtwarzające się w mojej głowie słowa, które zostały przez niego wypowiedziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro