Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Ja: Stary, prędzej tam oszaleję, niż się wyluzuję.

Wysłałem do Louisa wiadomość na Whatsappie, gdy czekałem na odprawę. Jeszcze trochę dzieliło mnie do lotu samolotem, a od chwili obudzenia się miałem już dosyć tego dnia z wiadomych względów.

Tommo: Może ten koleś okaże się być zajebisty i zostanie Twoim przyszłym mężem? 😎
Ja: Czy ja kiedykolwiek miałem chociażby chłopaka?
Tommo: Cóż...
Ja: No właśnie.
Ja: Poza tym, nawet nie wiem jak ma na imię.
Tommo: Jakkolwiek by miał i tak będziesz słyszeć je każdej nocy, a wasz ship będzie najlepszy jaki kiedykolwiek istniał.
Ja: Spierdalaj.
Tommo: Też Cię kocham, przyjacielu.

Po wejściu do samolotu i zajęcia miejsca przy oknie włączyłem w telefonie tryb samolotowy i wtedy moja mama odezwała się:

- Anne nas odbierze z lotniska, bądź dla niej miły.

- A co z jej synem?

- Prawdopodobnie wróci do domu pod wieczór.

- Czyli, że będę tam nudzić się przez kilka pieprzonych godzin?

- Niall...

- Cokolwiek - rzuciłem, po czym włączyłem muzykę na słuchawkach i dzięki temu odłączyłem się od otaczającego mnie świata.

Po wylądowaniu i opuszczeniu terenu lotniska zastanawiałem się dlaczego przyjaciółka mamy nie przyjeżdzała. Wkrótce zaczęło mi się nudzić, więc zapytałem jak długo musimy za nią czekać.

- Czekamy dopiero piętnaście minut, Niall.

Zdecydowanie za długo.

- Anne zaraz przyjedzie - zapewniała mnie.

Rzeczywiście, po chwili podjechał do nas czarny samochód, z którego wysiadła czarnowłosa kobieta, która ze szczerym uśmiechem na twarzy przytuliła moją mamę.

- Tęskniłam za tobą! - odezwała się szczęśliwa.

- Ja za tobą też, kochanie!

Widząc to odchrząknąłem i wtedy obydwie skupiły na mnie swoją uwagę.

- Ty jesteś Niall, prawda? Ja jestem Anne - przywitano się ze mną.

- Zgadza się. Miło mi panią poznać - powiedziałem i sam zdziwiłem się, że byłem taki miły - a właściwie na początku chciałem sprawić takie wrażenie, mimo że zacząłem robić to źle.

Po chwili zapakowaliśmy nasze walizki do bagażnika i ruszyliśmy w drogę będącą przepełnioną rozmowami, w których nie brałem udziału i nie słuchałem dopóki nie usłyszałem pewnego imienia.

- Harry wrócił wczesniej niż się spodziewałam - odezwała się pani Anne, gdy odczytała wiadomość na telefonie.

- To świetnie! Niall nie będzie się nudził - moja mama ucieszyła się, a ja zacząłem zastanawiać się nad tym czy przypadkiem zapomniała, że mam osiemnaście lat i nie cieszę się na spotkanie z jakimś dzieciakiem.

Nie miałem pojęcia dlaczego tak długo jechaliśmy do domu, w którym spędzę całe wakacje, ale czas dłużył mi się niemiłosiernie.

W pewnym momencie zauważyłem, że wjechaliśmy na ulicę pełną domków jednorodzinnych, które były zbudowane z brązowej cegły i szczerze mówiąc były ładne, a do tego miały zadbane przydomowe ogrody.

- Mieszkamy tutaj - odezwała się Anne wkazując na jeden z większych budynków, gdy wysiedliśmy z auta. - Harry powinien być już w domu, Niall - powiedziała, a ja posłałem jej fałszywy uśmiech, bo nie interesowały mnie jej słowa i jedyne co nasuwało mi się na myśl to pytanie gdzie znajdę najbliższy sklep, w którym mógłbym kupić papierosy, bo ich ze sobą nie wziąłem. Nie byłem w stanie wytrzymać bez nich przez dłuższy czas, stawałem się wtedy naprawdę nerwowy.

Po zabraniu bagaży weszliśmy do domu, który okazał się być skromnie, ale przytulnie urządzony. Dominował w nim kolor beżowy oraz ciemne drewno.

Na samym starcie miałem wrażenie, że rodzina Stylesów była bardzo miła, a pomyśleć, że tylko zobaczyłem wnętrze ich domu i usłyszałem kilka zdań wypowiedzianych przez panią Anne.

Gdy ściągnąłem z siebie bordowe Vansy i parkę z motywem kamuflażu, zaczęto nas oprowadzać po całym domu. Kiedy dowiedziałem się gdzie będę spał, czyli w gościnnym pokoju na piętrze. Miałem ochotę zamknąć się w nim i nie wychodzić, ale do cholery, najpierw musiałbym kupić pieprzone fajki.

- Harry! - pani Styles krzyknęła, a ja już mentalnie przygotowałem się na spotkanie z chłopakiem, o którym nie miałem żadnego pojęcia. Jednakże nikt się nie odezwał, więc nasze mamy zeszły na dół, a ja zostałem tu sam jak palec.

Zastanawiałem się co ze sobą zrobić, więc po prostu zacząłem przechadzać się po korytarzu, wzdłuż którego znajdowały się wejscia do pokojów.
Pod ścianą na ciemnej komodzie stał wazon z bukietem kwiatów, a nad nią znajdowało się duże lustro, ze złotą, bogato zdobioną ramą, która w rzeczywistości miała tylko taki kolor, bo nie sądzę, że byłaby wykonana z tego surowca. Jednakże to było gustowne.

Gdy zauważyłem ramki ze zdjęciami, które wisiały na ścianie, chciałem do nich podejść, ale zanim to zrobiłem usłyszałem ciche skrzypienie drewnianych schodów. Myślałem, że to były kroki mojej mamy, więc nie odwróciłem się, ale po chwili usłyszałem ochrypnięty głos.

- H-hej.

Odwróciłem się i zobaczyłem chłopaka o jasnych oczach, który miał krótkie, ciemne kręcone włosy. Był ubrany w oliwkowy sweter, będący dla niego trochę za duży oraz czarne spodnie, które przylegały do jego szczupłych nóg.

- Hej - odezwałem się mierząc go wzrokiem i miałem wrażenie, że przestraszył się tego.

- Słyszałem, że masz na imię Niall - powiedział cicho.

- Dobrze słyszałeś. A skoro wiesz o mnie aż tyle, to ja chcę dowiedzieć się czegoś od ciebie.

- T-to znaczy?

- Powiedz mi gdzie jest najbliższy sklep, bo nie mam fajek i przez ten fakt jestem wkurwiony.

- Och, okej - powiedział jakby smutny i zawiedziony.

- Więc? - ponaglałem go.

- Musisz... Musisz iść wzdłuż ulicy, a następnie przejść na drugą stronę. Tam jest mały sklep spożywczy - uśmiechnął się lekko, gdy nakierował mnie gestem dłoni, a ja po prostu ominąłem go, by zejść na dół, zabrać pieniądze z walizki, której nie wniosłem jeszcze do swojego pokoju i wyjść z domu pod zdziwionymi spojrzeniami naszych mam. Nie miałem ochoty rozmawiać z tym całym Harrym, a skoro już wiedziałem co gdzie jest, mogłbym nie odzywać się do niego aż do rozpoczęcia nowego roku szkolnego.

Szedłem po chodniku mokrym od deszczu, który musiał padać świeżo przed naszym przyjazdem do Holmes Chapel. Generalnie bardzo lubiłem deszcz, ale nie narzekałbym na inną, lepszą pogodę.

Ucieszony wszedłem do sklepu, w którym za ladą stała starsza kobieta, więc podszedłem do niej i postanowiłem do niej się odezwać:

- Poproszę czerwone Marlboro.

- Czerwone?

Czy ja coś niewyraźnie powiedziałem?

- Tak, czerwone. Dwie paczki.

Gdy dostałem to o co prosiłem, zapłaciłem za to i wyszedłem ze sklepu. Zaczęło padać.

Serio, kurwa? Akurat teraz?

Założyłem kaptur na głowę, by ochronić moje liliowe włosy, usiadłem na pobliskim ceglanym murku, który spełniał rolę czyjegoś płotu i próbowałem zapalić papierosa. Gdy udało mi się to zrobić, wychyliłem się do przodu opierając łokcie na kolanach i zaciągnąłem się, by po chwili powoli wypuścić dym spomiędzy moich ust, które były przebite srebrnym kolczykiem. Po spaleniu fajki zapaliłem kolejną i patrzyłem jak krople deszczu uderzały o dachy samochodów wydając charakterystyczny dźwięk oraz o asfalt tworząc na nim nowe kałuże. Swoją drogą, lubiłem czasem podczas takiej pogody wyjść na balkon pod dachem, zapalić i wsłuchiwać się w deszcz. To mnie bardzo rozluźniało i czułem się wtedy taki beztroski, jakby czas leciał wolniej, specjalnie dla mnie.

Po rzuceniu drugiego peta na chodnik postanowiłem wrócić do domu, by przebrać się w suche rzeczy lub wziąć prysznic i pójść spać, albo chociażby po prostu patrzeć za okno na gwiazdy.

Gdyby ktoś z moich znajomych dowiedział się, że lubię tak po prostu ekscytować się naturą, pomyślałby, że jestem idiotą, bo na takiego kogoś nie wyglądam, ale naprawdę tym się cieszyłem i chyba tylko co do tego miałem jakiekolwiek uczucia. Ludzie są dwulicowi i nie zasługują na uwagę, dlatego generalnie jestem dla nich niemiły i lubię takiego siebie, bo przez to nie obchodzi mnie opinia innych. Ale muszę przyznać, sam potrafię być fałszywy, byleby zyskać coś na swoją korzyść jeśli chodzi o naiwnych frajerów, bo przyjaciołom nigdy bym nie zrobił czegoś złego.

W końcu dotarłem do domu i na samym wejściu spotkałem się ze spojrzeniami zaniepokojonych kobiet.

- Byłem na spacerze - powiedziałem, co po części było prawdą.

- Niall, przecież padało, a po za tym nie odbierałeś telefonu - odezwała się moja mama.

Przecież nie jestem dzieckiem i nic się nie stało, ups.

- Nie sądzę, że tu da się zgubić czy coś - wynamrotałem, po czym rozebrałem się z kurtki i butów i udałem się do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku, po czym sprawdziłem stan telefonu po włączeniu internetu. Otworzyłem Whatsappa, by przeczytać wiadomości od Tomlinsona, ale o dziwo nie zaspamił czatu, a lubił to robić, byleby mnie zdenerwować.

Tommo: Żyjesz?
Tommo: Odezwij się jak wylądujesz.
Tommo: Jakim cudem nie ma Ciebie na internecie tak długo?
Tommo: Pieprzysz tego chłopaka, co? 😎
Tommo: Ok, pieprz też siebie za tą ignorancję.

Zaśmiałem się cicho pod nosem, po czym postanowiłem mu odpisać.

Ja: Znalazłem sklep z fajkami, teraz mogę tu zostać 🙌
Tommo: Nie widziałem osoby, która pali tak dużo jak Ty, przysięgam.
Ja: Też palisz, więc...
Tommo: Ale nie paczkę dziennie jak Ty, znam granice.
Ja: Pół*
Tommo: Czyli, że w końcu mnie posłuchałeś?
Ja: 😘
Tommo: Wyczuwam sarkazm.
Tommo: Tak jest zawsze przy tych Twoich pieprzonych buziaczkach.
Ja: Też Cię kocham.
Tommo: Ech.

Swoją drogą musiałbym wyciągnąć od Harry'ego hasło do wi-fi... o ile je mają.

Och, Horan, przecież nie wyleciałeś na koniec świata, musi tu być internet.

Po godzinie bezczynnego siedzenia w cichym pokoju, o ile miałbym pominąć dźwięk kropli deszczu uderzających o okno, zszedłem na dół, gdy usłyszałem słowo "dzieci" wywołane przez panią Anne. Z jednej strony to mnie bawiło, bo jesteśmy teoretycznie dorośli, ale w jej wykonaniu to było miłe.

- Co jest? - odezwałem się, gdy pojawiłem się w kuchni.

- Kolacja - moja mama uśmiechnęła się, a ja w sumie nie skomentowałem tego, żeby nic nie przedłużać, bo byłem głodny.

Przy posiłku, podczas którego Harry był cichy jakby w ogóle by go tu nie było, zastanawiałem się nad tym, czy ma ojca. Czy jego rodzice są po rozwodzie tak jak moi? Czy ma rodzeństwo, które mieszka po drugiej stronie kraju, byleby o nim zapomnieć tak jak jest w moim przypadku? Cóż, takie rzeczy chodzą po ludziach.

Po posiłku zamknąłem się w swoim pokoju, a gdy wszyscy skorzystali z łazienki, zrobiłem to dopiero po nich. Ubrany w szare dresowe spodnie i czarną koszulkę otworzyłem okno w pokoju, by zapalić. W tym momencie zaczęło padać, a gdy usłyszałem grzmot miałem ochotę tu zostać całą noc, bo zapowiadało się na burzę, a zdecydowanie ją uwielbiałem. Pomińmy to, że podczas burzy należy mieć zamknięte okna.

Gdy odszedłem od niego, po jego zamknięciu usłyszałem pukanie do drzwi, więc spojrzałem na nie.

- Tak? - odezwałem się, ale nie dostałem odpowiedzi, więc sam je otworzyłem. O dziwo zobaczyłem chłopaka, który będąc ubrany podobnie jak ja patrzył się na mnie, a ja na niego jak na idiotę, bo się nie odzywał.

- Co chcesz? - podniosłem brew, a on przełknął ślinę zanim coś z siebie wydusił.

- Ja...

- Tak?

- Chciałem się upewnić, że zamknąłeś okno - powiedział cicho.

- Co ci do tego? Boisz się burzy? - zapytałem, ale nie odpowiedział.

- Dobranoc, Niall - szepnął po tym jak spojrzał prawie niewidocznie za mnie, po czym odszedł, a ja wyjrzałem za nim, by zobaczyć jak wchodzi do swojego pokoju, znajdującego się obok mojego. Ignorując jego dziwne zachowanie poszedłem spać będąc ciekawy co przyniesie kolejny dzień i mając na myśli kandydata, którego chętnie bym zapisał na liście nielubianych przeze mnie ludzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro