Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Macki przeznaczenia

     — Wstawaj, śpiochu!

     Usłyszała znajomy męski głos. Błądziła jeszcze daleko w krainie snu i stwierdziła, że to wszystko było fantazją.

     — Au! — krzyknęła z bólu, łapiąc się za ramię. — Oszalałeś?

     — Jedyne, co na ciebie działa. Spóźnisz się.

     Greg zrzucił kołdrę z dziewczyny. Ta zmrużonymi oczami spojrzała na tarczę zegarka.

     — Przecież budzik zadzwoni za pięć minut. Mam jeszcze pięć minut...
     Wtuliła głowę w poduszkę.

     — Po tych pięciu minutach masz stać na baczność.

     Poranne wstawanie dla śpiocha to prawdziwe katusze, chociaż to w dużej mierze zależało od efektywnego funkcjonowania przez cały dzień oraz od godziny spoczynku. Ostatnimi czasy Angel trochę bardziej wysilała się umysłowo, ale problem ze wstawaniem zawsze ją prześladował, gdy nawet się obijała. Powtarzała często, że mogłaby zasnąć już na zawsze, bo życie nie miało dla niej sensu, choć czerpała z niego ile się dało, zajmując się tylko mniej ważnymi sprawami, filozofię i fizyczne prace zostawiając dla wykwalifikowanych.

     — Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje! — krzyknął radośnie Greg, niczym kogucik, wyprzedzając sygnał budzika, który zadzwonił akurat po wymówieniu tego zdania.

     — Taa... Chyba w ryja — mruknęła pod nosem Angel na tyle cicho, że przenikliwy dźwięk zagłuszył jej wypowiedź.

     — Wstawaj, wstawaj. — Podniósł ją za ręce do pozycji siedzącej.

     — Zwariowałeś? — zapytała półgłosem, patrząc na niego z politowaniem.

     — Nie. Zanim się ubierzesz, umalujesz, ładnie uczeszesz, to zajmie całe wieki.

     W sumie miał trochę racji. Te zwykłe codzienne czynności wykonywała w żółwim tempie, a pewnie będzie zwlekać, co na siebie włożyć, jaki makijaż zrobić i jak ułożyć włosy. Niby oczywiste, a jednak był to dylemat.

     — Co mam założyć? Jak myślisz? — zagadnęła go, siedząc po turecku na łóżku.

     — Hmm — mruknął Greg i zanurkował w szafie. — Myślę sobie, że albo tę bluzkę i te spodnie. — Rzucił obok dziewczyny ubrania, o których mówił. — Albo tę sukienkę.

     — Będzie dzisiaj ciepło?

     — Będzie gorąco.

     — To sukienka — zadecydowała. Ześlizgnęła się z sofy i powlokła do łazienki. Chłodny prysznic poprawił jej humor, który jakoś wyjątkowo zawitał do niej już po otwarciu oczu.

     — Podaj mi rzeczy. — Wychynęła się zza uchylonych drzwi łazienki. — I nie podpatruj, bo jestem prawie goła.

     — Można być prawie gołym? — Podał jej ciuchy. — Chcę to widzieć.

     — Spadaj.

     Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Szybko założyła na siebie białą sukienkę ze złoceniami i wróciła do pokoju.

     — Co teraz? — Zastanowiła się. — Makijaż.

     Usiadła przed toaletką. Na stoliku wysypała wszystkie kosmetyki z grubego kuferka. Wytuszowała starannie rzęsy, lekko przypudrowała niedoskonałości i zastanowiła się nad resztą.

     — Biały cień — podpowiedział jej Greg. Angel zmarszczyła nos w odrazie.

     — Sam jesteś biały cień. Nie słucham cię w tych sprawach.

     Mimo jego protestów i argumentów, podkreśliła oczy eyelinerem.

     — Ładnie? — zapytała Grega, na co skrzywił się pod negatywną oceną. — Oj, przestań, bo ci tak zostanie. — Machnęła ręką. — Dobrze jest.

     — Chyba zużyłaś całą maskarę.

     — Nie przesadzaj. — Spojrzała na niego z ukosa.

     — Fryzura? — wyprzedził ją. — Jaka?

     — Myślałam o zwykłym kucyku.

     — Zrób, to ocenię.

     Zaczesała włosy do tyłu i związała je w ciasną kitkę. Pomimo łatwości i zwyczajności tego uczesania, dla niej była to jakaś nowość. Zawsze chowała się za czarną grzywką, a włosy w dużej mierze zakrywały jej twarz.

     — I? — Poczęła przeglądać się w lustrze ze wszystkich możliwych profili. — Dla mnie ok.

     — Może być. Teraz idź na śniadanie i wypad do szkoły.

     — Szybko chcesz się mnie pozbyć — rzekła na odchodne.

     Mocna kawa z mlekiem przegoniła ostatnie oznaki senności. Zajadając tosty z dżemem truskawkowym przejrzała po łebkach świeżą gazetę.

     — Daj mi jeszcze buziaka i leć. — Nadstawił się Greg, wydymając usta do pocałunku.

     — Spadaj. — Skrzywiła się z odrazą. Odwróciła się na pięcie i wyszła z domu.

     Słońce mocno grzało. Ranek był spokojny i jakiś dziwnie optymistyczny. Zdawało się, że wszystko wokół dawało poczucie szczęścia. Sama Angel czuła się inaczej. Już nie była nachmurzona, zrezygnowana i nie czuła szczerej nienawiści do całego świata, jaka dawniej ją przepełniała. Wciąż miała wszystko gdzieś, ale był to zwykły dystans, a nie bunt. Nabrała nawet ochoty na plotki.

     — Dzień dobry, pani Jackson — zaczepiła starszą sąsiadkę, która akurat przycinała żywopłot. — Piękną mamy dziś pogodę, prawda?

     Kobieta wyprostowała się, ciężko postękując. Zmrużyła oczy i omiotła wzrokiem sylwetkę dziewczyny. Na zmęczonej życiem twarzy, przerytej głębokimi zmarszczkami, pojawiło się zdziwienie. Podkrążone oczy staruszki rozwarły się szeroko, jakby zobaczyły ducha.

     Postarzała się w przeciągu kilku lat. Męża straciła dawno, w wypadku samochodowym, ale szczęście i chęć do życia dawały jej dwie córki, zięć i wnuki, do czasu, gdy najstarsza wyjechała do Norwegii wraz z mężem i dziećmi. Druga zaś, parę lat starsza od Angel, podjęła naukę w Oxfordzie, gdzie też zamieszkała. Kobieta została sama. W krótkim czasie zaczęły się jej problemy ze zdrowiem, a wiek udzielił się przez chorobę i smutek. Pani Jackson nie umiała pogodzić się z samotnością. Była bowiem duszą towarzystwa i potrzebowała kontaktu z ludźmi jak powietrza, ale niestety, jej rodzina mieszkała daleko, a dawne koleżanki wyprowadziły albo poumierały. Angel było żal tej miłej kobiety. Kiedyś często ucinała sobie z nią pogawędki, czasem nawet wpadała na herbatę i ciasto, tak dla towarzystwa razem z mamą.

     — Angela? — zapytała z niedowierzaniem.

     — We własnej osobie —zaśmiała się dziewczyna.

     — Mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj miałaś czarne włosy.

     — Bo tak było — przyznała, a gdyby się założyła, że poczuła na plecach zniecierpliwiony oddech Grega, z pewnością by wygrała. — Muszę już iść, bo spóźnię się do szkoły. Życzę pani miłego dnia.

     — Dziękuję, wzajemnie — pożegnała ją staruszka. Angel skinęła głową i ruszyła dalej. Sąsiadka odprowadziła ją wzrokiem, wyciągając szyję ponad drewniany płot.

     Angel była na tyle cierpliwa, by znieść ciekawskie spojrzenia gapiów i szepty za plecami na swój temat. Teraz miała w głowie tylko jedno- zemstę. Wiedziała, że Black nie wytrzyma i nagnie dla niej reguły, a wtedy go zniszczy, zdepcze jak robaka.

     Przekraczając próg szkoły miała przed oczami twarz Blacka. Z ironicznym uśmiechem przemierzyła hall. Kiedy wspięła się po schodach, spostrzegła go pod ścianą z Brooke. Idealna okazja. Zarzuciła włosami i ruszyła przez korytarz, jakby wykonywała zmysłowy taniec. Każdy centymetr jej ciała przesiąknięty był gracją. Z satysfakcją przeszła przed obejmującą się parą. Dzikie oczy Blacka odprowadziły ją aż pod samą klasę, gdzie spoczęła na ławce.

     — Kto to jest? — Usłyszała gdzieś z grupki pierwszaków.

     — Ale laska — zaśmiał się jej kolega z klasy. Podszedł do niej wraz z kilkoma znajomymi. Angel spróbowała opanować się, by ich nie przepędzić.

     — Cześć, Angel.

     Okrążyli ją ze wszystkich stron.

     — Cześć — rzekła z uśmiechem. Wygląd to jedno, a uśmiech i serdeczność z jej strony to drugie zaskoczenie.

     — Ładnie wyglądasz — komplementowali jej wygląd.

     — A jeszcze wczoraj brzydko wyglądałam? — zapytała lekko poirytowana.

— Nie, broń Boże! — zapierał się Alan.

     — Teraz wyglądasz znacznie lepiej — wyjaśnił chłopak po jej drugiej stronie. Związane w kucyk włosy latały jej we wszystkie strony, gdy co chwilę patrzyła na innego mówcę. Wyraźnie ją podrywali. Spora grupka chłopaków wokół niej przykuwała uwagę każdego. Dziewczyny z innych klas patrzyły na nią z dystansem, a sam Black, ku jej zadowoleniu, wydawał się być nią zafascynowany. Patrzył w jej stronę od momentu, gdy przekroczyła ostatni stopień schodów. Plan był prosty. Rozkochać go w sobie po raz drugi, usunąć z gangu i zostawić na lodzie, jak on to zrobił z nią. Już czuła smak zemsty.
To nie było jej jedynym celem. Chciała też zaskarbić sobie zaufanie innych. Zmuszała się więc do serdecznego uśmiechu, ale w myślach wciąż kalkulowała swój główny plan.

     Angel miała delikatne rysy twarzy, przyjazne spojrzenie, ciało w ruchu niczym motyl. Tryskała teraz pozytywną energią, a do takich osób ludzie lepili się jak rzep do psiego ogona. Na przykła taki Black. Uwielbiał zgrabne, seksowne dziewczyny, a ponieważ nikt nie jest w stanie odkochać się na pstryknięcie palcami, nie trudno jej było owinąć go sobie wokół palca.

     Przez cały szkolny dzień cierpliwie znosiła pozytywne opinie nauczycieli i innych uczniów. Przyjęli jej zmianę o wiele lepiej, niż sobie to wyobrażała. W pewnym momencie miała już nawet serdecznie dość i zapragnęła chociaż przez chwilę pobyć w samotności, nie wspominając już o chwilowym powrocie do normalności. Jakoś przetrwała ten cyrk i z ulgą zeszła po siatkę ze strojem na wf po ostatnim dzwonku. O dziwo, zgubiła wszystkich adoratorów i obserwatorów, aż nagle wychodzący z szatni Black zagrodził jej drogę.

     — Musimy pogadać — rzekł, nerwowo świdrując ją oczami. Wciągnął ją do pomieszczenia.

     — Nie mamy o czym. — Wzruszyła pogardliwie ramionami i oparła się plecami o kraty.

     — Ależ mamy. Nie potrafię o tobie zapomnieć. — Uderzył pięścią w siatkę, oddzielającą miejsce dla każdej klasy. — Chciałbym znów — zaczął nerwowo i musnął delikatnie jej policzek wierzchem dłoni — móc cię przytulić, pocałować. — Przygryzł wargę i szepnął jej do ucha. — Być z tobą blisko.

     Przylgnął do niej swoim ciałem stanowczo, acz delikatnie. Powoli całował jej szyję zmierzwionymi ustami. Czuła jego oddech na swojej skórze. Cały misterny plan uleciał gdzieś z jej głowy. Jęknęła cicho, gdy przeszył ją dreszcz podniecenia.

     — Brooke nie spełnia zadania? — syknęła mu do ucha.

     — Brooke to nie ty.

     Kątem oka zauważyła grupę osób ubranych w czarne ciuchy. W oczy rzuciła się jej długa kita Brooke i rozczochrana czupryna Jamala. Idealna okazja, by pogrążyć chłopaka. Black był tak roznamiętniony, że nie musiała nawet nic robić, bo sam się pogrążył. Ich wargi spotkały się w namiętnym pocałunku. Spragniony jej ciała przemierzał dłońmi każdy jego obszar. Zapomniał o całym świecie. A Angel była ciekawa, jaki ruch zrobią obserwatorzy tego zdarzenia. Długo nie musiała czekać.

     Poczuła, jak Black oderwał się od niej nie z własnej woli. Za ręce trzymał go Jamal, odciągając od niej.

     — Co jest? — wrzasnął zdezorientowany Black wciąż jeszcze obezwładniony.

     — Zwariowałeś stary?! — warknął Jamal, przygniatając Blacka do krat kącika z wieszakami pierwszaków.

     — Ja ją kocham!

     Zaczął się szarpać. Długie czarne włosy opadły na jego twarz. W końcu wyrwał się z uścisku Jamala.

     — Reguły! — przypomniał mu Jamal.

     — Pieprzyć to! — wysapał, cedząc przez zęby i celując palcem w kolegę. — Kieruję tą bandą i mogę decydować o wszystkim.

     — Ale przecież sam mówiłeś, że zdrajców się wypędza — przypomniała mu Linda, występując z szeregu. — To twoje słowa.

     Black mruknął coś niezrozumiale pod nosem.

     — A Harpun? Był twoim przyjacielem.

     — Harpun to co innego. — Bronił się. — On nas zdradził.

     — Ale ona nie jest już jednym z nas. — Linda wskazała na Angel.

     — Angel jest miłością mojego życia.

     — A Brooke? — sapnął Jamal. — Przecież kokietowałeś ją już dawno, zanim jeszcze Angel zmieniła intencje.

     — Brooke była tylko pretekstem, by spróbować zapomnieć o Angel — wyznał Blaise. Brooke widocznie zrobiło się przykro. Momentalnie do jej oczu napłynęły łzy wściekłości, ale otarła je ukradkiem i nie dała po sobie poznać, że ją to zabolało.

     — Kochanie samo przejdzie — mruknęła Linda. — Ja musiałam zapomnieć o Harpunie, dla was, dla nas. Nikogo nie obchodziło, co czułam, jak sobie z tym radziłam, jak będę dalej żyć — wyrzucała z siebie, a Angel miała wrażenie, jakby to dotyczyło jej. — Jeśli coś dla ciebie znaczy cała nasza paczka, powinieneś iść z nami i nie oglądać się za panienkami.

     — Black, to całe przedstawienie nie ma najmniejszego sensu — rzekł Jamal. — Deklarowaliśmy własną krwią. Nie możesz tak po prostu łamać zasad albo je zmieniać.

     — Mogę — rzekł, jakby chciał pokazać swoją władczość. —Zarządzam naradę. Dziś o dwudziestej w ruinach. Zawiadomcie Północnych, Krwawych, Moherowych.

     — Jak chcesz — odparł sucho Jamal. Odwrócił się na pięcie i wyszedł, a za nim reszta. Black i Angel zostali sami w cichej szatni. Chłopak stał oparty plecami o kraty. Ręce skrzyżowane miał na piersiach, oczy utkwione w drzwi wejściowe szatni i ściągnięte usta. Błądził gdzieś myślami. Angel ewidentnie zaczęła wątpić w swoje poczynania. Walczył o nią, zależało mu na niej...

     — Jak myślisz, co się stanie? — zapytała, podchodząc do niego.

     — Nic. Nie mogą mnie tak po prostu wywalić. Za wiele wiem, zbyt dużo mam znajomości w sprawdzonych miejscach. Musieliby mnie zabić.

     Po plecach Angel przebiegły ciarki.

     — Nie boisz się, że to zrobią?

     — Nie znasz dnia, ani godziny. Przyjdzie pora i na mnie. Ważniejsze jest tu i teraz — powiedział, kierując się do wyjścia.

     — A co zamierzasz?

     Black przystanął.

     — Zrobię wszystko, żeby cię odzyskać.

     Każdy członek w ciele Angel pragnął krzyczeć, że to już się stało. Opanowała się i zapytała:

     — A jeśli się nie zgodzą?

     — Wtedy... — zawahał się. — Nie wiem. Zrobię wszystko, żeby się zgodzili. Zrobię to dla ciebie, bo bez ciebie nie ma mnie.

     Pocałował ją. Wyszli z budynku i pokierowali się powoli chodnikiem w stronę domu. Blaise zapalił papierosa i poczęstował Angel.

     — Przecież mogę podzielić swoje życie na gang i ciebie, prowadzić podwójne życie. Jedno pełne bałaganu, krwi, przekrętów, a przy tobie będę się odstresowywał. Chyba tak mogę, nie? Ty byś o nic nie pytała, ja bym się nie spowiadał i sprawy paczki pozostałyby tajne.

     — A jeśli będziesz musiał wybrać? Co jest dla ciebie ważniejsze- ja czy oni? — zapytała, uważnie śledząc każdy jego ruch, z którego mogłaby wyczytać odpowiedź. Zaciągnął się w skupieniu. Długo milczał.

     — Nie wiem, Angel, nie mam pojęcia, co bym wybrał. Gang jest moim życiem. Długo w tym siedzę, wkręciłem się, ale... Nie chcę cię stracić. Nawet teraz, gdy tak wiele nas dzieli, nie potrafię bez ciebie żyć. Próbowałem ugasić ten żar, chciałem zająć myśli Brooke. Spędzałem z nią jak najwięcej czasu. W sumie to ona zaczęła się do mnie przystawiać. Wykorzystałem nadarzającą się okazję, by wziąć sprawy w swoje ręce, by o tobie zapomnieć. Widziałem, do czego zmierza twoja coraz częstsza nieobecność. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Wiedziałem, że taki będzie tego skutek. I proszę cię, nie miej mi za złe flirtów z Brooke. Do niczego między nami nie doszło. Spróbuj mnie zrozumieć. Kocham tylko ciebie i będę o nasz walczyć — powiedział stanowczo. — Przejdziemy się, czy musisz wracać? — zapytał na skrzyżowaniu ich dróg do domów.

     — Muszę wracać — powiedziała smętnie, ściskając kurczowo przerzucony przez ramię pasek torby.

     — Odprowadziłbym cię, ale chyba nie zaryzykuję spotkania z bokserem. — Zaśmiał się niepewnie.

     — To do jutra.

     Pocałowali się na pożegnanie i puścili swoje dłonie.

     — Pięknie ci w kolorach. — Usłyszała jeszcze jego ciepły głos.

     Z każdym krokiem Angel miała mętlik w głowie. Niby powinna czuć satysfakcję z działającego planu, ale jeszcze tydzień temu kochała go całym sercem, i do tego ta rozmowa. Uczucia nie wypaliły się jak świeczka i nie można zgasić płomienia jednym dmuchnięciem. Nikogo nie można było całkowicie znienawidzić w jednej chwili.

     A co, jeśli Black by się dla niej zmienił? Przecież gang tak wiele dla niego znaczył. Musiałby zająć czymś głowę, żeby nie zwariować. Zawsze kalkulował, przeliczał, zatwierdzał, zlecał, dawał, brał. Pomyśleć można było, że wpatrzony w jeden punkt myślał o niczym, a tak naprawdę w jego głowie myśli zderzały się ze sobą, nie nadążając za nim. Wyglądało to, jakby był dyrektorem wielkiej korporacji, jeden nieprzemyślany ruch i mogli zostać zdemaskowani przez policję, wykończeni przez inny gang czy mafię.

     Już sama nie wiedziała. Miała go zniszczyć czy odzyskać i pomóc mu wyjść na prostą? Przecież nigdy nikomu nie wybaczała, zawsze się mściła... Tylko nie przewidziała, że jedna chwila, niezaplanowany pocałunek, mogły narobić tyle bałaganu w uporządkowanych myślach.

     — Co ty kombinujesz?

     Nagle wyrósł przed nią Greg, z opartymi na biodrach rękoma i miną żądającą wyjaśnień. Angel pawie krzyknęła. Stanęła jak wryta przed chłopakiem zupełnie się go nie spodziewając.

     — Musisz się tak skradać? — wysapała gniewnie.

     — Chcesz się zemścić? — ciągnął, zgadując jej zamiary.

     — Tak cię to ciekawi, co planuję?

     — Wszystko widziałem. Po co to zrobiłaś?

     — Skoro wszystko widzisz, słyszysz i wiesz, to może mi powiesz, co się wydarzy?

     — Nie mam daru przepowiadania przyszłości, ale nie muszę go mieć, żeby wiedzieć, że to się źle skończy. Na Boga, Angela, zajmij się sobą. Obiecałaś, że od razu po szkole przyjdziesz do domu, odrobisz lekcje i zaczniemy ćwiczenia.

     — Przecież idę do domu. A w zasadzie szłam. To było zanim mnie zatrzymałeś — rzekła z drwiącym uśmiechem. Wiedziała, że utrze mu tym nosa. Popatrzył na nią w milczeniu.

     — Za pięć minut chcę cię widzieć w domu — odparł i zniknął.

     — A nie lepiej było mnie teleportować? — zapytała samą siebie.

     Skręciła w drogę prowadzącą do parku. Stamtąd miała znacznie bliżej do domu. Znała to miejsce. Bywała tu często z Natalie, gdy się przyjaźniły. W wolnych chwilach przychodziły nad staw, karmiły kaczki i łabędzie. Czasem nawet odrabiały lekcje na ławkach albo trawie.

     Uśmiechnęła się pod nosem, trochę z sympatii do wspomnień, a trochę z odrazy do Natalie. Nagle jednak poczuła się niepewnie, jakby ktoś ją obserwował. Przechadzało się tam wiele osób, ale to nie było to. Żadne oczy przechodzących obok ludzi nie były zwrócone na nią. Zresztą co w tym takiego, że ktoś się gapi?

     To było coś innego. W jednej chwili zaniepokoiła się i dostała silnych dreszczy z niewyjaśnionych przyczyn. Przyspieszyła kroku, by jak najszybciej wyjść z zarośniętych krzewami uliczek, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. Prawie biegnąc, zauważyła migające między starymi topolami zakapturzone czarne sylwetki. Pragnęła wydostać się z tego zapuszczonego, mało przyjaznego miejsca.

     Na miarę Grega wyrosła przed nią postać niczym z najgorszego koszmaru. Angel ostro zaryła szpilkami w ziemi, żeby uniknąć zderzenia z tym odrażającym potworem. Przypominał człowieka, choć wielu spierałoby się zapewne, czy coś tak brzydkiego mogłoby nim być. Jego włosy miały w sobie tyle brudu i błota co zaszlamione dno jeziora. Niektóre kosmyki przypominały dredy, gdy inne zbite były w jedną całość. Twarz miał spoconą i brudną. Pod warstwą kudłatych brwi, które rozrosły się na połowę czoła, łypały dzikie, żółte ślepia. Źrenice miały postać pionowej kreski, jak u kotów. Nogi i ręce potężne, z licznymi naroślami, wrzodami i przebarwieniami, były zgrabiałe, kościste, a paznokcie u rąk niczym szpony, długie, ostre i twarde.

     Kim był? Nie miała nawet czasu się nad tym zastanawiać. Jednym susem skoczyła w parkowy zagajnik, nim zmora zdołała wykonać jakikolwiek ruch.

     Biegła, jak szybko pozwalały jej na to nogi i szpilki, potykając się o wystające korzenie i przedzierając się przez zarośla, próbując tym samym nie oddalać się od bramy parku, która prowadziła wprost na ulicę. Słyszała za sobą szmer deptanej ściółki i łamanych suchych gałęzi, co motywowało ją do szybszego przebierania nogami. Raz po raz dziwny świst przemykał obok niej, a pnie drzew rozbłyskiwały zielonymi skierkami, które zamieniały się w mgiełkę. Starała się manewrować między drzewami, żeby osłaniały ją przed zasięgiem miotanych zaklęć.
Coraz bardziej brakowało jej sił, a końca lasu nie było widać. Czuła, coraz bardziej słabnące mięśnie i zdała sobie sprawę, że długo nie zdoła biec. Ledwie to pomyślała, zawadziła obcasem o powalony, spróchniały konar. Legła jak długa na wilgotny mech. Nie miała nawet siły się podnieść. Nie mogła złapać tchu, a przy każdym hauście powietrza kolka wbijała jej szpile w żebra.

     — Greg, debilu, gdzie jesteś? — szepnęła do zielonego poszycia leśnego.

     Jak na zawołanie wyrósł przed nią z twarzą wykrzywioną wrogością i walecznością obrońca Greg, w całej swej okazałości.

     — Robi się ciekawie — zarżał najbrzydszy potwór i obnażył swoje żółte, spiczaste kły. Piątka jego towarzyszy była trochę mniej odrażająca, co jednak nie oznaczało, że sympatyczniejsza.

     — Poddaj się, Gregorze — wychrypiał jeden z zakapturzonych, celując w Grega różdżką. — Oddaj nam dziewczynę.

     Sytuacja ich dwójki nie była za ciekawa. Sześciu szpiegów Księcia Ciemności na nich dwóch, a właściwie jednego Grega. Niezbyt sprawiedliwa walka.

     — Po moim trupie — syknął przez zaciśnięte zęby i zaatakował. Z jego różdżki wytoczył się blask. Zaskoczony kapturnik po prawej złapał się za bok, który zaświecił w miejscu ugodzenia zaklęciem. Krzyknął przeraźliwiw i rozpłynął się w powietrzu. Zostało po nim tylko echo i smuga ciemnego dymu, która w następnej sekundzie już się ulotniła. Równie zaskoczeni szybką interwencją Grega z wściekłością zaatakowali. W jednej chwili wokół błyskały zielone i białe smugi rzucanych zaklęć.

     — Angela, schowaj się! — rozkazał jej Greg. Sam próbował jak najdłużej odbijać uroki.

     Zebrawszy w sobie siły, Angel przeczołgała się w najbliższe gęstwiny. Greg natomiast skoczył za drzewa. Podatny na ciosy nie miałby szans bez schronu. Nie dałby rady odbić wszystkich rzucanych uroków i w międzyczasie atakować.

     Szpiedzy także skryli się za drzewami. Pozostało ich już tylko trzech. Jakimś cudem Greg trafił w dwóch, sukcesywnie unikając ataku wroga, chyba jedynie opętańczym rzucaniem zaklęć. Rozpaczliwie próbował wymyślić strategię walki. Nazwy zaklęć zderzały się ze sobą, jakby chciały na ochotnika udowodnić swoją skuteczność, ale to za mało.

    — Walcz, jeśli masz jaja.

     Usłyszał z zarośli. Rozjuszony wyskoczył z kryjówki. Zaraz po tym rozbłysły w jego stronę zielone pociski. Starał się je odbić. Czując jednak, że dłużej nie da rady, skoczył z powrotem za drzewo. Nie miał możliwości odsapnąć, gdy osłaniający go konar pękł, sypiąc wokół drzazgami. Potężna korona drzewa zachwiała się i Greg w ostatniej chwili umknął, nim runęła na niego. Taki był plan, by wywabić go z kryjówki. Momentalnie posypały się uroki. Niecelne, rzucane na oślep, trafiały nieopodal czmychającego chłopaka. Greg starał się ocenić odległość i miejsce, w które uderzały. Notując swoje nikłe szanse na wygranie nierównej walki, skoczył w stronę kniei, za którymi chowała się Angel. Zielone błyski rozpryskiwały się na piaszczystym prześwicie leśnej polany.

     Dobiegając do dziewczyny, machnął różdżką i w jednej chwili znaleźli się w spokojnym pokoju. Oboje leżeli plackiem na podłodze, ciężko oddychając.

     — Złamałam obcas i chyba skręciłam kostkę — rzekła, unosząc zranioną nogę ze zniszczonym butem.

     — Dobrze, że tylko tyle — podsumował Greg i wstał z podłogi. Podniósł Angel i poprowadził ją na sofę. Ukucnął i powierzchownie zbadał nogę.

     — Au! — jęknęła, gdy tylko ruszył jej stopę.

     — Skręcona, ale znam odpowiednie zaklęcie — uspokoił ją i złapał za różdżkę. — Sanare.

     Poczuła lekkie mrowienie i nagle wszelki ból ustąpił. Angel wstała niepewnie i przeszła się po pokoju.

     — Faktycznie. W porządku. Co ci jest? — zapytała na widok wykrzywionej grymasem bólu twarzy chłopaka, który uciskał zakrwawione ramię.

     — Nawet nie czułem — wyjaśnił, próbując zatamować krew palcami. Zajęty udzielaniem pomocy dziewczynie nie spostrzegł, że ręka zalewała mu się krwią. Jej krople były już na podłodze i sofie.

     — Nie przestaje lecieć — zaniepokoiła się Angel, gdy przemoknięta chusteczka zabarwiła się całkiem na czerwono. Wyjęła z szafki świeżą paczkę i drżącymi rękami wyciągnęła z niej wszystkie. Greg przyłożył je do rany. Na pierwszy rzut oka była tylko powierzchowna, nieduża, płytka.

     — Może trzeba ucisnąć — zagadnęła i wyjęła z szafy skórzany pasek od spodni. — Nada się?

     — Spróbujmy — przytaknął na ten pomysł. Sam był zaniepokojony.

     Angel owinęła ramię paskiem i zacisnęła go. Chusteczką starła krwiste kanaliki z jego przedramienia.

     Niedługo ręka Grega zrobiła się purpurowo sina od uścisku i tracił już czucie w palcach.

     — A jeśli się wykrwawisz? — zapytała spanikowana, odbierając od niego kolejną partię zabrudzonych chusteczek, wymieniając je na nowe.

     — Przestań — zaśmiał się niepewnie, próbując oddalić ją od czarnych myśli. Sam jednak bał się coraz bardziej. Głowę zaprzątała mu opowieść Archanioła o czarodzieju, który ugodzony zaklęciem rozlewu krwi, Caedis, wykrwawił się na śmierć. Zaklęcie to bowiem nie pozwalało krwi krzepnąć i coraz bardziej ją rozrzedzało. Zadziwiające, że z tak małej rany krew płynęła bez końca.

     Ostatecznie, ku uldze obojga, chusteczka nie chłonęła już krwi, ale rana wyglądała złowieszczo, jakby w każdej chwili gotowa była wylać kolejną jej dawkę.

     Angel poluźniła uścisk paska. Na bladej skórze Grega pozostał po nim głęboki odcisk. Greg zaczął intensywnie poruszać palcami, by przywrócić w ręce krążenie i czucie.

     Westchnął głęboko.

     —Na szczęście już po wszystkim.

     — Kim oni byli? — zapytała Angel.

     — To szpiedzy Lucyfera. Zamieniają się w nich ci, których dusze po śmierci trafiają do piekła — wyjaśnił szybko. — Musimy być ostrożni. Nie chodź nigdzie sama.

     — Hej, hej! Tak się składa, że to ty mnie zostawiłeś — przypomniała mu z wyrzutem.

     — Przynajmniej dotleniłaś trochę mózg. Spacerek dobrze ci zrobił — dogryzł jej.

     — Spacerek, ale nie szaleńcza gonitwa — mruknęła nadąsana.

     — A czy ja to mogłem przewidzieć? Nie miej do mnie pretensji.

     — Tak, tylko przez to, że okrzyknięto mnie Księżniczką, łamię sobie nogi i uganiam z jakimiś szpiegami, jakbym nie miała nic lepszego do roboty.

     — Zawsze byłaś Księżniczką i oni to wiedzą.

     — Tak? Ciekawe, że się nią nie czuję — rzuciła z ironią.

     — Nie mam zamiaru tego słuchać. Do lekcji.

     Angel rozjuszyła ta nagła zmiana tematu. Rozkazywał jej, jakby była małą dziewczynką.

     — Ciekawe, jakbyś ty się czuł, gdyby kazano ci być kimś, kim nie jesteś — rzekła, wysypując na podłogę zawartość torby. — Ale ty oczywiście wolisz ode mnie wymagać, naciskać, zamiast mnie zrozumieć.

     Otworzyła ze złością książkę i trzasnęła nią o blat stołu.

     — Angela, na Boga, przestań. — Wciąż jeszcze blady Greg złapał się za głowę.

     — Taka jest prawda — warknęła. — Zjawiasz się nagle, nie wiadomo skąd, opowiadasz jakieś bajki, dajesz do ręki patyczek, żebym robiła czary- mary, aż w końcu napadają mnie straszydła. Czym sobie zasłużyłam, żebym nawet nie mogła iść na spacer? — Wściekle gryzmoliła w zeszycie.

     — Jesteś Księżniczką. Wyrocznia wskazała ciebie. Twoim zadaniem jest pokonać Lucyfera — wyjawił jej prawdę.

     — O, czyli jednak był kruczek — powiedziała ironicznie. — Mówisz, że mam pokonać Księżulka, a ja nawet nie umiem trzymać tej całej różdżki.

     — Przecież cię nauczę.

     — Proszę cię — rzekła z politowaniem, przestając pisać. Puknęła się długopisem w czoło. — Wierzysz w to, że uda mi się go pokonać? Przecież on ma czary w małym palcu, a ja nie umiem nic, więc niby jak mam zwyciężyć? To samo w sobie absurdalne.

     — Nie wygrywa się samą walką. A wiara w to, że ci się uda, wiara we własne siły, nadzieja? Nie będziesz sama. Nawet jeśli przeniesiecie się do innego miejsca, duchy przodków będą z tobą.

     Greg próbował ją uspokoić, ale nie za bardzo mu to wychodziło.

     — O, fajnie. Co zrobią te duchy? Postraszą Lucyfera? A może go załatwią za mnie?

     Przewróciła gniewnie oczami i pokreśliła coś w zeszycie.

     — Nie podważaj mocy duchów przodków. Legendy głoszą, że ich pomoc przychodzi, gdy najmocniej tego pragniemy. Nie możesz ich dostrzec, ale poczujesz ich obecność. Wskazują odpowiednie rozwiązanie.

     — Ach, więc to tylko legendy. Karmisz mnie legendami, a ja potrzebuję prawdziwych podpowiedzi, które pomogą mi przetrwać chociaż pięć minut.

     — Duchowe też są ważne — upierał się Greg.

     — Co mi dadzą? Mam się zastanawiać, o, przyjdą, nie przyjdą?

     — Ty w ogóle nie znasz powagi sytuacji, Angela. Najpierw musisz osiągnąć duchową równowagę, nauczyć się panować nad emocjami, negatywnymi myślami. Musisz umieć oczyścić umysł z wszelkich myśli. To podstawa.

     — Jakoś jeszcze nawet podstawy mnie nie nauczyłeś — mruknęła od niechcenia.

     — A więc chodź — przywołał ją, siadając na podłodze. Ociągając się usiadła naprzeciwko niego. — Po pierwsze zmień nastawienie. Nie mogę patrzeć na te Twoje fochy. Zaczynamy. Usiądź w siadzie skrzyżnym. Ręce oprzyj na nogach. Zamknij oczy i oddychaj głęboko. Postaraj się nie myśleć o niczym. Uwolnić umysł od...

     Równowagę przerwał mu intensywny kaszel, wywołany głębokimi wdechami.

     — Zapal sobie — skomentował chłodno i powrócił do ćwiczeń. Bezowocnych, bo nawet nie słyszała jego głosu, a przed oczami dziewczyny migały różne sceny z połowy dnia. Wirowały, zataczały koło. Upiorna, trędowata twarz, zakapturzone postacie, aż w końcu idealnie gładkie lico młodzieńca, głęboko błękitne oczy oraz usta... Usta wręcz stworzone do całowania. Takie delikatne, takie soczyste, takie...

     — Angela? — Usłyszała pytający głos Grega, a jego wyraz twarzy mówił sam za siebie. Nawet nie poczuła, jak pod wpływem emocji złożyła usta do pocałunku, w dziubek.

     — Nie chcę wiedzieć, co działo się w tej twojej pustej głowie — rzekł z rezygnacją. — Już widzę tę praktykę. Chodź.

     Wstali z podłogi, po czym Greg chwycił Angel za rękę i znaleźli się w punkcie teleportacyjnym, którego strzegł skrzat. Gdy tylko zrobili krok do przodu, cieniutka, bezbarwna bariera zaklęcia przeskanowała ich wnętrza. Angel poczuła, jakby szli przez wodną błonkę, chłodną i przeszywającą każdy centymetr ciała. Nie zapytała jednak Grega co to było, bo musiałaby pytać co chwilę, gdyż wokół co rusz działo się coś niezwykłego.

     Weszli do Skrawka Nieba. Ciężkie wrota komnaty i tym razem głośno zaskrzypiały. Wnętrze pozostało niezmienione.

     — Teraz masz okazję się wykazać — burknął, kładąc na mosiężnym stoliku pawie pióro. — To pióro ma się unieść. Powiedz „volitare”.

     Pierwsze zdanie jego wypowiedzi zdenerwowało Angel. Mamrotała coś pod nosem, szamocząc się z różdżką, która zablokowała się w pokrowcu. Wyciągnąwszy ją, wycelowała w przedmiot. Choć w środku zaczynała wrzeć, próbowała się opanować i skupić.

     — Czysty umysł, pamiętaj!

     — Volitare — rzekła w końcu ze spokojem w głosie, gdy była już maksymalnie wyciszona. Ku jej zdziwieniu, pawie pióro oderwało się od blatu i uniosło na pewną wysokość.

     — Dobrze — pochwalił ją Greg i zaklaskał kilka razy w dłonie z zadowoleniem.

     — Tak. Wiedziałam, że mi się uda — rzekła skromnie, dusząc w sobie satysfakcję, że utarła mu nosa. — Szkoda, że we mnie nie wierzysz — mruknęła, udając nadąsaną.

     — Wierzę, ale na ciebie trzeba sposobu — odparł Greg.

     — Sposobu? — Prawie krzyknęła z oburzenia. — Na ciebie też mam sposób.

     — Wiem. Zdziwiłbym się, gdybyś go nie miała. Kto jak kto, ale ty?

     — Daruj sobie — odrzekła chłodno, mrużąc oczy.

     — Powtórzenie nazwy zaklęcia i użycie go nie jest jeszcze wyczynem, za który dostaje się medal. To pestka — pouczył ją. Gdy delikatnie musnął ręką powietrze nad blatem stołu, na jego metalicznej powierzchni pojawiła się masywna książka. Położył na niej dłoń.

     — To jest Wielka Księga Magii. Dopiero, gdy wszystko, co tutaj jest, znajdzie się w twojej głowie i jednocześnie będziesz potrafiła użyć tego w praktyce, wtedy szczerze ci pogratuluję. Dziś zrobiłaś dopiero mały kroczek.

     — Ale znaczący kroczek. — Przerwała mu.

     — Wmawiaj to sobie. Zaklęcie Volitare unosi przedmioty. Nie jest to wielki wyczyn i jak możesz się też domyślić, zaklęcie jest słabe.

      — Sam je wybrałeś — mruknęła nadąsana i wzruszyła ramionami.
     — Nastąpi mała zmiana planów. Najpierw będziesz się uczyć teorii, czyli nazw zaklęć, ich zastosowań, a potem będziesz je ćwiczyć. Czyli wracamy, siadasz i studiujesz Wielką Księgę Magii, a ja w tym czasie skonsultuję się z Archaniołem Michałem.

     Ruszyła do drzwi.

     — Nie zapomniałaś czegoś? — zapytał Greg, poklepując obszerną księgę.

      — To ja mam to dźwigać? — oburzyła się, wracając.

     — A komu to potrzebne? Mnie? Ja już wszystko wiem.

     Początkowo przymierzała się, jak w odpowiedni sposób złapać i przetransportować tomisko do pokoju, żeby zbytnio nie ciążyło. Podniosła je, mając nadzieję, że tylko tak masywnie wyglądało, ale wnet nogi się pod nią ugięły i o mało nie wylądowała na marmurowej posadzce, mając na brzuchu skórzaną oprawkę, kryjącą kilka tysięcy ręcznie zapisanych stronic.

     Jęknęła cicho, zbierając siły.
Po chwili dźwigania ciężaru, a miała wrażenie, jakby minęły z dwa kwadranse, rzuciła nadbagaż na sofę, padając obok.

     — Mięczak z ciebie — skwitował Greg, gdy siedziała ledwo żywa.

     — Śmiej się. Gdybyś był dżentelmenem, nie pozwoliłbyś mi tego taszczyć.

     — Nic ci nie będzie, jeśli raz na rok postymulujesz gruczoły potowe oraz te tutaj, które ci się nie wykształciły. — Pomacał się po bicepsie.

     — Ciekawe, od kiedy jesteś taki mądry. Może coś ci się stało z mózgiem, kiedy upuściło ci tyle krwi albo uderzyłeś się w głowę? Przedtem nie byłeś takim palantem — powiedziała ostro.

     — Jestem palantem, bo musiałaś nieść Wielką Księgę Magii?

     — Nie o to mi chodzi — rzekła ze zniecierpliwieniem i machnęła ręką. — Mówiłeś, że masz sprawę do Archanioła?

     — Mam. Tylko boję się, że jak zwykle zajmiesz się nie tym, czym powinnaś.

     — Dobra, spadaj — odburknęła i otworzyła księgę. — Nie jesteś mi potrzebny.

     Ku jej uldze zniknął. Oderwała wzrok od Wielkiej Księgi Magii, zatrzasnęła ją bez większego entuzjazmu i odrzuciła na bok. Czuła, że od czasu walki w parku z Gregiem działo się coś dziwnego. Był wyciszony emocjonalnie, nie tryskał już takim optymizmem, stał się bardziej powściągliwy, chłodny. Może wcześniejsze wydarzenie wywarło na nim presję, może zrozumiał, że nie był w stanie wyszkolić jej na tyle dobrze, by dała radę pokonać Lucyfera, by chociaż mogła mu w połowie dorównać? A może tylko był przybity, a jutro będzie jak dawniej? Może... Musiała w to wierzyć, lecz przed nią stało inne zadanie- pokazać mu, że potrafiła być zadowalająca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro