Koleje losu
Promienie słońca łaskotały zaspaną twarz dziewczyny. Wdarły się do pokoju i wesoło tańczyły na podłodze, gdy delikatny wiaterek poruszał liśćmi drzewa rosnącego za oknem. Szumiał w nich tak wprawnie, jak artysta od lat grający na instrumencie.
Powoli otworzyła zaspane oczy. Zamrugała nieprzytomnie. Dopiero po chwili w jej głowie przewinęły się obrazki z poprzedniego wieczoru. Jak oparzona, zerwała się z łóżka i przemierzyła wzrokiem skąpany w porannych promieniach słońca pokój, po czym z niepokojem spojrzała na siebie. Miała na sobie piżamę, ale przecież nie pamiętała, żeby się w nią przebrała, bo nie przypominała sobie nawet powrotu. Wszystko było na swoim miejscu. Słońce wstało jak każdego dnia, na ulicy zabiegani ludzie podążali do pracy, a ona spała we własnym łóżku. Jakby nic się nie wydarzyło.
— Blaise!
Przypomniała sobie. Przecież mógł zginąć!
Szybko wystukała jego numer na klawiszach telefonu i połączyła się. Każdy sygnał jakby wbijał jej szpilki w serce.
— Halo?
Usłyszała znajomy, zaspany głos.
— Blaise!
Kamień spadł jej z serca. Nie umiała powstrzymać emocji.
— Coś się stało? — zapytał niemrawo. Na moment zapadła cisza, która z każdą sekundą wyrywała chłopaka z otumanienia i napełniała go niepokojem.
— Stęskniłam się — wymamrotała speszona. — O której kończysz pracę? Spotkamy się?
— Dzisiaj akurat wychodzę wcześniej, o trzynastej.
— Wpadnę po ciebie. Obudziłam cię? — zaśmiała się, udając głupią. Dobrze wiedziała, że nie lubił, gdy ktoś budził go telefonami.
Blaise westchnął ciężko.
— W sumie powoli miałem już wstać. O, słyszysz?
Po drugiej stronie rozległo się ciche, miarowe pikanie budzika.
— No, to nic. Wszystko wiem. Do zobaczenia, skarbie.
— Pa.
Rozłączyła się i zamknęła oczy w przypływie emocji. Coś było nie tak, jednak nie potrafiła ocenić sytuacji. Może to wszystko po prostu jej się przyśniło?
— Nie daj się zwariować — mruknęła do siebie.
Wszystko było wielką niewiadomą. Miała wiele pytań, na które zapewne nie uzyska odpowiedzi. Dlaczego po kilku miesiącach czarowania nagle wszystko prysnęło, jakby nigdy nic? Gdzie ranny ptaszek Greg, który zawsze wyprzedzał budzik? Czy pokonała Lucyfera?
— Różdżka.
Przypomniała sobie. Skoczyła do spodni, przewieszonych przez krzesło. Miała je na sobie wczorajszego wieczoru. Do paska przypięty był futerał, w którym zawsze trzymała treningową różdżkę. Drżącymi rękami odpięła zatrzask. Niestety, niczego tam nie znalazła. Zastygła w zastanowieniu, a jej wzrok padł na stół. Żółtawy rulonik starego pergaminu na stole przykuł jej uwagę. Zdjęła kasztanową wstążkę, rozwinęła rolkę i przeczytała:
Droga Księżniczko.
Dziękujemy ci za pomoc w pokonaniu Księcia Ciemności, za determinację oraz wkład w doskonaleniu siebie i swoich umiejętności.
Twoja moc wygasła wraz z odejściem czarnych mocy, wszelkie próby stosowania magii pozostaną bezowocne.
Jeśli kiedyś będziesz potrzebowała pomocy, znajdziesz ją u mnie. Nie spotkamy się twarzą w twarz, nie zobaczysz mnie, ale pamiętaj, że zawsze jestem blisko. W twoim sercu.
Twój Anioł Stróż
Gregor
Wielka łza zmoczyła papier.
— Nie, to ja ci dziękuję, Greg — szepnęła i przycisnęła papier do piersi. — Ty ocaliłeś mnie. Pomogłeś mi się ocknąć. Dzięki tobie ja i Blaise jesteśmy szczęśliwi i nasze życie powoli wraca na właściwe tory. Nigdy nie zapomnę, ile dla mnie zrobiłeś.
Pocałowała liścik i wsadziła go do nocnej szafki.
Uspokoiła się trochę, otarła łzy z policzków. Przekręciła klucz w drzwiach i zeszła na dół.
— A ty co tu robisz? — zapytała ją matka z wyraźnym zdumieniem w głosie.
— Ja? — Miała już na końcu języka odpowiedź: „Mieszkam tu”, ale zastygła w przerażeniu, przypominając sobie, że przecież teraz pisała referat wraz z koleżanką. — Wróciłam późno do domu.
— Pałętasz się po nocy? Gwałciciele i mordercy tylko zacierają ręce — załamała się, szukając torby na zakupy.
— Idziesz do sklepu? — rozochociła się Angel. — Pójdę z tobą.
— W piżamie?
— Poczekaj, zaraz się ubiorę — rzuciła i pobiegła w podskokach do pokoju. Ubrała się w ekspresowym tempie, pomalowała rzęsy, przeczesała włosy i była gotowa do drogi.
To był pierwszy świadomy, potrzebny jej krok we wspólnym życiu z bliskimi, ze świadomością, że jeśli coś spieprzy, Gregor nie pojawi się obok niej i nie pomoże jej wybrnąć z tej sytuacji, jak to wcześniej robił. Potrzebowała ich i pragnęła, by chwile z nimi umocniły ich więzi i dodały jej siły. Być może za sprawą odejścia Grega czuła się samotna. W końcu przecież teraz zapewne siedzieliby razem w jej pokoju. To z nim spędzała dużo czasu, a jego pozytywna obecność wspomagała ją. Może potrzebowała bliskości i po tym wszystkim nie umiała być sama.
— Jaka ładna sukienka — zachwyciła się matka, przylepiając nos do szyby sklepowej wystawy, gdy szły już z zakupami do samochodu. — Pewnie bardzo droga.
— Patrząc na krój, raczej tak, ale co to na ojca — zachichotała Angel. — Zrobisz mu jakiś specjalny obiad, podliżesz się, to ci fundnie. Przecież już dawno nawet nie dał ci kwiatów bez okazji.
— W sumie nie — mruknęła pod nosem.
— Ja tam będę chciała, żeby Blaise kupował mi kwiaty co weekend. Nie ma kwiatów, nie ma obiadu. Muszę go wytresować.
— Tak. Jak faceta nie wytresujesz, to będziesz miała problem.
— A ojca czym tresowałaś? Patelnią, wałkiem czy tasakiem?
— Na szczęście nie praktykowałam drastycznych metod wychowawczych. Wystarczył szantaż — wyjaśniła z tajemniczym uśmiechem. — A Blaise wpadnie na obiad?
— Kończy o trzynastej, ale nie wiem, co planuje — przyznała Angel.
— Ojciec wraca o czternastej, młody też zdąży.
— Przekażę mu.
— Kiedy masz zakończenie szkoły? — zapytała ją po chwili.
— We wtorek.
— A zdałaś w ogóle? — Uśmiechnęła się złośliwie.
— Zdałam.
— W następnej klasie masz mieć same A. Jak dostaniesz mierniaka, masz szlaban — zagroziła jej kobieta. Angel zaśmiała się.
— Jestem już za duża na szlabany, nie uważasz? Zresztą jeszcze co niektóre trwają. — przypomniała zgryźliwie.
— Jaki na przykład?
— A kto mi odebrał kartę i pozbawił wszelkich środków do życia?
Zapadła cisza.
— Z pretensjami idź do ojca.
— Nie mówiąc już o tym, ile paczek papierosów mi skonfiskował — obruszyła się.
— Ty i tak przestajesz palić. Kto to widział, żeby taka dziewczyna paliła? — burknęła matka.
— A ciotka Molly pali — dogryzła jej Angel.
— Ciotka Molly kopci ze stresu. Taką ma pracę.
— A ja co? Oaza spokoju? Też muszę się odstresować.
— Ty możesz sobie pobiegać, a nie psuć płuca. Jeszcze kawał życia przed tobą. W ciąży też będziesz palić?
— A już mam zaciążyć?
— Najpierw skończ szkołę, a potem idź do roboty, bo widzę, że masz same dziwne pomysły z braku zajęcia. Myślisz, że będziemy cię utrzymywać, pijawko?
— No — rzekła rozbawiona.
— To sobie za dużo nie myśl. — Kobieta wsiadła do samochodu. — Rzeknij słówko ojcu, to ci znajdzie zajęcie.
— Wiem.
Angel pomyślała, że już czas się usamodzielnić. W końcu własne pieniądze to satysfakcja i większa roztropność, na co je wydać. Poza tym Blaise też będzie pracować przez cały okres wakacyjny, więc zanudziłaby się sama w domu. Może faktycznie ojciec jej coś załatwi, przecież ma tyle znajomości.
Gdy wróciły do domu, Angel obudziła swojego brata, lenia Marty’ego. Ten rozgniewał się na nią, bo mimo późnej godziny i tak nie był wyspany. Zarywanie nocy przed komputerem nie było dobrym pomysłem na relaks.
— Co ty robisz po nocach? — zapytała, odsłaniając zasłony w oknie, bawiąc się w ojca, który zawsze jej tak robił. — Oglądasz gołe baby?
Dalsza rozmowa nie była zbyt bezpieczna i blondynka musiała się ewakuować, bo w jej stronę poleciały poduszki, książki, a nawet budzik. Chwilę jeszcze pokręciła się po domu i wolnym krokiem poszła do warsztatu wuja, gdzie umówiła się z Blaise’em. Przeszła przez parking do dusznej hali. Spod jednego z trzech naprawianych samochodów wystawały znajome buty, trochę już przetarte na czubkach.
— Cześć, misiek. Przyszłam po ciebie. — Kucnęła, zaglądając pod auto.
— Już? — zapytał zaskoczony.
— Jest za pięć trzynasta. — Spojrzała na tarczę zegara na ścianie.
— Poczekaj, tylko coś przykręcę. Podaj mi klucz, dwunastkę.
Spod auta wyłoniła się czarna od smarów dłoń.
— Czyli? — zapytała niemrawo. Wpatrzyła się w czerwoną skrzynkę z kluczami.
— Ten średni.
— Według mnie wszystkie są średnie — mruknęła i złapała za środkowy klucz. — Ten?
— Nie. Większy.
— Ten?
Podała mu kolejne narzędzie.
— Nie, większy — rzekł zniecierpliwiony.
— Jeszcze większy? — Miała nadzieję, że powiedzenie "do trzech razy sztuka" w tym przypadku już zadziała. — Ten?
— Tak.
Usłyszała w końcu i odetchnęła z ulgą.
— Nareszcie trafiłam — westchnęła. — Już przykręciłeś?
Rozległ się dźwięk używanego klucza i przez chwilę Blaise milczał.
— Już — rzekł po chwili, oddając jej narzędzie. Wygramolił się spod samochodu i zbliżył do Angel. Wydął usta, by ją pocałować.
— Najpierw się umyj.
Odtrąciła go dwoma palcami. Całą twarz miał umorusaną smarem i olejem, nie mówiąc już o rękach.
— To jakaś nowa maseczka?
— Nie, wróciłem z Afryki — zażartował.
— Rasista.
— Zaraz przyjdę. — Zniknął w pomieszczeniu obok. Po chwili wrócił przebrany i trochę czystszy.
— Teraz już możesz dać mi buzi.
— Nie powiedziałabym, ale zaryzykuję — odparła i pocałowała go na powitanie.
— To mówisz, że się stęskniłaś? — zapytał, kierując się do wyjścia.
— Kto? — Udała zdziwienie.
— A ja do ciebie dzwoniłem? Obudziłaś mnie, a miałem taki ciekawy sen.
— Jaki? — zapytała pobudzona.
— Jechaliśmy czarnym Porsche pod namioty — zaśmiał się. — Ale miałem jeszcze jeden, dziwny był. Nie pamiętam go.
Zmarszczył brwi w zastanowieniu.
— Chodźmy nad jezioro — zaproponowała. Miała ochotę być z nim sama. Szli lasem w milczeniu, trzymając się za ręce. Dawno nie czuła się tak wolna, bez problemów, obowiązków, jakby czas nagle się zatrzymał.
Przysiedli na plaży. Piasek był nagrzany od słońca, ale od strony jeziora powiewał przyjemny wiaterek. Fale obijały się o brzeg, dając uspokajające dźwięki.
— O, pamiętam już — rozochocił się Blaise. — W tym śnie byłaś czarodziejką, czy może jakąś wróżką? Miałaś na sobie taką ładną białą sukienkę — mówił, obserwując przepływającą nieopodal kaczkę. — I skrzydła. Koło ciebie stał jakiś gość. Pamiętam, że było mi strasznie gorąco w stopy. Nie mogłem się ruszyć, a potem nagle zacząłem spadać. Przeleciało coś białego i już nic nie pamiętam.
Zmarszczył czoło. Angel zrobiło się gorąco.
— Bardzo dziwny był ten sen — podsumował.
— To nie był sen — rzekła nagle, myśląc na głos i zamarła na dźwięk swoich słów. — To znaczy... To był koszmar chyba... — sprostowała szybko, próbując ukryć zdenerwowanie.
— Nie, koszmar to jeszcze nie był — odrzekł wolno.
— Wiesz, moja mama zaprasza cię na obiad — zmieniła gładko temat. Blaise spojrzał na jeszcze brudne ręce.
— Spokojnie, mamy w domu mydło — zażartowała i szturchnęła go łokciem. — Chodź.
Podniosła się z piasku, otrzepała spodnie z drobinek i pomogła chłopakowi wstać.
— Spóźnimy się — rzekła, gdy zerknęła na zegarek na jego nadgarstku.
Jeep ojca stał zaparkowany na podjeździe. Zapach obiadu już za progiem sprawił, że żołądki z głodu zrobiły im fikołka.
— Zostało coś dla nas? — zapytała w progu Angel.
— Dopiero zaczęliśmy jeść — odpowiedziała matka.
— Już idziemy, tylko umyjemy łapki.
Pociągnęła chłopaka do łazienki.
— Zobacz. — Pokazała mu wewnętrzną część swojej dłoni, która pocąc się, przejęła brud z ręki Blaise'a. — Tak się umyłeś. Spójrz w lustro, górniku.
— I ty pozwoliłaś mi tak iść? — oskarżył ją.
— Inaczej nigdy byśmy stamtąd nie wyszli. Tu masz pastę do rąk.
Wyjęła z szafki czerwony pojemnik i podsunęła mu go pod dłonie. Namoczyła też róg ręcznika wodą, musnęła nim po mydle i zaczęła ścierać brud z jego twarzy i szyi.
— Co tak długo tam robiliście? — zapytała podejrzliwie matka. — Moczyliście się?
— Blaise musiał się wyszorować. Jeszcze jest brudny na uchu. — Zauważyła czarną plamkę.
— Dzisiaj jakoś wyjątkowo nie mogę się domyć. — Blaise usiadł do stołu.
— Możemy wymoczyć się w moim jacuzzi — zaproponowała Angel. — Woda będzie czarna.
— Tylko filtrów nie zapchajcie.
— O, mam pomysł. Zrobimy sobie czas dla siebie, poleniuchujemy trochę, zażyjemy bliskości.
— Byle nie za dużo — wymamrotała matka.
— Wylenimy się na zapas. W przyszłym tygodniu nie będę miał na to czasu, bo zapisałem się na prawo jazdy — wyjawił z dumą Blaise.
— I nic mi nie powiedziałeś? — zapytała urażona.
— To miała być niespodzianka — wyjaśnił.
— Chyba że tak.
— Pouczę cię, jeśli chcesz — zaproponował ojciec.
— W sumie umiem już jeździć.
— Nie bądź tego taki pewien — zganił go.
— Dobra, ale jaguarem — odparł zadziornie Blaise.
— Nie przeginaj — ostrzegł go ojciec i groźnie wycelował w chłopaka widelcem. Kiedyś Blaise w takiej groźbie straciłby oko. Sytuacja zmieniła się na tyle, że uśmiechnęli się do siebie.
— Dziękuję za pyszny obiad — rzekł Blaise, gdy przełknął ostatni kęs. — Mama jest dziś do późna w pracy, a ja nie umiem gotować. Nie zaryzykuję spalenia domu.
— Oj, chyba nie jest aż tak źle — pocieszyła go matka.
— Jest, jest — zapewnił kobietę.
— Pojedliśmy sobie, trochę posprzątam, a potem pójdziemy się położyć — zarządziła Angel. Pospiesznie zgarnęła talerze ze stołu. Wszystkie brudne naczynie wylądowały w zmywarce.
— Tak, zrobiłem się trochę senny.
— Więc chodźmy. Pójdziemy do łóżka.
Ujęła chłopaka pod rękę i pociągnęła go w stronę swojego pokoju.
— Co ty dzisiaj taka napalona? — zapytała ją matka.
— Mama chce szybko babcią zostać — zaśmiała się Angel.
— Nic takiego nie powiedziałam — wyparła się kobieta.
— Ja wiem, że chcesz. — Córka mrugnęła do niej na odchodne. — Swoją drogą, już dawno tego nie robiliśmy — powiedziała do Blaise’a, gdy siedzieli już na sofie.
— Spieszy ci się? Słyszałaś, co powiedział doktor. Zero seksu — przypomniał jej z udawanym przejęciem. — Zero.
— Ja nic nie sugeruję, tylko stwierdzam fakt — rzekła i położyła się obok niego.
— Jestem tak najedzony, że nawet nie chce mi się ruszać — westchnął, mierzwiąc jej włosy. — Tak jest mi dobrze.
— Miałeś jeść z umiarem.
— Straciłem rachubę — stwierdził. — Zresztą już nic mnie nie boli.
— Wymyśl lepiej, co będziemy zaraz robić? — zapytała, podnosząc się na łokciu. — Nudzi mi się.
— Spać — Zamrugał sennie oczami.
— A potem?
— Potem? — zastanowił się. — Nie wiem, nie wybiegam myślami tak daleko.
— No weź... — nachmurzyła się.
— Chciałaś pływać, tak? To już masz co robić. Ale nie mam gaci na przebranie.
— A w zeszłym roku, jak szliśmy nad jezioro, to miałeś gacie na zmianę?
— Nie. A jak sobie jajka przeziębię, to co wtedy?
— Twój problem. — Wzruszyła ramionami. — Żartuję. Dam ci swoje — zaśmiała się złośliwie. Blaise spojrzał na nią z politowaniem. — Skoro nie...
— Ale ja nie powiedziałem, że nie — przerwał jej. — Pomyślę. Teraz się zdrzemnę albo chociażby poleżę. Jakoś zmęczony dzisiaj jestem.
Leżeli w milczeniu, przytuleni do siebie.
Angel wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że tkwili razem w jej własnym łóżku i mimo tylu gróźb ojca, jakoby chłopak nigdy nie przekroczy progu domu, był tam obok niej. W krótkim czasie wiele się zmieniło. Rodzice poznali go lepiej, spróbowali zrozumieć i udało im się nawiązać kontakt. Mieli świadomość, że kiedyś młodzi pomyślą o ślubie i wspólnym życiu, więc nie warto było przeciągać trwającej wojny. Nawet sam Blaise starał się świecić przykładem i zmienić, by w końcu uwolnić się od niemiłej przeszłości. Chciał się zmienić dla Angel. Byli już prawie dorośli i wizja przekrętów w gangu nie stawiała ich przyszłości w kolorowym świetle. Im dłużej człowiek w tym tkwił, tym trudniej mu było się wyrwać. A przecież mogło to zniszczyć, utrudnić dorosłe życie, bo sprawy gangu przypominały o sobie jeszcze przez długie lata i w każdej chwili coś mogło wyjść na jaw.
Blaise, choć zawalił ten rok szkolny, wspierał Angel na zakończeniu. Wziął udział w apelu i towarzyszył jej przez cały czas. Wiele osób podchodziło do niego, zagadywało, chwaliło jego zmianę i gratulowało wykaraskania się z ciężkiego stanu zdrowia.
Po zakończeniu zaczekali na Martina i poszli do pobliskiej kawiarenki.
— Zapraszam was na deser lodowy. — ogłosiła blondynka, gdy szli w kierunku małej budki. Blaise oczywiście się nachmurzył. Nie znał jej planów, a zawsze chciał płacić za zachcianki swojej dziewczyny. Pech w tym, że nie wziął ze sobą pieniędzy.
Tak samo sprzeczką kończyły się każde próby wyjazdu na krótkie wakacje. O wolne Blaise musiałby poprosić wujka Boba, co uważał za złe, zresztą pierwszą zaliczkę stracił od razu, regulując zaciągnięte u wielu osób długi. W taki sposób ciężko zarobione pieniądze rozpłynęły się w mgnieniu oka, a kolejny przypływ gotówki miał skończyć tak samo. Mógł się założyć z Angel o to, czyj portfel był chudszy, bowiem ona sama nie dysponowała żadną kwotą.
— Angela, siądź no tu, pijawko — rzucił ojciec wieczorem. Poklepał obok siebie miejsce na sofie. Dziewczyna usiadła obok niego i spojrzała na ojca z uwagą i jednocześnie z rozbawieniem.
— No?
— Masz jakieś plany na wakacje?
Podrapała się po głowie, jakby miała wielki problem.
— Chciałam jechać, no nie wiem, odpocząć gdzieś z Blaisem. Tylko nie mam pieniędzy. — Spojrzała na ojca proszącymi oczami. — Tatusiu, może...
— Nie licz na to — ostrzegł groźnie.
— Pójdziesz do pracy.
— Gdzie? — zapytała głupkowato.
— Do hotelu.
Uniosła brwi, ale nie odezwała się słowem. Trudno jej było wyobrazić sobie siebie jako pracownicę hotelu, z zerową wiedzą w tym temacie. Wtedy wymowny uśmieszek wykrzywił jej usta.
— Ty coś teraz sugerujesz? — zapytała z udawanym podejrzeniem.
— Sugeruję, że ci się przyda — odparł, a kącik ust drgnął mu delikatnie. — To będzie taki jakby kurs. Ucz się pilnie, bo nieźle za to zabulę.
— Myślałam, że to ja tam będę pracować?
— Nie myśl za dużo — burknął.
— Nie uważasz, że muszę mieć skończoną szkołę hotelarską, żeby prowadzić własny hotel?
— Jaki własny hotel? — mruknął pod nosem zmienionym głosem, zły, że pamiętała o jego planach i niespodzianka nie była już niespodzianką.
— A nic.
Wzruszyła ramionami.
— Żebym nie musiał się za ciebie wstydzić. Zaczynasz za tydzień. Masz jeszcze kilka dni, by nastawić się psychicznie.
— A w jakim hotelu? — zapytała szybko.
— U Sparks'a.
— Zdziwiłabym się, gdyby gdzieś indziej — mruknęła. — Znajomości. To w sumie nie daleko.
— Mogłem też pogadać z właścicielem AdamsHotel, ale obawiałem się, czy Śpiąca Królewna dawałaby radę docierać na czas.
Zapowiadały się bardzo pracowite wakacje. Angel była zabiegana. O ile praca recepcjonistki byłaby sama w sobie łatwiejsza, gdyby dziewczyna nie musiała uczyć się wielu innych rzeczy w obrębie hotelu. Blaise też był zapracowany, a po pracy w warsztacie chodził na kurs prawa jazdy, przez co nie mieli zbytnio czasu na spotkania.
— Załatwisz sobie wolne na weekend? — zapytał ją pewnego razu, gdy oboje znaleźli wolną chwilę. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki dwa papierki.
— Myślę, że tak — rzekła podekscytowana, co znów wymyślił.
— Zdałem — rzekł i wręczył jej kartkę z pozytywnym wynikiem prawa jazdy.
— Czemu nic mi nie powiedziałeś?! — krzyknęła. Jak bardzo cieszyła się jego szczęściem, tak głęboko uraziło ją to, że o niczym nie wiedziała. — Masz przede mną same tajemnice. I jak mam ci niby ufać?
— Po prostu. — Wzruszył beztrosko ramionami. — Nie chciałem cię denerwować. I tak już dość się stresujesz tym kursem. — Wcisnął jej do ręki kolorową karteczkę. — To ulotka hotelu w Londynie, do którego mam rezerwację. Moglibyśmy wybrać się tam razem, na chwilę być tylko sami i odpocząć.
— Skąd to masz? — zapytała z automatu.
— Ukradłem — wypalił równie szybko, a kiedy dziewczyna była bliska strzelenia focha, wyjaśnił: — Sprzedał mi je kolega z pracy. Teraz ma lekki kryzys w związku, a nie chciał, żeby przepadło. — Szturchnął ją łokciem. — To jak? Pojedziemy?
Zrobił słodkie oczy.
— Z tobą sam na sam, przez cały weekend? — zastanowiła się. — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Hotel zamknie działalność po naszym pobycie.
— Bardzo prawdopodobne, ale zaryzykujmy. W sumie to ich problem, nie nasz.
— Na przyszłość, wolałabym najpierw przedyskutować wszelkie plany. — Wróciła do dawania mu kazań.
— Ja po prostu nie chcę cię narażać na stres. To nie jest oszustwo, wręcz dbanie o ciebie — rzekł krótko. — Byłoby na mnie, że się przeze mnie stresujesz. A co to by było, gdybyś była w ciąży? Przecież stres mógłby ci zaszkodzić.
— Ale ja nie jestem w ciąży. Co wy wszyscy ostatnio o tym nawracacie? — zapytała, marszcząc czoło jak pies Shar Pei.
— Kiedyś będziesz. To trening.
— To wtedy nie będę nic wiedziała — zaśmiała się.
Wyjazd na weekend bardzo dobrze im zrobił. Wypoczęli, nabrali sił, spędzili ze sobą dużo czasu. Poczuli, że znów byli blisko, choć chwile rozłąki też były potrzebne, bo przynajmniej z utęsknieniem pragnęli każdego spotkania i mieli sobie dużo do powiedzenia.
Dwa pracowite, wyczerpujące miesiące szybko minęły i nim się obejrzeli, zaczął się nowy rok szkolny. Choć Blaise musiał zaaklimatyzować się w nowej klasie, wciąż jeszcze był myślami daleko i wolałby leżeć pod samochodem niż siedzieć w ławce, to Angel nie pozwalała mu łapać złych ocen i zmuszała go do nauki. Wybijała mu też z głowy powracający co chwilę pomysł rzucenia szkoły dla kariery mechanika.
Razem spędzali popołudnia i wieczory nad książkami. W efekcie już pierwsze jego stopnie nie wymagały poprawki, co dawało im więcej czasu na przyswajanie bieżących tematów. Gdy złapali już rytm, nauka przychodziła im łatwiej, choć braki w wiedzy wciąż dawały o sobie znać.
Dobrym wynikom nie mogli nadziwić się zarówno rodzice Angel, jak i Blaise'a (a nawet sam Blaise), sądzili bowiem, że w nowym roku szkolnym będą musieli zaganiać ich do nauki, by oboje nie skończyli jako młodociany, wykolejony mechanik i recepcjonistka. Tymczasem młodzi sami postawili sobie warunki i znacznie wydorośleli. Nie byli już tymi samymi beztroskimi osobami bez barier, z milionem szalonych, nieprzemyślanych pomysłów. Teraz wzajemnie się dopełniali, słuchali siebie, wspólnie podejmowali decyzje. Tworzyli wręcz idealną parę.
W końcu też ich rodziny porzuciły wojenną ścieżkę i zapragnęły się poznać. Szybko spostrzegły, że miały wiele wspólnych cech i zajęć. Mama Blaise'a lubiła gotować i często z mamą Angel pichciły najróżniejsze potrawy, podsuwając sobie wzajemnie sprawdzone i wyszukane, nowe przepisy.
Ojcowie natomiast chodzili na ryby, na pokazy sportowych samochodów i umawiali się na oglądanie meczy.
Postanowili wspólnie, że Wigilię spędzą przy jednym stole. Czar świąt szybko nastawił ich do świętowania. Angel i Blaise ubrali choinkę w salonie. Matki krzątały się w kuchni, ojcowie oglądali mecz z puszką piwa w ręku, a towarzyszył im Marty, zadając milion pytań, krzycząc i wiercąc się z emocji na krześle.
Wszystkie potrawy wigilijne były wyśmienite. Nie mogło być inaczej, w końcu wyszły spod rąk dwóch znakomitych kucharek.
Po wieczerzy nadszedł czas na prezenty, które już spoczywały pod choinką. Blaise i Angel sporo się nagłowili, co kupić rodzicom. Mając do dyspozycji kartę kredytową dziewczyny, na którą w każdym miesiącu wpływały pieniądze, i sumkę Blaise'a z pracy w warsztacie (choć pracował dorywczo, wuj uznał, że zapracował na pełną wypłatę), stwierdzili wspólnie, że ojcowie dostaną akcesoria do wędkowania. Początkowo chcieli kupić im wędki, ale w sumie te, których używali były w bardzo dobrym stanie. Mama Blaise'a dostała robot kuchenny, bo narzekała na swój stary, a mama Angeli znalazła pod choinką tę piękną sukienkę, która tak bardzo jej się podobała i, jak przeczuwała, wcale nie była tania. Od rodziców Angel i swoich Blaise otrzymał małe, tajemnicze pudełeczko. Pociągnął za wstążkę i jego oczom ukazały się kluczyki. Chłopak zmarszczył brwi i zrobił minę, jakby niczego w środku nie znalazł.
— Nie zmieścił się pod choinką w domu, ale zastąpiły ją te na dworze — podpowiedział mu Jack Cameron.
Blaise niepewnie zamknął pudełeczko i mocno zaniepokojony wdział na siebie kurtkę zimową i wyszedł na dwór. Stanął na progu i rozejrzał się. Podwórko przed domem nie skrywało niczego nowego. Biały puch opruszył już odśnieżoną ścieżkę do furtki, a krzewy mieniły się, ubrane w migoczące lampki.
Skierował kroki wzdłuż domu. Zamarł, gdy na podjeździe czekało na niego czarne Lamborghini z czerwoną kokardką. Skrył twarz w dłoniach, a w policzki zaszczypały go łzy. Marzenie każdego małego chłopca, w tym jego, właśnie się spełniło.
— Tylko nie zabij nim mojej córki, bo też skończysz życie.
Usłyszał, gdy z czerwoną twarzą zjawił się z powrotem w salonie.
Angel również otrzymała pudełeczko podobne do tego, które otrzymał jej chłopak.
— Już się boję — rzekła z uśmiechem. Drżącymi palcami pociągnęła czerwoną wstążeczkę i zdjęła papierowe wieko. W środku znajdowała się karteczka złożona w małą kostkę. Trochę czasu zajęło jej rozłożenie... planu budowy wielkiego luksusowego hotelu. Uniosła brwi, wpatrując się w kartkę.
— I co? Udałeś głupiego, gdy pytałam o hotel — fuknęła żartobliwie w stronę ojca, po czym spoważniała.
— Co? Nie podoba ci się? — zapytał zdziwiony i lekko podenerwowany mężczyzna.
— A gdzie stadnina? — wypaliła nagle jego córka.
— Stadnina? — krzyknął z zaskoczenia. — Jaka stadnina?
— Właściwie wolałabym założyć fundację dla koni dotkniętych przez los — odrzekła z powagą. Ojciec załamał się, a potem pociągnął za siwe włosy.
— No, to patrz. Tu jest jeszcze dużo terenu. — Przejechał palcem po mapce. — Jeśli chcesz, postaram się o tę twoją stadninę.
— Naprawdę? — rozpromieniła się Angel.
— A mam inne wyjście? — zadumał się znów. — To może zróbmy tak: będą konie dobrego gatunku do agroturystyki. — Wskazał kolejny obszar kartki. — A tu zrobimy osobny padok i budynek dla tych chorych. Może być?
— Idealnie, ale dotrzymaj słowa — powiedziała, grożąc mu palcem.
— Spoko — odparł z jakimś wyzwaniem w głosie.
— A teraz prezent ode mnie — rzekł Blaise i wybiegł z domu. Po chwili słychać było trzaśnięcie drzwiami samochodu i chłopak wrócił z powrotem. W rękach trzymał małe zawiniątko.
— Prosto ze schroniska — oznajmił i wręczył jej szarą puszystą kulkę.
— Taki ze schroniska? Wygląda jak rasowy.
Przyjrzała się przestraszonemu kotu.
— On jest z nielegalnej hodowli. Odebrali pięć takich kociaków facetowi, który handlował pół rasowymi, a brał kasę jak za rasowe — wyjaśnił zwięźle. — Będziesz miała kogo przytulić, gdy za mną zatęsknisz. I jeszcze to.
Dał dziewczynie zapakowane pudełeczko ze słodyczami, co przyjęła z niemrawą miną.
Będziesz jeszcze słodsza. — Pocałował ją czule.
— I gruba.
Puścił to pomimo uszu, bo wiedział, że nakarmi go połową zawartości pudła.
— Potrzymaj go, idę po prezent dla ciebie.
Wręczyła mu zestaw do pielęgnacji twarzy i bilety na specjalny koncert jego ulubionego zespołu.
— Przecież rozeszły się w pięć minut!
— Byłam szybka. — Wzruszyła ramionami.
— A teraz kolej na młodego. Poczekajcie, a może przetrzymamy go do jutra? — zażartowała i dała bratu owinięty kolorowym papierem mały pakunek. — Zatkajcie uszy — ostrzegła.
Faktycznie, przeczuła okrzyk radości z nowych gier komputerowych.
— Teraz już nigdy nie wyjdzie z pokoju. Komputer się spali. Może trzeba było dołączyć gaśnicę do zestawu? — zaproponował Blaise i poczochrał Martina po włosach.
Najstarsi członkowie rodzin nie dali sobie zbyt wyszukanych prezentów. Mężczyźni wręczyli sobie po opakowaniu piwa, a matki obdarowały się wzajemnie drobnymi kuchennymi przyborami.
Wraz z początkiem wiosny ruszyły prace budowlane hotelu i stadniny. Z każdym tygodniem widoczne były postępy, oba budynki rosły jak na drożdżach. Planowano zakończyć je przed późną jesienią, by już tylko wykonać prace wykończeniowe i umeblować wnętrze.
Ostatni semestr nauki okazał się trudniejszy. Głowę zaprzątały im czarne myśli dotyczące przyszłości, że sobie nie poradzą w prowadzeniu tak dużych lokali. Angel od razu rzucona została na głęboką wodę, ale wiedziała, że ojciec nie zostawi jej z tym samej. Już szukał chętnych do pracy, specjalistów, nowych spółek, kontaktów i reklamował jeszcze nie skończony hotel. Zatrudnił najlepszego architekta krajobrazu, z którym uzgodnił wszystkie szczegóły wykorzystania pasów zieleni i wybrał najciekawsze rozwiązanie udekorowania podjazdu i podwórka. Miało być hucznie, przykuwać spojrzenia, ciekawić, miał być przepych, piękno i przystępne ceny, by nie wystraszyć nimi klientów.
Z końcem roku szkolnego małymi kroczkami zbliżali się do wielkiego finału. Młodzi właściciele, bo ostatecznie posesja została zapisana także na Blaise'a, kupili pierwsze konie od hodowców chwalonych koni kilku ras. Młode, piękne zwierzęta dodały uroku i życia ciut smętnej, bo niezamieszkanej posiadłości. Gotowy do użytkowania teren czekał na pierwszych gości. Prace zakończone zostały o wiele wcześniej, niż planowali. Na kilka godzin przed wielkim otwarciem pracownicy byli już na swoich pozycjach pracy, ubrani w galowe stroje.
— Denerwuję się — załamała się Angel, cała drżąc z napięcia. Chodziła nerwowo w tę i z powrotem, stukając szpilkami o lśniącą posadzkę. Miała na sobie beżową sukienkę i upięte w kok włosy. Kilka kosmyków niesfornie powiewały. Blaise natomiast założył na tę okazję garnitur i czarną muszkę, a włosy musnął żelem.
— Nie bój się. — Przytulił ją. — Jestem z tobą. Będzie dobrze.
— A jeśli nie? Jak coś pójdzie nie tak?
— Wszystko będzie w porządku — powtórzył.
— A jak nikt nie przyjdzie? — lamentowała dalej.
— Nawet ludzie na ulicy pytali mnie, kiedy otwarcie. — Przewrócił oczami w niemocy. — Wywiesiliśmy plakaty w całym mieście. Kto przyjdzie, to przyjdzie. Nie będziemy przecież płakać, jeśli nikt się nie pojawi, to nie tragedia.
Przekąski zostały już przygotowane i wystawione na stoły w hallu, kelnerzy czekali, aby ugościć pierwszych przybyszów.
Po chwili na podjazd wjechał czarny samochód.
— Jak wyglądam? — zapytała Blaise'a ze zgrozą Angel.
— Pięknie, tylko się uśmiechnij — odparł i pocałował ją. Ta rada nie była za bardzo trafiona, gdy uśmiechnęła się sztucznie, ze szczękościskiem.
Z samochodu wyszły cztery osoby, z podziwem rozglądając się po podwórku.
— Chodźmy do nich — zaproponował Blaise i pociągnął Angel za sobą.
Chwilę później wszystkie miejsca na sporym parkingu były zajęte i samochody tłoczyły się pod bramą. Przybyli ludzie podziwiali, słuchali i zadawali mnóstwo pytań, na które Angel starała się płynnie i wyczerpująco odpowiedzieć.
— Piękne konie — zachwyciła się młoda dziewczyna i poklepała po szyi karego fryza, który wyciągnął głowę ponad płotem padoku.
— A tam co będzie? — zapytała inna, wskazując pusty budynek i wybieg.
— Tamta część jest przeznaczona dla koni, które postaramy się uratować.
Goście przyjęli ten pomysł z entuzjazmem.
Od tego dnia bramy posiadłości stały otworem dla każdego. W początkowych dniach interes rozwijał się w żółwim tempie, ale z czasem przyjeżdżało do nich wielu gości, którym ktoś ich polecił lub widzieli gdzieś ulotkę i zaciekawieni przyjechali, żeby samemu ocenić.
W końcu też dodatkowo otworzyli szkółkę jeździecką, na początek z dwoma instruktorami. Zakupione konie były wyjątkowo dobrze ułożone, łagodne i odpowiednie nawet dla dzieci, ale z myślą o nich dokupili kilka kucyków, bo nie wszyscy przecież lubili duże konie.
Pracownicy byli mili dla gości, serdeczni i sumienni. Angel nie mogła się odnaleźć w tych wszystkich papierach, którymi była zasypana, ale w końcu z pomocą Blaise'a nabrała wprawy. Chłopak dużo jej pomagał. Nie pracował już w warsztacie. Teraz wspólnie zarządzali hotelem. To on najczęściej chodził na spotkania ze sponsorami. Był wręcz stworzony do tej roboty. Nigdy bowiem nie miał większych problemów z porozumieniem się, był takim rozmówcą, że ciekawił swojego słuchacza. Miał bardzo przyjemną barwę głosu i starał się też dobrze wyglądać, choć nie wszyscy pozytywnie reagowali na wytatuowanego młodego mężczyznę z piercingiem i zjawiskową fryzurą. Po kilku konferencjach był tak wyluzowany, jakby spotykał się ze znajomymi. Przede wszystkim o wiele lepiej znosił stres. Angel wolała, żeby to on brał udział we wszystkich spotkaniach, bo ona pod wpływem stresu nie potrafiłaby wymówić słowa albo zaczęłaby się jąkać. Nawet bez tego powróciła do palenia papierosów. Było to silniejsze od niej.
Po miesiącu wszyscy znali już specyfikę swojej pracy, kolegów oraz otoczenie. Atmosfera poprawiła się, a presja zelżała. Wszystko biegło własnym rytmem i porządkiem. Najgorsze już minęło, a było nim ruszenie tej wielkiej maszyny i rozpędzenie jej.
W końcu dostali też swoje pierwsze zgłoszenie o maltretowanym koniu. Fundacją kierowała kuzynka Blaise'a, Margaret, która od dziecka zajmowała się końmi i skończyła studia weterynaryjne. Bez zastanowienia przyjęła ich ofertę, ponieważ do tak poważnego zajęcia potrzebna była fachowa ręka oraz szeroka wiedza. Margaret świetnie sobie radziła. Wraz ze stajennymi starali się wyleczyć poobijanego, okaleczonego, wychudzonego i skrzywdzonego psychicznie młodego kasztanka. W jego leczenie włożyli całą swoją siłę i czas. Niekiedy przesiadywali przy nim do późna, gdy jego stan się pogorszył. Zakładając stronę internetową fundacji i zamieszczając tam relacje z postępów leczenia ogiera, nie myśleli, że ich pracę śledzić będzie tyle martwiących się o niego osób. Zarówno personel, jak i osoby przebywające w hotelu pytali o jego stan zdrowia. Po wielu ciężkich i dramatycznych chwilach koń powoli odzyskiwał zdrowie, choć nie było to zbytnio widoczne z dnia na dzień i w każdym momencie jego stan mógł ulec pogorszeniu. Wraz z apetytem rosła jego siła i ufność do opiekunów. Wcześniej trudność sprawiało mu zrobienie kilku kroków, a teraz miał na tyle siły, by zaprotestować czy pokazać, jakie było z niego ziółko. Stał się ich pupilem i gwiazdą stadniny. Nawet dostojne konie fryzyjskie nie robiły takiej furory, jak ten mały, temperamentny konik.
Po wyleczeniu Huntera nadeszło zgłoszenie o zagłodzonym siwku, który od dwóch miesięcy przebywał pod gołym niebem. Sąsiedzi właściciela twierdzili, że koń został porzucony, a oni od czasu do czasu dokarmiali zwierzę, by nie zdechło z głodu z nadzieją, że facet po niego wróci. Od kilku tygodni Szkocja zmagała się z suszą, co doprowadziło do kompletnego wyschnięcia trawy na pastwisku. Konia czekała pewna śmierć, więc starszy mężczyzna, który codziennie podstawiał mu świeżą wodę, zadzwonił do fundacji z prośbą o pomoc.
Koń znany był w okolicy i wszyscy wołali na niego Luckless. Siwek był lekko wychudzony, odwodniony i wyliniały przez grzybicę skórną. Jego kopyta były przerośnięte, zaniedbane. Nieleczone, postępujące choroby powoli wysysały z niego życie. Czasu było mało, a koń marniał w oczach. Dodatkowo jego stan pogarszał stres.
Ratownicy szybko rozpoczęli walkę o życieLuckless. Każdy chciał pomóc. Wszyscy dwoili się i troili, by akcja ratunkowa przebiegła możliwie sprawnie. Znów nadeszły ciężkie dni, pełne niepewności i lęku. Kolejnym ich problemem stał się ognisty temperament zwierzęcia. Doszło nawet do tego, że dwaj stajenni zostali pogryzieni, kiedy próbowali uprzątnąć jego boks. Margaret pracowała z nim na lonży. Trochę mniej agresywnie reagował na kobiety. Praca z Margaret powoli dawała rezultaty.
Blaise i Angel byli tak zabiegani w ciągu dnia, że późnym wieczorem, gdy wracali do wynajmowanego apartamentu, nie mieli nawet siły na rozmowę. Ich związek został zdominowany przez pracę, choć prawdę powiedziawszy cały czas widzieli się w hotelu, ale to przecież nie było to samo. Tęsknili za wspólnie spędzonym wolnym czasem.
Wkrótce Angel dopadł zdrowotny kryzys. Nie czuła się najlepiej. Bolała ją głowa, miała mdłości i ogólnie źle się czuła. Ignorowała objawy, pochłonięta pracą, przy której trochę zapominała o swoich udrękach. Objawy przybrały jednak na sile. Kobieta musiała usiąść, by nie upaść. Jedna z recepcjonistek zawołała Blaise'a.
— Co jest? — zapytał zatroskany, gdy wpadł jak przeciąg do hallu.
— Nic. To tylko chwilowa niedyspozycja — odrzekła lekceważąco. Wypiła łyk wody, którą przyniosła jej recepcjonistka.
— Prawie nam zemdlała — zawołała druga dziewczyna zza lady recepcji.
— Zbieraj się. Jedziemy do szpitala — zadecydował Blaise.
— Po co? — mruknęła. — Zaraz mi przejdzie. Zawsze przechodzi.
— Tak, właśnie widzę. Gdzie masz torebkę?
— W gabinecie.
— Idę po nią, a ty czekaj. Zaraz po ciebie przyjdę.
Zniknął na schodach, a po chwili wrócił, gotów do drogi. Pomógł dziewczynie dojść do samochodu i wsiąść do niego. Po kilkunastu minutach jazdy byli już pod szpitalem.
— Zbladłaś — rzekł, gdy usiedli przed gabinetem lekarza.
— Nic mi nie jest — odparła, zmagając się z kolejną falą mdłości. — To tylko przepracowanie, może mała anemia.
Blaise nie słuchał. Nieustępliwie doprowadził ją pod gabinet lekarza. Za chwilę przyszła ich kolej. Oboje weszli do środka.
— Co pani dolega? — zapytał krępy lekarz w średnim wieku, o przyjaznych rysach twarzy. Popatrzył na nią uważnie.
— Mdłości, duszności, omdlenie i czasem ból głowy — odparła słabym głosem.
Lekarz popatrzył na nią w zastanowieniu i pomasował sobie palcami brodę.
— Czy prócz tych objawów coś jeszcze pani dolega?
— Nie.
— Zawroty głowy?
— Czasami — przyznała po chwili.
— To nie musi być od razu choroba — uspokoił ją i uśmiechnął się pocieszająco. — Wyślę panią do koleżanki obok, gabinet sto trzy. Jeśli okaże się, że to nie to, będziemy szukać dalej. Proszę przyjść do mnie z wynikami.
Napisał coś na kartce lekarskim nieczytelnym pismem i wręczył ją Angel. Wyszła z Blaise’em z gabinetu i usiedli na krzesłach w poczekalni.
— Skoro ginekolog, to mniemam, że muszę tu zaczekać?
— Tak — syknęła i weszła do środka, gdy pokój opuściła blondynka z pokaźnym brzuszkiem.
Przywitała się i podała lekarce karteczkę. Po wykonaniu badania i usłyszeniu diagnozy, Angel ciarki przebiegły po plecach. Blada już przedtem skóra zbielała jeszcze bardziej.
— I co? — zapytał zniecierpliwiony chłopak, gdy wyszła na korytarz.
— Lepiej nie pytaj — mruknęła z wymalowanym na twarzy szokiem.
Doktor tylko sprawdził wszystkie kartki, przemierzając po nich szybkim wzrokiem.
— Nie mam tu już nic do roboty. Mogę jedynie wypisać jakieś leki na te dolegliwości.
Rozłożył ręce z uśmiechem.
— Jak to? — zapytał zdezorientowany Blaise.
— Gratuluję przyszłego rodzicielstwa — wyjaśnił krótko lekarz. Blaise wytrzeszczył oczy. Długo nie mógł w to uwierzyć.
— Nie cieszysz się? — zapytał dziewczynę, gdy szli już do samochodu.
— Jeszcze nic nie myślę i nic nie wiem — odparła rozkojarzona. — Kto zajmie się hotelem?
— Ja. Bądź spokojna. Odwiozę cię do domu. Musisz odpocząć. Nie myśl o biznesie. Najlepiej siedź w domu i się nie ruszaj.
— I co będę tam robić? — odburknęła.
— Siedź tam, póki ci się nie poprawi. Przecież nie zamknę cię na dziewięć miesięcy.
— Na sześć i pół miesiąca — poprawiła go.
— Mniejsza z tym. Skoro źle się czujesz, to chyba lepiej, żebyś została w domu i się nie denerwowała.
— Chyba tak — westchnęła.
— No, właśnie. — Stanęli pod apartamentem. — Dojdziesz sama czy mam iść z tobą?
— Sama pójdę — odburknęła gniewnie. Powoli denerwowało ją to rozczulanie się nad nią.
— Za godzinę do ciebie zajrzę i przywiozę leki.
— Ok. Pa.
Pocałowała go na pożegnanie i pomaszerowała w stronę wejścia. Czuła na sobie wzrok Blaise'a, patrzył na nią aż nie zniknęła mu z oczu.
Nie mogła w to uwierzyć. Nie wiedziała, czy się cieszyć czy załamać. Czuła, że nie była jeszcze gotowa na dziecko w tak młodym wieku. I co powiedzą na to rodzice? Przecież miała zająć się biznesem, a tymczasem zaciążyła.
Położyła się na kanapie, prosząc Boga o litość, by nie czuła się tak paskudnie przez całą ciążę. Po krótkim czasie usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
— Jestem, skarbie — rzekł już od drzwi Blaise. — Jak się czujesz?
— Tak samo, jak przedtem — mruknęła cichym głosem znad poduszki.
— Przywiozłem ci leki. Przyniosę ci wodę. — Pobiegł do kuchni i wrócił z pełną szklanką. — Przykryć cię kocem? Nie jest ci zimno? Zrobić ci herbatę?
— Blaise! — przerwała salwę pytań. — Denerwujesz mnie.
— Przepraszam. — Usiadł na brzegu kanapy. — Chciałbym ci pomóc.
— Swoje już zrobiłeś. — Spojrzała mu w oczy. — Cieszysz się?
— To nie koniec świata. Zresztą pamiętaj, że chcę mieć małą drużynę piłkarską — zażartował i mrugnął do niej, co wcale nie polepszyło jej humoru nawet na moment. — Wiesz, wszyscy się o ciebie martwią. Pozdrawiają cię. Mówią, żebyś się o nic nie martwiła.
— Dzięki. Powiedz im, że przyjadę, gdy lepiej się poczuję. — Napotykając chłodne spojrzenie chłopaka dodała: — Kiedyś tam.
— Odpoczywaj. Zajmiemy się wszystkim.
Wstał i wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko.
— Wiem, że pewnie liczyłaś na huczne zaręczyny, ale w naszym życiu wydarzyło się tyle rzeczy, że chyba dość nam wrażeń.
Otworzył przed nią szkatułkę i jej oczom ukazał się pierścionek. Nawet nie zauważyła, kiedy Blaise klęknął przed nią.
— Angelo Juliet Cameron, wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Szybko się jednak opanowała.
— Mam jakiś wybór?
Blaise pokręcił głową.
— Niestety, nie.
Angel westchnęła i nadstawiła rękę.
— Niech już będzie.
Patrzyła na pierścionek na swoim palcu i uśmiechnęła się na myśl, co by było, gdyby oświadczył jej się za czasów, gdy byli w gangu.
— Jack Cameron cię nie zabije.
Ciąża była dla niej motywacją do rzucenia palenia. W czasie ciąży nie zapaliła ani jednego papierosa, jeśli nie liczyć dziesięciu tygodni niewiedzy, co z ogromnym zapałem wygadała jej matka. Angel oswoiła się z zaistniałą sytuacją i nie myślała już, że to katastrofa. Z każdym etapem ciąży jej ciało nabierało kształtów, a ona sama wyglądała kwitnąco. Zajęła się znów biznesem, ale unikała stresujących sytuacji.
By przypieczętować swój związek, wzięli ślub, a przyjęcie wydali w hotelu. Podróż poślubną odłożyli na później, by nie narażać dziecka na zmianę klimatu czy choroby, a kiedy maleństwo przyszło na świat, młody tata prawie oszalał ze szczęścia. Marcus, bo takie imię otrzymał ich synek, stał się powodem zbiorowego postradania zmysłów przez całą rodzinę. Blaise bardzo pomagał Angel i starał się ją odciążyć w wielu zajęciach, choć sam chodził niewyspany i półprzytomny, ale dawał z siebie wszystko w hotelu i w domu. Starał się szybko wypełniać obowiązki w pracy, by więcej czasu spędzać z rodziną.
Gdy Angel zajęła się znów biznesem, opieka nad dzieckiem spadła na babcie, które pękały z dumy. Rozpieszczały wnuka, ale ostatkiem rozsądku starały się stawiać mu jasne zasady.
— Żebyśmy nie musieli dzwonić po supernianię — żartował Blaise.
Angel czasem wracała myślami do wspomnień. Zastanawiała się, jakie byłoby jej życie, gdyby nie interwencja Grega. Może marnowałaby je w więzieniu, może klepałaby biedę i z gromadką dzieci u boku szukałaby jedzenia w śmietnikach, a może zażywałaby jakieś świństwa. Teraz z myślą o nim starała się wybierać przemyślaną drogę, by nie dawać mu powodów do trosk. Szansy od losu nie mogła zmarnować. Miała nadzieję, że Greg widział jej poczynania i był z niej dumny. Dzięki niemu nie wykoleiła się i odnalazła właściwą drogę. Najbardziej tylko żałowała, że nie było go przy niej cieleśnie, nie mogła z nim porozmawiać, ani go zobaczyć. Odczuwała jego duchową obecność, w jej sercu. Ze spokojem budziła się każdego ranka wiedząc, że nad nią czuwał. A kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkają?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro