Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwa oblicza

     — Księżniczko. Obudź się.

     Poczuła na ramieniu dotyk. Otworzyła zaspane oczy, wrażliwe na światło. Mrużąc je rozpoznała Grega.

     — Wstawaj, spóźnisz się do szkoły, Angela — powiedział swoim zwykłym, ciepłym głosem. — Czemu nie jesteś w piżamie? — zapytał szczerze zaskoczony.

     Angel nie mogła uwierzyć, że przyszedł sobie jakby nigdy nic.

     — Nie mam ochoty cię oglądać. Zejdź mi z oczu — syknęła, czując narastający gniew. Zaskoczony blondyn początkowo nie wiedział, co powiedzieć.

     — Co cię ugryzło? — wydukał w końcu z powagą.

     — Blaise przeżyje. Ja wiem, że tak będzie.

     — A dlaczego miałby nie żyć? — zapytał zaskoczony. Angel już kompletnie nic nie pojmowała. Greg zdawał się faktycznie nic nie wiedzieć. W jego oczach znów błyskały radosne iskierki, a twarz nie miała już wyrazu nienawiści i chłodu.

     — Co się z tobą dzieje? — zapytała niedowierzająco. — Blaise leży w szpitalu. Przecież wiesz, wczoraj ci mówiłam.

     — Nie, nic mi nie mówiłaś — zaprzeczył ze zmarszczonym w zamyśleniu czołem. — Ja... Niewiele pamiętam, co działo się, gdy wróciliśmy tu ze Skrawka Nieba.

     — Mówiłeś, że pójdziesz do Archanioła Michała — przypomniała mu i usiadła.

     — Tak pewnie było. Chyba.

     Spojrzał na zranione ramię. Rana posmarowana była czymś błękitno świecącym.

     — Będziemy dziś ćwiczyć? Nauczyłam się wczoraj trzydziestu pierwszych zaklęć, zanim dowiedziałam się o Blaise’ie.

     — Zaczniemy po szkole, a potem będziesz się uczyć kolejnych zaklęć i na kartkówkę z angielskiego.

     Angel machnęła obojętnie ręką. Nim Greg zdążył skomentować ten gest, powiedziała:

     — Idę pod prysznic.

     Zabrała ze sobą świeże ubrania. Przez cały czas nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. To było dziwne. Musiała porozmawiać z Archaniołem, na wszelki wypadek, choć jak powiedział Greg, złe uroki nie miały możliwości przedostania się do Skrawka Nieba, czy nawet poza punkt teleportacyjny, a jej pokój również był strzeżony ochronnymi zaklęciami, które Gregor sam na niego rzucił.

     W szkole czuła się samotna, jakby kogoś jej brakowało, a przecież ostatnimi czasy nie spędzała przerw razem z Blackiem. Mimo, że wiedziała, gdzie był, błądziła oczami po korytarzu, próbując wypatrzeć w tłumie jego sylwetę.

     Kilka osób nawet zagadywało ją o stan zdrowia Blaise'a, życzyli jej sił i pocieszali.

     Na początku jednej lekcji wszystkie klasy zgromadziły się w auli. Dyrektor Andrew Weimer omawiał kwestie zmian w kodeksie szkoły, zbliżających się egzaminów i innych aktualności. Na dobre zakończenie zmieszał ich z błotem, uwzględniając ubiór, zachowanie, oceny czy uwagi od nauczycieli. Na ostatnie jego pytanie, czy ktoś miał coś do powiedzenia, Angel podniosła rękę. Dyrektor podał jej mikrofon zaciekawiony.

     — To może nie ma zbytnio związku ze szkołą — zaczęła nieśmiało — ale myślę, że jest ważne. Niektórzy już wiedzą o nieszczęściu naszego kolegi, Blaise’a Blacka.

     Przez aulę przeszły szepty. Angel zebrała się w sobie i kontynuowała:

     — Jutro, o godzinie osiemnastej, w naszym kościele odbędzie się msza za zdrowie Blaise'a. Chętnych zapraszam. Przyda się wsparcie.

      Oddała mikrofon dyrektorowi. Zapadła głucha cisza, przeszywająca wnętrze.

      — Tak, ja również namawiam do wspólnej modlitwy. Blaise to straszny łobuz, ale dobry z niego chłopak.

     Zakończył spotkanie i wszyscy rozeszli się do klas.

     Angel po lekcjach wróciła do domu. Ku jej uldze, Greg wyglądał normalnie.

     — To co? Zaczynamy ćwiczenia? — zapytał optymistycznie. Przeszli już dobrze znaną trasą do Skrawka Nieba. Gdy weszli do środka, spostrzegła przygotowane do nauki przedmioty.

     — Zrobimy tak: ja będę opisywać zaklęcie, a ty będziesz je rzucać, ok?

     Przytaknęła głową.

     — Na początek może przenieś pudełko ze stołka na moją dłoń.

     Wyciągnął rękę przed siebie.

     — Veho — rzekła po chwili skupienia, a przedmiot uniósł się ponad stolik. Poprowadziła go powoli i coraz bardziej chwiejnie na dłoń Grega.

     — Teraz rozbij lustro.

     — Rozbić lustro? — upewniła się, czy dobrze usłyszała. Greg przytaknął, pewny siebie, więc bez zbędnych ceregieli rzekła: — Explosio.

     Na wielkie lustro, co prawda, działało zaklęcie osłaniające, więc gdy tylko promień zaklęcia zmierzał ku niemu, powietrze przed jego gładką taflą zmętniało, tłumiąc czar. Teraz jednak Greg udostępnił skrawek tego lustra, który w rzeczy samej nie został uszkodzony i powstałe pęknięcie nie było prawdziwe.

     — A teraz napraw.

     — Reparo.

     I pajęczyna drobnych pęknięć zrosła się, a powierzchnia lustra znów stała się gładka.

     — Na początek bardzo dobrze — pochwalił ją zadowolony. — Odpocznij chwilę, przypomnij sobie resztę zaklęć, a ja pójdę do Archanioła.

     Została sama. Nie miała przy sobie Wielkiej Księgi Magii. Kiedy jednak o niej pomyślała, gruby tom pojawił się na stoliku. Do komnaty nie można było przenosić żadnych przedmiotów, z wyjątkiem Wielkiej Księgi Magii i kilku innych rzeczy, które miały nieziemską moc i nie działały na nie żadne niepożądane czary.

     — Zaleta Skrawka Nieba — rzekła do siebie z zadowoleniem.

     Otworzyła księgę i zaczęła wertować po kolei wszystkie zaklęcia. Rzucała te, które komnata pozwalała jej przetestować.

     W pewnej chwili ciężkie wrota zaskrzypiały i do środka zajrzała Eleonora, rozglądając się wokół. Jej uważny wzrok zatrzymał się na Angel, której ciarki przeszły po plecach na widok błyszczących w półmroku kocich oczu. Skamieniała w połowie ruchu.

     — Gdzie Gregor? — zapytała przybyszka bez wyrazu, nie odrywając wzroku od dziewczyny.

     — U Archanioła... Czy nie doszedł? — zwątpiła Angel.

     — Nie spotkałam go. — Zapadła chwila ciszy. — Strasznie późno wczoraj wrócił.

     Angel pomyślała, że Greg nie był przecież dzieckiem, ani chłopakiem Eleonory. Nie wyśmiała jej jednak, a za to stwierdziła, że może warto opowiedzieć o dziwnym zachowaniu Grega. Było to trudne do wykonania. Wyglądało tak, jakby Angel się dusiła, bo słowa grzęzły jej w gardle. Czuła się jak mała dziewczynka.

     — Możemy pogadać? — wydukała w końcu.

     — Tak — rzekła trochę zdziwiona wróżka. Weszła do komnaty, zamykając za sobą skrzydło wrót. — O czym chcesz ze mną rozmawiać?

     Podeszła do Angel, którą znów obleciał strach.

     — O Gregu. Wczoraj po południu walczył z paskudami Lucyfera. Napadli na mnie, gdy wracałam ze szkoły. Wtedy Greg został ranny, krwawiło mu ramię. Baliśmy się o wykrwawienie, ale udało nam się zatamować — spauzowała na moment. — A potem dziwnie się zachowywał, był taki jakiś inny...

     — W jaki sposób inny? — dociekała Eleonora, słuchając jej uważnie. Zmarszczyła brwi.

     — Był taki przygaszony, opryskliwy wręcz. A — zastanowiła się — czy on może był u Archanioła Michała, tak około godziny dziewiętnastej?

     — Nie. Towarzyszyłam mu przez cały wieczór, ale Gregora u nas nie było.

     — Mówił, że idzie z nim porozmawiać.

     — Pojawił się bardzo późno, mogła to być druga w nocy. Wrócił bardzo wycieńczony. Ta rana strasznie wyglądała. Posmarowaliśmy ją wywarem z pustynnej orchidei i wodą ze źródła życia.

     — Widziałam. Świeci na niebiesko.

     — Na niebiesko? — Uniosła głos ze zdziwieniem, a Angel serce zakołatało w piersi. — Dziwne.

     — On mi opowiadał trochę o tych punktach teleportacyjnych. Czy to możliwe, że nie mógł się tu dostać? Skoro planował przyjść, a się nie pojawił, to... gdzie mógł być?

     Eleonora wzruszyła ramionami w zastanowieniu i beznadziejności sytuacji.

     — Dziwne — powtórzyła, błądząc gdzieś myślami. — Musimy to sprawdzić...

     Wrota znów zaskrzypiały i tym razem wszedł Greg.

     — Co tak na mnie patrzycie? — zapytał lekko zakłopotany. Zorientowały się, że patrzyły na niego, jakby widziały go po raz pierwszy.

     — Nic — rzuciła szybko Eleonora i szeptem zwróciła się do Angel. — Dzięki za informacje.

     Pokierowała się do wyjścia. Cały czas zerkała na Grega, a gdy stawiała kroki, bajecznie sypał się za nią złoty pyłek.

     — O czym gadałyście? — zapytał Greg.

     — A, takie babskie sprawy — odparła i machnęła ręką. — Zobacz, przeniosłam Wielką Księgę. —Podskoczyła do niego ochoczo. —Naucz mnie teleportacji.

     — Stąd się nie da.

     — Powiedz mi, jak to działa, a ja sama do tego dojdę. Chciałabym wiedzieć, jak mam się dostać do punktu teleportacyjnego.

     — Wystarczy, że uniesiesz różdżkę i powiesz na przykład „Veho Skrawek Nieba”.

     Skinęła głową na znak zrozumienia.

     — Co teraz robimy?

     — To może pójdziesz się pouczyć zaklęć? — zaproponował. Skinęła głową. Podźwignęła grubą Księgę ze stolika.

     — Daj, bo jest ciężka — zaoferował swoją pomoc i zabrał jej z rąk egzemplarz.

     — A wczoraj kazałeś mi ją nieść — obruszyła się.

     — Pamiętam jak przez mgłę — przyznał mamrocząc.

     Gdy byli już przy punkcie teleportacyjnym, dogoniła ich Eleonora. Na tle białego korytarza wyglądała mrocznie, a jednocześnie zjawiskowo.

     — Gregor, zostań. Przebadamy cię.

     — Nic mi nie jest — zapewnił ze spokojem i pewnością, jak to facet miał w zwyczaju.

     — Mimo wszystko. Odstaw ją do domu i wracaj.

     — O co im chodzi? — zapytał, gdy Eleonora odeszła.

     — Martwią się, to normalne — wyjaśniła, nie mówiąc mu prawdy. — Lepiej dmuchać na zimne. Ja się będę uczyć, a ty idź. I traf tam, bo inaczej cię znajdę i własnoręcznie dostarczę, a uwierz mi, nie chciałbyś — rzekła, gdy znaleźli się w pokoju.

     Ociągając się Greg położył Księgę na stole i zniknął.

     — Faceci. Zawsze boją się badań — mruknęła do siebie i otworzyła Wielką Księgę Magii. Czytając definicje, czasem rzucała zaklęcia na przedmioty w pokoju. I tak telewizor zamienił się w owcę, maleńka zawieszka w kształcie wieży Eifla urosła do rozmiarów szafy, prawie wywiercając ostrym czubkiem dziurę w suficie, kwiat rozrósł się tak, że zajął całe okno balkonowe i przeszedł już na kolejną ścianę, oplatając pędami wszystko, co znalazł na swojej drodze, ale Angel w porę znalazła przeciwzaklęcie.

     Magia była fajna. Angel nie myślała, że nauka sprawi jej tyle przyjemności. Uczyła się zadziwiająco szybko i lubiła to, co było w jej przypadku niedorzeczne. Pochłonęło ją to tak bardzo, że na moment zapomniała o Blaise'ie, rodzinie i normalnej szkole.

     Usłyszała pukanie do drzwi i głos ojca.

     — Mogę wejść? — zapytał, a klamka niebezpiecznie opadła.

     — Chwilka! Przebieram się — rzuciła w kierunku drzwi, nie wiedząc, co zrobić z Księgą i tym magicznym bałaganem. Otworzyła szafę, wcisnęła tomiszcze w burdel i przykryła kilkoma ciuchami. Odwróciła się i z zaskoczeniem zauważyła, że wszystko wróciło do stanu przed rzucaniem zaklęć. — Już.
     — Co robisz?

     Tajemniczo omiótł wzrokiem pokój córki, a Angel prawie serce stanęło na myśl, że może coś podejrzewał, ale niby jak?

     — Zabieram się za historię.

     — Zejdź na dół na jedzenie. Obiad już dawno wystygł. Wołałem cię. Nie słyszałaś?

     — Eee... Słyszałam — skłamała, bo wtedy była pewnie w Skrawku Nieba. — Chciałam szybko dokończyć lekcje.

     — Jak się czujesz? — zapytał, gdy schodzili po schodach.

     — Nijak — odparła bezbarwnie. To głupie pytanie.

     — Może zaparzyć ci melisę?

     — Tak, poproszę, chociaż wątpię, że mi pomoże.

     Szybko zjadła obiad, wzięła kubek z naparem i wróciła do pokoju, gdzie Greg siedział na sofie.

     — I co? — zapytała zaciekawiona wynikami badań.

     — Nic. Wszystko w porządku.
     Angel zadumała się.

     — To chyba dobrze? — zapytał na widok jej miny.

     — Chyba tak.

     — Nauczyłaś się już z historii? — zmienił temat.

     — Właśnie miałam się za nią zabrać — przyznała i dodała z uśmiechem: — A wiesz, że muszę tylko poprawić jeden sprawdzian z matematyki, na bieżąco wszystko zaliczać i bez problemu zdam? Został miesiąc do końca semestru. Myślę, że nauczyciele lekko nam odpuszczą, więc będę miała więcej czasu na czary — rzekła optymistycznie, otwierając książkę do historii.

     — A nie lepiej poprawić wszystko, co się da, żeby podciągnąć końcowe stopnie?

     — Nie. Przecież i tak, jeśli miałam mierniaka na pierwszy semestr, to nagle nic więcej nie dostanę. Zresztą nauczyciele i tak pewnie by mi nie pozwolili poprawić większości ocen.

     — Jak chcesz. To co w najbliższym czasie masz do napisania?

     — Po historii poprawę z matmy i sprawdzian z angielskiego. — Zmarszczyła czoło. — Ej, a ty nie dokończyłeś mojego referatu. Na jutro muszę go wysłać nauczycielce. Jednak nie będziemy ich prezentować. Babka stwierdziła, że za dużo lekcji by nam przepadło.

     — Przynieś laptop.

     — No, już — rzekła, odrywając oczy od tekstu. — Nie jestem psem.

     — Widzę, że się dużo nauczysz. Tu ze mną gadasz, a oczami biegasz po stronach.

     — Mam bardzo podzielną uwagę. — Uśmiechnęła się zawadiacko i wyjaśniła: — Chciałam sprawdzić, jaki nudny temat mnie obowiązuje i ile wychodzi stron. Najważniejsza jest ocena, jak dużo czasu zajmie mi ta śmiertelna nuda.

     — Już to widzę. Jutro przyjdziesz z bekiem i oznajmisz, że kiepsko ci poszło — zaśmiał się.

     — Nienawidzę historii i nigdy nie piszę dobrze, więc nic takiego nie powiem — rzekła na odchodne. — Mamka! — krzyknęła na korytarzu.

     — Co się tak drzesz? — Ojciec z kwaśną miną wyszedł z salonu.

     — Potrzebuję laptop.

     — Masz. — Podał jej swój sprzęt.

     — Nie twojego. Mamuśki.

     — A po co ci? — zapytał, świdrując oczami.

     — Zaczęłam na nim referat.

     — Prawda to? — zagadnął żonę.

     — Tak. — Usłyszeli z głębi salonu.

     — A widzisz? — odgryzła się Angel, opierając ramieniem o futrynę. Ojciec niechętnie wręczył jej sprzęt.

      — Chcę widzieć z niego A — rzekł za nią.

     — Żebyś się nie zdziwił — pogroziła mu.

     Godzinę później prezentacja multimedialna była już gotowa.

     — Gdzie ja zapisałam tego maila? — zapytała siebie w stercie zeszytów. Jak zawsze wszystko znikało, gdy czegoś potrzebowała. Magia po prostu.

     — Będzie ciekawie, jak nie znajdziesz — mruknął Greg.

     — Cicho, mam — odparła z ulgą i podeszła z notesem, w którym zapisany był mail do nauczycielki. — Mogę trochę poczarować? — poprosiła Grega, gdy wysłał pracę.

     — Tutaj? — zapytał ze zwątpieniem i usiadł obok niej na sofie.

     — Już to dziś robiłam — przyznała z zadowoleniem. Greg rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu.

     — Zadziwiające, że wszystko jest na swoim miejscu.

     — Po prostu jestem już tak dobra, że tego nie widać — odparła skromnie.

     — No, dobra — odrzekł po chwili zastanowienia. — Przynieś mi gumkę do mazania. Leży na stole.

     Angel z radością dziecka wyjęła różdżkę z pokrowca i po chwili białe maleństwo pomknęło gładko w stronę Grega. Niespodziewanie uderzyła go w sam środek czoła, po czym spadła mu na kolana.

     — Łatwizna.

     — Ok, a zamień ją na przykład w papugę.

     Rzucił gumkę ponad ich głowy i nim zaczęła spadać, zmieniła się w barwnego, wrzeszczącego ptaka, który począł latać po całym pokoju.

     — Nieźle. Od jutra zajmiemy się mocniejszymi zaklęciami.

     — Jutro jest msza — przypomniała mu.

     — O osiemnastej. Poćwiczymy przed albo po, w zależności, o której wrócisz ze szkoły.

     Na mszę za zdrowie Blaise'a przyszło sporo osób. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, a ludzie tłoczyli się przy drzwiach, między ławkami i we wszystkich możliwych zakamarkach. Takiego zaludnienia nie było chyba nawet w Boże Narodzenie. Przyszło bardzo dużo uczniów, nauczycieli, a także garstka gangsterów z Północnych, Krwawych i kilku innych grup, których nazw nie pamiętała. Przyszli też rodzice Blaise'a i parę osób z jego rodziny, które znała tylko z widzenia. A ona sama wyciągnęła z domu ojca, który raczej nie był skory do przyjścia. Wyznał jej w drodze do kościoła, że czuł się nieswojo, gdy nieraz używał wobec chłopaka przemocy, a teraz miał się za niego modlić. Dodatkowo na myśl o jego stanie aż bolała go dłoń, którą ostatnio podbił oko młokosowi.

     Ten mały sukces powiódł za sobą kolejny, szkolny. Jej referat został wyróżniony pomiędzy pracami kujonów, choć tylko ona i Natalie dostały A+ i możliwość zaprezentowania prac całej klasie. Zostały też poproszone o pozwolenie na archiwizację dla przyszłych pokoleń w ramach potrzeb lekcyjnych.

     Relacje Angel z rówieśnikami także się poprawiły. Chyba przez to, że częściej się uśmiechała. Nawet ucinała sobie pogawędki z Natalie, choć nie przekraczały bariery, która przez ostatnie lata wyrosła między nimi, a jeśli by ją przełamały, w głębi duszy skrywałyby do siebie urazę, że pewnego dnia tak bardzo się poróżniły.

     Angel coraz więcej czasu spędzała z Gregiem w Skrawku Nieba, doglądając też Blaise'a. Z dnia na dzień była lepszą czarodziejką, a co najważniejsze, dobrze się z tym czuła. Używała czarów tylko w czasie ćwiczeń i w pokoju, gdyż Greg nie pozwalał jej majstrować przy ocenach ani czarować przy innych osobach, choć raz było to wręcz konieczne.
Kiedy pewnego dnia wracała ze szkoły, zagrodziła jej drogę banda wymoczków. Było ich pięciu, dobrze zbudowani, ostro wymalowani, z ćwiekami, czachami, czarnymi ciuchami, z piercingiem i tatuażami.
Jeden miał na gładkiej twarzy szpecącą bliznę, która biegła przez cały policzek aż do brody. Na pierwszy rzut oka wyglądał na dziewczynę przez delikatne, dziewczęce rysy twarzy. Poznała go. Blaise opowiadał jej o nim, o jego występkach. A nazywał się Harpun. Zdrajca i kapuś jakich mało.

     — Cześć, mała — zaczepił ją, przeszywając oczami na wskroś, po czym rzekł powoli. — Black zawsze miał dobry gust. Szkoda, że go tu nie ma.

     Zarżeli przenikliwie.

     — Bić też się nie umie — dopowiedział dryblas z tyłu, szczerząc krzywe zęby.

     — Czego chcecie? — zapytała spokojnie Angel.

     — Zemsty, a ogólnie — spauzował bliznowaty i udał zastanowienie — odebrać to, co nam przypadło po Blasku. Posadę, znajomości, teren. — Wyliczał na palcach. — Ciebie.

     Uśmiechnął się złowieszczo i odgarnął z twarzy kosmyk długich włosów.

     — Mnie? — prychnęła.

     — Ładna jesteś.

     — Nadasz się, choćby na jeden raz — dołączył się kolejny.

     — Zanim skończysz jak twój Amorek — dokończył Harpun. Wyciągnął z kieszeni scyzoryk i pogładził czule palcem jego ostrze. Angel ścisnęła koniec różdżki w kieszonce przy torbie.

     — Blaise żyje, a ja nie jestem rzeczą, żebyście mnie sobie przerzucali z rąk do rąk — rzekła śmiało.

     — Jesteś tak samo głupia jak on. I niewdzięczna — dodał Harpun poważniejąc. — To nie jest zwykła blizna. — Wskazał na polik. — Gdyby nie ja, ten śmieć już dawno przewracałby się w grobie. Uratowałem mu życie. Tak. — Pokiwał głową z satysfakcją. — A on tak mi się odpłacił. Oko za oko, blizna za bliznę.

     W jego głosie słychać było nienawiść. Nawet wypowiadane przez niego słowa przesiąknięte były żądzą zemsty.

     Angel nie była do końca wtajemniczona w tę sprawę. Blaise opowiadał jej o ich relacjach, o pożarze w zamku, ale zawsze urywał, gdy dochodził do kwestii zakończenia owego zdarzenia i całą historię zawierał w jednym bardzo ogólnym zdaniu, z którego i tak praktycznie nic nie wynikało, po czym fachowo zmieniał temat.

     — Opowiedz o tym — rzekła po chwili namysłu.

     — Co? Nie przyznał ci się? — zapytał z drwiną. Angel przemilczała to. Znów zdała sobie sprawę, że Blaise miał przed nią tajemnice.

     — Zanim osiedliśmy w ruinach, zajmowaliśmy stary zamek na wzgórzu. Tamtego feralnego dnia przyszła świeża dostawa towaru. Wyszliśmy na chwilę, a niedopałek wywołał pożar. Płomienie buchały z powybijanych okien, iskry latały w powietrzu, duszący dym szczypał w oczy i zapierał dech, a skwar był nie do wytrzymania. Mimo to, głupek wbiegł do zamku, palącego się jak pochodnia. Nie myśląc wiele, pobiegłem za nim. — Zdawało się, że w jego oczach tańcowały złoto - czerwone ogniki, a opowiadane zdarzenie było widoczne w nich jak odtwarzany film. — Pozostałość belki spadła na niego i stracił przytomność. Sufit zaczął się walić, wszystko wokół rozpadało się. Odłamek szkła ugodził mnie w twarz. — Przejechał palcem po bliźnie. —Zalany krwią i na wpół przytomny od gorąca i dymu wyczołgałem się, wlokąc za sobą Blacka. Wtedy spalił się cały towar. On tylko o to się martwił. A ja tydzień leżałem w szpitalu, przeszedłem kilka operacji. Założono mi dwadzieścia szwów, przeszczepiono poparzoną skórę. Uratowałem mu życie, narażając swoje. Ale po co ci to mówię, skoro za chwilę do niego dołączysz.

     Zrobił krok w jej stronę, a wtedy wycelowała w nich różdżkę. Angel miała świadomość, że Greg nie pochwalał takiego zachowania i czarowania przy ludziach, jednak w kwestii samoobrony dała sobie do tego pełne prawo.

     — Co to ma być? — zadrwił jeden z towarzyszy, pękając ze śmiechu. — Wykłujesz nam oczy tym patyczkiem?

     — Jeśli zajdzie taka potrzeba.

     Angel czuła się bezpiecznie z różdżką w dłoni, bo nic jej nie groziło. Harpun spoważniał. Obnażył kły i znów ruszył w jej stronę. Ostrze noża zabłysło w promieniach słońca.

     Poruszyła bezdźwięcznie ustami. Nożyk wyrwał się z dłoni bandziora i wbił w pień rosnącego obok starego dębu. Miny im zrzedły.

     — Jak ty to zrobiłaś? — zapytał Harpun, blednąc jak ściana.

     — Drobna sztuczka. To dopiero początek. Chcecie więcej czy strach was obleciał?

     Wzięli się w garść i przybrali znów groźną postawę. Byli przecież zawodowcami, a nie mięczakami.

     — Niestety, na mnie już czas.

     Machnęła różdżką, a z jej końca wyprysnął siwy dym. Odgrodził ich, nie pozwalając nawet na dostrzeżenie czegokolwiek. Słychać było tylko kaszel duszących się opryszków.

     — Veho St Mungo Ave, pokój Angel Cameron — szepnęła i przeniosła się do spokojnego, skąpanego słonecznymi promieniami pokoju.

     Gdy gęsta pokrywa dymu opadła, gangsterzy nie mogli uwierzyć, że Angel już tam nie było.

     — Greg, już wróciłam — rzekła, rzucając torbę na sofę. Sama usiadła przed Wielką Księgą Magii i zagłębiła się w jej tajnikach. Nagle jednak zorientowała się, że Greg jeszcze nie dotarł, co było dziwne, gdyż przybywał na każde jej zawołanie. — Veho Skrawek Nieba — zawołała i po machnięciu różdżką znalazła się w punkcie teleportacyjnym. Przeszła przez zatłoczony korytarz i pokierowała się do komnaty Michała Archanioła. Gorączkowo starała się przypomnieć drogę, liczyć zakręty, żeby się nie zgubić. Greg wiedział gdzie, co i jak, ale dla niej wszystkie korytarze wyglądały tak samo.

     — O, Eleonora!

     Prawie wpadła na zamyśloną nocną wróżkę.

     — Co ty tu robisz? — zapytała, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.

     — Szukam Grega — wyjaśniła szybko Angel.

     — Nie ma go z tobą?

     — Nie.

     — Dziwne. Zniknął już z samego rana, ale powiedział, że będziecie ćwiczyć, gdy wrócisz ze szkoły.

     — Tak się umówiliśmy. — Rozłożyła bezradnie ręce. — Nie widziałam go dzisiaj. Nawet nie przyszedł mnie obudzić, jak to zwykle robił.
     — To gdzie on wiecznie znika?

     — A nie był jakiś inny? — zapytała Angel, gdy przypomniała sobie jego ostatnio nagłe napady bólu głowy. Na dodatek rana ani trochę się nie zagoiła.

     — Był podenerwowany i taki nieobecny, ale za każdym razem, gdy przechodził badania, wszystko wychodziło dobrze. No i nie może być pod wpływem uroku, bo przecież nie przeszedłby przez barierę. Nie wiem, już nic nie wiem. — Załamała ręce wróżka. — Chyba, że to jakiś nowy podstęp Lucyfera.

     Ruszyły do komnaty Archanioła.

     — O, witam! — przywitał je serdecznie, ale spoważniał na widok ich zatroskanych twarzy. — Jakiś problem?

     — Problem z Gregiem — oznajmiła Eleonora ze zmarszczonym czołem.

     — Wiesz przecież, że Gregor chodzi swoimi ścieżkami — odparł spokojnie i wlał do pucharów różowy napój.

    — Tak, ale bez przesady. Momentami czuję, jakbym rozmawiała zupełnie z kimś innym — argumentowała Angel. — A ta rana? Minęło już przecież sporo dni, a ona wciąż się nie zabliźnia. To mnie najbardziej martwi.

     — Masz rację — przyznał Archanioł Michał. Podał im puchary. Ostatnią rzeczą, na jaką Angel miała ochotę, to magiczny soczek. Wzięła do rąk puchar, ale nie zamierzała z niego pić.

     — Tylko tyle? — zapytała niedowierzająco Eleonora po chwili ciszy, wyczekując dalszej części jego wypowiedzi.

     — Ostatnio nie pojawił się na lekcji — przypomniała sobie Angel. — Zawsze był punktualny i ćwiczenia były dla niego najważniejsze.

     — Widzisz? Zaniedbuje swoje obowiązki. Twoim zdaniem tak zachowuje się normalny Greg? — zapytała ostro wróżka. Starzec zamyślił się. Na jego pomarszczonym starością czole pojawiła się gruba zmarszczka zadumania. Wysiorbał łyk napoju.

     — Uważam, że Gregor został trafiony urokiem, którego stara się zwalczyć. Zamienia się w szpiega Lucyfera.

     Eleonora zachłysnęła się i zakaszlała.

     — I mówisz to tak spokojnie?! — krzyknęła roztrzęsiona. Archanioł Michał milczał, czekając, aż się uspokoi. Jego łagodne niebieskie oczy wyrażały troskę.

     — To bardzo potężny urok, trudny do zidentyfikowania i zdjęcia. Zrobienie samego eliksiru nie jest skomplikowane, jednak bardzo długo czeka się na rezultaty, żeby chociaż. Nie wszystkim udaje się z tego wyjść.

     — Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś? — zapytała stłumionym głosem Eleonora.

     — Leczenie i tak można zacząć jedynie, gdy urok owładnie ciało na dobre.

     — Mogliśmy go przecież zatrzymać. Bóg wie, gdzie on teraz jest.

     — Nie. — Pokręcił białą czupryną. — Tutaj na pewno by się nie zmienił, a przecież zanim przystosowalibyśmy komnatę, ochronne zaklęcia wyniosłyby go poza granice Królestwa. Może spotka się z Lucyferem i wyciągniemy od niego, co knuje.

     — A Angela? Jest bezpieczna?

     — Prawdopodobnie będzie próbował nawiązać z nią kontakt. Nie jestem co do tego pewien, po której wtedy będzie stronie.

     — Więc trzeba jej pilnować.

     — A ćwiczenia? — przypomniała sobie z paniką blondynka. — Sama nie jestem w stanie...

     — Ja cię będę uczyć — zaoferowała swoją pomoc wróżka. Angel uspokoiła się nieznacznie.

     — Wracaj do domu — polecił Archanioł.

     Wzdychając ciężko odstawiła puchar na stolik. Nie miała ochoty więcej słyszeć, wiedzieć. Jej sielankowe szczęście znów przyćmiło fatum. Tak, melancholijna radość nie mogła trwać długo. Ironia losu. Na dodatek nie wiedziała, czego miała się spodziewać. Czy jeszcze dziś wpadnie w ręce czarnych mocy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro