Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Błędy przeszłości

     Z niechęcią spojrzała na brązową skórzaną okładkę. Na środku widniał złoty napis w obcym języku. Sięgnęła po nią, ale gdy chciała ją do siebie przysunąć, wyśliznęła jej się z rąk. Chwyciła jeszcze raz, tym razem mocniej zacisnęła palce, szarpnęła i Księga leżała już obok niej.

     — Mogłabyś chociaż współpracować, a nie jeszcze mi utrudniasz — mruknęła.

     Stronice Wielkiej Księgi Magii były stare i pożółkłe. Miały bardzo charakterystyczny dla wiekowych książek zapach, w dotyku przyjemne i delikatne, choć lekko okurzone. Tekst był pisany ręcznie, prawdopodobnie piórem. Litery zdawały się biec w różnych kierunkach, zapisane bardzo oryginalnym charakterem pisma.
Pierwsze strony opowiadały o historii magii, sławnych czarodziejach, którzy w różnoraki sposób przyczynili się do udoskonalenia magii; wynaleźli różne eliksiry, nowe zaklęcia. Mówiły także o magicznych istotach, odwiecznej walce z ciemnymi mocami, przepowiedniach, eliksirach, a w końcu o tym, co Angel najbardziej interesowało- o zaklęciach.

     Przerzucając po kilkadziesiąt stron w pewnej chwili miała wrażenie, gdzie by nie otworzyła, w tekście była mowa w kółko o tym samym, w końcu jednak natrafiła na to, czego szukała.
Gdy odwróciła jeszcze stronę, by się upewnić, że to faktycznie to, w oczy rzuciło jej się hasło „eliksir śmierci”.

     — Warto zapamiętać i wypróbować na Gregu — powiedziała do siebie ze złośliwym uśmiechem, ale mimo wszystko przewróciła kartkę na spis zaklęć. — Patefacio- zaklęcie otwierające zamki, pomieszczenia. Claudere- zaklęcie zamykające na przykład zamki, pomieszczenia — czytała na głos. — Explosio- zaklęcie powodujące wybuch... Dobra, pamiętam — mruknęła. — Kolejne.

     Czując, że kręgosłup jej sztywnieje, wyszła na balkon rozprostować zastałe kości. W progu cofnęła się jeszcze po paczkę papierosów w nadziei, że wciąż jeszcze spoczywała w szafce. Tej skonfiskowanej ostatnimi czasy nie było, ale kiedyś zapodziała się jedna w szufladzie w upchanym nogą bałaganie.

     — Czego Gregor nie zobaczy, to go nie zaboli.

     Uśmiechnęła się, kiedy wyczuła małe prostokątne pudełeczko, z którego wyciągnęła sponiewieranego, pękniętego w wielu miejscach skręta. Wysypała się z niego część tytoniu.
Zapaliła go w pokoju, po czym zamknęła nogą szufladę, wrzuciwszy uprzednio do niej zapalniczkę, i wyszła na balkon.

     Oparła się o barierkę, wydychając snop siwego dymu. Spostrzegła na podjeździe błyszczący jeep ojca.

     — Ciekawe, że nie przyszedł się ze mną przywitać — mruknęła do siebie, choć wcale nie było jej tęskno. Spaliła papierosa do końca i zeszła na dół, do salonu, w którym siedzieli jej rodzice, oglądając telewizję.

     — Cześć, tatku — przywitała go słodko.

     — A widzisz, mówiłam... — szepnęła do niego matka. Ojciec surowym wzrokiem zeskanował sylwetkę Angel od stóp do czubka głowy.

     — I jak wyglądam? — zapytała, obracając się wkoło i prezentując swój nowy image.

     — Chcesz stwarzać pozory?
     Chciałabym, ale tak mądrego ojca nie sposób oszukać, pomyślała złośliwie.

     — Wszyscy mają od razu uważać, że się zmieniłaś, tak? No, dobra, to teraz jeszcze udowodnij mi, że zmieniło się też twoje nastawienie.

     — Nastawienie do czego?

     — Do szkoły na przykład.

     — Poprawiłam wszystko, co miałam do poprawy.

     — Nie włóczysz się z tym gołodupcem i od razu masz lepsze oceny — skwitował widocznie zadowolony z postępów wychowywania córki.

     — Dobrze, że ja swoje wiem — mruknęła pod nosem. Nie miała zamiaru się z nim kłócić, ani wdrażać go w szczegóły swojego życia. — Czemu wy wszystkie problemy świata przypisujecie Blackowi? Nawet go nie znacie.

     — I na szczęście nie poznamy. Jego noga nie przekroczy już więcej progu tego domu. Ta gęba jeszcze przyśniłaby mi się w najgorszym koszmarze — ciągnął dalej ojciec, przerzucając leniwie kanały w telewizji. W końcu zagrała muzyka rozpoczynająca wiadomości.

     — Oddasz mi mój laptop? — przypomniała sobie Angel. — Potrzebuję go.

     Spiker przedstawił krótko wydarzenia omawiane w tym wydaniu, „burza polityczna”, „huragan na Majorce”, „kradzież obrazu w Muzeum”, „skatowany nastolatek”.

     — Zastanowię się — odparł po chwili, siląc się na obojętność.

     — Dzień dobry, Aaron Green, rozpoczynamy „Wiadomości”, a zaczniemy je od napaści w Glasgow — mówił z ekranu poważny mężczyzna. Pokazano nagranie z miejsca zdarzenia, a w tle słychać było głos opowiadającego Aarona.

     — Około godziny temu, w okolicach St Mungo Avenue…

     — Ej, to niedaleko nas! — krzyknęła głosem, jakby co najmniej zaszczytnie ukazał się sam Jezus. Wstrzymała oddech z wrażenia.

     — …został brutalnie pobity nastolatek, ugodzony kilkakrotnie nożem w brzuch. Oprawcy zbiegli z miejsca zdarzenia. Na szczęście, chłopiec otrzymał w porę pomoc medyczną. Po ambulans zadzwonił przechodzień, uczący najmłodszych pierwszej pomocy w szkole. Do przyjazdu karetki podtrzymywał funkcje życiowe ofiary.

     — Stan młodego człowieka jest krytyczny — powiedział w korytarzu szpitalnym ordynator. — Stracił mnóstwo krwi. Jego ciało pokryte jest licznymi krwiakami. Ma też skręconą kostkę oraz pęknięte żebro. Chłopiec ten przeszedł już pomyślnie operację i został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Został podpięty pod aparaturę. Oddycha samodzielnie. Niestety, w chwili zdarzenia nie miał przy sobie żadnych dokumentów, ani telefonu. Nadal nie znamy jego tożsamości.

     — Oto wisiorek, który miał przy sobie.

     Na ekranie w małym okienku pojawił się celtycki krzyż, wysadzany w niektórych miejscach drobnymi cekinami.

     — Znam ten wisiorek... — rzekła do siebie zapatrzona w telewizor. Automatycznie ścisnęła palcami swój. Zmarszczyła czoło w zagwostce i rosnącym przerażeniu.

     — Znaki rozpoznawcze nastolatka — kontynuował spiker — to czarne, długie do ramion włosy, kolczyk w wardze, wiele tatuaży na ciele. Tego dnia miał na sobie czarny T-shirt oraz czarne spodnie rurki. Jest wysoki i ma około osiemnaście lat. Jeśli ktoś domyśla się, kim on jest, prosimy o kontakt.

     U dołu ekranu pojawiły się cyferki.
Angel poczuła na plecach mrożący dreszcz. Momentalnie zaparło jej dech w piersiach, a nogi się pod nią ugięły. W objęciach ojca dowlekła się na sofę, a po chwili matka wcisnęła jej w dłoń szklankę z wodą. Wypiła kilka łyków.

     — Muszę zadzwonić — wysapała i chwiejnym krokiem, obijając się to o stół, to o drugą sofę, zygzakiem pokierowała się do telefonu. Roztrzęsiona klęknęła na zimnych płytkach i otworzywszy książkę telefoniczną, zaczęła szukać numeru. Trzymając drżący palec pod rządkiem cyferek wystukała numer na klawiszach bezprzewodowego aparatu. Po usłyszeniu sygnału wyszła przed dom.

     — Halo? — Usłyszała w słuchawce kobiecy głos. Poznała go od razu. To niezaprzeczalnie matka Blacka.

     — Dzień dobry. Czy zastałam może Blaise'a? — zagadnęła, walcząc z dusznościami. Chwyciła materiał bluzki w palce i poczęła go miąć.

     — A z kim mam przyjemność? — Usłyszała podejrzliwe pytanie po chwili ciszy.

     — Nazywam się... Alice Burke. Pożyczyłam mu ostatnio zeszyt. Potrzebuję go, a akurat jestem w pobliżu, więc pomyślałam, że odbiorę. — Angel skrzywiła się banalnością kłamstwa, które wymyśliła na poczekaniu. Black i szkolny zeszyt? Mało prawdopodobne, ale tylko to wpadło jej do głowy. Udała koleżankę z klasy, bo na dźwięk imienia „Angela” na pewno usłyszałaby w odpowiedzi sygnał odkładanej słuchawki.

     — Nie ma go. Dzisiaj go jeszcze nie widziałam.

     Angel nagle zmieniła plan.

     — A oglądała pani przed chwilą wiadomości? — wypaliła wprost. Odgłosy zniecierpliwienia znaczyły, że rozmówczyni stała się jeszcze bardziej podejrzliwa.

     — Nie. Dopiero wróciłam z pracy. A o co chodzi?

     — Wydaje mi się, że Blaise miał wypadek. Znaki rozpoznawcze pasują do opisu wyglądu Blaise'a. Lepiej byłoby, gdyby jednak pojechała pani do szpitala New Victoria.

     — Ale to dziwne — odezwała się po chwili kobieta. — Dzwoniłaś w sprawie zeszytu, a mówisz o szpitalu. Naprawdę nie...

     — To nie jest istotne — przerwała jej szybko Angel. — Blaise najprawdopodobniej został pobity.

     — On wiecznie gdzieś znika, a potem równie nagle wraca, o różnych godzinach, kiedy mu się chce. Chodzi swoimi ścieżkami jak kot. Nie sądzę, żebym miała powody do obaw.

     — To dzisiaj jednak nie wróci. Myśli pani, że zawracałabym głowę, jeśli bym nie była pewna?

     — Przecież mówiłaś, że „prawdopodobnie” to Blaise, więc nie masz pewności.

     — Nie musi mnie pani łapać za słowa — wycedziła Angel przez zęby. — Nie w takiej chwili. Jeśli pani na nim zależy, to polecam jechać do szpitala. Dla spokoju sumienia. Mojego. Do widzenia — rzuciła z gniewem i zniecierpliwieniem. Wściekle wcisnęła klawisz z czerwoną słuchawką.

     — Tępa dzida! — syknęła do telefonu, ściskając go w dłoni tak, jakby chciała udusić panią Black przez urządzenie. A nusz, może siłą umysłu i na jej szyi zacisną się niewidzialne palce?

     Fakt, nie miała pewności, że to on, ale wszystko na to wskazywało. Przecież to nie mogło się przytrafić identycznej z wyglądu osobie, a Blaise nie włóczyłby się w nieskończoność i zbiegiem okoliczności akurat wtedy.
Czuła się bezsilna. Nagle z głowy wyparowały wszystkie pomysły i nie potrafiła w żaden sposób wymyślić nic sensownego, co dodatkowo doprowadzało ją do furii. Przecież nie mogła się mylić! Serce podpowiadało jej, że coś złego stało się jej chłopakowi. Ono nigdy się nie myliło.

     Opadła na schody. Łza pełna bólu, bezsilności i gorąca spłynęła po policzku. Telefon, który trzymała w dłoni poturlał się z łoskotem po stopniach i spadł na pozbruk. Szlochając, ukryła twarz w dłoniach.

     — Angel, co się stało?

     Usłyszała czuły głos ojca.

     — Nic — odparła zrezygnowana. — Nie udawaj, że cię to obchodzi. Nikogo nie obchodzimy. Ani ja, ani Blaise.

     — A po co od razu aluzja do Blacka?

     — To on leży w szpitalu! Zadowolony jesteś? — krzyknęła w furii. Twarz wykrzywiła jej fala płaczu. Łzy płynęły potokiem, kapiąc z brody na spodnie.

     Ojciec chwilę patrzył na nią zaskoczony. Angel pomyślała, że zaraz zacznie pewnie skakać z radości.

     — Jak to? — zapytał łagodnie, siadając obok niej.

     — Pobity chłopak z „Wiadomości”, to on. Poznałam po opisie.

     Zapadła cisza przerywana tylko pociąganiem nosem.

     — Zbieraj się.

     Zdezorientowana utkwiła w nim wielkie oczy. Nie miała odwagi uwierzyć w myśl, że chciałby ją tam zawieźć, dlatego stwierdziła, że się przesłyszała.

     — Jedziemy do szpitala — powtórzył ojciec. Serce zabiło jej mocniej.

     Zniknęła w łazience i zmyła z twarzy ślady płaczu. Jeszcze nigdy nie była tak szybko gotowa do drogi i czekała ze zniecierpliwieniem, przestępując pod drzwiami z nogi na nogę.

     Mijali kolejne ulice, a ona wciąż jeszcze nie wierzyła, że zaraz będzie siedziała przy szpitalnym łóżku, modląc się o powrót ukochanego do zdrowia. Bała się, w jakim stanie go zobaczy, czy rozpozna jego twarz; posiniaczoną, zabandażowaną, zapuchniętą ze śladami zakrzepniętej krwi? Czy z bólu pęknie jej serce?

     Blaise zawsze ją wspierał, był blisko. Ona to on, cały jej świat. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, bez spojrzenia w jego głęboko błękitne oczy, bez dźwięku jego słów, bliskości, której bardzo jej brakowało, i jego opieki. Czy umiałaby przeżyć choć jeden dzień, wiedząc, że musiałaby żyć bez tego, co było sensem jej życia? I dlaczego najpierw musiało wydarzyć się tyle zła, by dopiero teraz to wszystko do niej dotarło?

     Na parkingu stało zaledwie kilka samochodów. Ledwo wóz się zatrzymał, gdy Angel wyskoczyła i szła już szybkim krokiem w stronę wejścia. Ojciec musiał biec, żeby za nią nadążyć. Powierzchownie rozglądając się po ulicy, czy nic nie jechało, szła przed siebie rozkojarzona i zdeterminowana, mając jeden cel.

     Najbardziej obawiała się, że nie pozwolą jej zobaczyć Blaise'a, bo było już późno albo może nie wolno było nikomu do niego zaglądać czy też z miliona innych powodów.

     — Dobry wieczór — przywitała kobietę w recepcji najmilej, jak tylko potrafiła. — Wie pani może, czy w tym szpitalu leży niejaki Blaise Black? I na jakim piętrze?

     — Chwileczkę — rzekła mulatka, stukając w klawiaturę komputera, a Angel wstrzymała oddech. — Blaise Ricardo Black. Piąte piętro, pokój numer trzysta trzy.

     Angel nie musiała o nic dopytywać. Dobrze wiedziała, że Blaise nosił imię po dziadku z Portugalii i akurat drugi taki człowiek nie mógł tu trafić, tego była pewna.

     — Dziękuję. — Uśmiechnęła się do kobiety i pokierowała do windy, wpadając wcześniej na ojca.
Wdusiła przycisk dwóch wind, by wejść w pierwszą, która zjedzie szybciej. Jedna była jeszcze na ósmym piętrze, a druga już zjeżdżała z trzeciego.

     — Angel, nie pędź tak — rzekł ojciec, dobiegając do niej. Zasapany, wszedł za nią do windy. Wcisnęła guzik z numerem piątym. Drzwi zamknęły się i zaczęli powoli wjeżdżać na górę. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, wypadła na opustoszały ciemny hall. Pokonując korytarze, szukała na drzwiach pokoi odpowiedniego numeru. Zatrzymała się na widok państwa Blacków.

     — A jednak — szepnęła do siebie, widząc trwogę na ich twarzach. Jadąc tu miała jeszcze promyczek nadziei, a przynajmniej starała się wierzyć w coś, co było kompletną bajką, że ktoś był na tyle podobny do Blaise'a i zrządzeniem losu nazywał się tak samo, by mogła się mylić. Wróciłby do domu i wszystko byłoby jak dawniej. Teraz jednak nadzieja ta uleciała, zostawiając strach przed tym, co miało nadejść, a podkrążone oczy pani Black nie wróżyły niczego dobrego. Ujrzawszy Angel nagle zapomniała o swoim stanie. Angel momentalnie przybrała obronną postawę.

     — Gadaj mi zaraz, co się stało mojemu synowi! — krzyknęła kobieta, przypierając dziewczynę do ściany.

     — Proszę ją zostawić. — Rozdzielił je ojciec, odpychając kobietę stanowczo, aczkolwiek delikatnie, jak na dżentelmena przystało i uniósł dłonie na znak, że nie zamierzał używać siły.

     — Gdybym do pani nie zadzwoniła, nawet byście nie wiedzieli, że wasz syn tutaj jest. Po tygodniu wciąż leżałby jako „NN”, bo nikt z was by się nie zainteresował, czy w ogóle żyje.

     — Angel, to szpital. Nie krzycz — uciszał ją ojciec, bo na końcu korytarza pielęgniarka wyjrzała z pokoju. Na szczęście dla niej państwo Black nie mieli nic więcej do powiedzenia. Mierząc się wzajemnie chłodnym spojrzeniem, ruszyli w kierunku wind, omijając dziewczynę.
Angel szybko zapomniała o wrogim nastawieniu, zauważywszy numer trzysta trzy na jednych z odległych drzwi. Ruszyła w ich kierunku. Przed wejściem zawahała się jeszcze i spojrzała na ojca.

     — Nie wejdziesz? — zapytała go.

     — Chyba nie powinienem — rzekł półgłosem. Zaraz jednak poczuł w swej dłoni ciepłą dłoń córki. — No, dobrze. Na chwilkę — odparł zachęcony jej bladym uśmiechem.

      Nacisnęła klamkę i żołądek jakby zrobił jej fikołka. Nie była gotowa tam wejść i nigdy nie będzie.

     Weszła cicho do środka, ciągnąc za sobą ojca. Od razu rzuciły się w oczy drukowane litery napisane grubym czarnym markerem „Blaise Ricardo Black” na karcie pacjenta przy pierwszym łóżku. Ze ściśniętym gardłem spojrzała na sylwetkę chłopca, podpiętą licznymi kabelkami do aparatury, a na monitorze wciąż coś się wyświetlało, zmieniało i piszczało.

     Podeszła do łóżka i usiadła na krześle. Ujęła bezwładną dłoń przyjaciela. Odwróciła się, gdy usłyszała za sobą chrząknięcie.

     — To ja może poczekam na zewnątrz — rzekł ojciec i wymknął się. W jego oczach malowało się zmieszanie i w pewnym stopniu współczucie na widok zmasakrowanego ciała znienawidzonego przez siebie nastolatka. Wszystko jak wszystko, ale takiego losu nie życzył nawet najgorszemu wrogowi.

     — Blaise...

     Spojrzała na jego posiniaczoną twarz. Momentalnie do oczu napłynęły jej łzy. Nigdy jeszcze nie widziała nikogo w tak opłakanym stanie, nawet w filmach grozy wyglądało to mniej drastycznie.
Nos i usta zakrywała mu maska tlenowa. Miał rozpiętą koszulę, a do klatki piersiowej przyczepione kabelki. Brzuch opasał mu opatrunek. Jedna noga wystawała mu spod kołdry opatulona grubą warstwą bandażu.

     — Pamiętasz, jak się poznaliśmy? — zaczęła przywoływać wspomnienia. — Siedziałam z Lindą w kawiarni, a ty się do nas dosiadłeś. Byłam wtedy bardzo przybita, więc próbowałeś mnie rozweselić. I udało ci się. — Uśmiechnęła się przez łzy. — Już wtedy wiedziałeś, że mogę do was należeć. Inaczej nie rozmawiałbyś ze mną. A pamiętasz, jak prawie pobiłeś mojego kuzyna? Myślałeś, że przyprawiam ci rogi i byłeś gotów walczyć o mnie jak lew, a Nicolas prawie narobił w majty ze strachu. Albo jak nas zamknęli w galerii, włączył się alarm i zabrali nas na komisariat — spauzowała, patrząc gdzieś w dal przez okno. — Rok temu na urodziny dałeś mi róże, napisałeś dla mnie wiersz i wyrecytowałeś go. To były moje najlepsze urodziny w ostatnich latach i najwspanialszy prezent, bo od serca.

Jak liście złociste spadają
Słonecznych dni koniec oznaczając,
Tak moje serce złotem najszczerszym płonie,
By zawstydzić blade listków tonie.
Gdy zimą świat zasypia,
Serce me śpiewa piosnkę słowika,
Który tańcząc z promieniami słońca
I opowiada mu, że przyszła wiosna
Życie w kolory przyozdabiając,
Lato gorącem odznaczając.
Kocham Cię cały czas tak samo,
Starając się, by nie dawać mało.
Kocham Cię o każdej roku porze.
Tak, jak fale bawią się z morzem,
Jak księżyc szepcze z gwiazdami,
Jak słońce budzi kwiaty promieniami,
Jak wokół niego obraca się ziemia,
Jak na pustyni człowiek pragnie cienia,
Tak bez Ciebie żyć nie mogę,
Wybrałbym wtedy najtrudniejszą życia drogę.
Bez Ciebie straciłbym swą siłę,
Motyl byłby pomiętym pergaminem,
Kwiat nie pachniałby intensywnie,
Sok smakowałby ohydnie,
Noc zmieszałaby się z dniem,
Jawa byłaby złym snem.
A wszystko, gdyby Ciebie zabrakło.
Serce me byłoby czystą kartką.
Przy Tobie każdy dzień
Przynosi kolorowy sen.
A gdy mam powody do narzekań
Dla Ciebie się uśmiecham.
Do życia potrzeba nam tylko siebie,
Bo beze mnie nie ma Ciebie.
Bez Ciebie usycham jak kwiat
I bezwartościowy staje się świat.
Dzięki Tobie doskonalę swoje wnętrze,
Gdyż jesteś dla mnie jak powietrze.
Walczmy więc o każdy nasz dzień,
Bo w samotności czeka nas śmierć.

     Recytując ze ściśniętym gardłem raz po raz pociągała nosem i wycierała lśniące na policzkach łzy.

     — Zdrowiej. Jeszcze tyle dobrych chwil przed nami. Żeby ci tylko nie przyszło do głowy mnie zostawić. Będziemy żyć razem, na przekór wszystkim i wszystkiemu albo razem odejdziemy — szepnęła, gładząc jego czarne włosy.

     Na monitorze znów przeskoczyły cyfry. Ciśnienie podskoczyło o kilka stopni, a serce minimalnie przyspieszyło bicie. Już na początku, gdy wypowiedziała do niego pierwsze słowa, także zauważyła zmianę. Czyżby ją słyszał i rozumiał wszystko, co mówiła?

     Nie chciała ryzykować pogorszenia jego stanu czy komplikacji. Musnęła ustami czoło, na którego środku malował się obfity, ciemny siniak.

     — Wygraj życie, a obiecuję, że nikt nie stanie nam na drodze do wspólnego szczęścia.

     — Już? — zapytał ojciec, gdy wyszła na korytarz. Pokiwała głową w milczeniu. Nie odzywała się przez całą drogę do samochodu.

     — Angel — zagadnął ją, gdy wyjechali na drogę — ty pewnie wiesz, kto go tak urządził i dlaczego?

     — Właściwie w tym problem, że nie wiem. — Przyznała ponuro i wróciła myślami do wydarzenia w szatni, próbując tym samym znaleźć odpowiedź na to pytanie. Owszem, pokłócił się z resztą, ale nie byliby zdolni do czegoś takiego.

     Przypomniała sobie incydent z wysłannikami Lucyfera w parku. Czy to możliwe, by zaatakowali Blaise’a? Jaki mieliby motyw, skoro to na niej im zależało?

     — Wątpię, że to ktoś z naszych.
Ojciec zmarszczył czoło, słuchając w napięciu jej wypowiedzi.

     — To ty jeszcze z nimi jesteś? — zapytał ze słyszalnym zawodem w głosie.

     — Nie. Z uwagi na zasady, nawet nie wolno nam uścisnąć dłoni.

     — Nie rozumiem — mruknął.

     — To zbyt skomplikowane, żeby zrozumieć — przyznała, sama to stwierdzając. Umilkła na chwilę, gorączkowo nad czymś myśląc. Momentami otwierała już usta, by coś powiedzieć, ale po chwili znów je zamykała.

     — Co jest? — zapytał w końcu, widząc, jak walczyła sama ze sobą.

     — Pomyślałam sobie — zaczęła, szukając w głowie odpowiednich słów — żeby zamówić mszę za zdrowie Blaise'a. Może chociaż Bóg się nad nim zlituje.

     Skręcili w boczną uliczkę w stronę miasta.

     — Nie jest to wcale zły pomysł. Kiedy sami tracimy nadzieję, Bóg zawsze nas wysłucha. Modlitwa jest jak woda- oczyszcza naszą duszę z wszelkich trosk, sprawia, że czujemy się wewnętrznie czystsi.

     — A jeśli ktoś obwinia Boga o swoje problemy? — zapytała niemrawo.

     — Przecież Bóg nie jest od spełniania życzeń.

     — No, właśnie — westchnęła głęboko, patrząc gdzieś na oświetloną ulicę.

     — Nie Bóg czyni życie człowieka piękniejszym. To człowiek powinien wziąć tyłek w troki i postarać się zrobić coś samemu. Przecież nie znajdzie forsy pod wycieraczką albo pracy, kiedy będzie tylko siedział przed telewizorem. Bóg może dać człowiekowi nową nadzieję, wewnętrzny spokój i siłę. I to od nas zależy nasze życie, życie bliskich.

     Skręcił pod kaplicę i zatrzymał samochód.

     — Daj mi forsę — rzekła i wyciągnęła ku niemu rękę. — Z pustymi rękami nie pójdę, a nie chce mi się pięć razy wracać.

     — Ile może kosztować taka msza?

     — A bo ja wiem? — Wzruszyła ramionami. Ojciec wyciągnął portfel z kieszeni kurtki, a z niego parę banknotów, z których to ujmował kilka, to znów dokładał.

     — Co mi tak zaglądasz? — zapytał w końcu, ostatecznie wręczając jej wszystkie banknoty.

     — Dawno już nie widziałam takiej dużej sumy, więc muszę się napatrzeć.

     Wysiadła i wolno podeszła do wejścia. Kościół był pusty. Na ołtarzu paliło się zaledwie kilka świeczek. W półmroku krzątał się tam ksiądz. Nucił coś pod nosem, omiatając wszystko wokół swą sukmaną.

     — Co cię do mnie sprowadza, drogie dziecko? — zapytał zaskoczony.

     — Chciałam zamówić mszę — wyjaśniła. Ruszyła w jego stronę między rzędami ławek.

     — Za czyją duszę?

     — No, oby nie za duszę — zaśmiała się smętnie. — Mój chłopak leży w szpitalu w stanie krytycznym.

     — Przykro mi. A jak nazywa się ten biedak?

     — Blaise Black.

     Ksiądz zastopił się w myślach.

     — Znam go — powiedział wolno. — To ten taki z czarną grzywą i tymi cudownymi oczami? — zapytał, machając energicznie rękoma.

     — Tak — zaśmiali się. — A kiedy mogłaby się odbyć ta msza i ile by kosztowała?

     — Msza pewnie możliwie jak najwcześniej? — Angel przytaknęła głową. — Skoczę tylko po mój kalendarz.

     I zniknął w zachrystii. Angel rozejrzała się po pomieszczeniu. Wiele się zmieniło, gdy po raz ostatni tu gościła, a było to dość dawno.

     — A więc tak. — Wrócił, otwierając pospiesznie gruby notes. — Mam wolny termin pojutrze, o osiemnastej. Może być?

     Angel wyjęła plik banknotów z kieszeni.

     — Znam pana Blacka i ciebie od kołyski. — Oderwał wzrok od kalendarza. — Choć ostatnio rzadko was tu widuję... — Spojrzał na nią pouczająco.

     — Mieliśmy drobne problemy ze swoją wiarą — wypaliła Angel. — I ze sobą.

     — Każdy miewa w życiu wątpliwości. Grunt, żeby w odpowiednim momencie się nawrócić. Mszę masz, dziecko, ode mnie za free, ale ojciec niech się do mnie zgłosi. Potrzebuję od niego pewnej rzeczy.

     — Ok, powiadomię ojca. Bóg zapłać. Dobranoc — pożegnała się i wyszła.

     — Z Panem Bogiem.

     — Załatwione — rzekła z uciechą i wsiadła do samochodu. — Pojutrze, o osiemnastej.

     — A reszta pieniędzy? — Zainteresował się ojciec, gdy ruszył spod kościoła.

     — Jaka reszta? Jakie pieniądze? — Angel udała zdziwioną.

     — Dobrze wiesz.

     — Napadli na mnie i okradli.

     — Dobra, dobra. Możesz je jeszcze chwilę potrzymać. W domu mi je oddasz.

     — A co łaska za fatygę?

     — A fatyga w mojej sprawie czy twojej? — zapytał rozbawiony.

     — W naszej. Dla dobra twojego przyszłego zięcia. Lepszego nie będziesz miał. Odkładaj kasę na wesele.

     — Pozostaje mi mieć nadzieję, że się jeszcze nawrócisz albo uderzysz w głowę tak, że oprzytomniejesz — westchnął i skręcił.

     — Dobra, to przyprowadzę ci punka albo dresa, skoro mój Blaise ci się nie podoba.

     — To może zostań starą panną, co?

     — Nie chcesz zostać dziadkiem? — wypaliła, wytrącając tym ojca z równowagi. — No, to nie marudź. Blaise się świetnie do tego nadaje. — Wesołe dogryzanie zeszło powoli na poważniejszą rozmowę. — Musisz go tylko lepiej poznać. Nie jest zły. Ma wady, ale przecież każdy je ma. — Przygryzła wargi w zamyśleniu. — Tato? — Nastała cisza, w której było słychać tylko ryk silnika — Obiecaj mi, że spróbujesz go zaakceptować.

     Spojrzała z uwagą na ojca.

     — Spróbować zawsze mogę. — Westchnął ciężko. — Tylko wiesz... Nie wiadomo czy on w ogóle z tego wyjdzie, czy będzie sprawny. Nie chcę ci odbierać optymistycznych myśli czy nadziei, ale rozmawiałem z lekarzem. Rokowania nie są dobre. Za dwa tygodnie zostanie wybudzony ze śpiączki. Wtedy wszystko może się zdarzyć. A jeśli nawet z tego wyjdzie, czeka go masa rehabilitacji. Będziesz miała tyle siły, by go wspierać?

     Próbowała ukryć oburzenie.

     — Jestem mu to winna. Możesz tego nie zrozumieć, ale przeżyłam przy nim kilka bardzo szczęśliwych i znaczących dla mnie lat. On był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, teraz ja muszę zrobić to samo.

     Wcześniejsze wypowiedzi obrócone w żart pozwoliły jej odsunąć najczarniejszy scenariusz, który znów powrócił jak bumerang. Angel była pełna pustej nadziei, którą znów ktoś przebił jak balon. To Blaise nauczył ją wytrwałości. Mówił jej, żeby się nie poddawała, jeśli nawet była już na przegranej pozycji, ale jeszcze daleko od dna, od którego dopiero odbije się jutro, by starała się o lepszą przyszłą minutę. Przecież przyszłość to niedaleka chwila.
Największy błąd popełniał każdy człowiek, który odkładał wszystko na kolejny dzień, nawet wiarę w lepsze czasy, bo cierpiał jeszcze do końca trwającego dnia.

     Towarzystwo ojca bardzo jej pomogło. Śmiali się jak dawniej, jakby nigdy nie było między nimi konfliktów. Czuła, że zamiast się usamodzielniać, coraz bardziej potrzebowała rodzinnego ciepła, wsparcia ze strony rodziców. Przecież przed nią podejmowanie życiowych decyzji i każdy wtedy pragnął mieć przy sobie kogoś, kto by dobrze doradził i kto znał już życie na tyle, by wiedzieć, jaką dać radę.

     — Ksiądz powiedział, żebyś do niego wpadł — przypomniała sobie, gdy zaparkowali na podjeździe.

     — Chyba wiem, czego potrzebuje.

     — Masz z nim jakieś lewe interesy czy może próbujesz się ustawić? Nic ci po tym, przed Bogiem wszyscy są równi.

     Wyszła ze samochodu, zostawiwszy w środku zdumionego ojca z otwartymi ustami. Odczarowała go, gdy zajrzała do środka przez szybę i zaśmiała się złośliwie, jednak nie tak, jak zawsze, a serdecznie.

     — Diabeł.

     Usłyszała jeszcze przed wejściem. Od razu pokierowała się do pokoju.

     — A kasa? — zagadnął ją ojciec, gdy wspinała się po schodach. Cofnęła się i położyła banknoty na stoliku przy telefonie, który ojciec wcześniej pozbierał spod domu.

     Angel miała już kompletnie dość tego dnia. Była zmęczona nadzieją, traceniem jej, siedzeniem przy książkach, skupianiem się oraz myślami, które wciąż wirowały jej w głowie. Oczy szczypały ją od łez i ze zmęczenia. Marzyła tylko o miękkiej poduszce i cieplutkiej kołdrze. Niczego więcej nie chciała.

     — Gdzie ty, do licha, łazisz?! — Usłyszała, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi pokoju. — Miałaś się uczyć, a ty sobie spacerujesz po nocach.

     — Byłam w szpitalu — odparła bez entuzjazmu, nie zdając sobie sprawy, która już była godzina, a zbliżała się dwudziesta druga.

     — Po co? — zapytał niby wszystkowiedzący Greg, nie zmieniając aroganckiego tonu.

     — U Blaise'a. To ty nie wiesz, że został pobity?

     — Nie, ale wcale mnie to nie zdziwiło.

     — Prawie go zakatowali — rzekła, myśląc, że Greg doda jej otuchy, jak wcześniej. — Wygląda strasznie. Wybudzą go za dwa tygodnie.

     — To mam nadzieję, że się już nigdy nie obudzi — odparł oschle. Te słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Podeszła do chłopaka i wymierzyła mu cios. Blady policzek momentalnie się zarumienił.

     — Wynoś się stąd! — syknęła wściekle z oczami pełnymi łez. Zniknął jej z oczu z nadąsaną miną.
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież on zawsze ją pocieszał, przytulał, co ją jeszcze bardziej denerwowało. Był negatywnie nastawiony do Blacka, jak wszyscy zresztą, ale powstrzymywał się przed palnięciem czegoś właśnie w tym stylu.

     Coś złego się z nim działo. Od popołudnia był niemiły. Nawet spojrzenie miał bez wyrazu. Był zauważalnie inny.

     Słowa odbijały się głucho w jej głowie. Nie umiała opanować emocji. Tyle zdarzeń miało miejsce tego dnia. Wszystko mąciło jej w głowie. Niby umierała ze zmęczenia, ale napięcie i łzy nie pozwalały jej zasnąć. W końcu jednak zmorzył ją sen, gdy rozluźniła mięśnie i poddała się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro