Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wagary

     Angel zerwała się do budzika, który ogłosił godzinę piątą. Zaczęła biegać po pokoju najciszej, jak umiała. Błyskawicznie ubrała się i umalowała. Wystawiwszy torbę z szafy, wbiła w nią wzrok i zaczęła się gorączkowo zastanawiać.

     — Nie mogę wyjść drzwiami, bo ojciec mnie przyłapie — kalkulowała, próbując nie dać nerwom dojść do głosu. — Jedynym wyjściem jest...

     Wybiegła na balkon i oceniła swoje szanse. Wystawiła torbę za balustradę i z bijącym sercem puściła ją w krzak róży. Szelest poruszanych liści i łamanych gałęzi rozszedł się głucho w porannej ciszy.

     Angel zacisnęła powieki, gorączkowo nasłuchując. Serce waliło jej jak młot. Znów zapadła cisza, której nie zagłuszały żadne podejrzane dźwięki.

     Ześlizgnęła się po metalu w ślad za torbą, uważając jednak, by nie nadziać się na kłujące kwiaty, bowiem rozdarte spodnie to mały problem. Co innego wściekła matka. Te chwasty były jej oczkiem w głowie.

     Podbiegła zadyszana do bramy i z łatwością ją przeskoczyła. Tuż za nią rozciągała się wolność. Dopiero na ulicy wciągnęła do płuc zapach poranka i poczuła nieopisaną satysfakcję z przechytrzenia ojca. Nie miała już nic do stracenia. Rzuciła ostatnie spojrzenie na dom, po czym popędziła do Lindy.

     — Co tak wcześnie? — zdziwiła się dziewczyna. Wyglądała, jakby walnął w nią piorun, bo włosy sterczały jej we wszystkie strony.

     — Ojciec jest w domu — wysapała Angel. — Jeszcze trochę i wyjazd przeszedłby mi koło nosa. Musimy się spieszyć, nim się zorientuje, że zwiałam.

     — Zaraz będę gotowa — odrzekła Linda. Odwróciła się tak gwałtownie, że krucze włosy zatańczyły w powietrzu i zniknęły wraz z nią w łazience.

     Angel niespokojnie chodziła po salonie, z nerwów zdrapując z paznokci czarny lakier. W końcu koleżanka wypadła na korytarz i złapała w pośpiechu za torby, po czym pognały pod dom Jamala. Angel po drodze modliła się, by nie spotkały ojca, gdyby już jej szukał.

     Zaczęły biec. Adrenalina napędzała je nową siłą do przebierania nogami. Zasapane skręciły w ostatnią ulicę. Na podjeździe w umówionym miejscu stała już grupka osób.

     — Ktoś was goni? — zapytał Jamal. Odpalił ze skupieniem papierosa.

     — Pakujcie się do samochodu. Im szybciej znikniemy, tym lepiej — syknęła Angel i wrzuciła niechlujnie torbę do bagażnika.

     — Po co ten pośpiech? — zdumiał się Lee.

     — Ojciec wrócił.

     — Przekonałaś mnie — burknął Black, który już nie raz miał do czynienia z ojcem Angel. — Wsiadajcie. Ruszamy — zdecydował. Rzucił niedopałek na ziemię i zadeptał go.

     — Dlaczego nie zadzwoniłaś? — zapytał Lee.

     — Ojciec skonfiskował mi telefon. Nie mówiąc już o innych sprzętach.

     — Nie za wesoło.

     Wszyscy wsiedli do samochodu. Jako jedyny prawny kierowca za kierownicą zasiadł Lee.

     — Wszystko mamy? — upewniła się Brooke.

     — Nikt się nie rozmyślił? — zarechotał Black. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, dodał więc z oburzeniem:

     — No, co? Może akurat ktoś wymiękł.

     — Jasne!

     Po piętnastu minutach jazdy polną drogą wyjechali na główną ulicę. Od jeziora dzieliło ich około pięćdziesiąt mil.

     Słońce zaczynało już mocno przygrzewać, gdy skręcili w wąską, leśną dróżkę. Przejechali mały odcinek drogi i znaleźli się na polu biwakowym. Namioty rozbiło tam kilka osób. W pobliżu głównego wjazdu funkcjonowała budka z fast- foodami. Oni jednak ominęli biwakujących i znów zagłębili się w las.

     — Mam nadzieję, że nikt nie zajął naszej miejscówki. — Podekscytowana Angel wyciągnęła szyję i wytężyła wzrok, jakby chciała przeszyć krzaki spojrzeniem.

     — A ja mam nadzieję, że samochód się nie rozpadnie — wymamrotał Lee, manewrując między dziurami w drodze i wystającymi korzeniami drzew.

     Po chwili byli już u celu. Wjechali na rozległą polanę, na której z łatwością zmieścił się ich samochód, trzy namioty i starczyło jeszcze miejsca na ognisko. Dalej placyk zwężał się do ciasnej dróżki, która prowadziła na piaszczystą plażę i jezioro.

     Wysiedli z samochodu, rozkoszując się wspaniałymi widokami.

     — Dobra, to my się przejdziemy, a wy rozpakujcie bagażnik i rozbijcie namioty — zaproponowała Linda, patrząc z uśmiechem na chłopców.

     — Nie macie za dobrze? — zapytał Jamal.

     — Myślisz, że na coś się tu przydamy? Nawet nie mamy zielonego pojęcia, jak postawić to coś.— Amy zaczęła wymyślać prymitywne argumenty, byle tylko wymigać się od pracy.

     — Spadajcie, tylko byście nam przeszkadzały — wypalił żartobliwie Black, dając Angel całusa. Odchodząc pokiwały im.

     — Tylko wróćcie.

     Do wieczora trzy namioty stały już na tyle pewnie, by bez niespodzianek mogli przespać w nich noc. Chłopcy poszli po drewno, zaś dziewczęta szykowały jedzenie. Rozpalili ognisko, a wkrótce zaczęło się ściemniać. Księżyc rozświetlił granatową powłokę bezchmurnego nieba. Miliardy gwiazd dotrzymywały mu taktu delikatnym lśnieniem. Zapanowała romantyczna atmosfera. Drewno w ognisku zabawnie strzelało, unosząc smugi roztańczonych iskier ku rozgwieżdżonemu niebu.

     — Znacie jakieś historyjki o duchach? — zapytała Angel po dłuższej chwili ciszy.

     — Znam jedną — rzekła Amy. — Ostatnio trochę na ten temat czytałam i wiem, jak wywoływać duchy.

     — Spróbujemy? — rozochocił się Lee, a tłuszcz z odgryzionego kawałka kiełbasy pocieknął mu po brodzie.

     — A co myślicie, żeby wyryć sobie taki nasz własny symbol, który będzie nas jednoczyć? — zagadnęła Amy.

     — Jak Voldemorta i Śmierciożerców? — zażartowała Angel.

     — Coś w tym stylu — fuknęła koleżanka, zła, że z tego żartuje.

     — Ale co, tatuaż? Teraz akurat nie stać mnie na taką zachciankę.

     — Może żyletką? Zabrałam całe opakowanie na wszelki wypadek — rozochociła się Amy. — I możemy zawrzeć pakt z szatanem. Skoro już i tak jesteśmy w środku zepsuci, to co nam szkodzi? Będzie fajnie.

     — Ciekawie brzmi — zainteresował się Black.

     — To do dzieła! — Amy skoczyła na równe nogi, cała w skowronkach. — Złapcie się za ręce.

     Zarządziła. Utworzyli koło.

     — Teraz powtarzajcie za mną: Oddaję swą duszę w twoje ręce. Od teraz ufać ci będę bezgranicznie. Ty jesteś moim Panem, a mój los zależy od ciebie. Jestem świadom tej decyzji. Wybieram ciebie jako moją drogę.

     Zapadła cisza.

     — To wszystko? — zdziwiła się Angel.

     — Nie popędzaj mnie! — syknęła Amy, a z pobliskiego drzewa zerwała się sowa, głośno wyrażając swoje niezadowolenie z hałasu.

     — Nawet się nie rymuje — kontynuowała marudzenie Angel.

     — Nie wszystko musi się rymować — zniecierpliwiła się Amy. Puścili swoje dłonie. — Teraz upuśćcie trochę krwi na papier, na znak poufności.
Dysząc z podekscytowania, podała im żyletkę i kawałek kartki, na której napisane było zaklęcie, które przed chwilą wypowiedzieli. Po kolei wszyscy drążyli sobie rany i dotykali papieru.

     — Lee... Miałeś upuścić tylko kroplę krwi, nie od razu litry — zaśmiała się Angel.

     — To mnie relaksuje — wyjaśnił, zajęty pogłębianiem rany.

     — Ale masz straszne blizny.

     Zerkała na przemian na jego i swoje białe szramy. Zmieszała się, napotykając wzrok Lee.

     — Teraz patrzcie. — Amy wskazała na swoje przedramię. — Narysowałam sobie przykładowy znak. Może być?

     — To czacha? — upewnił się Jamal. Tatuaż przedstawiał czaszkę. Przytwierdzona była do serca łańcuchem z kłódką, który wżynał się w nie.

     — Narysuję wam takie same, jeśli się podoba.

     Wszyscy ochoczo przytaknęli, więc Amy zabrała się do rysowania. Wzorowała się tatuażem na swojej ręce. Na szczęście była bardzo utalentowana artystycznie, więc nikt nie martwił się, że ich ciała zostaną oszpecone marnej jakości motywem.

     — Nawet zabrałaś pisaki — roześmiała się Linda i podsunęła rękę koleżance.

     — Żeby nie było, że nic dla was nie robię. Przygotowałam wszystko, co potrzebne.

     — Tylko trochę kiepsko to przemyślałaś — zwątpił Jamal. — Zaraz idziemy się kąpać, rozmaże się.

     — Do tego mam resztę żyletek. Wyryjemy sobie, żeby został ślad, a potem może pomyślimy o jakimś wypełniaczu. W końcu przecież mój kuzyn ma salon.

     Kiedy wszyscy już mieli przerysowany rysunek, wzięli po żyletce i zaczęli go utrwalać. Angel usadowiła się wygodnie na kłodzie i oparła przedramię o kolana. Gdy tylko ostrze dotknęło delikatnej skóry, z małego rozcięcia wyciekła krew, która z czasem wolno ściekała po ramieniu i kapała na ziemię. Rozcięte miejsce strasznie piekło. Ten dyskomfort i widok nie powstrzymał jednak nikogo. Byli bowiem przyzwyczajeni do okaleczania się.

     — Już? — zapytał Lee i spojrzał po wszystkich. — Idziemy pływać. — Zarządził. Zrzucił z siebie T-shirt, spodenki i pobiegł w stronę jeziora. Chwilę słychać było, jak przedzierał się przez krzaki i stąpał po piaszczystej ziemi, a potem ciszę nocy przeszył plusk wody.

     — Tak w zasadzie nie chce mi się pływać. — Kręciła nosem Angel. — Po tych wypitych piwach?

     — Nie marudź, rozbieraj się.

Black zaczął ją szarpać za bluzkę.

     — Zostaw. Sama dam sobie radę — wymamrotała, widząc zapał Blacka, który prędzej by rozszarpał ubranie, niż je z niej zdjął.

     — Chodźcie! — Głos Lee rozszedł się echem po uśpionym lesie.

     — No już, poczekaj — odparła Linda, szamocząc się z koszulką, którą w końcu ściągnęła. — Możemy iść.

    Przeszli dróżką na małą piaszczystą plażę. Rozgwieżdżone, granatowe niebo odbijało się na lustrzanej toni jeziora, oświetlonego z góry naturalnymi reflektorami.

     — Wchodźcie, woda jest mega gorąca — zachęcił ich Lee, robiąc piruety jak foka. Wszyscy śmiało zanurzyli się w wodzie, jedynie Angel, brodząc w niej po kostki, zamiatała stopami dno.

     — Angel, chodź — zniecierpliwił się Lee i wyszedł po nią na brzeg.

     — Sama wejdę. Puść mnie! — Wyrywała się, ale chłopak wziął ją na ręce. Szedł i szedł, jakby chciał na pieszo przejść po dnie na drugi brzeg jeziora.

     — Stój, ja tu już nie mam gruntu.

     — Masz przecież.

     — Ale puść mnie. — Uwolniła się z uścisku chłopaka i chlusnęła go wodą w twarz. — Za karę.

     — O ty! Teraz cię utopię.

     Rzucił się w pogoni za nią. Angel przepłynęła za tatarakiem i pokierowała się na mały piaszczysty skrawek ziemi między zaroślami. Wybiegła z wody, za nią Lee. Złapał ją wpół i zaczął łaskotać. Dziewczyna zaniosła się śmiechem, który przeszył uśpiony las. Potknęła się o wystający korzeń drzewa i oboje stracili równowagę. Runęli na chłodny, wilgotny piach. Oboje zachichotali, dysząc, wymęczeni pogonią. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Z czarnych włosów Lee spływały krople wody na twarz dziewczyny. Odgarnął kosmyk mokrych włosów z jej policzka.

     — Zawsze marzyłem, by cię pocałować — wyszeptał i przywarł do jej warg. Powoli przemierzał dłonią jej ciało. Doznała chwili ekstazy. Jakimś sposobem nie potrafiła nad tym zapanować.

     — Lee... Przestań!

     W jednym momencie oprzytomniała. Co ona robiła? Przecież tuż obok był jej chłopak!

     Próbowała się uwolnić, lecz napierając nawet całą swoją siłą, nie potrafiła zrzucić z siebie Lee, potężniejszego posturą od chuderlawego Blacka.

     — Puść mnie! — syknęła. Zamachnęła się wolną nogą. Szczęśliwie napotkała jego przyrodzenie. Chłopak jęknął i skulił się. Zwolnił uścisk i nie czekając na nic, Angel wparowała z powrotem do wody.

     — Głupia — rzekła do siebie, obwiniając się, że pozwoliła dopuścić do czegoś takiego, biorąc pod uwagę fakt, iż Lee się w niej podkochiwał. Nawet pod wpływem alkoholu powinna zachować trzeźwość umysłu. Przecież to nie wymówka, by przyprawiać rogi Blackowi, bo wypiło się o jedno piwo za dużo.

     Obejrzała się jeszcze przez ramię. Lee siedział na piasku, wpatrując się w nią. Rzuciła się ze złością na wodę. Przepłynęła obok tataraku. Reszta paczki wychodziła już na brzeg. Kiedy była po drugiej stronie sitowia, Black wszedł po nią do wody.

     — Już miałem iść cię szukać.

     Angel wysiliła się na sztuczny uśmiech, udając, że wszystko było dobrze. Dobrze, że nie zauważył gęsiej skórki, która wyszła na ramionach dziewczyny na samą myśl, że Black byłby świadkiem całego zajścia. Bóg jeden wie, co mógłby wtedy pomyśleć i zrobić.

     — Gdzie Lee? — zapytała Brooke. Chwyciła swój gruby warkocz i wycisnęła z niego wodę.

     — Eee... Zaraz przyjdzie — bąknęła Angel i owinęła się ręcznikiem.

     Usiedli wokół przygasającego ogniska, a Jamal dorzucił do niego kilka drewien. Angel, otulona ramieniem Blacka, była lekko poddenerwowana, bo Lee długo nie wracał, chociaż z drugiej strony wolała go nie oglądać po tym niemiłym incydencie.

     — Coś długo nie wraca. — Linda jakby czytała jej w myślach. Zaniepokojona koleżanka energicznie pogrzebała kijem w ognisku. Kilka iskier wzleciało spod zwęglonego drewna. Wtem pobliskie krzaki zaszeleściły.

     — Gdzie byłeś? Już mieliśmy iść cię szukać.

     Brooke podbiegła do chłopaka. Lee milczał. Ominął ją i wszedł do trzyosobowego namiotu. Wszyscy spojrzeli po sobie.

     — Co mu jest? — Brooke była nieco zdezorientowana.

     — Może jest zmęczony — wypaliła Angel. — Która godzina?

     — Druga. — Black ziewnął przeciągle. — Nie wiem, jak wy, ale ja idę spać.

     — My też idziemy.

     Podzielili się na grupki. Angel spała z Blackiem w namiocie, Jamal z Amy, a Linda i Brooke wgramoliły się do Lee.

     — Śpię z tej strony. — Linda wypchnęła koleżankę.

     — Ja nie chcę w środku. — Spojrzała na śpiącego chłopaka. — Mam go przykryć kocem?

     — Przykryj go, ale ja też chcę trochę koca.

     — To się przybliż i siedź cicho — syknęła Brooke. Linda prychnęła, przeklęła ją pod nosem i otuliła się kocem, którego po chwili odrzuciła. Nie mogła się zdecydować, czy spać odkryta czy przykryta. Teraz było jej duszno, ale śpiąc mogła zmarznąć.
Z każdą chwilą robiło się coraz jaśniej. Pomimo wczesnej pory, było gorąco i parno, a jednocześnie rześko i wilgotno. Las powoli budził się ze snu. Liczne śpiewy ptaków przeplatały się, tworząc muzykę przyjazną dla uszu. Jednak nie to zakłóciło Angel spokojny poranek. Ze snu wyrwało ją chrapanie. Przytulony do niej Black usta trzymał centralnie przy jej uchu. Uszczypnęła go w ramię, co pozwoliło jej cieszyć się ciszą przez zaledwie kilka sekund. Klepnęła go w nogę, a wtedy przewrócił się na drugi bok. No, wreszcie - pomyślała, ale w następnej chwili znów zaczął chrapać, tym razem dwa razy głośniej.

     — Nie wierzę! — wyrwało się jej. Usiadła i potarła senne oczy. Ziewnęła przeciągle i złapała zdemolowaną komórkę chłopaka, by sprawdzić godzinę.

     — Piąta trzydzieści.

     Chwyciła się za głowę. Normalnie o tej porze przewracała się na drugi bok. Nie mogła znieść chrapania, więc wygramoliła się na zewnątrz. Przeciągnęła się, czując wyraźną ulgę dla ciała po duszeniu przez całą noc w ciasnym namiocie. Rozejrzała się szybko w nadziei, że ktoś już wstał.

     — Świetnie — wyraziła swoje niezadowolenie. Stała tak przez chwilę, zastanawiając się, co robić. Postanowiła skorzystać z pięknego poranka i poszła na plażę marząc, że pierwsze promienie wschodzącego słońca choć trochę ją rozbudzą. Usadowiła się wygodnie na wilgotnym od rosy pniu. Śpiew ptaków w szumiących konarach drzew i delikatne pluskanie fal o brzeg działały na nią kojąco, ale wciąż tęskniła za dźwiękiem rąbanki w słuchawkach. Zatraciła się w tym pięknie. Zapomniała o całym świecie.

     — Mogę usiąść?

Męski głos wyrwał ją z zadumy. Odwróciła się, chociaż dobrze wiedziała, że należał on do Lee. Wpatrywała się w niego, jakby chciała wzrokiem odczytać jego zamiary.

     — Tak — odparła i znów skierowała twarz w stronę słońca, zamykając oczy i rozkoszując się jego ciepłem.

     — Wiesz... — Podrapał się niezręcznie po głowie i usiadł obok dziewczyny. — Przepraszam za wczoraj. Sam nie wiem, co się ze mną stało. Chyba za dużo wypiłem... Wybacz mi, Angel.

     Spojrzała na niego przymrużonymi oczami.

     — Przecież wiesz, że ja... Nigdy bym... — Zacinał się zdenerwowany. — Nie patrz tak na mnie. Powiedz coś...

     — Co mam powiedzieć? — zapytała lekko rozbawiona. — Słońce przyjemnie grzeje. Muszę korzystać z ostatnich chwil wolności, zanim ojciec zamknie mnie w pokoju jak królewnę w wieży.

     Rozmarzona patrzyła gdzieś przed siebie. Zerknęła mimochodem na chłopaka. Zdezorientowany bacznie się jej przyglądał.

     — Oj, Lee. — Wzruszyła ramionami. — Widzę, że żałujesz.

     — Czyli nadal jesteśmy przyjaciółmi?

     — Nie inaczej.

     — Dziękuję. — Kamień spadł mu z serca. Energicznym ruchem chciał ją przytulić, ale zastygnął w połowie.

     — No, dobra — zaśmiała się i odwzajemniła uścisk.

     — Ej, co wy tu robicie? — Amy ziewnęła. Włosy sterczały jej na wszystkie strony. — Zakichany komar — rzekła i legła plackiem obok Angel, która wymieniła się z Lee pytającym spojrzeniem.

     — Co? — zapytała nie rozumiejąc.

     — Tu... Tu... Tu... — Amy zaczęła pokazywać im czerwone bąble na nogach i rękach.

     — Jeej... Zabiłaś go?

     — Kogo? — Amy była nieprzytomna.

     — No... Komara?

     — Zabiłam! — uniosła się Amy, podpierając rękoma na piasku. — Ale najpierw musiałam go łapać po całym namiocie.

     Z głębi lądu usłyszeli głos Lindy.

     — A jeszcze nie tak dawno byłam tu sama — westchnęła Angel, podnosząc się z pnia i otrzepując. — Co takiego?

     — Zjemy coś w budce z fast- foodami — wyjaśniła Linda i zanurkowała w swoim namiocie.

     — Dobry pomysł. Już jestem trochę głodna. — Angel poklepała się po brzuchu.

     Poszli więc kupić coś do jedzenia. Musieli pokonać stosunkowo krótki odcinek, ale za to bardzo wyboisty, bowiem ścieżkę przecinały wystające korzenie, kamienie i dość głębokie dziury. Nie trwało długo, gdy budka znalazła się w zasięgu ich wzroku. Musieli jeszcze tylko przejść przez pole campingowe, na którym zatrzymało się tylko kilka osób.
Ta rudera odstraszała klientów swoim niechlujnym wyglądem. Dach w całości pokrywała rdza, która wtargnęła już na górną część przedniej ściany. Farba całkowicie zeszła z elewacji, ukazując nagą blachę. Jedynie sprzedawca wyglądał na bardziej zadbanego.
Po wstępnej naradzie zamówili osiem zapiekanek oraz puszkę coca coli dla każdego i usiedli przy stoliku naprzeciwko budki. Po chwili ich zamówienie zostało zrealizowane.

     — Nie dam rady całej zjeść. — Angel przeraziła się wielkością swojego sporego śniadania.

     — Zjem za ciebie — oświadczył Black.

     — Przecież zamówiłeś sobie dwie…

     — Co to na mnie? — oburzył się.

     — Wiesz... Chyba będę musiała wziąć się za twoją dietę — zaśmiała się i wgryzła w ciepłą bagietkę. — Jeszcze trochę i nie zmieścisz tyłka w te nowe spodnie.

     Ostatecznie zjadła całą zapiekankę, co mogła przyjąć za sukces. Z podziwem też patrzyła, jak ostatni kawałek śniadania zniknął w ustach jej chudego chłopaka.

     — I niczego mi nie zostawiłaś? — zapytał rozgoryczony Black, popijając colę. Angel spojrzała na niego krzywo.

     — Spadaj — odparła i wytarła dumnie usta chusteczką.

     — Będziesz gruba.

     — Patrz na siebie. — Zmierzyła go wzrokiem.

     — Skoro już tak sobie ciśniemy, Lee, dziś w nocy miałam wrażenie, że śpię z koniem — wypaliła Linda i oskarżycielsko wycelowała palcem w chłopaka. — Więc albo przestaniesz się rzucać jak wariat albo będziesz spał na dworze.

     — Przepraszam bardzo! — rzekł rozbawiony. — To są moje namioty, więc co najwyżej wy możecie spać pod gwiazdami, jeśli nie dostosujecie się do warunków.

     — Z komarami. — Wzdrygnęła się Amy.

     — Albo możecie spać w namiocie i walczyć z komarami... Niewidzialnymi. — Jamal rzucił Amy zabójcze spojrzenie. — Przez twoje fobie i fantazje nie spałem pół nocy. I nie muszę chyba wspominać, że nie było żadnego insekta.

     — Był! — oburzyła się Amy.

     — Gdyby był, miałbym chociaż jeden ślad po ugryzieniu.

     — Ja mam ślady. — Pokazała mu czerwone place na ręce.

     — Podrapałaś się — skwitował bezbarwnie.

     — Nie pra... Podrapałam się, bo mnie swędziało — fuknęła.

     — Może masz pchły? — zapytał rozbawiony Black, a Amy wściekła i czerwona na twarzy, nabrała powietrza w usta, ale nic nie powiedziała. Za to Black szturchnął Jamala łokciem i rzekł: — Kup jej obrożę przeciwpchelną.

     — Ja spałam stosunkowo dobrze, dopóki Black nie obudził mnie chrapaniem. — Angel podzieliła się swoimi przeżyciami.

     — Ja nie chrapię.

     — Nie, to pewnie komar w namiocie sąsiadów. — Mrugnęła do nachmurzonej Amy, ale humor jej się nie poprawił.

     — A może ty? — zapytał Black, wybałuszając oczy na Angel.

     — Nie mogłam nie spać i jednocześnie chrapać.

     — Czemu nie?

     — Widzę, że macie dzisiaj głupie teksty — wypaliła znów Linda.

     — Jakie głupie? Normalne — wymamrotał Lee, zajęty własnym kanibalizmem, czyli obgryzaniem swoich krótkich paznokci. A gdy dokonał niemożliwego, wypluł zdobycz w krzaki.

     — Ta, normalne — mruknęła Amy pod nosem. — Co teraz będziemy robić?

     — Na kąpiel chyba za wcześnie. Może się poopalamy albo gdzieś przejdziemy? — zaproponowała Angel.

     — Jestem za opalaniem. — zgodziła się Brooke.

     — Ja też — rzekł Lee. — Chodźcie, zbieramy się.

     Wrócili do swojego obozowiska. Dziewczyny od razu poszły na plażę. Zrobiło się gorąco i parno. Słońce zawisło wysoko na niebie.

     — Woda jest jeszcze zimna — powiedziała Angel, mocząc sobie nogi w jeziorze. Raptem jej skórę pokryła gęsia skórka.

     — Zimna? Zobacz tego gościa. — Brooke wskazała palcem chłopaka kąpiącego się po drugiej stronie jeziora.

     — Hardcore — zaśmiała się Linda.
Rozebrały się do bikini i padły plackiem na nagrzanym piasku.

     — Co za widoki — napalił się Jamal.

     — Nie podniecaj się — zgasiła go Amy.

     — Idziemy się przejść — wyjaśnił Black, bawiąc się pieszczochą z ćwiekami na swoim nadgarstku.

     — Na samiczki — dodał Jamal.

     — Coś długo się naradzaliście.

     — Idźcie, gdzie chcecie — wymamrotała Amy. — Chwila spokoju.

     — Tylko pamiętaj. — Angel zwróciła się do Blacka. — Twoja kocica będzie tu na ciebie czekać.

     — Nie zapomnę.

     Chłopak ukucnął na piachu i pocałował ją na pożegnanie.

     — A my się nie pożegnamy? — zapytał Jamal przymilnie do Amy.

    — Przecież wrócisz — fuknęła, spoglądając na niego z ukosa.

     A kiedy wrócili po dwóch godzinach, Lee wskoczył do wody, a pozostali położyli się w cieniu ogromnej brzozy.

     — Nasmarujesz mnie kremem? — zapytała Linda przechodzącego obok Lee.

     — Chlapiesz mnie — oburzyła się Amy, rzucając mu mordercze spojrzenie.

     — Dawaj na mnie — powiedziała Angel. Lee otrzepał się jak pies, rozrzucając we wszystkie strony wodę z włosów, po czym wycisnął z tubki krem do opalania i zabrał się za smarowanie Lindzie pleców.

     — Ja też chcę — zawołała Angel, kiedy skończył. — I zrób mi masaż.

     — Masz wymagania — zaśmiał się. — Mam nadzieję, że cię nie zaduszę.

     Usiadł okrakiem na jej plecach.

     — Mogę odpiąć? — zapytał, łapiąc za zapięcie stanika.

     — Tak. Masz mokre gacie...

     — Wiem — odparł, poprawiając sobie slipy w czerwono- czarną kratę. — Coś jeszcze?

     — Zaraz mi kręgosłup pęknie — wystękała.

     — Bez przesady, ważę tylko osiemdziesiąt dwa kilogramy. — Przyznał i wycisnął pasek białego kremu bezpośrednio na ciało.

     — A ja tylko czterdzieści osiem — powiedziała, wyginając się przy zetknięciu skóry z kremem.

     — Co, zimny? — spytał z satysfakcją.

     — Skąd — skłamała, poprawiając się na piasku.

     — Nie?

     Przejechał palcem po żebrach dziewczyny, która wybuchnęła śmiechem, miotając się na piasku.

     Złapała go za dłoń.

     — Robisz mi ten masaż albo spadaj.

     — Zacząłem, to skończę, ale pamiętaj, znam każdy twój słaby punkt.

     — Nie każdy.

     — Nie? — zapytał przymilnie. — A na przykład kto ma uczulenie na truskawki? — wypalił.

     — Gdy zjem za dużo...

     — Do niedawna nie umiałaś pływać — kontynuował. — Black cię nauczył.

     — Dobra, Lee, starczy. Już mnie przekonałeś. A skąd ty to wiesz?

     — Mam swoje źródła — powiedział, zabierając się do masowania. — Na przykład z imprez. Prawda- wyzwanie, pamiętasz?

     — Nie. Z ostatniej imprezy pamiętam tylko pokera i rudego kota — wymamrotała.

     — Kota? — zapytał zdziwiony. Nie przypominał sobie żadnego kota.

     — Tigera. Spała wtedy u mnie — wyjaśniła Linda. Patrzyła na chmurę płynącą leniwie po błękitnym niebie, ale nie potrafiła odgadnąć, jaki kształt przybrała.

     — Czyli nie wiesz...

     Jego głos momentalnie spoważniał i urwał wpół zdania.

     — Co? — zapytała Angel, nie rozumiejąc.

     — Nic — wymamrotał Lee z zakłopotaniem.

     — O czym nie wiem? — Podźwignęła się na rękach.

     — Leż, bo jeszcze nie skończyłem.

     Przydusił ją do ziemi. Nie musiał się zbytnio wysilać, bo opadła na piach pod ciężarem samych jego rąk. Napotkał lodowate spojrzenie Brooke. W jej oczach błyskał gniew, jednak Lee nic sobie z tego nie robił.

     — Już — powiedział i zapiął dziewczynie stanik. Przeturlał się na piasku między Angel a Lindę. — Mam nadzieję, że wszystko jest na swoim miejscu — zaśmiał się i pomacał Angel po plecach.

     — Wyprostowałeś mi kręgosłup. A już byłam prawie garbata — zażartowała Angel.

     Leżeli, co jakiś czas spoglądając na siebie i posyłając sobie przelotne uśmiechy.

     — Co się tutaj dzieje? Czy ja o czymś nie wiem? — zapytał Black, podchodząc do nich.

     — Zazdrosny? — spytała Angel.

     — I to bardzo — zamruczał i dał jej buziaka.

     — Nawet nie potrafisz udawać — wypalił cicho Lee. Miał chyba nadzieję, że nikt nie zarejestruje jego wypowiedzi, prócz Blacka, ale jednak stało się inaczej.

     — Co niby miałbym udawać? — zaśmiał się Black, a po chwili dodał drętwo, półgębkiem: — O co ci chodzi?

     — No, przypomnij sobie.

     Mierzyli się wzrokiem.

     — O co wam chodzi, do cholery?! — krzyknęła Angel.

     Zerwała się z koca i z gniewem odmaszerowała pod namiot, rozkopując przy tym piasek we wszystkie strony. Usiadła na kłodzie przy pozostałościach ogniska. O czym niby miałaby nie wiedzieć? Co było tą tajemnicą, która widocznie jej dotyczyła, skoro wszyscy to przed nią ukrywali? Dlaczego? Przecież nigdy nie mieli przed sobą tajemnic.
Poirytowana pogrzebała patykiem w pogorzelisku. Siwy popiół rozproszył się, tworząc delikatną mgiełkę. Mimowolnie zatrzymała wzrok na krwawym konturze owocu ich mądrych pomysłów z poprzedniego dnia. Zrobili to, bo chcieli być tacy sami, przypieczętować swoją przyjaźń. Pokazać, jak bardzo byli sobie bliscy. A jednak okazało się, że szczerość to dla nich trudna sztuka. Poczuła gorycz, która ścisnęła jej gardło.

     Otrząsnęła się z zadumy otulona czyimś ramieniem. Wzdrygnęła się.

     — Kicia, co cię ugryzło? — zapytał Black, siadając obok niej na kłodzie.

     — Nic — burknęła, wbijając wzrok w swoje buty.

     — Ja widzę — szepnął jej do ucha i pocałował w szyję.

     — Przestań. — Odepchnęła go ze skwaszoną miną. — Co jest tak ważne, że nie mogę o tym wiedzieć?

     — Ale o czym mówisz? — zapytał. Zmarszczył czoło i udał, że nie rozumie.

     — Wszyscy o tym wiedzą, tylko nie ja. Ty wiesz, powiedz mi prawdę.

     Spojrzała mu w oczy. Wiedziała, że można w nich wyczytać każde jego kłamstwo. Spuścił wzrok w panice. Często nie mówił prawdy, ale potrafiła go przycisnąć, aż w końcu wszystko wyśpiewał.

     — Więc? — ponagliła go ostro.

     — Więc... — odchrząknął. — Ostatnio Trace... Wiesz, który to...

     — Tak — przytaknęła zniecierpliwiona, czekając na resztę.

     — Dał mi prowadzić samochód… — mówił z pauzami. — Jechaliśmy lasem i natknęliśmy się na gliny.

     Angel aż otworzyła usta z niedowierzania, więc dodał szybko z zadowoleniem, a słowa już nie więzły mu w gardle.

     — Spokojnie — uspokoił ją  — zwialiśmy im. Nie mówiłem ci, bo nie chciałem cię denerwować.

     — Przecież zabrali ci prawko — rzekła z wyrzutem.

     — Ale umiem jeździć — oburzył się.

     — Ty tak uważasz. A co było ostatnim razem? Wjechałeś między pojemniki na śmieci, obijałeś się o krawężniki, a mi prawie serce stanęło. Twoim zdaniem tak jeździ kierowca, który potrafi prowadzić? — Poderwała się z kłody. — A czy ty choć trochę myślisz? Gdyby was złapali, poszedłbyś siedzieć.

     — Jechaliśmy lasem — powtórzył.

     — Co z tego? Jak widać, las też patrolują — prychnęła i pokierowała się w stronę plaży. Blaise pobiegł za nią, złapał ją w pasie i zawlekł z powrotem na kłodę.

     — Puść mnie, debilu! — krzyknęła w furii, próbując wyrwać się z jego objęć.

     — Nie miałaś się gniewać — przypomniał jej.

     — Jak mam się nie gniewać? — ppojrzała mu w oczy i pogładziła czule jego twarz. — Głupi jesteś — rzekła na koniec, a on zaśmiał się, jakby powiedziała mu najlepszy komplement. — Nie rób takich rzeczy.

     Przytuliła go nieco udobruchana.
Las był spokojny, przepełniony licznymi kojącymi dźwiękami. Ptaki śpiewały piękne serenady, schowane wśród konarów drzew. W ich liściach wiatr delikatnie szumiał, próbując zagłuszyć pomruki jeziora. Między ich muzyką zafałszował warkot silnika. Angel od razu go poznała. Lśniące alufelgi srebrnego jeep'a odbiły promień słońca, rozsyłając po lesie oślepiającą falę światła. Wypolerowany wóz zaparkował obok mniej zjawiskowego auta rodziców Jamala. Angel i Black byli tak zaskoczeni nagłym zajściem, że nawet nie ruszyli się ze swoich miejsc, wciąż się obejmując, kiedy w ich stronę gnał już rozwścieczony Jack Cameron.

     — Nagrzebałaś sobie, oj, nagrzebałaś! — rzekł czerwony na twarzy. Angel była jak sparaliżowana, zresztą co mogła zrobić? Uciec jak tchórz?

     Silna dłoń mężczyzny zacisnęła się na jej nadgarstku i pociągnęła energicznie w stronę samochodu. Stalowy uścisk nie ustąpił, gdy Angel stawiła opór.

     — Puść ją!

     Black skoczył do niego bohatersko, lecz w następnej chwili, po precyzyjnym lewym sierpowym mężczyzny, niedoszły bohater leżał już na ziemi, zakrywając twarz dłońmi. Angel stała osłupiała, jakby nie nadążała odbierać, co się wokół niej działo. Znów szła targana siłą ojca, potykając się co krok, bo wciąż jeszcze patrzyła na zwijającego się z bólu chłopaka. Krew płynęła mu z nosa.

     Dowleczona do jeep'a nagle oprzytomniała.

     — Nigdzie z tobą nie jadę — rzekła stanowczo. Zaparła się rękoma o futrynę samochodu.

     — Jeszcze ci mało, smarkulo? — powiedział wściekły, wpychając ją na siłę. Wyrwała się ojcu i pewnym krokiem odeszła nieznacznie w stronę namiotów. Ojciec złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.

     — Co to jest? — zagrzmiał, wytrzeszczając oczy na tatuaż.

     — Co cię to obchodzi? — wysapała i wyrwała rękę z uścisku. Doprowadzony do furii ojciec wymierzył jej policzek. Zaskoczona dziewczyna straciła równowagę i upadła na wysuszony mech i runo leśne. Leżała tak, trzymając się za rumieniący się policzek, obrzucając ojca pełnym nienawiści spojrzeniem. Teraz i ona została doprowadzona do furii, upokorzona, ale nie odważyła się oddać ciosu.

     — Następnym razem oberwiesz mocniej — ostrzegł i podniósł ją z ziemi. Sparaliżowana wcześniejszym incydentem nie oponowała. Posłusznie wgramoliła się na tylne siedzenie samochodu. W głowie jej huczało, a policzek nieznośnie pulsował i piekł. Oparła twarz o przyjemnie chłodną szybę. Gorąca, nienawistna łza rozmazała się na szkle, druga zaś naznaczyła lśniący kanalik na zdrowym policzku i kapnęła na pierś lekko spaloną słońcem. Nagle samochód zachwiał się, najechawszy na korzeń, a wtedy uderzyła twarzą o szybę. Syknęła, a grymas bólu przebiegł przez jej twarz. Zauważyła jednak, że ojciec obserwował ją w lusterku. Schowała się za siedzenie, chociaż mało jej to dało, bo złapał ją zasięg bocznego lusterka. W końcu wyprostowała się. Miała to gdzieś, że się na nią gapił.
Patrzyła bezbarwnym wzrokiem przez okno.

     Wyjechali już na szosę, prowadzącą wciąż przez las. Silnik samochodu ryczał pod naciskiem ciężkiej nogi ojca. Leśny krajobraz migał beznamiętnie, rozmazując się w jednolitą smugę. Dodatkowo Angel miała łzy w oczach. Drażniło to ją samą. Mimo, iż udawała zapatrzenie, to jednak przed oczami majaczył zupełnie inny obraz - wspomnienia czasów, kiedy była małą dziewczynką. Ojciec zawsze powtarzał, że była jego księżniczką. To właśnie przewijało się jej przez myśl, kiedy za każdym razem łamała dane mu słowo, zakaz. Po incydencie w lesie wiedziała już, że zupełnie stracił do niej sentyment, który tak długo nosił w sercu, wciąż łudząc się, że jej wybryki były zwykłym, buntem młodzieńczym. Teraz jednak zauważył powagę sytuacji, że to nie był przejściowy kryzys.

     Nagle samochód podskoczył z hukiem, a mężczyzna z trudem utrzymał go na drodze. Angel, zapominając o zapięciu pasów, uderzyła czołem w przednie siedzenie, w szybę bolącym policzkiem, a następnie opadła w bok.

     — Cholera jasna! — zaklął mężczyzna i wysiadł. Stanął przed samochodem i przyglądał się ze skupieniem przedniemu prawemu kołu.

     — Nic mi nie jest — zakpiła. Podniosła się z trudem i wypluła krew z przegryzionej wargi.
Otworzyła drzwi na oścież. Wyciągnęła z kieszeni paczkę skrętów roboty Jamala, zapaliła jednego i zaciągnęła się. Szybko się go jednak pozbyła, bo ojciec podszedł do niej, wyjął jej papierosa z ust, cisnął o ziemię i rozdeptał, jakby chciał dać upust złości. Nadąsana wciągnęła nogi do środka i trzasnęła z całych sił drzwiami. Z wydętymi złością policzkami siedziała niczym obrażona na cały świat, gdy pojazd kołysał się przy zastosowaniu przez ojca podnośnika. Dość długo trwało, zanim mężczyzna wymienił koło.

     — Nic ci nie jest? — wysapał, gdy wsiadł do wozu. Jego twarz złagodniała nieco. Na jego czole malowały się kropelki potu, które starł wierzchem dłoni. Dziewczyna nie odpowiedziała. Obrażona wlepiła wzrok w okno, jakby coś bardzo ją zainteresowało i go nie słyszała.

     — Zadałem ci pytanie! — ryknął, znów przybierając groźną postawę. — Od dzisiaj siedzisz w pokoju i nadrabiasz szkolne zaległości. Przez cały tydzień mam urlop i dopilnuję tego. Nie interesuje mnie żadna niedyspozycja. Do szkoły będę cię zawoził i odbierał. W domu masz się zachowywać przyzwoicie. Spróbuj tylko ubliżać matce. Ja z tobą zrobię porządek.

     Przewróciła oczami. To chyba był koniec jej sielanki. Dopóki ojciec będzie siedzieć w domu, ona będzie więźniem własnego pokoju.

     Resztę drogi przejechali spokojnie, bez żadnych niespodzianek, w głuchej ciszy i gęstej atmosferze. Gdy tylko samochód stanął na podjeździe, powitał ich kudłaty owczarek niemiecki. Angel wyskoczyła z auta i trzasnęła drzwiami. Zignorowała psa tańczącego z radości. Wparowała do domu i poszła prosto do swojego pokoju. Nie chciała nikogo oglądać. Opadła na sofę z traperami na stopach.

     Pomyślała o Blacku. Momentalnie zaczęła obwiniać siebie za to, że przez nią oberwał. Cierpiał, a jej teraz przy nim nie było. Przy okazji ona sama została upokorzona przed znajomymi. Co sobie o niej pomyślą? I jak w ogóle zostali namierzeni?

     Poczuła nienawiść do rodziców. Nienawiść, która paliła ją w środku. Po co wtrącają się do jej życia?
Nadąsana złapała za słuchawki. Przypomniała sobie jednak, że wszystkie urządzenia grające zostały jej odebrane. Zrezygnowana opadła znów na poduszkę. Po chwili usłyszała zgrzyt drewnianych stopni schodów. Już wiedziała, że to ojciec.

     — Ty nie leż, tylko bierz się za lekcje — zagrzmiał, kiedy uchylił drzwi.

     — Skąd mam wiedzieć, co ostatnio przerabialiśmy? — prychnęła.

     — Chodziłabyś na zajęcia, tobyś wiedziała. — Pogrzebał w kieszeni i wyjął komórkę. — Zadzwoń do Amandy.

     — Nie znam numeru — odburknęła, trzymając niedbale telefon w dłoni.

     — No to może do Barbary? — ciągnął dalej.

     — Nie.

     — Mandy?... Jessie?... Daryl?... — wymieniał.

     — Nie.

     Ze znudzeniem zainteresowała się swoimi paznokciami, pomalowanymi czarnym lakierem, który odprysnął w wielu miejscach, i którego Angel zdrapała ze złości.

     — Natalie? — zapytał złowieszczo po krótkiej pauzie, patrząc na jej reakcję. — Ja zadzwonię.

     Skamieniała ze złości. Gdyby mogła, uśmierciłaby ojca wzrokiem. Trafił w jej słaby punkt. Sięgając pamięcią wstecz, ona i Natalie były nierozłączne już od zerówki po trzecią klasę gimnazjum, kiedy to Angel poznała Lindę, która zapoznała ją z resztą znajomych. Z dnia na dzień Angel oddalała się od najlepszej przyjaciółki, wkraczając na całkiem inną drogę. Jakby w jednej chwili zapomniała o wszystkim i postawiła całe swoje życie na jedną kartę. Podziwiała sposób bycia tych kilku osób, zapragnęła być ich częścią. Przyjęli ją jak swego, obdarzyli zaufaniem. Z nimi czuła się wolna. Nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaźń z Natalie dobiegła końca, a dawna przyjaciółka znalazła sobie nowe towarzystwo. Nie przejęła się tym, że wyrządziła jej wielką krzywdę, zostawiając ją bez słowa po tylu latach przyjaźni, a przecież niegdyś kochały się jak siostry.

     — Ani mi się waż — syknęła przez zęby. Z oczu tryskały jej iskry.

     — Zabraniam ci rozmawiać z tymi zepsutymi ludźmi.

     — Niczego nie możesz mi zabronić. Jestem dorosła.

     — I nadal mieszkasz pod moim dachem, bo twój wybranek życia nie jest w stanie zapewnić ci godnego bytu — dogryzł jej z satysfakcją. — Razem grzebalibyście w śmietnikach. Doceń moją hojność.

     — Hojność! Wolę mieszkać na ulicy z ludźmi, którzy mnie rozumieją!

     — Ciekawe, jak długo? Na miejscu rodziców tego parszywka już dawno puściłbym go z torbami.

     — On i ja jesteśmy tacy sami — warknęła. — Wyjdź stąd.

     — Zdradzę ci moje plany wobec ciebie — powiedział opanowany. — Lepiej zacznij się pakować, bo zmieniasz szkołę. Jeszcze jeden głupi wybryk i wylądujesz w szkole wojskowej. Tam cię tak utemperują, że będziesz chodzić jak zegarek.

     — Jeszcze nie wiadomo, kto tak będzie chodzić — rzuciła złowrogo.

     — Zmień lepiej swoje nastawienie. — uprzedził ją.

     — Prędzej mnie zabiją, niż zmienią we mnie cokolwiek.

     Spojrzała ojcu głęboko w oczy. Jej nieruchome, brązowe źrenice wyrażały wszystko, co chciała powiedzieć. Mężczyzna widział w nich obłęd, nienawiść i bezgraniczną stanowczość dziewczyny. Oblała go fala lęku, który nie ujawniał się zbyt często. Nie czuł strachu przed Angel, a przed własną przegraną. Próbował być twardy i stanowczy, ale to nic nie dawało. Jakie kroki powinien więc podjąć, żeby uwolnić swoją rodzinę od nieszczęść i wstydu? Tak, wstydził się tego, że nie umiał wychować córki. Wstydził się przed sobą, rodziną i kolegami z pracy. Ponieważ był współwłaścicielem dużej sieci jubilerskiej, często spotykał się z ważnymi ludźmi, kilka razy zaprosił ich do domu, bojąc się jednocześnie, że córka narobi mu obciachu. Zapytany, dlaczego dziewczyna nie uczestniczyła w kolacji, odpowiadał, że musiała się uczyć, kiedy w rzeczywistości imprezowała albo siedziała w swoim pokoju. Zmądrzał jednak po tym, jak podczas rzekomo pilnej nauki włączyła muzykę, której normalny człowiek nie był w stanie słuchać. Wtedy właśnie nauczył się mówić, że miała zły dzień, była chora czy wymyślał inne powody.

     Wyszedł z pokoju. Zimny pot spływał mu po plecach. Mimo niemal zupełnie straconych nadziei na odzyskanie uczynnej córki, postanowił zadzwonić do byłej przyjaciółki Angel, Natalie. Miał nadzieję, że może ona byłaby tak miła i pomogła mu sprawić, że jego córka znów stałaby się normalną nastolatką.

     Wyszukał numer Morrison'ów w książce telefonicznej. Zapisał go w komórce i połączył się. Po dwóch sygnałach usłyszał delikatny, dziewczęcy głos.

     — Dzień dobry, Natalie? — zapytał. W słuchawce zapadła cisza.

     — Tak. — Usłyszał wreszcie. — Z kim mam przyjemność?

     — Jack Cameron, ojciec Angel — kontynuował, zlany potem. Znów zapadła cisza, przerywana niekiedy nerwowym sapaniem do słuchawki.

     — Czego pan chce? — zapytała ostro.

     — Chciałbym... Wiem, że ty i Angel... Że ze sobą nie rozmawiacie, ale... — Rozpiął dwa guziki koszuli i wziął głęboki oddech. — Chciałbym cię o coś prosić.

     — O co chodzi?

     — Chciałbym cię prosić, żebyś pomogła Angel...

     — Nie chcę mieć z nią nic wspólnego! — krzyknęła, przerywając mu wpół zdania.

     — Wysłuchaj mnie, proszę, do końca. — Znów zapadła cisza. — Angel... Ona chyba nie bardzo wie, co robi, sama sobie wyrwała się spod kontroli. Proszę cię, żebyś pomogła jej znów być ułożoną nastolatką. Wiem, że kiedyś byłaś dla niej wielkim autorytetem, poszłaby za tobą w ogień — powiedział. — Chociaż spróbuj. Mam świadomość, że to będzie dla ciebie bardzo trudne.

     — Co konkretnie mam zrobić? —   usłyszał jej chłodny głos.

     — Spróbuj nawiązać z nią kontakt, rozmawiaj. Pomóż jej w nauce. Cokolwiek. Pomyślałem o tobie, bo ją dobrze znasz i może oprzytomnieje.

     — Byłam pełna nadziei, że już nigdy więcej nie będę miała z nią bliżej do czynienia.

     — Natalie, jesteś moją ostatnią deską ratunku.

     — Zrobię, co w mojej mocy, choć niczego nie obiecuję — rzekła zrezygnowana.

     — Dziękuję. A gdybyś tak jeszcze mogła podać mi terminy najbliższych sprawdzianów, kartkówek i podyktować treść zadań domowych? Byłbym bardzo wdzięczny. — Przypomniał sobie powód swojego kontaktu z dziewczyną.

     — Dobrze. Proszę zadzwonić za piętnaście minut, podam panu.

     — Dziękuję. Albo wiesz? Podjadę samochodem. Do zobaczenia.

Rozłączył się. Usiadł w fotelu i czekał, aż przeminie owe piętnaście minut.
Po drugiej stronie słuchawki Natalie nie wierzyła własnym uszom. Wpatrywała się w telefon z szeroko otwartymi oczami, prawie nie mrugając. W uszach wciąż słyszała przyjazny męski głos, odbijający się głuchym echem w jej głowie. Nie miała wcale ochoty pomagać Angel. Nienawidziła ją z całego serca. Zgodziła się dlatego, że państwo Cameron byli bardzo sympatycznymi ludźmi, których darzyła szacunkiem. Tylko dlatego.

     Poszła prędko do swojego pokoju. Wyrzuciła z szafy wszystkie książki i kolejno zaczęła sprawdzać zeszyty. Pospiesznie zapisała terminy wszystkich sprawdzianów i zadania domowe.

     Zamyśliła się. Jak miała nagle zacząć rozmawiać z Angel, jeśli od dłuższego czasu nie zamieniły ze sobą ani jednego słowa, nawet zwykłego „cześć”. Przechodziły obok siebie, jakby w ogóle się nie znały. Po prostu nie mogła na nią patrzeć. Czuła niechęć i szczerze odczuwała satysfakcję, gdy jej była towarzyszka rozmów zdobywała złe oceny lub dostawała reprymendę od nauczycieli. Była to według niej kara za wyrządzoną krzywdę, bo zadając się z nią, Angel miała dobre oceny, a gdy się rozstały, stopniowo malały jej ambicje.

     Usłyszała dźwięk dzwonka. Zerwała się z podłogi i wybiegła na korytarz, z wrażenia zapominając listy. Zrobiła szybki zwrot, ślizgnęła się na panelach i wpadła z powrotem do pokoju. Złapała kartkę i pomknęła do drzwi. Gdy je otworzyła, uderzyła ją woń drogich męskich perfum. Stał przed nią dobrze zbudowany mężczyzna, lekko siwiejący, w kraciastej koszuli, którego od razu poznała. Przymrużyła oczy, bo błyszczący srebrny Jaguar odbił promienie słoneczne wprost na jej twarz.

     — Proszę, oto lista. Tu są zadania domowe. — Wskazała górną część zapisanej kartki. — A tutaj wszystkie klasówki.

     — Dziękuję ci, naprawdę, Natalie. — Złożył kartkę i wsadził ją do kieszonki na piersi. — I za to, że zgodziłaś się mi pomóc.

     Ciemnowłosa, drobna dziewczyna spuściła wzrok w zakłopotaniu.

     — Zapraszam na kawę.

     Chuda pani Morrison wyskoczyła z wnętrza mieszkania, przerywając narastającą ciszę.

     — Nie, nie, dziękuję. Nie chciałbym przeszkadzać. — Próbował się wymigać.

     — Ale to żaden kłopot. Proszę. Zapraszam.

     Skinęła na niego i zniknęła za morelową ścianą. Zrezygnowany, wytarł buty w wycieraczkę. Skierował pilot na zaparkowany przy furtce samochód, zamknął go, po czym wszedł do mieszkania.

     — Proszę, proszę. — Kobieta biegała jak nakręcona. Odsunęła krzesło pod oknem i nakazała mu siadać. — Woda zaraz się zagotuje — wysapała, stawiając na stole miseczkę z wieloma rodzajami smakowicie pachnących cynamonowych ciastek, po czym nasypała kawy do kubków.

     — Chcesz czegoś, Nat? — zapytała słodko zamyśloną córkę, która stała ze skrzyżowanymi na piersi rękami, opierającą się plecami o szafę.

     — Hmm?... — Wyrwała się z zadumy. — Herbatę.

     Po chwili czajnik dmuchał parą niczym gejzer. Pani Morrison zalała kubki wrzątkiem, podała je na stół i usiadła naprzeciwko gościa.

     — Proszę się częstować. — Zachęciła go gestem do skosztowania słodkości. Sama wzięła ciastko w kształcie serca, oblane grubą warstwą mlecznej czekolady.

     — Nie, dziękuję. Jestem na diecie — wyjaśnił, sypiąc do kawy pół łyżeczki cukru i nalewając mleka. Natalie podeszła do stołu, osłodziła herbatę i z kubkiem w ręku wróciła do poprzedniej pozy.

     — Tak, właśnie widzę. Strasznie... — zawahała się pani Morrison, czy zwracać się do niego per Pan, czy po imieniu — schudłeś.

     — Ach. — Machnął ręką. — Mam tyle spraw na głowie...

     — A co u Marie? Nadal piecze?

     — Tak, tak. Dzisiaj dostała zamówienie na weselny pięciopiętrowy tort — powiedział z zadowoleniem. — Marty już nie może się doczekać.

     — Pomaga?

     — Wyjadać. — Zaśmiali się. — Ale też potrafi pomóc. Czasem ubija białka albo śmietanę, lukruje, nie powiem, że nie, ale najbardziej lubi wylizywać miski.

     — Jak mu idzie w szkole?

     — Uczy się bardzo dobrze, nie mamy z nim problemów. — Nagle uśmiech spełzł mu z twarzy i wyszeptał: — Gorzej z Angel.

W powietrzu unosiło się teraz wyczuwalne napięcie. Dziewczyna straciła nie tylko przyjaciółkę, ale też sympatię ze strony jej rodziców, co było oczywiste.

     Do kuchni wpadł miedziany spaniel. W pyszczku trzymał smycz. Zamiatając w powietrzu ogonem i skamląc, szturchnął nosem kolano Natalie.

     — Przejdź się z nim — zaleciła jej matka. Natalie bez słowa odstawiła kubek z herbatą, przypięła smycz do obroży psa i wyszła z nim z kuchni. Kiedy trzasnęły drzwi, kobieta przeszyła Jack'a chłodnym wzrokiem.

     — Niedawno wyszła z depresji — powiedziała ostro. — Nie chcę, żeby zbliżała się do twojej córki, nie chcę patrzeć, jak znów cierpi! — Pokręciła litościwie głową. — Nie wiedziałam, że pozwolisz jej na takie wybryki. Wyglądasz na odpowiedzialnego mężczyznę.

     — Często nie ma mnie tygodniami w domu. Jak...

     — Nie usprawiedliwiaj się pracą! To o rodzinę musisz dbać, to jest twój obowiązek. Zajmij się córką, poświęć jej więcej uwagi...

     — Myślisz, że nie próbowałem?! — Wstał z ognikami w oczach. — Próbowałem po dobroci i siłą, ale ona prędzej pozwoli się zabić, niż zmienić. Co ja mówię. — Opadł bezsilnie na krzesło. — Już raz była bliska śmierci. Wszystko przez tego Blacka — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — To ta cała banda satanistów tak na nią działa. Oni nią manipulują. Żaden psycholog jej nie pomoże, dopóki sama nie zechce sobie pomóc, uwierz mi.

     Zapadła cisza. Kobieta wpatrzyła się w swoje paznokcie pomalowane wściekło czerwonym lakierem. W Jack'u aż się gotowało.

     — Muszę już iść — rzucił oschle, dopijając kawę. Wyszedł pospiesznie, wsiadł do samochodu, ale nie odjechał. Zacisnął mocno dłonie na kierownicy, aż zbielały mu kostki. Próbował się uspokoić, by w drodze powrotnej nie spowodować wypadku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro