Rozdział 15 "Zmiany to zmiany"
Patrzyłam raz na Billy'ego, a raz na starszą kobietę, która stała przed nami, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszałam. Miałam ochotę zabić i ją, i Karrena, i tego gościa, który nas wydymał.
- No przykro mi.- wzruszyła ramionami, udając troskę.- Ja klucza wam nie dam, bo najzwyczajniej w świecie go nie mam. Pan Mitchell nikomu go nie przekazał przed tym przykrym... wypadkiem.
Kiedy wyszliśmy z baru zahaczyliśmy o pocztę, a potem doszliśmy do wniosku, że wypadałoby odwiedzić kolegę Billy'ego, który miał wynająć nam mieszkanie. Na miejscu okazało się jednak, że jakieś dwie godziny przed naszym przyjazdem chłopak nabrał się heroiny i musieli odwieźć go do szpitala.
- To co my zrobimy?- zapytała Kathi.- Przecież on nie wyjdzie przez co najmniej kilka dni. Do tej pory mamy spać na ulicy? No bez przesady. Ja rozumiem jedną noc gdzieś przesiedzieć, ale...
- Nie jęcz.- uciszyłam ją, chociaż sama nie miałam żadnego pomysłu.- Coś wymyślimy, nie ma co dramatyzować.
- Chyba zawsze muszą być jakieś komplikacje.- westchnęła Wilcox i przysiadła na krawężniku nieopodal.
W tym czasie Tobi zapaliła papierosa i nie odzywała się; dając nam do zrozumienia, że ma wszystko gdzieś.
Billy dalej spierał się o coś z sąsiadką znajomego, dlatego cała odpowiedzialność za znalezienie nam lokum albo przynajmniej wykombinowanie czegoś sensownego spadła na mnie. Zaczęłam chodzić w kółko i usiłowałam przypomnieć sobie, czy aby na pewno nie miałam w Seattle żadnych znajomych, ale nikt nie przyszedł mi do głowy.
Byliśmy udupieni.
- Może pójdę czegoś poszukać, a wy przypilnujecie bagaży?- zaproponowałam, żeby jakoś przerwać tę bezczynność.
Wszystkim chyba bardzo spodobał się pomysł, według którego nie musieli nic robić, więc zgodnie pokiwali głowami.
- To poczekamy na ciebie w tamtym barze.- oznajmił Karren i wskazał na znajdujący się nieopodal lokal.
Miałam wielką nadzieję, że dam radę do niego trafić, jeśli gdzieś się wcześniej oddalę. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie mam wyjścia i po prostu ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się za ogłoszeniami w stylu: Wynajmę mieszkanie, ale przez długi czas na nic takiego się nie natknęłam. Po dobrych dwudziestu minutach rzucił mi się w oczy przystanek autobusowy i naklejona na jego szklaną ścianę kartka z odręcznym pismem. Głosiła: Szukam współlokatora. Pod spodem zanotowany był także adres. Bez namysłu zerwałam ją, nie zastanawiając się nawet czy ta osoba zechce przyjąć pod dach czterech zdesperowanych muzyków.
Co chwila spoglądając na świstek udało mi się dotrzeć pod wskazany adres. Kamienica była mała i dość obskurna, ale stanowczo nie było co wybrzydzać. Weszłam przez otwarte drzwi do środka i udałam się na piętro, pod odpowiednie mieszkanie. Niewiele myśląc nacisnęłam dzwonek.
Z początku nie dostałam żadnego odzewu, co trochę mnie zirytowało. Miałam wrażenie, że temu komuś wcale tak bardzo nie zależało na znalezieniu współlokatora.
- Cześć.- usłyszałam w pewnej chwili, co wyrwało mnie z zadumy.
W progu stała laska, na oko młodsza ode mnie. Była blondynką o długich włosach i szczupłej, bladej twarzy. Miała na sobie coś w rodzaju piżamy albo ewentualnie domowych ciuchów i wyglądała na całkiem zadowoloną, że mnie widzi. Ogólnie... urocza osóbka.
- Hej.- przywitałam się i sztucznie uśmiechnęłam. Jakoś nie wydawało mi się, żeby miała ochotę nas wszystkich przyjąć.- To ty szukasz współlokatora?
- Tak.- pokiwała głową.- Szczerze, nie spodziewałam się, że ktoś zgłosi się tak szybko. Miło mi. Jestem Leila, a ty?
- Kathleen.- odparłam.- Tylko jeśli chodzi o sprawy techniczne, to wszystko jest dość skomplikowane.
Blondynka uniosła jedną brew do góry.
- Jestem tu z trójką kumpli- dwie dziewczyny i chłopak.- wyjaśniłam.- I jesteśmy zespołem, przyjechaliśmy tu, żeby grać...
- Wiesz co, Kathleen?- Leila uśmiechnęła się i cofnęła o krok do tyłu.- Odezwę się, ale muszę to jeszcze przemyśleć.
Po tych słowach zamknęła mi drzwi przed nosem.
Przecież ja nawet nie podałam jej nazwiska...
***
Szłam przez nieznane mi uliczki, w sumie pozbawiona nadziei na znalezienie lokum. Ta cała akcja z Leilą mnie wkurzyła. Dziewczyna potraktowała mnie w naprawdę beznadziejny sposób. W sumie spodziewałam się, że mogłaby nie zechcieć nas przyjąć, ale mogła rozegrać to wszytko trochę bardziej taktownie. Nie miałam nawet siły się denerwować, czy ją przeklinać. Zmęczyła mnie droga do Seattle, a musiałam dodatkowo przeżywać brak dachu nad głową oraz fakt, że cała odpowiedzialność spadła na mnie. Niby sama zaproponowałam, że się wszystkim zajmę, ale byłam niemal pewna, że żaden z moich towarzyszy nie byłby do tego chętny.
W którymś momencie natknęłam się na sporą grupę ludzi. Stali pod jakimś budynkiem; krzyczeli i manifestowali. Pomyślałam, że może bronią jakiejś światłej idei, co skłoniło mnie do podejścia bliżej. Na miejscu doznałam rozczarowania. Owym lokalem okazał się sklep monopolowy, a tłum buntował się przeciwko jego zamknięciu.
Teatralnie wywróciłam oczami i spojrzałam na jednego z uczestników manifestacji. Chłopak miał długie, czarne włosy, pociągłą twarz i kolczyk w nosie. Wyglądał na naprawdę zaangażowanego w tę "obronę" trunków.
- Co tam robicie?- zapytałam dla zasady, chociaż mniej więcej wiedziałam.
- Chcą mi zamknąć alkoholowy.- odparł z pretensją w głosie.- Gdzie my się mamy teraz zaopatrzyć? Masz pojęcie jakie tu dawali zniżki?
- Chyba nie.- skrzyżowałam ręce na piersi.- Dopiero przyjechaliśmy i nie mam co ze sobą zrobić, więc... spaceruję.
- Spacerujesz... Mhm. Nie macie gdzie mieszkać, co?
Prychnęłam z niedowierzaniem, bo fakt jak niektórzy ludzie umieli czytać z innych zawsze mnie zadziwiał. W końcu, co ja takiego powiedziałam? Równie dobrze mogłam wyjść pozwiedzać.
- Kumpel nas wydymał.- odparłam. W końcu co mi szkodziło podzielić się z nim moimi "problemami"?- Miał wynająć nam swoje drugie mieszkanie, a kiedy poszliśmy po klucz, okazało się, że wylądował w szpitalu. Eh... Szkoda gadać.
- Moglibyście wpaść do nas, ale chyba musielibyście spać na balkonie.- zaśmiał się.- Miejsca mamy jak na lekarstwo, wybacz. Powoli zarabiamy, ale na większe lokum jeszcze nas nie stać. W ogóle to niedawno wydaliśmy płytę. Musisz jej posłuchać.
Uśmiechnęłam się po usłyszeniu, że miałam do czynienia z muzykiem. Niby w Seattle, w naszych czasach nie było to nic dziwnego, ale dzięki temu poczułam się odrobinę lepiej.
- Na pewno kiedyś posłucham, ale na razie powinnam spadać. Zabiją mnie za to, że jeszcze niczego nie znalazłam. Do zobaczenia.
- Facelift- powiedział, a ja z początku nie zrozumiałam.- Ten krążek. W ogóle, to ładnie by ci było w krótszych włosach.
Po tych słowach chwyciłam jeden ze swoich czarnych kosmyków i popatrzyłam na niego z niepewnością. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że chłopak chyba miał rację. Poza tym... zmiany to zmiany.
***
Mimo że szlajałam się po Seattle już dobre kilka godzin i wciąż niczego nie znalazłam, zaczęłam naprawdę dobrze się bawić. Rozmawiałam jeszcze z kilkoma naprawdę ciekawymi ludźmi, byłam świadkiem mini-parady równości, a także grupowego malowania graffiti. W pewnym momencie naszła mnie ochota na piwo albo po prostu coś do picia, dlatego zaszłam do małego marketu. Wzięłam sobie puszkę owego napoju, a idąc do kasy zwróciłam uwagę na artykuły biurowe, między innymi nożyczki. Na ich widok powróciły do mnie słowa chłopaka spod monopolowego.
Niewiele myśląc odłożyłam puszkę, sięgnęłam po nie i po prostu zaczęłam obcinać sobie włosy. Robiłam to zupełnie się nie starając. Po prostu skróciłam je nierówno, miej więcej o połowę, po czym odłożyłam narzędzie z powrotem na półkę.
- A co pani robi?- usłyszałam głos zdezorientowanej pracowniczki, która właśnie zmierzała w moją stronę.
Trochę ją rozumiałam, bo rzeczywiście musiałam wyglądać dziwnie, stojąc na środku sklepu z pasmami włosów w ręce.
- Postanowiłam mieć gest.- odpowiedziałam kpiąco, bo do głowy wpadł mi naprawdę głupi pomysł.- Oddaję je na potrzebujących. Proszę, niech pani weźmie.
To powiedziawszy, wcisnęłam je kobiecie do rąk i nie czekając na jej reakcję opuściłam sklep. Zapomniałam nawet o piwie, które wcześniej gdzieś zostawiłam. Po wyjściu na zewnątrz, wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, bo ta sytuacja niebywale mnie rozbawiła.
To Seattle od razu zaczęło mi się podobać.
Mimo to wciąż miałam problem- brak mieszkania.
************************************
Wstawiam wam "oskalpowaną" Kathleen ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, mimo że pisząc go byłam jakaś nieobecna i z tysiącem sprawdzianów na głowie. Starałam się, żeby był dość długi. Dzieję się na razie niewiele- przypadkowe spotkania, głupie akcje, a w następnym poszukiwań ciąg dalszy. Dodatkowo zaznaczam, że jakby co Leila to postać fikcyjna.
Pozdrawiam ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro