Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 "Większość kobiet na świecie"

 Od kiedy tylko usiedliśmy przy barze w Satryricon nie mogłam przestać rozmawiać z Kurtem. Miałam generalnie w dupie ten jego zespół, jego karierę i inne bzdury. Cała nasza dyskusja opierała się na światopoglądzie, na różnego rodzaju ideologiach, na kształtowaniu się obecnej rzeczywistości. Nasze myśli podążały w jednym kierunku i doskonale się dopełniały.

 - Bo widzisz...- powiedział, podpalając mojego papierosa.- Jak dla mnie życie zaczęłoby się wtedy, kiedy moglibyśmy robić co chcemy. Po co mamy przestrzegać tego durnego prawa i słuchać tych wszystkich idiotów? To jak pranie mózgu, jak indoktrynacja.

 - Do czego zmierzasz?- zapytałam i zaciągnęłam się dymem. Oczywiście rozumiałam to wszystko i w pełni się z tym zgadzałam, ale zależało mi, żeby poznać wszystko, co tylko mój nowy kolega miał w głowie.- To brzmi jak anarchia.

 - Anarchia to dobre słowo.- rozsiadł się na swoim krześle.- I jeszcze... Może po prostu wolność. Co o tym sądzisz?

 - Że to aparat przymusu.- odparłam.- Ograniczają naszą niezależność. Jak mamy się rozwijać, kiedy za wszystko pakowaliby nas do paki? Niedługo zaczną grzebać nam w mózgach, żebyśmy myśleli jak oni.

 Blondyn zaśmiał się z aprobatą i zaciągnął dymem papierosowym. Zgadzaliśmy się ze sobą i to podobało mi się w tej rozmowie. Była całkowicie swobodna, mimo że znaliśmy się kilka godzin.

 - A słyszałaś o anarcho-punku?- zapytał- Wiesz... Te pacyfistyczne świry. 

 - Tak, tak.- pokiwałam głową.- Ekologia, wegetarianizm, te klimaty. Sama nie wiem... To chyba już trochę zbyt pojebane. Hipisi umarli razem z Lennonem i tyle. Oto moje zdanie.

 - A właśnie. To był dopiero gość. Miał w dupie ludzi, rząd, prawo, miał w dupie to całe zło i żył tak jak chciał. Jemu nikt nie mówił, co ma robić.

 - Bo miał kasę i mógł sobie na to pozwolić.

 - Kathleen...- westchnął i zaczął obracać się na barowym stołku.- To jest do kurwy nędzy prawda. Kiedy JA będę mieć kasę, kiedy MY będziemy mieć, też sobie na to pozwolimy, a nawet zrobimy coś więcej.

- Może coś zmienimy.

 - Nie może, tylko na pewno.- zapewnił i przymknął oczy, jakby zatracając się w marzeniach i tym, co mógłby w przyszłości osiągnąć.- A na razie... Jeśli coś napiszecie, to chciałbym was usłyszeć. Kiedy mówisz masz taki silny głos. Alt? Wydaje mi się, że to będzie alt.

 - Czyli nic nadzwyczajnego.

 - Wszystko może stać się nadzwyczajne, jeśli umiesz je takim uczynić.- powiedział. Zabrzmiało to jakby miał już doświadczenia z tym związane, więc postanowiłam mu zaufać.

 No bo dlaczego nie miałabym śpiewać wyjątkowo, mając głos jak większość kobiet na świecie? Dlaczego miałam nie nadać mu mojej własnej, specyficznej barwy?

 - Zadzwonimy, skoro rzeczywiście nasza potencjalna muzyka was interesuje.- zaśmiałam się i sięgnęłam po jedną z serwetek, leżącą na niewielkim stosie obok mnie, by po chwili podsunąć ją Kurtowi.

 Chłopak wsunął ręce do obydwu kieszeni swoich spranych jeansów i po chwili wyciągnął z jednej z nich mały, niezatemperowany ołówek. Zanotował na papierku numer telefonu i oddał mi go. 

 - A ja dostanę wasz?- upomniał się, a ja szybko spełniłam jego prośbę.

 Gdybym nie uczestniczyła w tej sytuacji, tylko patrzyła na nią z boku, pomyślałabym, że dwójka zauroczonych sobą ludzi właśnie umawia się na randkę i wymienia numerami telefonów. Prawie roześmiałam się na tę myśl.

 W pewnym momencie podeszła do nas Tobi, która do tej pory rozmawiała z pozostałymi. Tylko ja i Kurt odłączyliśmy się od towarzystwa, bo komentarze innych przeszkadzały nam w naszej fascynującej rozmowie o anarchii. Było trochę tak, jakbyśmy chcieli słuchać wyłącznie siebie nawzajem.

 - Jak tam, Vail?- zwróciłam się do dziewczyny, a ta bezceremonialnie się do nas przysiadła.

 - Dobrze. Zastanawiałam się tylko, dlaczego sobie poszliście.- odparła i zręcznym ruchem głowy strząsnęła kosmyki włosów z czoła. Wyglądała przy tym prawie jak modelka, pozująca w strugach deszczu, której okoliczności narzuciły ciągłe otrzepywanie się z wody.

 - Jakoś wciągnęła nas ta rozmowa.- wyjaśnił Kurt i odwrócił się przodem do mojej przyjaciółki.- A tak w ogóle to pamiętam, że po tym koncercie grałaś na perkusji z Go Team, w takim jednym klubie.

 - Pamiętasz jak mi szło? Wtedy chyba ci się podobało, bo dołączyłeś do nas na jeden kawałek.

 Na te słowa Kurt ze zrozumieniem pokiwał głową, jakby coś sobie przypomniał.

 - Rzeczywiście. Byłaś dobra już jako gówniara, więc teraz musi być co najmniej przyzwoicie.

 Tobi uśmiechnęła się kokieteryjnie i jeszcze raz zagadnęła chłopaka na jakiś inny temat, ale nie dosłyszałam jaki, bo na chwilę się wyłączyłam. Takie śmiałe zachowanie stanowczo nie pasowało mi do Vail. Nie miała w zwyczaju startować do facetów i sama rozpoczynać rozmowy, więc to wszystko wydało mi się naprawdę dziwne. Najwyraźniej Kurt jej się podobał i nie czułam się dobrze z tą myślą. To było coś takiego, jakby ktoś miał w planach wyrwać mi z rąk nowego towarzysza tej ziemskiej niedoli, z którym tak dobrze się dogadywałam. 

 Wciąż ignorując ich wymianę zdań sięgnęłam po kolejnego drinka (tym razem był to Jim Beam z colą) i zatopiłam w nim wszystkie swoje dotychczasowe głębokie przemyślenia. Ten odrobinę mocniejszy, niż do tej pory alkohol pomógł mi oczyścić umysł i na chwilę zatracić się w bezczynności. Po nim wypiłam jeszcze kilka kolejek i kompletnie straciłam głowę. Nigdy nie byłam zbyt dobra w "długodystansowym" piciu. Ignorowałam mówiących do mnie ludzi, a także tych, którzy przechodzili obok, siadali w pobliżu lub oddalali się.

 Świadomość odzyskałam dosłownie na moment i wystarczyła jedynie, by dostrzec, że praktycznie wszyscy z moich towarzyszy opuścili już Satyricon. Przed sobą widziałam tylko Dave'a, ale nie miałam pewności jak blisko mnie się znajdował, bo mój wzrok szwankował.

 - Chyba urwał mi się film.- wychrypiałam. 

 - Wiem.- chłopak ze zrozumieniem pokiwał głową.- Tamci już poszli, bo nie mieli siły cię stąd wyciągać. Obiecałem, że się tobą zajmę, kiedy przestaniesz już leżeć jak kłoda z głową na barze i się buntować.

 - Buntować?

 - Wcale nie chciałaś nigdzie iść.- zaśmiał się.- Masz naprawdę słabą głowę, Kathleen.

 Ja również się uśmiechnęłam, ale po chwili całą, ogarniającą mnie błogość przyćmił okropny ból brzucha i niekontrolowany odruch wymiotny.

************************************

 A na zdjęciu Kathleen w błogim stanie upojenia alkoholowego i najwyraźniej bardzo tym rozbawiony Kurt ;)

 Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Było tu trochę więcej o światopoglądzie bohaterów, trochę więcej przemyśleń, więc "materiał powinien obronić się sam". ;)))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro