2.
"...życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć."*
Nim zdążyła otworzyć oczy, nim zdążyła pomyśleć o dzisiejszym dniu, już miała go dość. Nie tylko dlatego, że znów będzie musiała wyjść ze swojego malutkiego mieszkanka, na obrzeżach stolicy.
Siódmy kwietnia, od równo pięciu lat, mimo swojej wyjątkowości, był dla niej czystą katorgą. Jak wszyscy, których znała, lubili świętować swoje urodziny, tak ona tego nienawidziła.
Równo od pięciu lat, spędzała je zupełnie sama. Każdego kolejnego roku, całkowita pustka, brak przy sobie, chociażby pająka w kącie pokoju, uświadamiał jej, coraz dobitniej, że już zawsze będzie sama. Na samym początku, zaraz po wypadku, nie docierało do niej to, jak wiele stracili, jak wiele sama straciła, nie tylko podczas wypadku, ale też i po nim. Nie minął nawet miesiąc od pogrzebu jej przyjaciół, a los, rzucił jej pod nogi, kolejną tragedię. Nim ją przyswoiła, musiała ostatni raz złapać za rękę swoich rodziców. Ostatni raz usłyszała ich głos, rady ukochanej mamy, która miała jeszcze tak wiele ją nauczyć...
Przekręciła się na drugi bok i zaraz wstała z łóżka, by pierwszym, co zobaczyć, to ich duża fotografia. Zastygła, patrząc na ich uśmiechy. Zafascynowana, przyglądała się znanemu już na pamięć zdjęciu. Podziwiała je każdego dnia na nowo. Codziennie starała się pojąć ich miłość, oddanie sobie i to, że nie liczył się dla nich nikt inny. Przypominała sobie chwile, kiedy widziała ich szczęśliwych, pełnych życia i dobrych uczuć, którymi zarażali każdego w koło. Pełna podziwu wspominała jak patrzeli na siebie. Nie raz próbowała odgadnąć, co jeszcze, oprócz nieskończonej miłości i szacunku, kryło się w tym głębokim skrzyżowaniu uch wzroku.
Kiedy już ubrana i gotowa do wyjścia, spojrzała na swoje odbicie, wzdychając cicho. - wszystkiego najlepszego In - wyszeptała i zaraz wyszła z mieszkanka.
Czym dla niej było życie, jakim została obdarzona przez rodziców?
Na samym początku, było dla niej czystym dążeniem do nierealnego i nieistniejącego ideału. Myślała, była pewna, że nic nie będzie w stanie jej złamać i odebrać możliwości do oddychania i stąpania po pełnej uroków ziemi. Było dla niej czystym darem, który umożliwił jej poznanie różnych stron tego, co może przynieść życie, było tajemniczymi drzwiami do świata zabawy i szaleństwa. Było także brzydkim i ślepym zaproszeniem w coś, czego nie umiała określić już słowami. Przez dar życia straciła tych na których bardzo jej zależało. Przez wszystko, co dawał jej los, musiała stawić czoła tak wielu różnym sytuacjom, przez które była wyczerpana. Załamana psychicznie, nawet nie chcąc kontynuować czynności oddychania. Każdy kolejny dzień, stawiał ją przed wyzwaniem, codziennie, coraz trudniejszym.
Szła przez ulice Seulu, próbując zrozumieć dlaczego życie było tak niesprawiedliwe, pełne tragedii i sytuacji, które zmuszały ludzi do wielu rzeczy.
Nie sądziła jednak, że los znów zechce, bym spojrzała w te oczy.
— Inyoung — powiedział, uśmiechając się. — Gdzie tak się śpieszysz?
— Ja.. muszę znaleźć pracę - powiedziała, przyglądając mu się. — A ty? Co ty tu robisz?
— Pracuje w tej firmie i właśnie przyjaciel wysłał mnie po coś do jedzenia. Chcesz zjeść ze mną?
— Nie mogę, nie mam czasu. Naprawdę muszę szybko znaleźć pracę - odpowiedziała, wymijając go.
— Pomogę Ci ale zjedz ze mną.. poza tym.. dziś są twoje urodziny i nie możesz być sama — mruknął, łapiąc ją za rękę. Wtedy jej ciało zastygło a ona, wpatrywała się w jego oczy. Nie mogła uwierzyć, że pamiętał o urodzinach. Po chwili dobiegł jej uszu jego melodyjny śmiech. — Zawsze pamiętam o twoich urodzinach, czemu tak patrzysz?
— Nic.. tylko to.. ja.. Tak to..
— Też się cieszę, ze się zgodziłaś - uśmiechnął się szeroko i pociągnął ją, żeby zapłacić za jedzenie, które przywiozła jakaś firma. Po chwili, weszli do budynku, gdzie ludzie patrzyli na nich, z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy.
— Jongin naprawdę powinnam już iść.
— Przestań, pracę załatwimy nawet tutaj, Chan na pewno coś wymyśli — powiedział, kiedy wepchnął ją niebyt mocno do gabinetu, gdzie za dużym biurkiem siedział czarno włosy mężczyzna. Miał podwinięte rękawy koszuli, z rozpiętymi dwoma guzikami, przy samej szyi. Na pierwszy rzut oka, był przystojny, można było rzec idealny.
— To jest właśnie Chanyeol. Mój szef i przyjaciel w jednym — powiedział Kai. — Chan, to moja przyjaciółka, Inyoung.
— Dzień dobry — ukłoniła się lekko, kiedy ten sam przywitał i zaprosił ją do dużego stolika obok. Usiedli tam w trójkę, słuchając paplaniny Jongina o jakiś papierach. Rozejrzała się nieco i spojrzała na pewnie kwitki. Przeniosła wzrok na poznanego chłopaka, który jadł spokojnie.
— Smacznego Inyoung — usłyszała i uśmiechem podziękowała przyjacielowi.
— Rodzice kazali mi znaleźć żonę — mruknął mężczyzna, zerkając na Kima. — Nie musimy się kochać, może z czasem coś zaiskrzy.. Będzie miała wszystko o czym zamarzy, dom, cichy, wszystko. Będę jej płacił, a po jakimś czasie po prostu wezmę z nią rozwód — mówił dalej, kiedy powoli jedli, a w jej głowie pojawiała się głupia myśl.
— Ja mogę — wypaliła, powodując tym samym zaskoczenie na twarzy Kaia. — Potrzebuje pieniędzy, ale będę też pracować i dokładać się do wszystkiego.
— Do niczego nie będziesz się dokładać. Jesteś pewna, że tego chcesz? — zapytał Chanyeol. Był poważny, ale w jego oczach można było dostrzec iskierki zainteresowania i jakieś ulgi. — Inyoung to bardzo poważna sprawa.
— Jestem pewna. Muszę uzbierać te pieniądze — zerknęła na przyjaciela. — Kai, nie patrz tak. Muszę to zrobić, żeby uzbierać choć na ten miesiąc, na rehabilitację. Seul musi stanąć na nogi, a te ćwiczenia to jedyne wyjście.
— Opłacę to — odezwał się Park. — Opłacę całe leczenie za to, że tak szybko się zgodziłaś.
— Czarno to widzę — mruknął Kim, odsuwając jedzenie. Rozmawiała jeszcze trochę z Chanem, uzgadniając wszystko. Postanowili już dziś pokazać się razem.
Trochę się bała. Nawet bardzo się bała, zwłaszcza dlatego, że Chanyeol był osobą bardzo znaną. Był właścicielem największej firmy w kraju, mówili o nim w telewizji, pisali w gazetach. Jednak.. Nie myślała już potem o siebie. Z chwilą, kiedy mężczyzna powiedział, że jeszcze dziś prześle pieniądze i zabierze ją do siebie, wszystko uleciało. Dla niej, liczyło się tylko szczęście i dobry stan skrzywdzonej w wypadki przyjaciółki.
*Éric-Emmanuel Schmitt - Oskar i pani Róża
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro