Roz. 8
"Whoa oh oh oh,
It's always a good time
Whoa oh oh oh,
It's always a good time"
Takie słowa rozbrzmiewały w moich słuchawkach, kiedy czekałam aż będzie nastąpi odpowiednia godzina abym mogła wyjść już na swój mecz. Wiedziałam, o której się zaczynał, więc zanim pójdę, chcę się nieco uspokoić i skupić. Wczorajszy dzień prawie cały spędziłam z Gingką. Głównie rozmawialiśmy jak to było, kiedy się przeprowadziłam. Potem gadaliśmy o naszych walkach, ale czułam, że czegoś mi jeszcze nie powiedział. Będę musiała się go zapytać, po swoim pojedynku. Tak będzie najlepiej. Poza tym....Moje przeczucia nigdy mnie nie mylą. Nawet jeśli jestem dopiero "Omegą". Młodym wilkiem, który jeszcze nic nie może sam zrobić. Musiałabym się wzmocnić i jakoś ewoluować, aby zmienić ten stan rzeczy. Leżałam plackiem na łóżku, z rękoma założonymi za moją głowę i gapiłam się w sufit. O dziwo nie czułam zmęczenia, mimo że poszłam spać po północy i wstałam o szóstej rano. Ale przynajmniej miałam czas się naszykować. A potem nieco ponad trzy godziny uspokajania się. O dziesiątej się zaczyna, a o dziewiątej trzydzieści postanowiłam wyjść. Spojrzałam na swój telefon i widząc, że za pięć minut powinnam wyjść, wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Nie chodziło mi o przyglądanie się samej sobie i czy dobrze wyglądam. To nie dziś. Moje rękawy koszulki były na tyle długie aby zakryć małą pamiątkę. A mianowicie pewną bliznę, po pierwszej edycji "piekła". Stanęłam bokiem, tak abym stała lewym ramieniem do lustra i nieco uniosłam rękaw. To nie była jakaś duża blizna, ale i tak wolałam ją ukrywać. Przejechałam po niej kciukiem i przypomniałam sobie ten turniej. Cicho westchnęłam. Tym razem....tym razem wygramy i zakończymy ten turniej raz na zawsze. Dopilnuję tego...Zakryłam ją z powrotem i odwróciłam się tym razem przodem do lustra. W moich oczach można było dostrzec ten spokój i może lekki tlący się w nich ogień. I nie. Nie mam czerwonym tęczówek, tylko błękitne. Kaito ma taki ciemny zielony. Ja odziedziczyłam po ojcu, a on po mamie.
-Gotowa?
Odwróciłam się za siebie i przytaknęłam. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do wyjścia z domu, by następnie udać się na arenę.
Szłam w totalnej ciszy z mojej strony. Bo w końcu słuchałam nieco muzyki, więc aż tak cicho nie było. Nie żebym słuchała na maksa. Co to to nie. Mam nieco przyciszone, aby słyszeć, czy coś w ogół mnie się dzieje. Można powiedzieć, że szłam w takim samym rytmie jaki miała piosenka, która w danym momencie leciała. Zdjęłam je dopiero jak dochodziłam do areny i dostrzegłam Gingkę. Lekko się uśmiechnęłam i schowałam słuchawki do kieszeni. Dziś chyba nie będą mi już potrzebne. Podeszłam bliżej i lekko go przytuliłam jak to mieliśmy wcześniej w zwyczaju i to chyba nam zostanie.
-Hej.
Również mnie objął
-Hej. Jak tam się czujesz na dziś?
-W miarę spokojna i pewna siebie.
-I to rozumiem. Ale uważaj na siebie.
-Spoko. Panuję nad tym
Nie mogłam się powstrzymać. Musiałam mu się za wczoraj odwdzięczyć, więc sama lekko poczochrałam jego włosy.
-Za co to?
Zaśmiał się cicho, a ja w porę uniknęłam jego ataku.
-Wracaj mi tutaj.
-Ne e e e. Nie dam się
Wytknęłam lekko język i przymknęłam jedno oko. Jednak nie zdążyłam uciec, ponieważ wykorzystał ten moment i odwdzięczył mi się tym samym.
-No ej no!
-To za wczoraj
-Za co niby?
-Za bycie upartym
Założyłam ramiona na piersi i nieco wydęłam wargi oraz nieco zgarbiłam.
-Nie fochaj się proszę.
-Ja się nie focham. Skąd
Cicho się zaśmiałam odwracając głowę w lewo i podnosząc ją do góry. Wypuścił powietrze z świstem, a ja spojrzałam na godzinę. Za chwilę zaczynałam.
-To ja lecę. Pora nieco podgrzać atmosferę.
-Daj z siebie wszystko
Wyciągnął w moim kierunku pięść. Zrobiłam to samo i przybiliśmy je ze sobą.
-Masz to u mnie jak w banku.
On poszedł na trybuny, a ja na arenę.
Przed wyjściem do walki, wzięłam głęboki wdech. Już słyszałam te krzyki chyba mojego przeciwnika. Jezu. Aż tak głośny? Nie no. Sama lepsza nie jestem, ale to zależy od walki. Zresztą zobaczymy. Ruszyłam w kierunku areny. Na mojej twarzy malowała się totalna powaga i nic nie dało się ze mnie wyczytać. Mój szal nieco falował, to samo jak włosy, a wśród nich chyba najbardziej w oczy rzucał się mój kosmyk. Stanęłam na swoim miejscu i założyłam ramiona na piersi, jednocześnie gromiąc moje przeciwnika wzrokiem. Wydał z siebie jakiś tam pisk i możliwe że ze strachu. Tego nie jestem pewna. Nie będę przedłużać, tak jak Kaito. Water horse jest zbilansowany, czyli mógł tak wytrzymać, zaś ja muszę atakować szybko. Wolf to typ atakujący. Wykorzystam technikę, nad którą myślałam cały wczorajszy wieczór. Naszykowałam się do wystrzału swojego towarzysza i czekałam na dany sygnał.
-Jesteście gotowi na kolejną dawkę emocji? 3...
-2...
-1...
-LET IT RIP!
Razem z tym krzykiem szybko pociągnęłam za...no...to od wyrzutni, jednocześnie nadając Wolfowi nieco więcej szybkości. Skutkiem tego było zderzenie się Bey'i prawie że natychmiastowe. Sprawdzą tego oczywiście był Wolf, bo jakby inaczej.
-Wolf nie przestawaj!
-B-Bull! Kontratakuj!
Na razie byłam cicho. Jednak jedno mogłam powiedzieć. Żadne nie dawało za wygraną. Wolf na chwilę się wycofał, ale tylko po to, aby odepchnąć od siebie Bula i niby rzucić się do ucieczki.
-Goń go Bull!
-Powodzenia życzę.
Znowu ten taki jakby pisk, a ja cicho się zaśmiałam. Czekałam na odpowiedni moment. Kiedy już prawie się znowu zderzyły, Wolf zniknął i przez chwilę nie był widoczny, ale po chwili można powiedzieć zmaterializował się za przeciwnikiem.
-CO?!
Wsłuchałam się i usłyszałam głos Karolin, potem jakiejś innej dziewczyny.
-Musi mieć gumowy performance tip. Tak samo jak Striker.
-Fire wolf, to typ atakujący, jeden z szybszych. Jednak nie do końca wiadomo jak został stworzony, jednak jego budowa daje mu możliwość szybkich ataków przy mniejszym zużyciu energii.
Zgadza się. A co do tego jak powstał....Sama do końca jeszcze nie wiem, ale chcę się dowiedzieć.
-Bull czerwononogi hak!
Pojawiła się jego bestia, która pędziła na Wolfa. Właśnie na to czekałam. Uśmiechnęłam się pokazując zęby i nieco kły. Czekałam aż podbiegnie bliżej. Kiedy to się stało, zakryłam sobie jedno oko, które po chwili odkryłam i otwierając je krzyknęłam.
-Wilczy zew!
Na arenie pojawiła się chmura ciemnego dymu, w której tylko Wolf był w stanie widzieć. Bull wbiegł rozszalały w chmurę. Oblizałam swoją górą wargę i cicho się zaśmiałam.
-Jesteś mój.
-C-Co?!
-WOLF! Bierz go!
Chwilę po tym dało się słyszeć odgłosy zderzeń.
-Bull!
I zamiast jego beya, z chmury wyleciał Wolf i nieco wolniej się kręcił, ale nie obawiałam się za bardzo. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w pełni skupiona na arenę. W tej chwili u mnie można było zobaczyć jedną charakterystyczną rzecz. Spłaszczone źrenice.
-Wolf! Atakujemy z całą siłą! Naprzód!
Mój partner od razu ruszył na Bulla i gdy się zderzyli, wywołało to coś w rodzaju wybuchu. Potem dym i nic nie można było dojrzeć, ale po chwili usłyszałam wycie swojego partnera, a z chmury wyłoniła się moja bestia, czyli ciemnawy wilk w czerwono pomarańczowo żółtej zbroi. Stał z głową wzniesioną do góry, tak jak po wyciu. A bey Benkeia, wyleciał z areny. Przez chwilę było cicho i nikt nie dowierzał, aż w końcu komentator ogłosił moją wygraną. Wolf wrócił do mojej dłoni a ja podeszłam do chłopaka i wyciągnęłam w jego stronę dłoń.
-To była super walka. Ty i twój Bey spisaliście się super. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zawalczymy.
Chwilkę tak stał, aż nie uścisnął i ledwo wytrzymałam od krzyku z bólu. Miał krzepę. Prawie mi dłoń zgniótł.
-Wtedy to ja wygram!
-Zobaczymy.
Tak skończyła się moja pierwsza walka. Teraz walka o miejsce podstawowe. Dam radę. Ale najpierw jakiś lód na dłoń!
>>>>>>>>>
Od razu mówię. Tutaj jedynej osoby jakiej nie ma w drużynie to Yuu. Zamiast niego jest Karolin, ale mam nadzieję, że źli nie będziecie. On i tak się w pewnym momencie pojawi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro